tag:blogger.com,1999:blog-56608985324762965782024-03-13T04:41:55.308+01:00KinomisjaMarcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.comBlogger301125tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-16234443734524395992015-02-07T14:57:00.003+01:002015-02-07T16:31:38.354+01:00John Carpenter i muzyka do nieistniejących filmów<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_jVyanycjBg7QSaGKn8xzbd7SScfiT6sYZ1A1t3CpTtixepEiRUcoH8H6ky8SmFP-0XtqCx7a1ZKMcKJmInVqk2xq1ihgVQ25FnJlPFUPn_FNjfsST5MuUKDzBGBBV4_0iQZFEiX9PeA/s1600/carpenter.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_jVyanycjBg7QSaGKn8xzbd7SScfiT6sYZ1A1t3CpTtixepEiRUcoH8H6ky8SmFP-0XtqCx7a1ZKMcKJmInVqk2xq1ihgVQ25FnJlPFUPn_FNjfsST5MuUKDzBGBBV4_0iQZFEiX9PeA/s1600/carpenter.jpg" height="640" width="639" /></a></div>
<br />
<i>Fallen</i>, <i>Mystery</i>, <i>Abyss</i>, <i>Purgatory</i>, <i>Night</i>. Oto przykładowe tytuły utworów, jakie wypełniają "debiutancką" płytę dawnego mistrza horroru i S-F. Tytuły z jednej strony niby konkretne, mówiące wiele o charakterze przynależnych im melodii i dźwięków, z drugiej brzmiące do bólu uniwersalnie, by nie powiedzieć, że pusto. Ale tym sposobem stanowiące wyraźny drogowskaz: oto przed nami studnia, do której wrzucić (i z której wyłowić) można wszystko, co tyko ma cokolwiek wspólnego z grozą. <i>Lost Themes</i> to bowiem jedyny w swoim rodzaju kinofilski prezent, jaki John Carpenter sprawił swoim fanom. "To album dla filmów, które rozgrywają się w Twojej wyobraźni - <a href="http://www.billboard.com/articles/news/6450980/john-carpenter-lost-themes-debut-album-interview">wyjaśniał autor genialnego <i>The Thing</i></a>. - Każdy ma jakiś film w swojej głowie. Weź mój album, włącz go, zgaś światło, usiądź, słuchaj i fantazjuj. Zobacz film, który w Tobie tkwi. Mój album to jego ścieżka dźwiękowa".<br />
<br />
<a name='more'></a>No więc muzyka leci, światło dawno już zgaszone, oczy szczęśliwie zamknięte. A przed powiekami dziesiątki nocnych obrazów. Na początek niewiele mówiące widoki w stylu kropel deszczu uderzających o chodnik i ulicę. Ewentualnie same tylko kolory - czerń, czerwień, zieleń, błękit - które z czasem stają się opustoszałym, rozświetlonym neonami miastem, gwieździstym niebem na jakimś odludziu (pole kukurydzy dookoła nie zaszkodzi, bo oczywiście, że zaraz pojawi się latający spodek) czy powoli rozstępującą się ziemią nie bardzo wiadomo gdzie. Nie może się też obejść bez skradających się czy biegnących gdzieś ludzi przypominających zjawy, tych samych, zwykle anonimowych, jednostek, jakie Carpenter tak chętnie prezentował w swoich obrazach już od czasu znakomitego <i>Ataku na posterunek 13</i>. No i właśnie - Carpenter to artysta ciągle tak samo charakterystyczny. Choć kiedy taki <i>Obsidian</i> nabiera tempa, to wyobrażam sobie dyskotekę dla wampirów, a kiedy w połowie <i>Mystery</i> pojawia się dźwięk organów, nie potrafię nie przenieść się choćby na chwilę do jakiegoś gotyckiego zamczyska, każda z kompozycji prędzej czy później przeobraża się w seans któregoś dzieła amerykańskiego mistrza. Czy może raczej w seans jakiejś wariacji na temat któregoś z jego dzieł. Dyskoteka dla wampirów? Zaraz zakończy ją Snake Plissken. Gotyckie zamczysko? Straszącym w nim upiorem jest Michael Myers.<br />
<br />
Nie jest to oczywiście żaden zarzut, także w wypadku kompozycji w stylu <i>Fallen</i> czy <i>Night</i>, które rozpoczynając się tymi jakże specyficznymi dźwiękami keyboardu (które nazywam sobie "muzycznymi plamami") od razu i z krzykiem wskazują na swojego rodzica. No bo jak można mieć wybranym dźwiękom za złe, że przywołują cudownie upiorne widoki Jamie Lee Curtis błądzącej we <i>Mgle</i>, Keitha Gordona niewolonego przez <i>Christine</i>, Alice Coopera szykującego się do powitania <i>Księcia ciemności</i> czy Roddy'ego Pipera odkrywającego, że <i>Oni żyją</i> ("a my śpimy")? (Nie mam tu bynajmniej na myśli tego, że autor sam siebie podrabia, lecz że stworzył tu utwory brzmiące esencjonalnie dla muzycznej części jego twórczości). A prędzej czy później wszystko nabiera tempa lub po prostu staje się gęstsze i mocniejsze i tak oto jesienne liście padające na ulice <i>Halloween</i> przeobrażają się w nóż dźgający kolejne nastoletnie ofiary. Przy czym, gwoli ścisłości, muzykę Carpentera ciężko nazwać brutalną. To w głównej mierze minimalistyczna i "nawiedzona" elektronika opierająca się na repetycjach, toteż raczej u nikogo nie wywoła obrazów, które miałyby coś wspólnego z makabrą. (Wiem, jesteście pewni, że w moim wypadku rozchodzi się o widoki latających flaków i fontann krwi, ale zaskoczę Was - zbrodnia ogranicza się do obrazu błyszczącego ostrza noża.)<br />
<br />
Całość to carpenterowszczyzna pełną gębą (choć pewnym wyjątkiem jest do pewnego momentu wcale melancholijne <i>Purgatory</i>), ale to oznacza nie tyle samego reżysera, co konkretny okres w historii kina grozy i fantastyki. Tym samym w paru miejscach pobrzmiewają echa soundtracków Fabio Frizziego do filmów Lucio Fulciego, jak również kompozycji, jakimi muzykom z zespołu Goblin zdarzało się ilustrować (i uzupełniać) kolejne sceny majstersztyków znanych jako <i>Suspiria</i> czy <i>Buio Omega</i>. A to też nie wszystko, bo gdzieniegdzie - choćby we fragmentach otwierającego album <i>Vortex</i> czy późniejszego <i>Domain</i> - Carpenter atakuje pompatycznie brzmiącymi gitarami, którymi poniekąd wyciska esencję z "ejtisowego" kina pop. I to już nie tyle <i>Wielka draka w chińskiej dzielnicy</i>, co bardziej rozszalałe w swojej kiczowatej przebojowości <i>Ulice w ogniu</i>. Bynajmniej nie znaczy to, że <i>Lost Themes</i> to pozycja archaiczna (zresztą w paru miejscach bywamy przeniesieni o jakąś dekadę później - wprost do świata <i>Z archiwum X</i>). Jest bardzo, bardzo klasycznie, ale zarazem - za sprawą niezwykle przestrzennego brzmienia - dosyć nowocześnie. I zaryzykowałbym twierdzenie, że ktoś powinien zatrudnić Carpentera jako kompozytora (np. Adam Wingard, o ile tylko będzie chciał znowu nakręcić coś w stylu <i>Gościa</i>). Nie z sentymentu, choć jego płyta wprost ocieka sentymentalizmem, lecz dlatego, że jego muzyczna wyobraźnia pozostaje ciągle tak samo bujna jak kiedyś. Aż ciężko uwierzyć, że wszystkie te kompozycje były improwizowane i to w przerwach między maratonami grania w gry na konsole (!!). Ale cóż - co powstaje z frajdy, to daje frajdę i najpewniej to dlatego kolejne kawałki są tak plastyczne. Tak żywe, jakby lata 80. nigdy nie przestały trwać.<br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="360" src="https://www.youtube.com/embed/0HCC_4WayWs" width="640"></iframe>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-75386853704338319032015-02-04T12:46:00.000+01:002015-02-05T00:16:29.396+01:00Quentin Tarantino. Rozmowy<div style="text-align: center;">
<i>Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu <a href="http://www.axismundi.pl/">Axis Mundi</a>. </i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAOZugukzkwz4Xl5fkPORK-Bv42lUYtPi4xdCO82HhgzG_wFcNpi4GwO5jO7Fvu3EmHWskO3SGCLW-oFd09RR5GdNUZPzwKHeaoxGWGAUUD2II7XpsDztVAf_jDfnvTXoEviCQfpQ3E5Y/s1600/quentin-tarantino-rozmowy-b-iext26640245.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAOZugukzkwz4Xl5fkPORK-Bv42lUYtPi4xdCO82HhgzG_wFcNpi4GwO5jO7Fvu3EmHWskO3SGCLW-oFd09RR5GdNUZPzwKHeaoxGWGAUUD2II7XpsDztVAf_jDfnvTXoEviCQfpQ3E5Y/s1600/quentin-tarantino-rozmowy-b-iext26640245.jpg" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
Od hongkońskiego kina gangsterskiego we <i>Wściekłych psach</i>, po kung-fu, chanbarę i spaghetti western w <i>Kill Bill</i>. Od blaxploitation w <i>Jackie Brown</i>, po slasher, a poniekąd i klasyczne exploitation w <i>Death Proof</i>. "Wszystkie moje filmy to <i>pulp fiction</i>" - mówił Tarantino w połowie lat 90., a powszechnie pogardzane "filmy gorszej kategorii" po raz pierwszy w historii zyskiwały tak utalentowanego i zarazem wyszczekanego rzecznika w <span class="_5yl5" data-reactid=".9f.$mid=11422997024535=2b39a270cf991783d54.2:0.0.0.0.0"><span data-reactid=".9f.$mid=11422997024535=2b39a270cf991783d54.2:0.0.0.0.0.0"><span data-reactid=".9f.$mid=11422997024535=2b39a270cf991783d54.2:0.0.0.0.0.0.$end:0:$0:0">świecie amerykańskiego kina</span></span></span>. To zaś spowodowało, że fani pulpy zaczęli doszukiwać się wszelakich wpływów "kina śmieciowego" w twórczości tego krzykliwego postmodernisty. Skoro Quentin jest maniakiem spaghetti westernu, to czy kontrowersyjna scena odcinania ucha we <i>Wściekłych psach</i> została zaczerpnięta z <i>Django</i>? Skoro Quentin tak ceni sobie twórczość Mario Bavy, to czy konstrukcja <i>Pulp Fiction</i> nie jest przypadkiem wzorowana na tej z <i>Black Sabbath</i>? Czy postaci Julesa i Vincenta powstały na bazie duetu płatnych zabójców z <i>poliziottesco</i> pt. <i>The Italian Connection</i>? Czy w żyłach tego błyskotliwego cwaniaka zamiast krwi płynie rozpuszczona taśma celuloidowa?<br />
<br />
<a name='more'></a>Odpowiedzi na te pytania niekoniecznie znajdziemy w zbiorze wywiadów zebranych przez Geralda Peary'ego. Znajdziemy tam za to odpowiedzi na milion innych pytań. Oraz od cholery informacji, które reżyser udziela jakby przy okazji. Zresztą zróbmy mały eksperyment. Losowa wybrana strona: 71. Co my tu mamy? Okazuje się, że scenariusz <i>Prawdziwego romansu</i> miał początkowo konstrukcję nielinearną, ale to producenci postanowili ułożyć kolejne fragmenty opowieści w kolejności chronologicznej. Co dalej? Strona 239 i reżyser tłumaczący genezę <i>Bękartów wojny</i> słowami "Pomyślałem sobie, że wypasione byłoby zastosować sposób, w jaki spaghetti westerny traktowały historię Dzikiego Zachodu do realiów drugiej wojny światowej". Strona 275: Quentin już po raz drugi, a może i trzeci, wspomina, że w wolnych chwilach zajmuje się pisaniem publicystyki filmowej. I że to podczas płodzenia jednego ze swoich esejów krytyczno-filmowych (w tym konkretnym wypadku na temat westernowej twórczości Sergia Corbucciego) wymyślił swoją wersję <i>Django</i>.<br />
<br />
Strona za stroną, książka wydana niedawno przez Axis Mundi to do bólu oczywista przyjemność dla każdego entuzjasty filmów Tarantino. Ale i nie tylko. Ten człowiek potrafi być tak inspirujący, że wywiady te śmiało polecać też można pisarzom, krytykom i dziennikarzom, studentom filmówek i filmowcom-amatorom. Oto historia kinofila, którego miłość do X Muzy została tak cudownie odwzajemniona, że podczas czytania o tym z miejsca zapomina się, że realizacja filmów to kurewsko mozolna robota, a żeby zaistnieć i następnie utrzymać się w branży, trzeba nie tylko talentu, ale i w ciul szczęścia. Tutaj jakby nie wydaje się to zbyt istotne. Tutaj mamy Quentina w Krainie Celuloidowych Czarów, która prezentuje się tak sympatycznie, że można odnieść wrażenie, iż wystarczy zamknąć oczy, aby stać się jej mieszkańcem. Wiadomo, to urok twórcy <i>Jackie Brown</i>. Gościa, który na widok Twojego tatuażu Tury Satany zaciągnąłby Cię do swojego domu na imprezę, której głównym punktem byłby 10-godzinny maraton erotycznych komedii Russa Meyera. Z przerwami na browar i jointy. Zaraz, nie masz tatuażu Tury Satany? To na co czekasz?<br />
<br />
No dobra, nie jest tak całkiem różowo. Zbiór wywiadów rozpoczyna się od dodatku od polskiego wydawcy w postaci średnio interesującej rozmowy Tarantino i Janusza Wróblewskiego, w której naszemu rodakowi zdarza się rzucać w reżysera pytaniami w stylu "Nie szkoda panu czasu na zajmowanie się coraz głupszą odmianą sztampy i kiczu?". Okazjonalnie zdarzają się też na swój sposób zabawne wpadki edytorskie, jak choćby ta, kiedy kino kanibalistyczne pomylone zostaje z obrazami nurtu <i>women-in-prison</i>. Kanibale w dżungli czy piękności za kratkami - co za różnica? Ale - oho, będzie następny komunał - Tarantino to samograj i takie mankamenty nie są w stanie zaszkodzić ani jemu, ani publikacji jako całości (czy wspominałem, że książka składa się z wywiadów przeprowadzonych z autorem na przestrzeni lat 1992-2013?!). Posadź go na krześle, odpal dyktafon i zapisuj te wszystkie tytuły, o których nigdy nie słyszałeś/aś, a które już zaraz musisz poznać. Bo Tarantino mówi, że są zajebiste i Ty mu z miejsca wierzysz. Nie ukrywajmy, tak to działa. A przynajmniej u mnie tak było. Zakochałem się w <i>Kill Bill</i>, natknąłem w polskiej sieci na artykuł o tarantinowskich inspiracjach (dziś aż ciężko uwierzyć, że polskiej krytyce zdarzało się płodzić takie teksty) i chwilę później byłem szczęśliwym uczestnikiem maratonu filmów samurajskich czy kung-fu. Czemu właściwie o tym wspominam? Ponieważ niniejszym recenzowany zbiór wywiadów równie dobrze mógłby nosić tytuł "Dlaczego warto grzebać w śmietniku (X Muzy)".<br />
<br />
No, takich tytułów powinno być więcej, lecz Davidowi Fincherowi raczej nie spieszy się, aby rozpowiadać, ile jego <i>Zaginiona dziewczyna</i> zawdzięcza filmom <i>giallo</i>, a tym bardziej Ridley Scott nie będzie nawijać o tym, że geniusz scenarzystów <i>Obcego - ósmego pasażera Nostromo</i> tkwił m.in. w tym, że zdecydowali się na przetworzenie pomysłów zawartych w <i>Planet of the Vampires</i> Mario Bavy oraz <i>Dark Star</i> niezbyt jeszcze wtedy znanego Johna Carpentera. Tarantino swojego złodziejstwa nie ukrywa. On swoje złodziejstwo kocha i czyni je jednym z ważniejszych tematów przeprowadzanych z nim rozmów. <i>Master of the Flying Guillotine</i>, <i>Coffy, Faster Pussycat! Kill! Kill!</i>, <i>Lady Snowblood</i>... Jak to ujął <a href="http://rekopisznalezionywarkham.blogspot.co.uk/">Krzysztof Ryszard Wojciechowski</a>, Tarantino jest jak ciągnący za sobą trumnę Django Corbucciego. Każdy spodziewa się zobaczyć w niej trupa, a tam leży jebany karabin maszynowy. Z nabojami stanowiącymi kolejne zakurzone starocie, którymi twórca <i>Pulp Fiction</i> częstuje swoją publiczność. I tak się fajnie składa, że w Polsce szeroko pojmowana pulpa zaczęła się ostatnio cieszyć całkiem niezłą popularnością, czego najlepszym dowodem sukcesy inicjatyw pokroju Pory Zwyrola czy VHS Hell. Innymi słowy: nie było chyba lepszego momentu na publikację tej książki niż właśnie teraz. Więc nie czekaj. Leć do sklepu po swój egzemplarz i daj się pokierować temu radosnemu oszołomowi, aby już wkrótce samemu rozkoszować się bagnem exploitation i innych wybryków X Muzy. Raczej nie będziesz dzięki temu lepszym człowiekiem. Ale może za to będziesz jeszcze gorszym.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjvzjRqf3iAdAXl2DJ-KGH5BZ65J-t70sar4emtB9RXIziRYmVJ8bDF94n3I4t3ATyTfPVIt43Hup-MIsRZVMLSIFNWfaQk98QBZRZVqJBvqbe8HBFhf5D4U-u_AZWVHg2O5XcAK0-WyF0/s1600/TXX_Beautyshot_FINAL.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjvzjRqf3iAdAXl2DJ-KGH5BZ65J-t70sar4emtB9RXIziRYmVJ8bDF94n3I4t3ATyTfPVIt43Hup-MIsRZVMLSIFNWfaQk98QBZRZVqJBvqbe8HBFhf5D4U-u_AZWVHg2O5XcAK0-WyF0/s1600/TXX_Beautyshot_FINAL.jpg" /></a></div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-37455443635212723222015-01-22T16:57:00.001+01:002015-01-22T17:30:05.903+01:00Alleluia. Kino przeklęte<div style="text-align: center;">
<i>Poniżej tekst autorstwa Grzegorza Fortuny, który, jak szumią wierzby, już zostanie na pokładzie Kinomisji i będzie jej drugim pilotem.</i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5gVREF0DUQXbg0SSUK2szo8MMY0vxArWgWqWgWQWzEsrxngSnV7lwcDugZO-gwKc47C8JxY3PUtgTuFbpJTH9R339HIF_6MUrZeNHpw8MELshKGsevpBPEBqfhMyW4l6y4CbJDYOdPeM/s1600/Alleluia-affiche-cannes.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5gVREF0DUQXbg0SSUK2szo8MMY0vxArWgWqWgWQWzEsrxngSnV7lwcDugZO-gwKc47C8JxY3PUtgTuFbpJTH9R339HIF_6MUrZeNHpw8MELshKGsevpBPEBqfhMyW4l6y4CbJDYOdPeM/s1600/Alleluia-affiche-cannes.jpg" height="640" width="474" /></a></div>
<br />
<!--[if gte mso 9]><xml>
<w:LatentStyles DefLockedState="false" DefUnhideWhenUsed="true"
DefSemiHidden="true" DefQFormat="false" DefPriority="99"
LatentStyleCount="267">
<w:LsdException Locked="false" Priority="0" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Normal"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="heading 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 7"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 8"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 9"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 7"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 8"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 9"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="35" QFormat="true" Name="caption"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="10" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Title"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="1" Name="Default Paragraph Font"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="11" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtitle"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="22" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Strong"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="20" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="59" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Table Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Placeholder Text"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="1" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="No Spacing"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Revision"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="34" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="List Paragraph"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="29" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Quote"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="30" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Quote"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="19" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="21" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="31" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Reference"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="32" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Reference"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="33" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Book Title"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="37" Name="Bibliography"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" QFormat="true" Name="TOC Heading"/>
</w:LatentStyles>
</xml><![endif]--><!--[if gte mso 10]>
<style>
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:"";
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:"Calibri","sans-serif";
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:"Times New Roman";
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:"Times New Roman";
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}
</style>
<![endif]-->
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Gdyby chcieć pokusić się o
wyłuskanie jakiejś dominanty tematycznej najważniejszych filmów minionego roku,
byłoby nią prawdopodobnie zwątpienie. Choćby zwątpienie w możliwość
całkowitego pokonania traum z przeszłości (<i>Babadook</i>), poradzenia sobie z
nałogiem (<i>Wróg</i>) lub ukarania zła (<i>Wolny strzelec</i>), ale też,
szerzej, zwątpienie w sens jakichkolwiek ludzkich działań. Zwątpienie w dobro
lub po prostu w człowieka <i>sensu stricto</i>. Trudno się dziwić, że tego typu
wątek pojawił się u braci Coen, którzy w <i>Co jest grane, Davis?</i> zaciskają
wokół szyi bohatera fabularną pętlę, a potem pokazują widzowi, że męcząca
tułaczka była tak naprawdę drogą z miejsca A do miejsca... A. Jednak filmów
przepełnionych niepewnością (lub wręcz niewiarą) było przecież znacznie więcej,
by wymienić tylko <i>Zaginioną dziewczynę</i>, w której David Fincher najpierw
zachęca nas do zaufania narratorowi, a potem otwarcie się z tej naszej
łatwowierności nabija. Moim ulubionym – bo najbardziej niespodziewanym –
przykładem jest jednak <i>Godzilla</i> Garetha Edwardsa. Oto blockbuster dla
nastolatków (przynajmniej w teorii), przedstawiający ludzi jako żałosne
robaczki, które w dodatku bez przerwy potykają się o własne odnóża, blockbuster mający przy
tym więcej wspólnego z twórczością Lovecrafta niż z szeroko pojmowanym kinem
wakacyjnym.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br />
<a name='more'></a>I
może nie bez powodu właśnie w minionym roku premierę miał trzeci, wyczekiwany
od pięciu lat film Fabrice’a Du Welza – najbardziej wątpiącego wśród
wątpiących. Być może nie bez powodu <i>Alleluia</i> jest przy tym najsmutniejszym,
najbardziej szalonym, najohydniejszym i najbardziej porażającym filmem w jego
karierze, bardziej perwersyjnym nawet od debiutanckiej <i>Kalwarii</i> (choć wydawałoby się, że
trudno przebić scenę gwałtu na świni). Filmem, krótko mówiąc, przeklętym. Bo
choć każdy, kto zna dotychczasowe osiągnięcia tego niepozornie wyglądającego
Belga, spodziewa się na pewno, że <i>Alleluia</i> nie jest najlepszym wyborem na
pierwszą randkę, to jednak na emocjonalny wpierdol o takiej sile trudno się w
ogóle jakkolwiek przygotować.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"></span>W
powyższym akapicie aż roi się od przymiotników w stopniu najwyższym, ale trudno
od nich uciec, bo i o kwestii najważniejszej w każdym swoim filmie opowiada Du
Welz. A mianowicie o miłości i o skutkach jej braku. <i>Kalwaria</i> opowiadała
(między innymi) o tym, jak samotność pożera normalność, a <i>Vinyan</i> o żałobie i
niemożliwości jej przepracowania. Bohaterów obu tych filmów łączyły desperackie
próby odnalezienia substytutu lub po prostu załatania dziury w sercu; próby, co
ważne, prowadzące daleko poza granice szaleństwa. Oba te filmy miały przy tym
bardzo klasyczną budowę: napięcie narastało, atmosfera powoli się zagęszczała –
trochę jak w wypadku staczającej się ze zbocza śniegowej kuli – by doprowadzić
do wyniszczającej emocjonalnie, nie dającej szans na ukojenie, kulminacji.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"></span><i>Alleluia</i>
to film inny. Strach przed samotnością nadal jest tu ważnym aspektem,
determinującym działania głównej bohaterki, ale pozostającym jednocześnie
gdzieś na uboczu zainteresowań belgijskiego reżysera. W centrum uwagi znajduje
się bowiem miłość niewątpliwie chora, ale w jakimś sensie spełniona.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjv99Pp4Qdr5aHExdlIms45T3WfrFqSU6eCRwlesDayxZMNAxNdGmrDwFo5hrZESWBWIeDrglbSjjb6wHUAP30shp6e5QQCJfWEVFiwBs75D5Cxg3VOZFnW2JZVnvMb8y_oNzOuEkAQIp4/s1600/fire-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjv99Pp4Qdr5aHExdlIms45T3WfrFqSU6eCRwlesDayxZMNAxNdGmrDwFo5hrZESWBWIeDrglbSjjb6wHUAP30shp6e5QQCJfWEVFiwBs75D5Cxg3VOZFnW2JZVnvMb8y_oNzOuEkAQIp4/s1600/fire-1.jpg" height="416" width="640" /></a></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"></span>Główną
inspiracją Du Welza była popularna w USA historia Raymonda Fernandeza i Marthy
Beck, pary morderców, którzy między 1947 a 1949 rokiem zamordowali około
dwudziestu kobiet. Fernandez, były żołnierz, wyznawca voodoo i czarnej magii
(!), wykorzystywał fakt, że w powojennych Stanach roiło się od wdów po zabitych
żołnierzach. Umawiał się z nimi za pośrednictwem klubów samotnych serc,
uwodził je i okradał. Beck początkowo miała być jedną z jego ofiar, ale
ostatecznie została jego wspólniczką, kochanką i jednocześnie prowodyrem
morderstw popełnianych z powodu szaleńczej zazdrości o Fernandeza. Para została
złapana w 1949 roku i stracona ósmego marca 1951 roku w Nowym Jorku. „Moja historia
to historia miłosna. Ale tylko ci, którzy doświadczyli tortur z powodu miłości,
zrozumieją, o czym mówię. Zamknięcie w celi śmierci tylko wzmocniło moje
uczucie do Raymonda” – mówiła ponoć Martha tuż przed usmażeniem na krześle
elektrycznym.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-tab-count: 1;"></span>Du
Welz przenosi „Morderców z Klubu Samotnych Serc”, jak ochrzciła Fernandeza i
Beck amerykańska prasa, do współczesnej Europy. Zmienia imiona i aparycje, ale historię ich relacji odwzorowuje z zaskakującą dokładnością.
Michel (znany z <i>Kalwarii</i> Laurent Lucas) poznaje samotne kobiety za pomocą
portali randkowych, uwodzi je i wyłudza od nich pieniądze. Przed każdym
spotkaniem, tak jak jego pierwowzór, odprawia szamańskie rytuały, które mają
dać mu nieodparty urok. Jedną z jego ofiar jest Gloria (Lola Dueñas, jedna z
ulubionych aktorek Almodovara), pielęgniarka, która – wzorem Marthy Beck –
zajmuje się przygotowywaniem ciał zmarłych do pochówku. Porzucona i okradziona
Gloria nie daje jednak za wygraną – zostawia kilkuletnią córkę, odnajduje
Michela i... postanawia pomagać mu w okradaniu kolejnych kobiet. Sytuacja szybko
się jednak komplikuje, bo Michel – aby wkraść się do łask ofiar – musi iść z
nimi do łóżka, co w Glorii wywołuje napady morderczego szału.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Taka
historia wymusza zupełnie inne podejście do konstrukcji fabularnej. W przypadku <i>Allelui</i> nie ma mowy o powolnym narastaniu napięcia, które doprowadzałoby do
finałowej eksplozji; szaleństwo jest tutaj nagłe i ślepe, a kolejne wybuchy
okrucieństwa przemieszane zostały ze scenami wręcz lirycznymi, które
kontrastują z ekranową przemocą tak bardzo, że bardziej się już chyba nie da.
Na papierze wygląda to pewnie niezbyt dobrze, bo można mieć obawy, że taka
sinusoida odbierze scenom konfrontacji emocjonalną siłę. Przemieszanie makabry
z (pozorną) sielanką to zresztą metoda budowania napięcia stara jak sam horror.
A jednak, <i>Alleluia</i> działa i to w sposób, który trudno opisać. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Każdy
film Du Welza można spersonifikować do roli oprawcy, który – wzorem oprawców
ekranowych – bezlitośnie znęca się nad widzem, zagęszczając klimat i
intensyfikując okrucieństwo. <i>Alleluia</i> nie jest jednak ani zagubionym
samotnikiem, który zrobi wszystko, by odzyskać to, co miał (<i>Kalwaria</i>), ani
nieprzewidywalnym, stojącym na krawędzi szaleństwa żałobnikiem (<i>Vinyan</i>). <i>Alleluia</i>
to metodyczny skurwysyn, który doskonale zna najmniej przyjemne metody tortur i
cieszy się z Twojego nieszczęścia; to sadysta, który najpierw wyrywa Ci
paznokcie, a potem siada naprzeciwko ciebie i ze sztucznym uśmiechem proponuje
papierosa. Kiedy dochodzisz do filtra, spokojnie wyjmuje Ci z ręki niedopałek i
gasi go na Twoim policzku. Po trzech takich cyklach nie wiesz już, co właściwie
wolisz – tortury czy tę krótką przerwę, która zwiastuje, że za moment będzie
jeszcze gorzej.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMnhh8AxXGnpeJlrP3ndSkoz9pFtkAcyQ9LabKGIHL2KnMGqMfTorsfvRP4tfV5e1C5pts-J1fVyhHDZY84YV7-4uFqaTtc0B-qgfw5oXmakYInaaKFkopWR4cMuk8LXWUhTAuH7IRqVA/s1600/Alleluia-2014-Sitges.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMnhh8AxXGnpeJlrP3ndSkoz9pFtkAcyQ9LabKGIHL2KnMGqMfTorsfvRP4tfV5e1C5pts-J1fVyhHDZY84YV7-4uFqaTtc0B-qgfw5oXmakYInaaKFkopWR4cMuk8LXWUhTAuH7IRqVA/s1600/Alleluia-2014-Sitges.jpg" height="426" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Możliwość
poprowadzenia tak skonstruowanej narracji dają Du Welzowi charakterologiczne
napięcia między parą głównych bohaterów. Michel jest jak czołg – dopóki
utrzymuje odpowiedni dystans i prowadzi grę według własnych zasad, jest nie do
złamania; kiedy podejdzie się do niego odpowiednio blisko, staje się jednak
całkowicie bezbronny. To właśnie robi okradziona i porzucona Gloria – odnajduje
Michela w klubie nocnym i doprowadza do konfrontacji, na co kompletnie
nieprzygotowany bohater Lucasa reaguje paniką. Od tej pory to Gloria przejmuje
stery, w konsekwencji czego <i>Alleluia</i> przyjmuje opisaną wyżej formę.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Gloria
jest bowiem daleko bardziej szalona niż Michel i – pod pewnymi względami – o
wiele ciekawsza. Choć to on jest bardziej cwany i doświadczony, to ona potrafi
go sobie przyporządkować, wykorzystując jego psychiczną słabość i skłonność do
uległości. Jest w <i>Allelui</i> jedna scena, która wygląda tak, jakby Du Welz
żywcem wykroił ją z <i>Xięgi bałwochwalczej</i> Brunona Schulza (z Glorią-Undulą i
Michelem-karłem), ale wydaje się, że nie to jest najważniejsze. Gloria ma
bowiem jeszcze jedną cechę, którą dzieli zresztą z Janet (Emmanuelle Béart),
główną bohaterką <i>Vinyan</i> – a mianowicie pozbawioną prawdziwych emocji twarz
człowieka, który zapomniał, jak to jest być człowiekiem.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Odsuwając
na bok fakt, że zarówno Béart, jak i Dueñas to piękne kobiety: w fizjonomiach
bohaterek <i>Vinyan</i> i <i>Allelui</i> jest coś tajemniczego i przerażającego; coś, co
przy odpowiednim ustawieniu kamery i oświetleniu powoduje, że ich twarze
przestają być twarzami ludzkimi. Mocno naciągnięta skóra na policzkach,
uśmiech, który zawsze wygląda nieszczerze, i oczy, które nie są zwierciadłem
duszy, ale raczej ciężką kurtyną oddzielającą bohaterki od zewnętrznego świata
– wszystko to powoduje, że na Glorię i Janet patrzy się z trudnym do określenia
dyskomfortem. Ich twarze są bowiem „niesamowite”. Celowo biorę to słowo w
cudzysłów, bo nie chodzi tu o dzisiejsze rozumienie niesamowitości, a o tę
niesamowitość, o której sto lat temu pisał Freud. O uczucie niepokoju wywołane
przez kontakt z czymś, co jest jednocześnie doskonale znane i w dziwny sposób
obce, tajemnicze. Twarze Béart i Dueñas w ujęciach operatorów Benoîta Debie i
Manuela Dacosse wpisują się w ten opis idealnie, bo są zarazem znane i
nieodgadnione. Wyglądają jak twarze kobiet, których dusze dawno zostały pożarte
przez smutek. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
To
oczywiście tylko przeczucie, ale nie wydaje mi się, żeby ten efekt był
przypadkowy, tym bardziej, że obie te postacie są bardzo podobne, a ich uczucia
można określić jako tożsame, z tą tylko różnicą, że wektory ich emocji biegną w
przeciwnych kierunkach: Janet ma oddanego partnera, ale nie może przepracować
żałoby związanej z utratą dziecka; Gloria ma córkę, ale nie potrafi znieść
tego, że opuścił ją mężczyzna. W pierwszym wypadku narastające emocje powodują
finałowy wybuch, którego celem jest mąż Janet; w drugim – obsesyjną zazdrość o
nowego kochanka, którym (na nieszczęście dla wszystkich ofiar pary) jest uległy
Michel. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCnioxN5ULBcXsNMrW02h3mRP5ODjSK3AQdbanXA69Ip-0pJcvKHdCowrG_8s4UbmMueG1VAlPtmudCQlfLSSnmAnQrYaGBNBEPxbMvP35ESqHiNxwY9Yx6eZoZ2JFOYqhSiziTQNNlEg/s1600/07.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCnioxN5ULBcXsNMrW02h3mRP5ODjSK3AQdbanXA69Ip-0pJcvKHdCowrG_8s4UbmMueG1VAlPtmudCQlfLSSnmAnQrYaGBNBEPxbMvP35ESqHiNxwY9Yx6eZoZ2JFOYqhSiziTQNNlEg/s1600/07.jpg" height="416" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Siła <i>Allelui</i> polega w dużej mierze na kontrastach i wynikającego z nich paradoksu,
który dobrze oddaje fizjonomia Glorii – niby wiemy, czego się spodziewać, ale
przez większą część filmu tak naprawdę nic nie wiemy; nie mamy pojęcia, jak
przygotować się na to, co nadejdzie, bo elementy dobrze znane składają się na
obcą całość. Du Welz wspina się tu na wyżyny perwersji, których wcześniej nie
eksplorował. I jest to perwersja wyjątkowo podstępna, bo Du Welz celuje jej
ostrze prosto w widza. Kluczowy dla filmu wydaje się jednak fakt, że opisane wyżej
przeskoki (od piękna do okrucieństwa i z powrotem) są nie tylko nagłe i
bezlitosne, ale że dotycząc uczuć skrajnych pokazują te uczucia w sposób
totalny.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Miłość
to w <i>Allelui</i> spokojna rozmowa w starym kinie, liryczny, szybko
zaimprowizowany ślub o zachodzie słońca, który równie dobrze mógłby się znaleźć
w filmie pokazywanym na festiwalu w Sundance, wreszcie scena seksu tak
sensualna, że aż zmieniająca kolory świata otaczającego bohaterów. Wściekłość
to z kolei rozbijana ciężkim obcasem głowa przerażonej kobiety i nagie, leżące
na kuchennym stole ciało, które trzeba rozczłonkować starą piłą do metalu, żeby
łatwiej było je rozpuścić w kwasie. W <i>Allelui</i> są też stany pośrednie, ale
wypełnia je oczekiwanie na to, co może się stać za chwilę; widz bez przerwy
jest ofiarą, ćmiącą dogasającego papierosa i wpatrującą się w oczy oprawcy,
który nic po sobie nie zdradza. Pomagają w tym chropawe, nakręcone na
szesnastomilimetrowej taśmie zdjęcia Manuela Dacosse, które dodają scenom
mordów realizmu, budują atmosferę niepokoju i powodują, że <i>Alleluia</i> wygląda jak <i>cinéma vérité </i>dla psychopatów.<i> </i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Działa
to wszystko tym lepiej, że Du Welz nie boi się eksperymentować, ba, nie boi się
nawet balansować na granicy kiczu. W <i>Kalwarii</i> i <i>Vinyan</i> belgijski reżyser
żenił horror z dramatem, w <i>Allelui</i> łączy natomiast wszystkie gatunki, jakie
przyjdą mu do głowy. Gdyby wyciąć z filmu poszczególne sceny, pokazać je
przypadkowym widzom i zapytać, do filmu reprezentującego jaki gatunek
przynależą, otrzymalibyśmy prawdopodobnie horror, thriller, dramat społeczny,
melodramat, komedię romantyczną, czarną komedię, wreszcie... wyjątkowo
makabryczny musical. Wrzucone do jednego kotła i zmieszane dają efekt, którego
trudno byłoby się spodziewać w najśmielszych snach – <i>Alleluia</i> na przemian
przyjmuje różne konwencje i ochoczo je manifestuje, po czym rozbija gatunkową
otoczkę, by pokazać, że coś takiego jak konwencja w ogóle nie istnieje, a jeśli
nawet istnieje, to gdzie indziej. Różne konwencje nie służą bowiem <i>Allelui</i>
tylko do tego, żeby widza zmylić – film Du Welza jest jak psychopata, który
przybiera kolejne maski, żeby dłużej poznęcać się nad swoją ofiarą. Nic w tym
zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że jednym ze scenarzystów <i>Allelui</i>
był Vincent Tavier - współtwórca głośnego <i>Człowiek pogryzł psa</i>, jednego z najbardziej
popapranych i nieprzyjemnych w odbiorze debiutów lat dziewięćdziesiątych.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Dlatego
też pozwoliłem sobie napisać, że <i>Alleluia</i> to film przeklęty. Nie jestem w
stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatnio widziałem cokolwiek, co byłoby
porównywalne pod względem gęstości klimatu i siły oddziaływania. Pod pewnymi
względami dzieło to jest w karierze Belga tym, czym <i>Tylko Bóg wybacza</i> jest dla Nicolasa Windinga Refna – absolutnie bezkompromisową, pozbawioną hamulców
kwintesencją stylu reżysera, który potrafi przełożyć gatunkowe i arthouse’owe
inspiracje na kino totalne. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhcPXuIDfNwlN7lFP-8clZo-r1UUyK08L57_lJK-12VmS2WALUrihbAGSe4mR5TNdE0nyemq9QFl8WgSuitl3058-Tm2Z590DH8JDumYiUAXZVRvSJsjo8w_36D6XWekTNkG1PTmMNZ7u0/s1600/Alleluia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhcPXuIDfNwlN7lFP-8clZo-r1UUyK08L57_lJK-12VmS2WALUrihbAGSe4mR5TNdE0nyemq9QFl8WgSuitl3058-Tm2Z590DH8JDumYiUAXZVRvSJsjo8w_36D6XWekTNkG1PTmMNZ7u0/s1600/Alleluia.jpg" height="416" width="640" /></a></div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-47086920933622645772015-01-14T18:22:00.002+01:002015-01-14T23:51:04.580+01:002014<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEifKtHZvQAPI-ZV7GvYry2ylgH2p_QtIl4msLcvRwqbbXNcwZWcFh33YsHz2gYAYpgrULznXlHzyM2pMWnWCNYjYvsQC2k6SyHLqhX9iMJJo1mFdOwFDzMUK-vu4dL1_-p92-rBhx9J8io/s1600/Alleluia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEifKtHZvQAPI-ZV7GvYry2ylgH2p_QtIl4msLcvRwqbbXNcwZWcFh33YsHz2gYAYpgrULznXlHzyM2pMWnWCNYjYvsQC2k6SyHLqhX9iMJJo1mFdOwFDzMUK-vu4dL1_-p92-rBhx9J8io/s1600/Alleluia.jpg" height="416" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Alleluia</i></td></tr>
</tbody></table>
<br />
Zeszły rok zaczął się u mnie do bólu zwyczajnie, aby okazać się okresem definiowanym w pewnym sensie zabawnymi "punktami zwrotnymi". W następstwie pierwszego z nich - zepsucia się laptopa przed wyjazdem za granicę - przez cztery długie miesiące prawie nie wiedziałem, co to znaczy obejrzeć sobie film. No i musiałem przestać pisać swoją książkę o spaghetti westernie. A tyle, co zacząłem ją pisać od nowa. W każdym razie, powstałych wówczas zaległości oczywiście nie nadrobiłem, a myślę, że rok 2014 był naprawdę zajebisty w świecie X Muzy. Nie przypominam sobie, abym we wcześniejszych latach miał przyjemność tak często trafiać na co najmniej dobre i z różnych powodów bardzo ciekawe nowe produkcje. Przede wszystkim wreszcie wypłynęło trochę tytułów, na które bardzo czekałem i które stanowią prawie połowę moich największych zeszłorocznych faworytów. Na sto banków byłoby ich jeszcze więcej, ale niestety dokument o wszystko mówiącym tytule <a href="https://www.youtube.com/watch?v=0rldJUplURY"><i>Eurocrime! The Italian Cop and Gangster Films That Ruled the '70s</i></a> Mike'a Malloya póki co dorwać można tylko w USA, bluesowe, poświęcone "problemowi indiańskiemu", <a href="https://www.youtube.com/watch?v=-kk7IxWINLQ"><i>Rhymes For Young Ghouls</i></a> Jeffa Barnaby'ego póki co dorwać można tylko w USA i Kanadzie, inspirowane pulpową włoszczyzną <i><a href="https://www.youtube.com/watch?v=P-xIMBnclyA">The Duke of Burgundy</a></i> Petera Stricklanda jeszcze nie doczekało się swojej poza-festiwalowej premiery, a stanowiący komercyjne oblicze mistrza "alternatywnego horroru" Fabrice'a Du Welza <a href="https://www.youtube.com/watch?v=kcGu0eglU8A"><i>Colt 45</i></a> ciągle nie wyszedł poza Francję. Rzecz jasna, nie ma tego złego - pierwsi mocni kandydaci na ulubione filmy roku 2015 już są.<br />
<br />
<a name='more'></a><div style="text-align: center;">
<b>ŚNIADANIA I PODWIECZORKI...</b></div>
<br />
... są posiłkami niebywale istotnymi. Nie można ich lekceważyć, o nie. Wszak od nich zależy to, jak nam będzie mijać dzień w oczekiwaniu na dania główne. Na ten przykład dziś na obiad planuję pożreć tuńczyka w sosie chilli carne z ryżem i pomidorami, lecz aby mieć wcześniej odpowiednio dobry humor (będący rezultatem ugłaskania mojego żołądka), a następnie siłę na niespieszne przyrządzenie rzeczonego żarcia i uczynienie go bezpiecznym dla rozmiarów mojego brzucha, zjadłem właśnie pożywne, syte i przepyszne śniadanie w postaci jajecznicy na szynce i czerwonej cebuli oraz świeżutkich bułek z serem żółtym i pomidorami. Potem zaś, na drugie śniadanie, odpalę sobie chyba jogurt truskawkowy z bananami i mandarynkami. Świetna sprawa, bardzo polecam, a poniżej moje filmowe odpowiedniki posiłków roku minionego, co to dla mojego żołądka niekoniecznie wcale duże, a jednak prawdziwie smaczne i zdrowe. Kolejność nieistotna. <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Michael Kohlhaas</i> reż. Arnaud des Pallieres</b></div>
<div style="text-align: center;">
Myślę, że film bardzo niedoceniony, w czym jednak nie ma nic dziwnego biorąc pod uwagę jego specyfikę. Jest bardzo surowy, oszczędny i na swój sposób wywrotowy - reguły klasycznej dramaturgii zostały w nim olane, gdyż przedstawiona nam opowieść definiowana jest tym, czego w niej nie widać. Niedopowiedzianymi scenami, rozgrywającymi się gdzieś poza kadrem i uniwersalizującymi autentyczną historię pewnego buntownika. Anty-efekciarski (zapomnijcie o scenach akcji) traktat o sprawiedliwości. Kolejna świetna rola Mikkelsena.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBiuf_3mUNoUboWCxskhqzRrgxqtVA23Nx2aiSlAYeqYQnDE35sbZYN7dsE0U6c_jObhZ9FyRbxYDCo9d3VDlVukSIFEx45ZHmYz3s6aWvvWRiyz32S9aOPo3Ikz4XaBdgnvygaMMPMUA/s1600/michael.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBiuf_3mUNoUboWCxskhqzRrgxqtVA23Nx2aiSlAYeqYQnDE35sbZYN7dsE0U6c_jObhZ9FyRbxYDCo9d3VDlVukSIFEx45ZHmYz3s6aWvvWRiyz32S9aOPo3Ikz4XaBdgnvygaMMPMUA/s1600/michael.jpg" height="320" width="233" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Nebraska</i> reż. Alexander Payne</b></div>
<div style="text-align: center;">
Bardzo ładne, głęboko humanistyczne, kino drogi, pełne trafnych obserwacji relacji międzyludzkich, a wreszcie dobitnie przypominające, że tzw. zwykłe życie - to dalekie od opowieści o Indianie Jonesie - też może być pełne przygód. Ba! Są one na wyciągnięcie ręki. Zawsze i wszędzie. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhx-sRIox4nSddAyVnzGU-xuA6xgpWDqRJoiig0QoAviQP14HDHOBLnEzM25rCjlOQUx0VGkyPSnCKC777no6PRtcrkojoBIK02TgVea4WqSsx59T6xD3idBs4o8O4dIrnI0-R0Eya_g88/s1600/nebraska.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhx-sRIox4nSddAyVnzGU-xuA6xgpWDqRJoiig0QoAviQP14HDHOBLnEzM25rCjlOQUx0VGkyPSnCKC777no6PRtcrkojoBIK02TgVea4WqSsx59T6xD3idBs4o8O4dIrnI0-R0Eya_g88/s1600/nebraska.jpg" height="320" width="235" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Duże złe wilki</i> reż. Aharon Keshales i Navot Papushado</b></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://kinomisja.blogspot.co.uk/2014/03/duze-ze-wilki-aharon-keshales-i-navot.html">Ale o tym już było.</a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipMzpEXwKemNkg42yGaWUAj7entzrAHsdMcfnmM8n5qwOGw-nvDuge9N63FC_b1uRn6LcfRwrC6wDcnpdPTKQYltBxWfevHVx8zeMAEQ-Q0WIANfB2OhGtGG1bPM6Ao3CSA2u6Mmy-23A/s1600/Big-Bad-Wolves-Mondo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipMzpEXwKemNkg42yGaWUAj7entzrAHsdMcfnmM8n5qwOGw-nvDuge9N63FC_b1uRn6LcfRwrC6wDcnpdPTKQYltBxWfevHVx8zeMAEQ-Q0WIANfB2OhGtGG1bPM6Ao3CSA2u6Mmy-23A/s1600/Big-Bad-Wolves-Mondo.jpg" height="320" width="216" /></a></div>
<br />
<i><br /></i>
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Co jest grane, Davis?</i> reż. braciszkowie Coen</b></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://kinomisja.blogspot.co.uk/2014/03/co-jest-grane-davis-odyseja-artysty.html">Cholera, o tym też.</a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq1b-OwmPh_e3CCZqgL9Y1T7lM7iCauIOg6V7Y6S74Jyko-jYA9ZJfMeRB9-7LsOd7upcD-luBj805UTjWQZayWJVhXXuDXVkvsZKhDmXkLst2nUZx0D7cOyt-HEp0RjVzUS21jivukhU/s1600/inside-llewyn-davis.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq1b-OwmPh_e3CCZqgL9Y1T7lM7iCauIOg6V7Y6S74Jyko-jYA9ZJfMeRB9-7LsOd7upcD-luBj805UTjWQZayWJVhXXuDXVkvsZKhDmXkLst2nUZx0D7cOyt-HEp0RjVzUS21jivukhU/s1600/inside-llewyn-davis.jpg" height="320" width="226" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Tylko kochankowie przeżyją</i> reż. Jim Jarmusch</b></div>
<div style="text-align: center;">
Dziwnie przyjemne filmidło, podczas oglądania którego czułem się trochę tak, jakbym lewitował nad łóżkiem. Na co zapewne niemały wpływ miało to, że oglądałem go skacowany nad ranem, jeszcze trochę senny, ale już bez bólu głowy. Ale mniejsza z tym. Przede wszystkim bardzo się cieszę, że Jarmusch wrócił do porządnej formy, ponieważ jego wcześniejszy obraz to jakiś grafomański bełkot. Dziwię się, że tu z kolei wiele osób widzi głównie egzystencjalne smutki. Rzecz niemal na każdym kroku ocieka ironią. Film grozy bez grozy, bo wampiry preferują krew w formie lodów na patyku. Mniam.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3f1ktSz4H4lipQydUshxAJyT75NZqXFQh8ZgMjnl-36njDeEMfvwQ_L3EnD30MPPzoJ2k46YuxyVXJjZ2qFcNyzTIoinzOpJ_k2DXA94HWqfQXg_1KUB4DPxgQvSdTh_9P0ss_dwL9GE/s1600/only+lovers.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3f1ktSz4H4lipQydUshxAJyT75NZqXFQh8ZgMjnl-36njDeEMfvwQ_L3EnD30MPPzoJ2k46YuxyVXJjZ2qFcNyzTIoinzOpJ_k2DXA94HWqfQXg_1KUB4DPxgQvSdTh_9P0ss_dwL9GE/s1600/only+lovers.jpeg" height="320" width="228" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Jodorowsky's Dune</i> reż. Frank Pavich</b></div>
<div style="text-align: center;">
Naprawdę cieszę się z tego tytułu, a w trakcie seansu tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że życzyłbym sobie i wszystkim kino-narkomanom, aby takich dokumentów powstawało znacznie więcej. Dziesiątkom różnej maści artystów nie udało się zrealizować setek filmów, a gdzieś w alternatywnej rzeczywistości to właśnie one stanowią kanon X Muzy. Kto wie, czy <i>Diuna</i> nie byłaby opus magnum Jodorowsky'ego? Na pewno byłoby to coś prawdziwie kosmicznego, same tylko materiały zebrane przez Pavicha (i nie tylko) sprawiają, że gały wylatują z orbit. Nomen omen.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-LZGOyxhwk3hsBlLFUgF8BQEqM2DX3pvZp46V0dDRegDjGWJ_GCU-RglbJ-24_hxfmn_qVgpBw-Hj3KEACh9I45E_et7bmM_bv49f5cbq3rZclFNe-YGOix9jt97voRtmOTruqjDmkB0/s1600/jodorowskys-dune-poster.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-LZGOyxhwk3hsBlLFUgF8BQEqM2DX3pvZp46V0dDRegDjGWJ_GCU-RglbJ-24_hxfmn_qVgpBw-Hj3KEACh9I45E_et7bmM_bv49f5cbq3rZclFNe-YGOix9jt97voRtmOTruqjDmkB0/s1600/jodorowskys-dune-poster.png" height="320" width="213" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Taniec rzeczywistości</i> reż. Alejandro Jodorowsky</b></div>
<div style="text-align: center;">
Muszę przyznać, że nigdy nie byłem fanem Jodorowsky'ego, ale z wielką przyjemnością piszę, że jego pierwszy od lat film śmiało zaliczyć można do powrotów jak najbardziej udanych. Rzecz wcale romantyczna i sentymentalna, u swojej podstawy mająca zadziwiającą syntezę kilka różnych sztuk. Oto bowiem do czynienia mamy z teatrem absurdu, który umówił się na randkę do kina z operą. Ciągle sporo tu typowego dla twórcy <i>El Topo</i> przejaskrawienia i szaleństwa, ale nie ma już cechującej jego najgłośniejsze dzieła hermetyczności, wynikającej z nazbyt erudycyjnego opowiadania symbolami. Jest opowieść, bardzo osobista, oryginalna i przede wszystkim ładna. I jest być może pierwsza w historii kina scena, w której babeczka podwija kieckę, aby pokazać, co ma między nogami i nasikać na pewnego pana i nie ma w tym nic obrzydliwego. Bardzo sympatyczny paradoks. Ewentualnie to ja jestem już tak zwyrodniały, ale co zrobić.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhBEe9IHqZ1wNXbtwwYhdkJopjce9dpdjrzrIiKmZKDmCVMJhmEA7xcs7l6hQ2qsNjyGlL6xIQwAynoztvRGSNSDA0MmU7cEzKXAePMbvfngoRb_nXztSIfoxzxw14Re0S16_uuQ8a1W7o/s1600/taniec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhBEe9IHqZ1wNXbtwwYhdkJopjce9dpdjrzrIiKmZKDmCVMJhmEA7xcs7l6hQ2qsNjyGlL6xIQwAynoztvRGSNSDA0MmU7cEzKXAePMbvfngoRb_nXztSIfoxzxw14Re0S16_uuQ8a1W7o/s1600/taniec.jpg" height="320" width="217" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Mystery Road</i> reż. Ivan Sen</b></div>
<div style="text-align: center;">
Neo-noir z Australii. Senne, przypalone słońcem i pokryte kurzem, rozgrywające się na pustkowiach oraz w pewnym miasteczku-widmie. Przepięknie nakręcone (nie tyle zdjęcia, co same kolory; zdaje się, że
tak samo jak operatora należy chwalić osobę odpowiedzialną za korekcję
barwną na etapie post-produkcji), do bólu realistyczne i tym samym nieefektowne, z kluczowym tłem
społecznym dotyczącym obecnej sytuacji ludności aborygeńskiej. Garść luźnych skojarzeń: od westernowej prozy Cormaca McCarthy'ego, ze szczególnym uwzględnieniem <i>To nie jest kraj dla starych ludzi</i>, przez <i>The Rover</i> Davida Michoda, po gospelowe <i>Small Town Murder
Songs</i> Eda Gassa-Donelly'ego. Dla cierpliwych, a tak się fajnie składa, że czasami udaje mi się być jednym z nich.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfCLSHL0XJu9vt5h8YOa_QVJRrS4ST8f9Irthy3kNTpGvg59oQ2aT3ho66zrTSt-FJcOOnUbDhB50i_FVPHNYfkAzHSgEBkgnYLgrGyTbQ6paI5wMM04jX-r9mUAGK3v7kARk6L7zJjTw/s1600/mystery+road.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfCLSHL0XJu9vt5h8YOa_QVJRrS4ST8f9Irthy3kNTpGvg59oQ2aT3ho66zrTSt-FJcOOnUbDhB50i_FVPHNYfkAzHSgEBkgnYLgrGyTbQ6paI5wMM04jX-r9mUAGK3v7kARk6L7zJjTw/s1600/mystery+road.jpg" height="320" width="217" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Przeznaczenie</i> reż. Michael & Peter Spierig</b><br />
I znowu Australia, tym razem w postaci filozoficznej wykładni ubranej w kostium cokolwiek pulpowego S-F o podróżach w czasie. Bardzo zaskakujące. Dość powiedzieć, że niedługo po otwierającej film scenie akcji otrzymujemy długą sekwencję, w której barman wysłuchuje opowieści pewnej klientki o smutnym dzieciństwie (i nie tylko). A w tle leci np. The Stooges. I w ogóle jest zajebiście, ale wbrew pozorom daleko tu do tzw. zwyczajnej historii. W pewnym momencie robi się z tego taki mindfuck, że czaszka pęka i naprawdę ciężko ją potem skleić. Ja się nie gniewam.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxn2oMCaVMLjGH8UWM5BFmDe7o33PII-jUHlDCq-iSEnXgrz8fwwi_COTUwJJeHqmSh4HcYs6l81E2vx-Fxxu_QkHJAVLK9ZM0Zg7stdSAe_j9lilBbyUSG5uUAglIzIVFKW-NB_abi-8/s1600/Predestination_612x380.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxn2oMCaVMLjGH8UWM5BFmDe7o33PII-jUHlDCq-iSEnXgrz8fwwi_COTUwJJeHqmSh4HcYs6l81E2vx-Fxxu_QkHJAVLK9ZM0Zg7stdSAe_j9lilBbyUSG5uUAglIzIVFKW-NB_abi-8/s1600/Predestination_612x380.jpg" height="198" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Calvary</i> reż. John Michael McDonagh</b></div>
<div style="text-align: center;">
Opis fabuły na boskim Filmwebie brzmi następująco: "Dobroduszny ksiądz musi stoczyć walkę z siłami zła, które zbliżają się do niego po tym, jak zagrożono mu podczas spowiedzi". Osoba, która spłodziła to zdanie albo była naćpana, albo pochodzi z alternatywnej rzeczywistości, albo może gdzieś z przyszłości, w której ten dialektyczny, podszyty ironią i czarnym humorem, traktat o chrześcijaństwie jako czystej, uwolnionej z okowów kościoła, idei doczekał się uber-czadowego remake'u w Hollywood. Tak czy siak, Krzysztof Zanussi nie poleca.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiI-V_6m0J51riWGcND0BAQLQtnYWBJ6Iikd1Cvkjjw77f3gEPAl1m8FGBhMbnJcYswbV0SesMhKbbXnyG4btpEJv7yoerPg4K-B-AxqtBN6RZyIDV6Yaqkl4ljhm6MWqwT0pXXTo8EGPA/s1600/calvary.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiI-V_6m0J51riWGcND0BAQLQtnYWBJ6Iikd1Cvkjjw77f3gEPAl1m8FGBhMbnJcYswbV0SesMhKbbXnyG4btpEJv7yoerPg4K-B-AxqtBN6RZyIDV6Yaqkl4ljhm6MWqwT0pXXTo8EGPA/s1600/calvary.jpg" height="320" width="216" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Frank</i> reż. Lenny Abrahamson</b></div>
<div style="text-align: center;">
Nie znam się na czymś, co określa się mianem "typowego kina z Sundance". Może gdybym się znał, to bym kręcił nosem, ale na moje ignoranckie szczęście tak nie jest, dzięki czemu niedawny seans <i>Franka</i> wspominam bardzo miło. Piekielnie to zabawne, tyle absurdu i tragikomedii zapuszkowanych w grupce muzycznych popaprańców, plus ostra i mądra krytyka typowego dla naszych czasów internetowego rozrostu egotyzmu. Karykatura Jima Morrisona i szczypta depresji gratis. No i kolejna świetna rola Fassbendera (co za mimika).</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiIC4HfQnBv4bD7sG7KwVKouA-5eOM785D_TRirs5t1ovgwyQffNH5jfWczV5UHxO5OBlIfTMy7iijJWbfOGsYro6TjxC5j6zj6H-Nzczq3_urA7CPv-ED8ofsYIwv-IkIsJy6mWU23OJ4/s1600/Frank-Movie-Poster.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiIC4HfQnBv4bD7sG7KwVKouA-5eOM785D_TRirs5t1ovgwyQffNH5jfWczV5UHxO5OBlIfTMy7iijJWbfOGsYro6TjxC5j6zj6H-Nzczq3_urA7CPv-ED8ofsYIwv-IkIsJy6mWU23OJ4/s1600/Frank-Movie-Poster.jpg" height="320" width="216" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Godzilla</i> reż. Gareth Edwards</b></div>
<div style="text-align: center;">
Był sobie kiedyś chłopiec, który całym sercem kochał "króla potworów". Za każdym razem, kiedy kończył się telewizyjny seans kolejnej części przygód japońskiego monstrum, chłopiec ów wymyślał sobie ich kontynuacje, przy okazji głowiąc się nad tym, jakby to było, gdyby Godzilla istniała naprawdę, a on wraz ze swoją rodziną znajdował się gdzieś w jej pobliżu. Chłopiec dorósł i został reżyserem (scenarzystą, operatorem, montażystą...). Za marne grosze nakręcił świetne <i>Monsters</i>, którym zaimponował filmowej branży i w końcu doczekał się możliwości spełnienia marzenia z dzieciństwa. Nakręcił własną <i>Godzillę</i>, którą odpowiedział na zadane sobie przed laty pytania. Obraz tyleż populistyczny, co odważny, bo osobny. "Autorski". Po pierwsze, koleś wie, jaką potęgę stanowić może w filmie dźwięk (i dzięki temu podczas projekcji za sprawą samych dochodzących z ekranu odgłosów przeniesieni zostajemy w inny świat). Po drugie, doskonale zdaje sobie sprawę, że wysoki budżet gówno jest wart, jeśli oleje się wyobraźnię (dramaturgię, potencjalne metaforyczność opowieści i sugestywność). Po trzecie, w dupie ma rzesze fanów Godzilli na całym świecie. Swój film nakręcił dla siebie. Oraz dla Godzilli. Jeśli miałbym nadać temuż cacku podtytuł, brzmiałby on: "Koronacja na KRÓLA POTWORÓW".</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjkC1ceXmL-R7vj_Xwx1YlvLmxy0n9BAH53CQj17KU2i91UCkK0B4Yvld92muuIXyyGucxCQiDI0AoSFKq9AXceJvLmpTeg6YjJN395wORFIkCwoxbfgJaXNA5cYrTGksyfXqcm-3iFttM/s1600/bw-godzilla-poster.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjkC1ceXmL-R7vj_Xwx1YlvLmxy0n9BAH53CQj17KU2i91UCkK0B4Yvld92muuIXyyGucxCQiDI0AoSFKq9AXceJvLmpTeg6YjJN395wORFIkCwoxbfgJaXNA5cYrTGksyfXqcm-3iFttM/s1600/bw-godzilla-poster.jpg" height="320" width="219" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Manhattan</i> (sezon pierwszy) Sam Shaw</b></div>
<div style="text-align: center;">
Zwykle tak to jest z tymi serialami, że potrzebują kilku odcinków, aby
się porządnie rozkręcić. Ten zaś uderza z pełną siłą już na starcie. Bo choć nieszczególnie znany, jest w czołówce, a serialowa czołówka to przedłużenie kina. Rzecz dotyczy
życia grupy naukowców (ich rodzin oraz pilnujących ich żołnierzy), którzy na początku czwartej dekady ubiegłego
stulecia zgodzili się na zamknięcie w prowizorycznym amerykańskim
miasteczku na środku pustyni, aby zająć się stworzeniem bomby
atomowej. I co my z tego otrzymujemy? Miniaturę państwa totalitarnego, ze stałą inwigilacją, polityczną indoktrynacją (sic!) i wszechobecną cenzurą. Masę kapitalnie napisanych i kapitalnie zagranych, bardzo różniących się od siebie, postaci (od nastoletniej buntowniczki żądnej seksu, przez podobnie młodego żołnierza-katolika nie mogącego pogodzić się z tym, że odebrał komuś życie, po wybitnego naukowca, który próbując stworzyć "broń wszystkich broni" popada w manię i niechcący niszczy swoich najbliższych). Błyskotliwe dialogi i dowcipy, staroświecka muzyka, głównie jazzowa, i elegancja niemalże na miarę <i>Mad Men</i>, tyle że garnitury zwykle przykrywa tu choćby minimalna warstwa pustynnego pyłu. Miłość, przyjaźń, niezdrowa rywalizacja, strach, alkohol, narkotyki, nauka, widmo atomowej zagłady i fajne, wygrywane wcale naturalnie, ukłony w stronę literatury. Jak to ujął jeden z mieszkańców tego groteskowego miasteczka, "Kafka powinien oskarżyć Armię Amerykańską o plagiat".</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinQWYRKIGpnhHjEjOVqmSYseMLRWM6xJkGUvIukXrDciYW8N0nHbAUso2680kJ2ExuVTB35nLFz8ODV2IgHAp-KkQo1TiSQ9bjOkCpVUvP9Ezs2an0rCZc8wsKnRyG6DdW3_ynfIYp6Kc/s1600/manhattan.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinQWYRKIGpnhHjEjOVqmSYseMLRWM6xJkGUvIukXrDciYW8N0nHbAUso2680kJ2ExuVTB35nLFz8ODV2IgHAp-KkQo1TiSQ9bjOkCpVUvP9Ezs2an0rCZc8wsKnRyG6DdW3_ynfIYp6Kc/s1600/manhattan.jpg" height="320" width="219" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>DANIA GŁÓWNE</b></div>
<br />
Niezależnie od tego, jak bardzo by mi smakowała jajecznica na szynce i czerwonej cebuli, nic nie zastąpi porządnego obiadu. I kolacji. W tym miejscu muszę przyznać, że u mnie kolacja to ostatnimi czasy drugi obiad. W zeszłym roku szczególnie upodobałem sobie dosyć regularne wizyty w pewnej hurtowni spożywczej, z której zwykłem wychodzić z wielkim bananem na gębie za sprawą niesionej pod pachą paczki z pięcioma kilogramami piersi z kurczaka. Tak, jem je jak pojebany. Nie jestem jednak smakoszowym samobójcą. Stąd zdarzają się schabowe, rzeczony na początku tuńczyk czy spaghetti, które robię ponad godzinę, ale które, rzecz oczywista, nie ma sobie równych. Poniżej najsmaczniejsze kotlety i tuńczyki roku minionego. Kolejność prawie nieistotna. <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Brudny szmal</i> reż. Michael R. Roskam</b></div>
<div style="text-align: center;">
(Polscy
dystrybutorzy skrzywdzili ten film nadając mu tak tanio brzmiący tytuł,
ale na szczęście i tak nie przebili ludzi Gutka i ich <i>Valhalli: Mrocznego wojownika</i>.) Lubię Dennisa Lehane'a, choć nie czytałem żadnej z jego książek. Póki co wystarczy mi moja miłość do genialnego <i>Prawa ulicy</i>, którego był stałym współscenarzystą, oraz niemała sympatia do dwóch z wcześniejszych ekranizacji jego prozy: <i>Rzeki tajemnic</i>, czyli bodaj przedostatniego naprawdę udanego filmu Clinta Eastwooda, i <i>Wyspy tajemnic</i>, czyli najlepszego ze współczesnych filmów Martina Scorsese. Ten ostatni twórca przychodził mi też do głowy podczas seansu <i>The Drop</i>.
Gdyby Roskam chciał się mniej podobać (co nie jest zarzutem, bo i tak
wszystko tu cacy) i postawił na surowość, wyszedłby mu bliski krewny
znakomitych <i>Ulic nędzy</i>. A tak wyszedł mu daleki krewny. Szkoda przy tym, że zrezygnował z oryginalnego tytułu opowiadania Lehane'a, bo ten - <i>Animal Rescue</i> - jest cudownie symboliczny. To nie jest opowieść o człowieku, który
znalazł pitbulla na śmietniku. To opowieść o człowieku, który sam został znaleziony na śmietniku. Permanentna samotność jako kara za grzechy. Miłość,
czyli wyjście z piekła. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDQiPND2sMFUWqZQmP9S2LhsSjOlc1zU7fHE1oUW44givW7zTIu2B7qs4v8Bu7lqFCf1SBSDu4iGtjOZB8EW5tF6oALquab-RBsJenIpGLJYX19lnfbrdgTDPgbCQevvcQf1wcLiI4bHg/s1600/drop_ver3_xxlg.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDQiPND2sMFUWqZQmP9S2LhsSjOlc1zU7fHE1oUW44givW7zTIu2B7qs4v8Bu7lqFCf1SBSDu4iGtjOZB8EW5tF6oALquab-RBsJenIpGLJYX19lnfbrdgTDPgbCQevvcQf1wcLiI4bHg/s1600/drop_ver3_xxlg.jpg" height="320" width="224" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Strażnicy Galaktyki</i> reż. James Gunn</b></div>
<div style="text-align: center;">
Miałem spore obawy przed tym filmem i długo wzbraniałem się przed seansem. Byłem pewien, że Gunn zostanie zasymilowany przez hollywoodzką machinę (zwiastuny nie zapowiadały nic dobrego), tymczasem on, tak jak Gareth Edwards, zrobił hollywoodzki film autorski. Aż mnie coś teraz boli, że w niego nie wierzyłem. Wszak to koleś, który zaczynał od campowych osobliwości dla wytwórni Troma, a później popełnił choćby <a href="http://kinomisja.blogspot.co.uk/2011/12/super-rez-james-gunn-2010.html"><i>Super</i></a>, komedię czarną jak smoła i zarazem bezlitosną satyrę na kino <i>superhero</i>. Znaczy się typ z jajami. I <i>Strażnicy</i> są kolejnym na to dowodem. Gigantyczny patos zamienia się zaraz w równej wielkości żart (sarkastyczny, ironiczny, czarny, absurdalny, chamski - do wyboru, do koloru), a komiksowi bohaterowie, w przeciwieństwie do tych z sieczki znanej jako <i>Avengers</i>, doskonale ze sobą współgrają i żyją własnym życiem. Najbardziej wyluzowany i najzabawniejszy film roku, bardzo zgrabnie wplatający cokolwiek makabryczne i szalone pomysły w konwencję bajki z okolic starych <i>Gwiezdnych wojen</i> (czy może raczej samurajskiej przygodówki <i>Ukryta forteca</i> Akiry Kurosawy...). Nie bawiłem się tak dobrze od czasu projekcji <i>Pacific Rim</i>. Dlatego też obejrzałem to już trzy razy. We are Groot, baby.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjW9_lyl2LaDusFXI1WpIkeVUy2BoAeq_jFseHJ1x1LWYvhG_NSp9WBpktbIlqyuvcBS7OIiiUZa9JCCWTBr66jqRM2IExyR0wl8fH0PRw5ExnMcZ-v7ABDrch3CvrNrkDHEwgEHJ-Mu2g/s1600/guardians.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjW9_lyl2LaDusFXI1WpIkeVUy2BoAeq_jFseHJ1x1LWYvhG_NSp9WBpktbIlqyuvcBS7OIiiUZa9JCCWTBr66jqRM2IExyR0wl8fH0PRw5ExnMcZ-v7ABDrch3CvrNrkDHEwgEHJ-Mu2g/s1600/guardians.jpg" height="320" width="213" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Maszyna</i> reż. Caradog W. James</b></div>
<div style="text-align: center;">
Bez dwóch zdań najlepszy debiut roku i jeden z najlepszych debiutów we współczesnym kinie gatunkowym w ogóle. Trochę się bałem seansu, bo to S-F o budżecie niewysokim (w sensie: bałem się psujących fabułę technicznych niedoróbek), ale człowiek osobliwym imieniem Caradog ma łeb na karku i większość akcji zamknął w pewnym skąpanym w ciemnościach tajnym kompleksie. A najważniejszy jest kapitalnie napisany scenariusz, który na kilometry śmierdzi miłością do klasyki gatunku, od <i>Łowcy androidów</i>, przez <i>Terminatora</i>, po <i>Ghost in the Shell</i>. W związku z tym, że wpływy tychże obrazów widoczne są gołym okiem, autorowi zarzuca się czasem epigonizm. Moim zdaniem niesłusznie, wzorce te zostały kreatywnie przekształcone w coś, co należałoby raczej nazwać ich godnym kontynuatorem. Zresztą główną siłą filmu jest to, że James największy nacisk położył na empatię i choć <i>Maszyna</i> to pulpa pełną gębą - a pulpę zwykło się kojarzyć z przerysowaniem, by nie powiedzieć, że po prostu z kiczem - opowiada przede wszystkim o miłości. Takiej naprawdę fajnej, czystej miłości, o jakiej większość z nas może tylko pomarzyć. Robi to znakomicie (poruszająco), w czym zasługa nie tyle sprawnej reżyserii i dopracowanej dramaturgii, co fantastycznej gry aktorskiej Caity Lotz, która wcieliła się w rolę tytułowego królika doświadczalnego.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbER00pIHIJgDHbcTp6lqoaar2hNjtt0RE-LsdxIg-GKcZ0LvHc9rehWUUsBBSVjFnqnFJ-yk9Y_0LVUYBgZQKiwuua2dvYj4VR0dQtx-Sj0iQPOIWKnGkzF6Dy9BZ3K4BjOpJZNmAtsk/s1600/TheMachine.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbER00pIHIJgDHbcTp6lqoaar2hNjtt0RE-LsdxIg-GKcZ0LvHc9rehWUUsBBSVjFnqnFJ-yk9Y_0LVUYBgZQKiwuua2dvYj4VR0dQtx-Sj0iQPOIWKnGkzF6Dy9BZ3K4BjOpJZNmAtsk/s1600/TheMachine.jpg" height="320" width="215" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Among the Living</i> reż. Alexandre Bustillo i Julien Maury</b></div>
<div style="text-align: center;">
Makabryczna i na poły bajkowa petarda, w której francuski duet miesza ze sobą <i>home invasion</i>, dramat rodzinny, niezliczone <i>slasherowe</i> wzorce, a nawet Kino Nowej Przygody spod znaku <i>The Goonies</i>... Powstałe z maniakalnej miłości do grozy wszelakiej, mądrze umowne (bez pastiszowej zgrywy), z głównym antagonistą jako esencjonalnym <i>boogeymanem</i> i z subtelnymi cudzysłowami powrzucanymi w żywoty chłopców będących głównymi bohaterami. A to jeden jest miłośnikiem upiornych komiksów, drugi rajcuje się telewizyjnym seansem <i>Muchy</i> z 1958 roku, trzeci zaś przegląda się w lustrze, na którego drugą stronę przeniesiony zostaje widz, a które zamienia się w ekran telewizora. Na którym ktoś ogląda właśnie stary film grozy, a jakże. Jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat, za sprawą skrajnej drapieżności zespolonej z bajkową symbolicznością stanowiący jakby pomost między ultra-brutalnym <i>Najściem</i> a "surrealistycznym" <i>Livide</i>.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirDNa7o5UmAoeovuNOy2IBNadCLEBItlnNtQVaPTY143PPcdcnG9tnLEDwtul0kB7tK_gWwK7VFmkVIJE6dwuI_GGIH13B1MAqG4oldULZCaiWP7RZPo8-SRP9QdUVrYurDLN198tys8U/s1600/AMONG-THE-LIVING-alter-poster.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirDNa7o5UmAoeovuNOy2IBNadCLEBItlnNtQVaPTY143PPcdcnG9tnLEDwtul0kB7tK_gWwK7VFmkVIJE6dwuI_GGIH13B1MAqG4oldULZCaiWP7RZPo8-SRP9QdUVrYurDLN198tys8U/s1600/AMONG-THE-LIVING-alter-poster.jpg" height="320" width="226" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i>Detektyw</i> Nic Pizzolatto (i Cary Fukanaga)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Wiadomo.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4F031iFj7YTXlaGAPV42iw5l0oZVYpDfcfzLhJmo3IZUJXZBPdRoRwAZQFEyyb-MMGsmFddeK2xB7nYYJixGHsni_vtkNUNPS9h2zx07UedpvUzeGepOt59wUkur95i7T2XA4pmsmsB8/s1600/true.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4F031iFj7YTXlaGAPV42iw5l0oZVYpDfcfzLhJmo3IZUJXZBPdRoRwAZQFEyyb-MMGsmFddeK2xB7nYYJixGHsni_vtkNUNPS9h2zx07UedpvUzeGepOt59wUkur95i7T2XA4pmsmsB8/s1600/true.jpg" height="320" width="232" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Grand Budapest Hotel</i> reż. Wes Anderson</b></div>
<div style="text-align: center;">
Pewnie narażę się fanom Andersona, ale dla mnie właściwa część jego twórczości zaczyna się wraz z <i>Fantastycznym panem lisem</i>. No, ciągle nie widziałem <i>Pociągu do Darjeeling</i>, więc mogę się mylić, lecz zdaje się, że to począwszy od <i>Lisa</i> reżyser postawił większy nacisk na rozrywkowość (przygodowość) i oczojebną formę, typowy dla siebie outsiderski tragizm zostawiając nieco z tyłu. Tylko nieco, bo Anderson bez smutku i samotności to nie Anderson, ale różnica między takim <i>Rushmore</i> a <i>Moonrise Kingdom</i> wydaje mi się ogromna. A co z tym <i>Hotelem</i>? To esencja "nowego" Andersona. Już wcześniej zdarzało mi się rozpływać na jego filmach, ale tutaj byłem po prostu non stop powalany na ziemię. I kiedy chciałem wstać, to tylko po to, aby pan reżyser mógł mnie powalić znowu, nieważne czy jakimś żartem, nieoczekiwanym punktem zwrotnym czy celną refleksją. Piękny hołd dla tego wszystkiego, co już przeminęło. Tyle że właśnie dzięki takim cudeńkom tak naprawdę nic nie przemija, ponieważ zostaje w nich unieśmiertelnione. Jeśli Marsjanie mieliby przeprowadzić inwazję na Ziemię, a ja miałbym szansę, aby ich jakoś przekonać, by nie doprowadzali do naszej zagłady, puściłbym im ten film. Prawdopodobnie nic by nie skumali i zaraz przeprowadzili na mnie wiwisekcję, ale przynajmniej mógłbym przed śmiercią obejrzeć kawał zajebistego kina.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHfn9B4NI0vwte2cSR4f-6B3pd6L9VdJw86abbbA5KMSkU7srnDus3MIfwQMZKwAi0pmotYa7HGn4l8bnnZPydSmK-aOM8DNFHY5ecHDoaPX79CnUsS7UC4_WCSh6mVlt4uAAm8rA3_9s/s1600/grand.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHfn9B4NI0vwte2cSR4f-6B3pd6L9VdJw86abbbA5KMSkU7srnDus3MIfwQMZKwAi0pmotYa7HGn4l8bnnZPydSmK-aOM8DNFHY5ecHDoaPX79CnUsS7UC4_WCSh6mVlt4uAAm8rA3_9s/s1600/grand.jpg" height="320" width="226" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>The Raid II: Infiltracja</i> reż. Gareth Evans</b></div>
<div style="text-align: center;">
<span class="fbPhotosPhotoCaption" data-ft="{"tn":"*G","type":45}" id="fbPhotoPageCaption" tabindex="0"><span class="hasCaption">Nie
znam się za bardzo na kinie kopanym, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu,
że <i>The Raid 2</i> jest filmem, o którym śnił Bruce Lee. To blisko 150
minut chyba najlepszego mordobicia, jakie w życiu widziałem,
zachwycającego nie tylko choreografią walk, ale też inscenizacjami,
wykorzystaniem dźwięku i muzyki, ruchami kamery, a w niektórych scenach
już samym oświetleniem. Za sprawą swojej plastyczności, <span class="text_exposed_show">przejaskrawienia
i przynoszącej odrealnienie subiektywizacji narracji (ze <i>slow motion</i> na
czele) rzecz tu i ówdzie przywodzi na myśl <i>Only God Forgives.</i> O ile
jednak Nicolas Winding Refn celował w rozrzedzenie akcji i surrealizm, o
tyle Gareth Evans idzie w skrajną pulpę i wyciska esencję z kina akcji.
Ba! On doprowadza gatunek do całkowitego ekstremum. Sięga przy tym po
dosyć nieświeże schematy filmu gangsterskiego, jednak brak większej
oryginalności fabuły nie przeszkadza, zważywszy na ogrom różnorakich atrakcji
oraz bardzo porządną
dramaturgię. Jest masa suspensu, jest pomysłowe rozbijanie scen na
części, są ciekawe postaci, jest rewelacyjny Iko Uwais w roli głównej,
są naprawdę niesamowite rozwiązania formalne, jest intensywność, od
której idzie wyskoczyć z butów. Trzy razy lepsze od pierwszej części, milion razy lepsze od większości współczesnych akcyjniaków. </span></span></span></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEii57ZhpGWsOO1-PAJMhPxqPBmwNrZdw5GH2YHI2cPRDqiOBJKVXht9IAcc7qZa6sFusJkSRk5QX5fdPg_Wpdu6iwZ4obGj0Q5lyAIMbNDwVvPxFzT6cD3khyFpE7AJrAJioVlksHaHxOs/s1600/the-raid-2-poster-competition-winners-160742-a-1397212148.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEii57ZhpGWsOO1-PAJMhPxqPBmwNrZdw5GH2YHI2cPRDqiOBJKVXht9IAcc7qZa6sFusJkSRk5QX5fdPg_Wpdu6iwZ4obGj0Q5lyAIMbNDwVvPxFzT6cD3khyFpE7AJrAJioVlksHaHxOs/s1600/the-raid-2-poster-competition-winners-160742-a-1397212148.jpg" height="320" width="224" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>The Homesman</i> reż. Tommy Lee Jones</b></div>
<div style="text-align: center;">
Pięknie nakręcona straszna historia. Do pewnego momentu western poza westernem, niedziwne więc, że przez niektórych szufladkowany bywa jako dramat historyczny. Później sporo już klasycznych tropów, lecz bynajmniej nie potraktowanych standardowo, gdyż tyle co któryś z nich pojawia się na horyzoncie, za moment znika nam z oczu. A to dlatego, że Lee Jones postawił na surowość, a wszelkie gatunkowe wzorce przefiltrował przez czystej wody realizm. Tym sposobem stworzył kawał kurewsko smutnego antywesternu. Jak mi się wydaje, bardziej w stylu Roberta Altmana spod znaku <i>McCabe'a i pani Miller</i> niż Wszyscy Wiemy Kogo czy innego Eastwooda. Zarzuca się czasem temu filmowi jakąś sztampowość, czego kompletnie nie rozumiem, bo przy całej swojej prostocie jest naprawdę oryginalny. Kurczę, przecież to western o kobiecie, która podejmuje się transportu chorych psychicznie pań do pewnego kościoła położonego setki mil dalej... I z takim punktem zwrotnym w drugiej połowie, że aż człowiek ma ochotę wyskoczyć przez okno. </div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhODaBzDXgDCbSExVury2zu02jSJMs8y51RHj-WGiazoRwVlC85YA4sSp5ZoDfu8zvlbFUo3NFnYzRYtQKPhQRwTMebeeOrn3C9GQST_DtDS-qp06AYpyGjc-wD7fqguhuuXidq4_gFB-A/s1600/homesmen.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhODaBzDXgDCbSExVury2zu02jSJMs8y51RHj-WGiazoRwVlC85YA4sSp5ZoDfu8zvlbFUo3NFnYzRYtQKPhQRwTMebeeOrn3C9GQST_DtDS-qp06AYpyGjc-wD7fqguhuuXidq4_gFB-A/s1600/homesmen.png" height="320" width="235" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Zakazane imperium</i> (sezon 5) Terence Winter i spółka</b></div>
<div style="text-align: center;">
Przyznam, że byłem dosyć sceptycznie nastawiony do finałowego sezonu tego jednego z najwybitniejszych seriali w historii, ponieważ jego czwarta odsłona kończyła się tak, iż nie wyobrażałem sobie, aby sensownym było dodawanie do niej czegokolwiek. Wówczas seria byłaby zwyczajnie niekompletna, ale lepszy niedosyt od przesytu, wiadomo. Finał okazał się jednak ogromnie pozytywnym zaskoczeniem. Jest zarówno naturalną kontynuacją poprzednich części, jak i prequelem całości, która tym samym okazała się posiadać konstrukcję (swoistej) pętli. Absolutnie doskonałe rozwiązanie - to zdecydowanie najmocniejszy i najlepszy sezon, całe <i>Zakazane imperium</i> czyniący jednym wielkim filmem kinowym (ot, oglądanym poza kinem) i majstersztykiem, który śmiało postawić można tuż za <i>Prawem ulicy</i>. Dodam, że o ile wcześniej dzieło Terence'a Wintera jawiło się jako dziecko dramatów gangsterskich Martina Scorsese (żaden zarzut, bo było to dziecko już w pełni dojrzałe, znakomicie radzące sobie bez pomocy rodziców; inna sprawa, że tacy rodzice to wszakże powód do nieustannej dumy), to teraz - a tak naprawdę już od końcówki sezonu czwartego - zaczęło się prezentować jako spuścizna <i>Dawno temu w Ameryce</i>. Sergio Leone poleca.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilnWtr4DdtYSxfegnP2cpkgmfFKR8UDhcOPqai1DLToCNxuArsZ3uBCV3L_q1LB_TY0kveV2jQ6U7fjod3w5xw8YsMi-m74yjoFsBWbaLIiLFajt9_s4Bw1HJ7OsWjf2zacvFuDv1-zEY/s1600/Season_5_poster_C.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilnWtr4DdtYSxfegnP2cpkgmfFKR8UDhcOPqai1DLToCNxuArsZ3uBCV3L_q1LB_TY0kveV2jQ6U7fjod3w5xw8YsMi-m74yjoFsBWbaLIiLFajt9_s4Bw1HJ7OsWjf2zacvFuDv1-zEY/s1600/Season_5_poster_C.jpg" height="320" width="223" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Alleluia</i> reż. Fabrice du Welz</b></div>
<div style="text-align: center;">
Czekałem na to milion lat. Doczekałem się i nie zawiodłem, mimo że spodziewałem się czegoś innego. Tym razem belgijski mistrz wśród inspiracji wymienia szeroko pojmowany amerykański thriller oraz film noir, ale - jeśli nie liczyć mocno fatalistycznej tonacji cechującej <i>Alleluię</i> już od pierwszej sekwencji - nie powiem, bym na to wpadł, gdyby o tym nie przeczytał. Strasznie mocna rzecz, acz na trochę innych zasadach niż <i>Kalwaria</i> i <i>Vinyan</i>. Bo jest tak samo osobna, podobna wyłącznie do własnego odbicia w lustrze. A przegląda się w nim całkiem często, raz prezentując swoją jedną, a raz drugą stronę. Raz będąc pozycją romantyczną, a za chwilę anty-romantyczną, raz parząc gigantycznym ogniem, jaki w niej tkwi, a za chwilę zamieniając się w lodowiec powodujący odmrożenia całego ciała. Zadziwiające filmidło, z pewną prawie-musicalową sceną o takim potencjale "kultowości", jak scena tańca z <i>Kalwarii</i> (a zarazem posiadające też własną i podobnie odjechaną scenę tańca), z niesamowitą grą aktorską, z "szorstką" fakturą obrazu i licznymi detalami ludzkich ciał, ukazującymi ich niedoskonałości (czy raczej zwyczajności, jak zmarszczki i pory) oraz odpychający rozpad przy okazji aktów przemocy, ze zdjęciami, które sprawiają wrażenie, jakby całość mogli zrobić bracia Dardenne, o ile tylko na śniadanie wpieprzaliby pod języki LSD, wreszcie z zaskakująco marginalnymi elementami gatunku sensu <i>stricto</i>, za sprawą których ciężko stwierdzić, czy to ciągle po prostu autorskie kino grozy, czy może raczej Du Welz doszedł do miejsca, w którym nazwą rodzaju filmu jest wyłącznie jego nazwisko i żadne inne punkty odniesienia już nie istnieją.<br />
A na dniach recenzja autorstwa Grześka Fortuny.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZJ4_w2hdr1dKYP5npo074M1kzt-ES7edvO2oNIeoyeqkoHmHl5HJk98uFeJDW40ntCM86IOmyFvkfD3My0iiDz6lNuszO4pxZaimhigrdciXSqC0csevdjovvaxBncpyxbi2XqNjE8-Q/s1600/Alleluia-affiche-cannes.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZJ4_w2hdr1dKYP5npo074M1kzt-ES7edvO2oNIeoyeqkoHmHl5HJk98uFeJDW40ntCM86IOmyFvkfD3My0iiDz6lNuszO4pxZaimhigrdciXSqC0csevdjovvaxBncpyxbi2XqNjE8-Q/s1600/Alleluia-affiche-cannes.jpg" height="320" width="237" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>The Rover</i> reż. David Michod</b></div>
<div style="text-align: center;">
<span class="fbPhotosPhotoCaption" data-ft="{"tn":"K"}" id="fbPhotoSnowliftCaption" tabindex="0"><span class="hasCaption">Pewien
znajomy stwierdził niedawno, że <i>The Rover</i> to najlepsze
postapo od czasu <i>Mad Maxa II</i>. Ja bym powiedział, że to najlepsze
postapo w ogóle, ale nie będę udawał specjalisty i powiem tylko, że to
najlepsze postapo, jakie było mi dane poznać. Niemniej, gwoli ścisłości, ciężko to zaszufladkować jako film gatunku<span class="text_exposed_show">,
bo reżyser (i scenarzysta w jednym) nie przejmował się za bardzo
regułami tego rodzaju kina. Filtrując je przez skrajny realizm i czysto
filmową poezję (opowiadanie obrazem, muzyką, niedopowiedzeniami)
stworzył coś całkowicie osobnego i własnego. Psychodeliczną balladę,
która dla kina postapo jest być może tym, czym dla kina wikińskiego jest <i>Valhalla Rising</i>. I tym, czym dla klasycznego westernu okazał się
antywestern, cytując recenzję z <a data-hovercard="/ajax/hovercard/page.php?id=177809879010851" href="https://www.facebook.com/nohaybandablog">no hay banda</a>.
Zresztą duch Peckinpaha stale unosi się nad filmem Michoda, a i Cormac
McCarthy pewnie bił brawo po seansie. Bo zgoda na seans <i>The Rover</i> to
zgoda na wwiercenie się w serce i następnie rozjebanie go na milion
kawałków (a przynajmniej u mnie tak było). Ale to dlatego, że jest to
rzecz nie tylko tak smutna (i w całym swoim smutku tak przekonująca),
ale też bardzo etyczna. I dzięki temu oczyszczająca i piękna. Jak dla mnie nie tylko filmu roku, lecz kilku ostatnich lat.</span></span></span></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgW3DEW3fFSejr0DpXt-fwFTEsKKaHnYxyETit_BZM3GweBv7peO8XfhwdXfcnpjX5QYTgQnxM2QXFCs0UaWHPRSZTZAhlLshU3nXdd_aA2Dmk7MYm-HcVR-1uzZiY_yT4l3eTnXuLD8rc/s1600/TheRover4.jpg_cmyk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgW3DEW3fFSejr0DpXt-fwFTEsKKaHnYxyETit_BZM3GweBv7peO8XfhwdXfcnpjX5QYTgQnxM2QXFCs0UaWHPRSZTZAhlLshU3nXdd_aA2Dmk7MYm-HcVR-1uzZiY_yT4l3eTnXuLD8rc/s1600/TheRover4.jpg_cmyk.jpg" height="366" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-89565752362355674732014-12-21T17:52:00.003+01:002014-12-22T12:02:33.634+01:00When the Raven Flies. Wikingowie a westerny<div style="text-align: center;">
<i>Poniżej tekst napisany przez Krzysztofa Ryszarda Wojciechowskiego, autora bloga <a href="http://rekopisznalezionywarkham.blogspot.co.uk/">Rękopis znaleziony w Arkham</a>. Namawiam go, żeby już na stałe został na pokładzie Kinomisji (bo Arkham to komiks i muzyka), ale coś się chłopaczyna buntuje.</i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuBO7mOFbEruenK-LNgYPzo6smtAG2OC6YjEHSQ3UuOEBj98EBpitq651-mTr_OGX-oEsTUjFHOAWOVswi90LmzRD8L780e-2JE0G25Ztg1UYBDj-Mft1lOcXJ3yvonUYMCK7ZLnUyZrI/s1600/The_Raven_Flies_Poster2.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuBO7mOFbEruenK-LNgYPzo6smtAG2OC6YjEHSQ3UuOEBj98EBpitq651-mTr_OGX-oEsTUjFHOAWOVswi90LmzRD8L780e-2JE0G25Ztg1UYBDj-Mft1lOcXJ3yvonUYMCK7ZLnUyZrI/s1600/The_Raven_Flies_Poster2.JPG" height="640" width="453" /></a></div>
<br />
<!--[if gte mso 9]><xml>
<w:LatentStyles DefLockedState="false" DefUnhideWhenUsed="true"
DefSemiHidden="true" DefQFormat="false" DefPriority="99"
LatentStyleCount="267">
<w:LsdException Locked="false" Priority="0" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Normal"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="heading 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 7"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 8"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 9"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 7"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 8"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 9"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="35" QFormat="true" Name="caption"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="10" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Title"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="1" Name="Default Paragraph Font"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="11" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtitle"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="22" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Strong"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="20" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="0" Name="Normal (Web)"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="59" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Table Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Placeholder Text"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="1" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="No Spacing"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Revision"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="34" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="List Paragraph"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="29" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Quote"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="30" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Quote"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="19" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="21" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="31" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Reference"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="32" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Reference"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="33" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Book Title"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="37" Name="Bibliography"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" QFormat="true" Name="TOC Heading"/>
</w:LatentStyles>
</xml><![endif]--><!--[if gte mso 10]>
<style>
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:"";
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:"Calibri","sans-serif";
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:"Times New Roman";
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:"Times New Roman";
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}
</style>
<![endif]-->
<br />
W oczekiwaniu na następny sezon <i>Wikingów</i> chciałoby się oszukać głód poprzez spożycie jakiegoś surogatu. Próbowałem tego już po zakończeniu pierwszej serii tego serialu i przekonałem się wówczas, że filmów o wikingach jest bardzo mało, a tych udanych zaledwie kilka. Nie trzeba chyba dodawać, że piszę to
z tej części piekła, w której trzymają popaprańców jarających się ultra-pulpowym
kinem, więc wielkich wymagań nie mam. <i>When the Raven Flies</i> (<i>Hrafninn Flygur</i>, 1984), który otwiera "trylogię wikińską" Hrafna Gunnlaugssona, jest zdecydowanie
jednym z najlepszych. <br />
<br />
<a name='more'></a>Co ciekawe, film ten nie jest wytworem Hollywoodu,
a dzieckiem ubogiej kinematografii islandzkiej, gdzie kino gatunkowe (za wyjątkiem komedii, oczywiście) jest ewenementem jeszcze większym niż w Polsce. Mimo,
że dziś wydaje się zapomniany, to w swoich czasach odniósł całkiem spory sukces. A przynajmniej jak na obraz pochodzący z tak egzotycznego kraju. Nominowany był do Fantasy
Film Award i próbował wbić się do konkursu Oscarowego. Bez skutku, acz trudno
się temu dziwić, bo chwalony był właśnie za odejście od wzorca, w który
Hollywood wsadziło wikińskie filmy. <br />
<br />
<i>When the Raven Flies</i> jest do bólu brudny i nihilistyczny. Często
zresztą określa się go mianem "najbardziej realistycznego wikińskiego filmu, jaki
powstał". Obsadę skompletowano głównie z zakazanych, bezzębnych ryjów, a
akcja dzieje się na zapomnianych i ponurych kamienistych plażach oraz w górzystym
krajobrazie, gdzie Loki mówi dobranoc, a trolle dupami szczekają. Majestatycznych drakkar i wielkich wypraw, z którymi kojarzą się wikingowie,
właściwie tu nie ma, aczkolwiek akcję napędza odległe echo jednego z łupieżczych
wojaży. Grupa wikingów podczas pirackiego wypadu trafiła do Irlandii, gdzie
wyrżnęła rodzinę pewnego młodego Celta i uprowadziła jego siostrę. Dzieciak
poprzysiągł zemstę i dwadzieścia lat później trafia na ślad oprawców. Wraz z
łodziami kupców przybywa do zamieszkałej przez nich krainy. Działa w pojedynkę,
ale jest przebiegły jak lis i mimo młodego wieku okazuje się śmiertelnie
groźny, gdyż w między czasie stał się prawdziwym mistrzem w rzucaniu nożami. By
dotrzeć do swojej siostry, przybysz zmuszony jest zdobyć zaufanie wikingów. Sytuacja
komplikuje się, bo na przestrzeni lat kobieta zasymilowała się ze społecznością
i została żoną jednego ze swoich niegdysiejszych oprawców.<br />
<br />
Swoją poetyką obraz Gunnlaugssona nawiązuje do obskurnych włoskich westernów
będących krzywym zwierciadłem amerykańskich produkcyjniaków. Co więcej,
bezpośrednio odnosi się do poszczególnych tytułów, przez co oglądając go czułem
się jak ultras na meczu swojej drużyny. Punktem wyjścia była trylogia Sergia
Leone. Protagonista podobnie do postaci odgrywanej przez Estwooda w <i>Za
garść dolarów</i> jest bezimiennym przybyszem znikąd, który za pomocą
fortelu skłóci dwóch wikińskich bonzów. Podczas walk milczący bohaterowie
puszczają sobie "zalotne spojrzenia" niczym rewolwerowcy gotowi do
strzału, a prog-rockowa, mocno perkusyjna muzyka (zdaje się, że głównie stworzona
na automacie-sentyzatorze), mimo iż zimna i pochodząca z innej epoki, to próbuje
sprawować podobną funkcję, co westernowe soundtracki Morricone. Niestety Hrafn
Gunnlaugsson nie był tak utalentowanym reżyserem jak Leone. Brak mu było nie
tylko budżetu, ale i gracji. W efekcie film zbliżony jest raczej do spaghetti
westernów pokroju <i>Keomy</i> i <i>Django</i>. Inną, bardzo wyraźną
inspiracją (być może najważniejszą po "trylogii dolarowej") był tu mało znany,
stworzony przy nikczemnym budżecie, wikiński obraz Mario Bavy <a href="http://kinomisja.blogspot.co.uk/2014/03/peplum-czyli-eklektyzm-snow-o-kinie.html"><i>Knives of the Avenger</i></a> (jeśli pominąć horrory, w których wyspecjalizował się ten
reżyser, to jeden z moich ulubionych tytułów jego autorstwa). Co łączy oba filmy? Tematyka, bohater-nożownik oraz fakt, że oba to kino zemsty garściami czerpiące z<i> </i>westernu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguDIP6UKDa1OVsJc3LYmUDTSvi-jUxSaUAMGGQmckrWEihkes7l-ms6sR9eo-iEHle1zOtEH86uY8DH7fYlEBzrWR-n_aACqMw4T1AuC_XS5don7lXXwVv04ZMkLzUpTAo_21QpPRwi64/s1600/17-still_frame-1358877818.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguDIP6UKDa1OVsJc3LYmUDTSvi-jUxSaUAMGGQmckrWEihkes7l-ms6sR9eo-iEHle1zOtEH86uY8DH7fYlEBzrWR-n_aACqMw4T1AuC_XS5don7lXXwVv04ZMkLzUpTAo_21QpPRwi64/s1600/17-still_frame-1358877818.jpg" height="430" width="640" /></a></div>
<br />
W warstwie fabularnej Gunnlaugsson bardzo mądrze pogrywa sobie z filmami o Dzikim Zachodzie, rozprawiając się przy okazji z trzaskanymi od sztancy
hollywoodzkimi produkcjami o wikingach. Robi to na tej samej zasadzie, na jakiej włoskie westerny demitologizowały swoje amerykańskie odpowiedniki.
Antagoniści są poróżnieni ze swoim królem i żyją niejako na wygnaniu.
Zasiedlili nową krainę, gdzie zaczynają od początku, niemal jak osadnicy
zdobywający Zachód. Zajmują się rolnictwem i żyją spokojnie do czasu, gdy
pojawia się bezimienny chcący wymierzyć zemstę. Jego metody przypominają
działanie Indianina - jest cichym zabójcą, predatorem, który czai się gdzieś
blisko, ale antagoniści nie wiedzą gdzie. Motyw ten został zaczerpnięty z
amerykańskiego antywesternu <i>Chato's Land</i> z Charlesem Bronsonem
brawurowo (o ile dobrze pamiętam, przez cały film nie pada z jego ust ani jedno
słowo) odtwarzającym postać poszukującego zemsty Apacza.Warto też wspomnieć
o włoskim pierwowzorze tegoż filmu - <i>Navajo Joe</i> Sergia Cobrucciego,
w którym Burt Raynolds wcielił się w rolę czerwonoskórego mszczącego się na
sadystycznej bandzie łowców skalpów, która zmasakrowała jego plemię. Teoretycznie film o wikingach powinien opowiadać o bohaterskich
ludziach północy, a western o kowbojach walczących z Indianami. Tymczasem
bohaterem jest tu Irlandczyk, a wikingowie bandą zdegenerowanych drani. Motyw ten w zabawny sposób wykorzystali amerykańscy dystrybutorzy
wprowadzając film Gunnlaugssona na rynek wideo jako <i>Revenge of the
Barbarians</i>. <br />
<br />
Szukając tu innych indiańskich wątków trzeba również wskazać na
związki z <i>Poszukiwaczami</i> Johna Forda, w którym postać kreowana
przez Johna Wayne uporczywie szuka swojej bratanicy porwanej przez
czerwonoskórych. Nie muszę chyba dodawać, że ostateczne losy Irlandki i kobiety
są bardzo zbieżne. To film stojący niejako w rozkroku między westernem i
niepowstałym jeszcze antywesternem, uznawany często za obraz zapowiadający nadejście okresu
demitologizacji gatunku. Mimo iż <i>Poszukiwacze </i>posiadają klasyczną
westernową fabułę (pogoń za Indianami), to bohater grany przez Wayne'a ukazany
jest jako zaślepiony fanatyk, a efekt jego poszukiwań okazuje się
niejednoznaczny. Z islandzkim filmem dzieło Forda łączą nie tylko analogie
fabularne, ale i ostateczny wydźwięk, bo pod płaszczykiem historyjki o facecie
rzucającym nożami kryje się przypowieść o bezcelowości zemsty. Moralitet
przestrzegający przed tym, że mimo iż przeszłość nas prześladuje, to w żaden
sposób nie da się cofnąć czasu i nie zawsze udaje się ją naprawić. <br />
<br />
Gunnlaugsson jawi mi się jako przedstawiciel tego gatunku pulpowej poezji,
który uprawia Nicolas Winding Refn. Pewnikiem jest więc to, że <i>Valhala Rising</i> jest
niedalekim potomkiem dzieła Islandczyka. Mimo dużej dozy gatunkowości <i>When the
Raven Flies </i>jest bowiem daleki od sztampy. Nie jest też filmem pustym,
mającym być jedynie niezobowiązującą rozrywką. Mimo iż nie do końca się
to udało (ale i Windingowi Refnowi też nie zawsze to wychodzi), zamiarem Gunnlaugssona było stworzyć
kawałek mądrego kina.<br />
<br />
Chociaż When the Raven Flies wywołał u mnie szybsze bicie
serca, to jest jednak filmem pełnym przywar, dalekim od ideału i myślę, że dla
współczesnego widza może być jednak niezjadliwy. Niemniej, jeśli interesujecie
się kinem (jeśli naprawdę interesujecie się kinem, a nie <i>Skazanymi na Shawshank</i>
czy inszymi <i>Zielonymi Milami</i>), to warto go poznać, bo jawi się jako
brakujące ogniwo między wyidealizowanym, popkulturowym obrazem ludzi północy a
tym, co dziś oglądamy w serialu <i>Wikingowie</i>.<br />
<br />
<div class="MsoNormal">
<b>Krzysztof Ryszard Wojciechowski</b></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTTDoPQY5aor0Kun8p1vNmny7MbDQKqRIqSitvj3Gn2WNRv59qw2dPFjQvdr9f4niujudZ5s5KKYVE3lx0dx7lPTZSvPL71X_brpUhTlB39SWi5jhCbGicR8Z8jA2JMFD-O-y2fxX3bdI/s1600/666.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTTDoPQY5aor0Kun8p1vNmny7MbDQKqRIqSitvj3Gn2WNRv59qw2dPFjQvdr9f4niujudZ5s5KKYVE3lx0dx7lPTZSvPL71X_brpUhTlB39SWi5jhCbGicR8Z8jA2JMFD-O-y2fxX3bdI/s1600/666.jpg" /></a></div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-75609334393030999242014-12-11T15:14:00.001+01:002015-01-19T09:43:40.573+01:00Fatale: Śmierć podąża za mną (lub: Ed Brubaker i Sean Phillips wreszcie otrzymują szansę na podbój Polski)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9rR0qIxFTPxNWA6kPqeYS4a5iY70wsV_Qy7T3y5XejMNOtFOp2xTHN0Th5eU0e4eWEXSXL0iJGqOSOGlUn3qafWYonjS6xslpn1XbP-ZUhScKLrxGNglfLP_kQJkfsSeKZalSc2PVVS0/s1600/fatale.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9rR0qIxFTPxNWA6kPqeYS4a5iY70wsV_Qy7T3y5XejMNOtFOp2xTHN0Th5eU0e4eWEXSXL0iJGqOSOGlUn3qafWYonjS6xslpn1XbP-ZUhScKLrxGNglfLP_kQJkfsSeKZalSc2PVVS0/s1600/fatale.jpg" height="640" width="404" /></a></div>
Jeśli miał(a)byś w tym roku wydać pieniądze na jeden tyko wydany w Polsce komiks, to radziłbym, aby był to pierwszy tom <i>Fatale</i>. Zaraz, nie czytasz komiksów od czasów dzieciństwa, bo potem przyszła pora dorosnąć? <i>Fatale</i> to doskonały tytuł, aby uwierzyć tym wszystkim nerdom i innym geekom, że pod kątem różnorodności grup docelowych nie ma żadnej różnicy między komiksem a kinem, literaturą czy muzyką. A dla kogo dokładnie jest <i>Fatale</i>? Dla fanów noir i horroru. Dla fanów <i>Harry'ego Angela</i>, <i>True Detective</i> i całej spuścizny H. P. Lovecrafta. Dla fanów autorskiego reinterpretowania klasycznych wzorców. Dla Ciebie, skoro ciągle czytasz ten tekst. Tylko ostrzegam, w tym kolejnym już majstersztyku napisanym przez Eda Brubakera, a narysowanym przez Seana Phillipsa, atmosfera jest tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Noir jawi się tutaj jako tajemniczy jegomość, który błądzi środkiem nocy po nieznanych sobie klaustrofobicznych uliczkach, natomiast horror jako wyłaniające się nie wiadomo skąd i zaraz oplatające go macki. Jednakowoż - w przeciwieństwie do wspomnianego <i>Harry'ego Angela</i> - horror nie pożera noir, lecz zostaje przezeń zasymilowany. Macki nie uśmiercają jegomościa, a stają się jego własną bronią.<br />
<br />
<a name='more'></a>Najważniejszy obecnie amerykański duet komiksiarzy stworzył więc czarny kryminał na sterydach. Po raz kolejny, wszak wzbogacanie "czarnych opowieści" o nieoczywiste komponenty już od lat jest jego znakiem rozpoznawczym. Niemniej, do czasu <i>Fatale</i> nie zdarzało się mu krzyżować ich ("czarnych opowieści") z grozą. Wszystko zaczęło się od tego, że Brubaker rozmyślał pewnego razu nad twórczością Lovecrafta i - <a href="http://www.rue-morgue.com/2013/06/interview-fatale-creators-ed-brubaker-and-sean-phillips/">jak wspomniał w jednym z wywiadów</a> - doszedł do wniosku, że "wiele z jego opowiadań to w gruncie rzeczy opowiadania detektywistyczne, z bohaterami prowadzącymi śledztwa i badającymi stare listy, pamiętniki i różne przedmioty". Następnie scenarzysta zadał sobie pytanie "Jak wyglądałoby <i>Podwójne ubezpieczenie</i>, gdyby jego bohaterka dążyła do uśmiercenia swojego męża [nie dla pieniędzy, lecz] dlatego, że ten chciał ją złożyć w ofierze jakimś demonicznym bogom?". Bingo! Billy Wilder klaszcze z grobu. <br />
<br />
Jednak powiedzieć, że Brubaker po prostu wrzucił do klasycznego noir mitologię wyśnioną przez "Samotnika z Providence", to powiedzieć za dużo. I jednocześnie za mało. Komiksiarz stworzył własną wariację na jej temat. Wynikające z niej odrealnienie wykorzystał zaś do wyciśnięcia esencji ze swojego ukochanego rodzaju opowieści, czyniąc go dosyć surrealistycznym. Tak bliskim koszmarowi sennemu - który tradycyjny film noir niejednokrotnie miał przecież przypominać - jak być może nigdy wcześniej. Przy czym fantastyki sensu stricto nie ma tu dużo. Przeważnie albo jest sugerowana (w sposób taki, jakby z kart komiksu w każdej chwili mogło coś na nas wyskoczyć), albo pojawia się gdzieś poza kadrem, a my tylko z trwogą (a jakże!) przyglądamy się tego konsekwencjom. W jednym miejscu obserwujemy więc postać, która budzi się środkiem nocy ze snu i odnosi wrażenie, że jej dom trzęsie się jakby miał drgawki (i - rzecz jasna - pierwszym błędem tejże postaci będzie wstanie z łóżka). W innym miejscu szokuje się odbiorcę widokiem zmasakrowanych zwłok. A że Phillips jest mistrzem rysunkowej sugestywności, są to fragmenty głęboko zapadające w pamięć. Mimo tego - a może raczej <i>dzięki</i> temu - że nieszczególnie częste, to towarzyszące nam już do samego końca lektury. Cóż, oto świat utkany z tajemnic i kłamstw, a te w połączeniu z licznymi niedopowiedzeniami i przeskokami czasowymi sprawiają, że swoją największą siłę <i>Fatale</i> czerpie z nieustannego pobudzania wyobraźni czytelnika. <br />
<br />
To specyficzne serwowanie elementów fantastycznych przywodzi na myśl słynną sagę <i>Pieśń Lodu i Ognia</i>, gdzie przecież fantasy stanowi kręgosłup fabuły, lecz zarazem motywy czysto fantastyczne znajdują się ledwie na marginesie. Zresztą tak się składa, że jej pierwszy tom, znany tu i ówdzie jako <i>Gra o tron</i>, był dla Brubakera jedną z inspiracji w kwestii konstrukcji scenariusza. Ten stanowi układankę również ze względu na podział na epizody, które przedstawiają historię z perspektyw zgoła odmiennych postaci. I tu wracamy do wyciskania z noir esencji. Bohaterami komiksu są same archetypy. Na szczęście zabrakło tego najbardziej wyeksploatowanego, czyli prywatnego detektywa, a zamiast niego mamy skorumpowanego policjanta, natrętnego dziennikarza, sadystycznego gangstera czy wreszcie tytułową piękność, która umiejscowiona została w samym centrum. (Ile znacie kryminałów z <i>noir bitch</i> jako najważniejszą personą? No właśnie.)<br />
<br />
O ile pierwsze dwie z wyliczonych postaci stanowią coś w rodzaju realistycznych wariacji na temat starych gatunkowych wzorców (ponieważ tak przekonujące są pod kątem psychologii), o tyle kolejne dwie doczekały się hiperbolizacji, a tym samym skrajnej uniwersalizacji. Gangster szybko okazuje się potworem stojącym na czele pewnego kultu, zaś <i>femme fatale</i> żyje pod wpływem bliżej nieokreślonej klątwy i... No, grzechem byłoby zdradzać coś więcej. Ograniczę się więc do tego, że napisana została z wielką miłością i zrozumieniem. I że z jednej strony jest jednostką potężną, ale z drugiej ma naprawdę przejebane. Inna sprawa, że piekło - zwykle w formie szaleństwa i niekończącej się przemocy - z radością wita tu absolutnie każdego. A jeśli samo noir jawi się jako tajemniczy jegomość w labiryncie klaustrofobicznych uliczek, to czytelnik skazany jest na błądzenie środkiem nocy po cmentarzu. Ale nie załamujmy się, jakieś światło widać. To kilka zniczy pali się gdzieś w oddali. Oby tylko udało się do nich dotrzeć zanim zgasi je wiatr.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiD75DkzL3UPz5iP0ig6y1P2Z5rP-9dZ3DJObNHKEwtfB5jwdDsM5i8MXsefwjiViw7GW8Gn-QQJffK1F7PUF5cklIfJEExjP8l-P9dnj4PHrVxh0NO7v_OLWdHAg8pAV2514q-0t6OIHU/s1600/fatale_1_panel.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiD75DkzL3UPz5iP0ig6y1P2Z5rP-9dZ3DJObNHKEwtfB5jwdDsM5i8MXsefwjiViw7GW8Gn-QQJffK1F7PUF5cklIfJEExjP8l-P9dnj4PHrVxh0NO7v_OLWdHAg8pAV2514q-0t6OIHU/s1600/fatale_1_panel.jpg" height="341" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-80246288296955195792014-05-23T20:41:00.001+02:002014-05-31T12:24:30.952+02:00Quentin Tarantino o włoskim kinie gatunków<div style="text-align: center;">
<i>Poniżej znakomity wywiad, jakiego w 1992 roku Tarantino udzielił Johnowi Martinowi, redaktorowi naczelnemu angielskiego fanzine'a "Giallo Pages. Exploitation All'Italiana" (wywiad opublikowany na łamach jego drugiego numeru, rocznik 1993). Przy tłumaczeniu tekstu pozwoliłem sobie pominąć przydługi wstęp, ale bez nakreślenia kontekstu obejść się nie może. Otóż Martin natknął się na Tarantino w Nottingham podczas festiwalu kina kryminalnego/sensacyjnego Shots in the Dark, gdzie reżyser promował "Wściekłe psy". Początkowo nie był chętny na udzielenie kolejnego wywiadu, jednak Martin wcisnął mu pierwszy numer swojego fanzine'a oraz numer telefonu. Drugiego dnia Tarantino zadzwonił doń ze słowami, że jego magazyn jest świetny i bardzo chętnie spotka się z nim na rozmowę, o ile tylko nie będzie ona dotyczyć jego debiutanckiego filmu, bo takich rozmów ma już serdecznie dość. Zapewne także dzięki temu wywiad ten nie wygląda jak wywiad, a raczej jak kumpelska pogawędka przy piwie. Enjoy.</i></div>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8szOZJde90IpjKq4kTNibXnVEIJiEzl71bT83CwrCOPDVLIqORaLrnUFdBKvBbzDBenRdn1U5Fv-brK30Gbz13Oe09ShaJeK_aLGj6VCX9oQp0H5go8FnhlvRaanTELe7kQhzFh3l_1w/s1600/opera.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8szOZJde90IpjKq4kTNibXnVEIJiEzl71bT83CwrCOPDVLIqORaLrnUFdBKvBbzDBenRdn1U5Fv-brK30Gbz13Oe09ShaJeK_aLGj6VCX9oQp0H5go8FnhlvRaanTELe7kQhzFh3l_1w/s1600/opera.jpg" height="269" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Opera</i></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<b>Co ci mówił Harvey Keitel o pracy z Dario Argento podczas <i><a href="http://www.filmweb.pl/film/Oczy+szatana-1990-11275">Two Evil Eyes</a></i>?</b><br />
Grał w <i>Two Evil Eyes</i> i jeszcze jednym włoskim filmie, <a href="http://www.filmweb.pl/film/Dochodzenie-1986-6990"><i>The Inquiry</i></a> w reżyserii Damiano Damianiego.<br />
<br />
<b>I w <a href="http://www.filmweb.pl/film/Z%C5%82y+policjant-1983-4683"><i>Order of Death</i></a> Roberto Faenzy. To ten z Johnny'm Rottenem.</b><br />
A tak. Nigdy nie rozmawialiśmy o filmie z Johnny'm Rottenem, ale naprawdę polubił Argento. Mówił, że może zrobią razem jeszcze jeden film, bo Dario mu powiedział "Harvey, nigdy nie nauczyłem się o aktorstwie tak dużo, jak podczas pracy z tobą".<br />
<br />
<b>Keitel był tam świetny, jak zwykle, ale ogólnie nowela Argento niezbyt mi się podobała.</b><br />
Co? To znaczy podobała ci się nowela Romero, ale nie Argento?!<br />
<br />
<a name='more'></a><b>Cóż, nie jestem fanem Romero, więc nie miałem żadnych oczekiwań wobec jego części filmu. A ta okazała się... no, niezła. Ale od Argento oczekiwałem bardzo dużo i niewiele dostałem. Odniosłem wrażenie, że poświęcił sporo ze swojego stylu, żeby tylko się dostać do amerykańskiego mainstreamu.</b><br />
To prawda, ale i tak mi się podobało. W zasadzie to myślę, że to jego jedyny film od czasów <a href="http://www.filmweb.pl/film/Suspiria-1977-90970"><i>Suspirii</i></a>, który od początku do końca jest dobry. Jest konsekwentny.<br />
<br />
<b>Tak, ale według mnie to jest jednak poziom niżej niż zwykle. Niektóre z jego innych filmów mają na zmianę świetne i słabe fragmenty, ale te świetne są dużo lepsze niż cokolwiek w <i>Two Evil Eyes</i>.</b><br />
Tak, wiem. Rzecz w tym, że... <i>Two Evil Eyes</i> ma dużo dobrych motywów, ale czy może być coś lepszego niż igły przyklejone do oczu dziewczyny w <a href="http://www.filmweb.pl/film/Opera-1987-87972"><i>Operze</i></a>? Nie! Ale po prostu było naprawdę fajnie zobaczyć film, po którym Argento nie musiałby za nic przepraszać. Film jest naprawdę fajny, wiesz, zwarty. Zakochałem się w nim. Myślę, że jest przerażający.<br />
<br />
<b>Ma Keitela, który jest dużo ponad poziomem aktorów, z którymi Argento zwykł pracować.</b><br />
Tak, Harvey był tam świetny, bardzo zabawny, a ten film jest dziki. Są tam naprawdę pojebane motywy i pokochałem pracę kamery. Myślę, że ten film naprawdę kopie dupę. Miałem radochę podczas seansu, mimo że dużo osób tak narzekało. Harvey uwielbiał pracę z Dario. Mówił, że to bardzo uroczy koleś. Tim Roth, który też zagrał w moim filmie, prawie dostał rolę Jimmy'ego Russo w <a href="http://www.filmweb.pl/film/Uraz-1993-96667"><i>Traumie</i></a>. Musiał się wycofać w ostatniej chwili, ale jest wielkim fanem Dario. A ja jestem wielkim fanem włoskich filmów od bardzo, bardzo dawna. Oglądałem je już za nastolatka, wiesz.<br />
<br />
<b>Miały dobrą dystrybucję w Stanach?</b><br />
Miały dobrą dystrybucję w latach 60., ale ich wielki czas nastał na początku lat 80. wraz z boomem na rynek video. Teraz to przystopowało, bo już nie ma w Ameryce rynku zbytu na filmy z dubbingiem. Kiedy już wychodzą, to nikogo to teraz nie interesuje. Ale swego czasu wypożyczalnie video kupowały wszystko i w kółko wypuszczano kolejne rzeczy. Filmy Ciro H. Santiago i w ogóle, było tego miliard, wszędzie filmy Antonio Margheritiego i Enzo G. Castellariego. Oczywiście jeśli chodzi o kina, to zakończyło się to w latach 70.<br />
<br />
<b>Wtedy zaczęli zamykać kina grindhouse'owe.</b><br />
Tak. Ja się zainteresowałem włoszczyzną dzięki filmom Mario Bavy.<br />
<br />
<b>Strasznie niedoceniany koleś.</b><br />
Martin Scorsese reklamuje Bavę od lat. Po Bavie zacząłem oglądać spaghetti westerny, reżyserów pokroju Sergia Sollimy. Myślę, że to świetne, że goście z Aktiv wydają kolekcje spaghetti westernów w Anglii. Nie ma czegoś takiego w Ameryce. Strasznie chciałbym zobaczyć spaghetti western Liny Wertmuller, ale nie mogę go dorwać. A dopóki nie przyjechałem tutaj, nigdy nie widziałem <a href="http://www.filmweb.pl/film/Faccia+a+faccia-1967-5505"><i>Face to Face</i></a> Sollimy, choć czytałem o nim od lat.<br />
<br />
<b>A lubisz Corbucciego?</b><br />
Corbucci jest fajny, ale Sollima jest rewelacyjny. No wiesz, <i>Face to Face</i> i <a href="http://www.filmweb.pl/film/Colorado-1966-7095"><i>The Big Gundown</i></a>. Ten drugi to jeden z moich absolutnie ulubionych filmów. No i Damiano Damiani, który zrobił <a href="http://www.filmweb.pl/film/Gringo-1966-112203"><i>Bullet for the General</i></a> i <a href="http://www.filmweb.pl/film/Zeznanie+komisarza+policji+przed+prokuratorem+republiki-1971-36825"><i>Confessions of a Police Captain</i></a> - z Franco Nero i Martinem Balsamem - a potem <a href="http://www.filmweb.pl/film/Amityville+II%3A+Op%C4%99tanie-1982-107521"><i>Amityville 2</i></a>. Jest naprawdę dobry. No i Sergio Leone, ale to oczywiste. A potem odkryłem Antonio Margheritiego.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqfwykjmd8jzrp0ZEOP8lDE1veqRKYM7y1EtELTRnFyPWrQTxak9XE4cnhsmKilAa1ZAkmHmQE2cXF0eevEA8JQTezffD6MXwzqDZy1gmUdpl3rUPy8t9zXm6y07tvEcEXIxD2lHhIM6c/s1600/danza.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqfwykjmd8jzrp0ZEOP8lDE1veqRKYM7y1EtELTRnFyPWrQTxak9XE4cnhsmKilAa1ZAkmHmQE2cXF0eevEA8JQTezffD6MXwzqDZy1gmUdpl3rUPy8t9zXm6y07tvEcEXIxD2lHhIM6c/s1600/danza.jpg" height="360" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Castle of Blood</i></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<b>W zasadzie to mógłbym przemianować ten magazyn na <i>Fan Club Antonio Margheritiego</i>... Zrobił mnóstwo filmów w przeróżnych gatunkach. Które lubisz najbardziej?</b><br />
Pierwszym filmem, podczas oglądania którego wiedziałem, że mam do czynienia z Antonio Margheritim był <a href="http://www.filmweb.pl/film/Krwawe+pieni%C4%85dze-1974-106824"><i>The Stranger and the Gunfighter</i></a>, kung-fu western z Le Van Cleefem i Lo Liehem. Ogólnie zbieram jego filmy, mam już sporą kolekcję. Razem z kumplami bardzo lubimy jego wczesne, bardzo odjechane rzeczy, jak <a href="http://www.filmweb.pl/film/Danza+macabra-1964-123511"><i>Castle of Blood</i></a> czy <a href="http://www.filmweb.pl/film/I+Lunghi+capelli+della+morte-1964-101751"><i>The Long Hair of Death</i></a>. Ale prawdopodobnie moim ulubionym filmem Marghertiego jest <a href="http://www.filmweb.pl/film/Apokalipsa+kanibali-1980-110980"><i>Cannibal Apocalypse</i></a>.<br />
<br />
<b>Niedawno przeprowadziłem wywiad z Johnem Morghenem, który tam zagrał.</b><br />
O, pamiętam go z wielu filmów. Świetnie, że zrobiłeś ten wywiad, chętnie go przeczytam! Świetny aktor, zagrał w...<br />
<br />
<b><a href="http://www.filmweb.pl/film/Cannibal+Ferox+-+Niech+umieraj%C4%85+powoli-1981-93762"><i>Cannibal Ferox</i></a>.</b><br />
Dokładnie. No i u Lucio Fulciego w <a href="http://www.filmweb.pl/film/Miasto+%C5%BCywej+%C5%9Bmierci-1980-96440"><i>City of the Living Dead</i></a>. W każdym razie, bardzo lubię <i>Cannibal Apocaypse</i>, bardzo też lubię <a href="http://www.filmweb.pl/film/Ostatni+%C5%82owca-1980-102556"><i>The Last Hunter</i></a>. Wiesz, Margheriti zrobił te filmy o Wietnamie, <i>The Last Hunter</i> i <a href="http://www.filmweb.pl/film/Tornado-1983-129508"><i>Tornado Strike Force</i></a>, jeszcze przed <i>Rambo</i>. To w zasadzie rip-offy <i>Czasu apokalipsy</i>. Jest w tym świetny. Zrobił również rip-offy <i>Łowcy jeleni</i> i <i>The Last Hunter</i> też jest jednym z nich. <br />
<br />
<b>A wiesz, że oryginalny włoski tytuł <i>Cannibal Apocalypse</i> powinno się tłumaczyć jako <i>Apocalypse Tomorrow</i>?</b><br />
Dokładnie! A co jest zabawne z filmami o Rambo... <i>Rambo</i> jest naprawdę dobrze zrobiony, ale wszystkie jego części mają posmak wojennych filmów Margheritiego, które w Stanach wypuścili potem znowu, ale reklamowali je tym razem jako rip-offy <i>Rambo</i>!<br />
<br />
<b>To tak jak w wypadku <a href="http://www.filmweb.pl/film/Wyliczanka-1987-147658"><i>Body Count</i></a> Ruggero Deodato, o którym ludzie mówią, że jest zżyną z <i>Piątku trzynastego</i>, ale przecież <i>Piątek trzynastego</i> jest zżyną z <a href="http://www.filmweb.pl/film/Krwawy+ob%C3%B3z-1971-107836"><i>Bay of Blood</i></a> Mario Bavy.</b><br />
Dokładnie!<br />
<b><br /></b>
<b>Więc w końcu kto z kogo zżyna?</b><br />
No właśnie. Kolejnym filmem Margheritiego, jaki lubię, jest <a href="http://www.filmweb.pl/film/Osiemdziesi%C4%85t+sze%C5%9B%C4%87+tysi%C4%99cy+dolar%C3%B3w-1975-10026"><i>Take a Hard Ride</i></a>. Zajebisty.<br />
<b><br /></b>
<b>To ten, w którym szukają dziewczyny, która ma mapę wytatuowaną na dupie?</b><br />
Nie, to <i>The Stranger and the Gunfighter</i>.<br />
<br />
<b>A, racja. Miesza mi się, bo tutaj wypuścili to pod tytułem <i>Blood Money</i>... </b><br />
Po tych wszystkich filmach, o których wspomniałem, zacząłem się interesować kinem mafijnym. Numerem jeden był pod tym względem Fernando Di Leo, taki włoski odpowiednik Dona Siegela. Zrobił takie dwa filmy - <a href="http://www.filmweb.pl/film/I+Padroni+della+citt%C3%A0-1976-161351"><i>Rulers of the City</i></a> z Jackiem Pallance'm i <a href="http://www.filmweb.pl/film/La+Mala+ordina-1972-104500"><i>Hitmen</i></a> z Henry'm Silvą i Woody'm Strode'm - które miały w Stanach ciągle zmieniane tytuły, bo wydało je pięć różnych firm i każda pod innym tytułem. Normą jest, że wchodzisz do wypożyczalni video i okazuje się, że właściciel ma jeden film pod kilkoma tytułami i nawet nie wie, że to jedno i to samo.<br />
<br />
<b>No i zdarza się, że jeden film ma na opakowaniu kasety <i>artwork</i> z zupełnie innego filmu.</b><br />
W Ameryce było tak nawet z <i>Ulicami nędzy</i>! Na opakowaniu <i>Ulic nędzy</i> miałeś zdjęcia z <i>Ucieczki gangstera</i>! <i>Rulers of the City</i> było wydawane u nas jako <i>Big Boss</i>, <i>Mr. Scarface</i>, <i>The Sicilian Connection</i>... Ale Fernando Di Leo jest naprawdę zajebisty. <i>Hitmen</i> to szalona rzecz. No i on zrobił jeszcze - jestem prawie pewien, że to on to zrobił - jeden z moich ulubionych filmów akcji lat 70. z Franco Nero, <a href="http://www.filmweb.pl/film/Il+Cittadino+si+ribella-1974-140945"><i>Street Law</i></a>. Nero gra tam z Barbarą Bach. To film w stylu <i>Życzenia śmierci</i> i jest świetny, stary! Ma rewelacyjną akcję, jest wspaniały. Franco Nero gra takiego łagodnego typa, który jest zmuszony zostać mścicielem i w ogóle. Rewelacja! Dużo filmów Di Leo było zajebistych, ponieważ czasami miały wielkie włoskie gwiazdy, jak Franco Nero, Tomasa Milliana czy kogoś w tym stylu, a czasami miały amerykańskie gwiazdy, np. w <a href="http://www.filmweb.pl/film/Ricco-1973-264170"><i>Rico</i></a> wystąpił Christopher Mitchum, a Robert Blake wystąpił w <a href="http://www.filmweb.pl/film/Morderstwo+na+ringu-1971-92957"><i>Ripped Off</i></a>, zanim jeszcze zrobiono <i>Barretta</i>... Włosi ściągali ludzi pokroju Henry'ego Silvy, ale niezależnie od tego, czy główną rolę grał Włoch czy Amerykanin, zawsze jakaś upadła amerykańska gwiazda grała niebezpiecznego gangstera, jak Martin Balsam, Lee J. Cobb, Richard Conte albo Arthur Kennedy. Alain Delon zrobił dobry włoski film mafijny, który w Stanach wyszedł jako <a href="http://www.filmweb.pl/film/Tony+Arzenta-1973-99955"><i>No Way Out</i></a>. Richard Conte zagrał tam gangstera, Dużego Ważnego Mafiosa, i zrobił to naprawdę dobrze.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4wLlZo9wh2E4GkucFp7E3L_b-FUrCLmiqTzT11ABGss45ON6Drygni_TBg8Lasv9hZV7D9-bLmCfKFm-IaoIi8Ve0X0E1EyvxXjOcd4dBFglnqlEfPQMARv8DF_6oC7kijCa8YsqOVzg/s1600/Tony_Arzenta.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4wLlZo9wh2E4GkucFp7E3L_b-FUrCLmiqTzT11ABGss45ON6Drygni_TBg8Lasv9hZV7D9-bLmCfKFm-IaoIi8Ve0X0E1EyvxXjOcd4dBFglnqlEfPQMARv8DF_6oC7kijCa8YsqOVzg/s1600/Tony_Arzenta.jpg" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>No Way Out</i></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<b>Telly Savalas zagrał też w wielu takich tytułach.</b><br />
Telly Savalas zrobił miliard filmów we Włoszech. To, co jest zajebiste w tym, że zaczęły się pojawiać te filmy mafijne, to fakt, że Sergio Sollima zaczął je robić zaraz po spaghetti westernach. Najlepszym jest <a href="http://www.filmweb.pl/film/Miasto+przemocy-1970-105792"><i>The Family</i></a> z Charlesem Bronsonem, Jill Ireland i Telly'm Savalasem. W Anglii jest to chyba znane jako <i>Violent City</i>, a scenariusz napisała do tego Lina Wertmuller. Jest super. To w zasadzie remake <i>Człowieka z przeszłością</i> Jacquesa Tournera z Robertem Mitchumem. <br />
<br />
<b>Na podstawie tego powstało też <i>Przeciw wszystkim</i>.</b><br />
Tak, to był oficjalny remake. Identyczna historia, ale Bronson gra płatnego zabójcę, który jest przeciwieństwem typa detektywa, Telly Savalas gra rolę Kirka Douglasa, a Jill Ireland gra rolę Jane Greer. Świetna rzecz. Sollima zrobił też remake własnego filmu, <i>The Big Gundown</i>. Uwspółcześnił go i wypuścił jako <a href="http://www.filmweb.pl/film/Rewolwer-1973-9156"><i>Revolver</i></a>. Na rynku video ma on mnóstwo różnych tytułów. Moja kopia nazywa się <i>Blood on the Streets</i>. Oliver Reed gra rolę Lee Van Cleefa, a Fabio Testi Tomasa Miliana. Poza tym lubię też filmy Alberto De Martino, Duccio Tessariego...<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<b><br /></b>
<b>Tak jak w wypadku spaghetti westernu, Tessari nakręcił parę znakomitych <i>gialli</i> - <a href="http://www.filmweb.pl/film/La+Morte+risale+a+ieri+sera-1970-92709"><i>Death Occured Last Night</i></a> i <a href="http://www.filmweb.pl/film/Nieuchwytny+morderca-1971-49078"><i>The Bloody Butterfly</i></a>. Ten drugi z Helmutem Bergerem.</b><br />
O tak! Jest też taki włoski film o mafii, nie pamiętam czy zrobił to Fernando Di Leo czy ktoś inny, ale jest świetny i zagrał w nim Helmut Berger. Nazywa się <a href="http://www.filmweb.pl/film/W%C5%9Bciek%C5%82y+pies-1977-116365"><i>Mad Dog</i></a>. Rewelacja. Berger zagrał tam złego gościa, totalnie popieprzonego płatnego zabójcę, którego nie da się kontrolować. I ściga go ten gliniarz... Naprawdę zajebisty film. A De Martino jest po prostu świetny.<br />
<br />
<b>Zrobił świetny film, który wyszedł w Anglii jako <a href="http://www.filmweb.pl/film/Una+Magnum+Special+per+Tony+Saitta-1976-146683"><i>Blazing Magnum</i></a>.</b><br />
Który to?<br />
<br />
<b>W roli głównej Gayle Hunnicutt, a gliniarza gra Stuart Whitman. Jest tam scena walki kung-fu z gangiem transwestytów na dachu wieżowca.</b><br />
Tak... Grają tam też John Saxon i Martin Landau.<br />
<br />
<b>I Tisa Farrow też. Myślę, że to w swoim gatunku wyjątkowy film.</b><br />
Kocham De Martino. <a href="http://www.filmweb.pl/film/Cia%C5%82opalenie+2000-1977-37982"><i>Holocaust 2000</i></a> jest dobry, <a href="http://www.filmweb.pl/film/Antychryst-1974-6948"><i>The Tempter</i></a>...<br />
<br />
<b>Zdjęcia do tego drugiego robił Joe D'Amato.</b><br />
Naprawdę?<br />
<br />
<b>Tak. Kiedy pracował jako operator, podpisywał się swoim prawdziwym nazwiskiem - Aristilde Massaccesi. W każdym razie, co o nim myślisz?</b><br />
Nie widziałem zbyt wielu jego filmów, ale Michele Soavi go wychwala, bo dał mu szansę...<br />
<br />
<b>Myślę, że to świetne, że go tak wychwala za to, bo mógłby przecież nazywać go słabym wyrobnikiem.</b><br />
Nie mógłby tak zrobić komuś, komu zawdzięcza karierę. To przecież D'Amato pokazał talent Michele'a. Argento tego nie zrobił... D'Amato to zrobił! <a href="http://www.filmweb.pl/film/Deliria-1987-117591"><i>Stagefright</i></a> to zdecydowanie najlepszy film Soaviego.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<b>Zdecydowanie!</b><br />
Jest lepszy od wszystkiego, co zrobił Argento. Tylko niektóre sekwencje <i>Opery</i> zbliżają się do poziomu <i>Stagefright</i>. Uwielbiam <i>Operę</i>. Nie jest dobra od początku do końca, w przeciwieństwie do <i>Stagefright</i>, ale niektóre sekwencje... wiesz, jak po raz pierwszy jest ten motyw z igłami pod oczami. Wow! Ale jak dla mnie najlepszym włoskim horrorem lat 80. jest <i>Stagefright</i>, a Michele Soavi to obecnie najbardziej utalentowany reżyser włoskiej sceny. <br />
<br />
<b>Jesteś bardzo obeznany we włoskim kinie. Wszyscy wiedzą, że inspirujesz się kinem z Hong Kongu, a czy jest jakiś wpływ włoszczyzny we <i>Wściekłych psach</i>?</b><br />
Nie wiem. Jest tak samo jak z rzeczami z Hong Kongu, nigdy nie wiem kiedy to ze mnie wypływa.<br />
<br />
<b>Kiedy widziałem tę niesławną scenę torturowania gliniarza we <i>Wściekłych psach</i>, z tym gościem przywiązanym do krzesła i zmuszonym oglądać zabawę Michaela Madsena, to przyszła mi do głowy Cristina Marchillach w <i>Operze</i>, przyczepiona do filaru, z oczami, których nie może zamknąć...</b><br />
O, nie myślałem o tym, ale to ciekawa analogia... Jeśli chodzi o te filmy "przestępcze", <i>yakuza eiga</i> w Japonii, filmy o triadzie w Hong Kongu, filmy o mafii we Włoszech, filmy Jean-Pierre'a Melville'a we Francji... Chodzi o to, że my wszyscy opowiadamy ciągle te same historie, tyle że robimy to innymi sposobami, ponieważ przynależymy do osobnych kultur i narodowości. I to mnie bardzo interesuje, jak kolejne kultury wpływają na jedną opowieść. W każdym kraju ta opowieść jest niemal identyczna. No wiesz, zabójca ma coś dla kogoś zrobić, ale tego nie robi, no to zabijają jego dziewczynę, a on wtedy rusza dorwać Wielkiego Bossa.<br />
<br />
<b>To jest jak mitologia.</b><br />
Tak. I w Japonii robią to inaczej, w Hong Kongu robią to inaczej, we Włoszech robią to inaczej. Znam to wszystko, bo oglądam te filmy całe życie. Dostałem pracę w wypożyczalni video, bo jestem filmowym ekspertem. <br />
<br />
<b>I sam się tego wszystkiego nauczyłeś, nie pobierałeś nauk w żadnej szkole filmowej.</b><br />
Hej, przecież nie wykładają o filmach Antonio Margheritiego na UCLA!<br />
<br />
<b>Ich strata!</b><br />
Dokładnie! (śmiech) Rzecz w tym, że goście jak Margheriti czy ten, jak mu tam, Enzo G. Castellari czy jakoś tak, oni robią miliard filmów, a ja je uwielbiam, bo... W wypadku takich twórców, zwłaszcza Margheritiego... Chodzi o to, że on jest wyrobnikiem, ale takim wyrobnikiem, który naprawdę wie, co robi. Jak oglądasz takie filmy, to jesteś w dobrych rękach. I sporo w nich zabawy. A Castellari... Zrobił sporo rzeczy na jeden raz, jak <a href="http://www.filmweb.pl/film/1990%3A+I+guerrieri+del+Bronx-1982-158468"><i>The Bronx Warriors</i></a> i wszystkie te filmy w stylu<i> Mad Maxa</i>. Ale nie ma chyba reżysera, który by tak często pracował z Franco Nero...<br />
<br />
<b>Zrobili razem <a href="http://www.filmweb.pl/film/Keoma-1976-137718"><i>Keomę</i></a>...</b><br />
Tak. No i te ich kryminały są naprawdę dobre. Castellari zrobił też taki film - i myślę, że to jest jeden z najlepszych filmów w całym włoskim <i>exploitation</i> - <a href="http://www.filmweb.pl/film/Bohaterowie+z+piek%C5%82a-1978-116372"><i>The Inglorious Bastards</i></a>!<br />
<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaKsYCa9zQIXzbP7bp8iRmyjqUq367egWXoBmrgh7tHvnJIHEyYR09Jf5mIEEl7Xpxb8x9cXBGEVJ92MPBhR4hBtdxraNesLUrpXWhdbr84P1TV9QJYBhiuzf8ehmlR3Mqw1fkyYYcy80/s1600/bastards.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaKsYCa9zQIXzbP7bp8iRmyjqUq367egWXoBmrgh7tHvnJIHEyYR09Jf5mIEEl7Xpxb8x9cXBGEVJ92MPBhR4hBtdxraNesLUrpXWhdbr84P1TV9QJYBhiuzf8ehmlR3Mqw1fkyYYcy80/s1600/bastards.jpg" height="352" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>The Inglorious Bastards</i></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<b>To ten z komandosami, który przemieszczają się po nazistowskich Niemczech w przebraniu Gestapo...</b><br />
Tak, to amerykańscy żołnierze, którzy zostali skazani na śmierć i uciekli, więc próbują dotrzeć do neutralnej Szwajcarii walcząc zarówno z Amerykanami, jak i z nazistami.<br />
<br />
<b>Gra tam Bo Svenson...</b><br />
Tak, i Fred Williamson. To jest świetne, naprawdę, a scenariusz jest fantastyczny. To taki jakby hołd dla <i>Żelaznego Krzyża</i> Sama Peckinpaha, który był wielkim przebojem we Włoszech. Robili tam więc jego rip-offy, a stylistycznie tym właśnie ten film jest...<br />
<br />
<b><i>Żelazny Krzyż</i> leciał w Anglii na podwójnych seansach razem z <i>Suspirią</i>.</b><br />
W Ameryce <i>Żelazny Krzyż </i>przeszedł bez większego echa, ale w Niemczech i Włoszech to był hit. Zawsze śledzę wpływ takich przebojów na kino [europejskie]. Nie interesowały mnie tylko te rip-offy <i>Mad Maxa</i>, bo nie robili ich tak dobrze, choć robili je od zawsze. Aczkolwiek uwielbiam samego <i>Mad Maxa</i>.<br />
<br />
<b>A widziałeś <a href="http://www.filmweb.pl/film/Szczury%3A+Noc+grozy!-1984-207541"><i>Rats - Night of Terror</i></a> Bruno Mattei?</b><br />
Nie, ale sporo o tym słyszałem. Reżyser w Stanach znany jest pod pseudonimem Vincent Dawn. Zrobił western, który chciałbym zobaczyć - <a href="http://www.filmweb.pl/film/Bia%C5%82y+Apacz-1986-169321"><i>White Apache</i></a>. A wracając do filmów postapokaliptycznych, to jeden mi się podobał. Nie wiem czy był włoski, opowiadał o gościach, którzy chcieli ponownie zaludnić Ziemię. <a href="http://www.filmweb.pl/film/2019+-+Dopo+la+caduta+di+New+York-1983-40125"><i>After the Fall of New York</i></a>.<br />
<br />
<b>To film Sergia Martino.</b><br />
Tak? Nie wiedziałem, że to jego. Super! On też zrobił tego, eee, <a href="http://www.filmweb.pl/film/G%C3%B3ra+boga+kanibali-1978-106894"><i>Cannibal God</i></a>, tak, z Ursulą Andress i Stacey Keach.<br />
<br />
<b>W zależności od tego, gdzie jest wydane, nazywa się <i>Mountain</i>, <i>Prisoner</i> lub <i>Slave of the Cannibal God</i>.</b><br />
Tak, <i>Slave od the Cannibal God</i>...<br />
<br />
<b>W UK wyszło to bardzo pocięte przez cenzurę, ale i tak trafiło na listę Video Nasty. Myślę, że to jeden z najmniej interesujących filmów kanibalistycznych. </b><br />
Też tak uważam.<br />
<br />
<b>Znaczy wiesz, Martino to prawdziwy zawodowiec, zawsze robi porządne rzeczy, ale w przeciwieństwie do Umberto Lenziego nie miał w sobie tego czegoś, dzięki czemu wniósłby coś fajnego do tego gatunku.</b><br />
Mój ulubiony z tych filmów to <a href="http://www.filmweb.pl/film/Nadzy+i+rozszarpani-1980-93111"><i>Cannibal Holocaust</i></a>... Ale w <i>After the Fall of New York</i> Martino wykonał kawał wspaniałej roboty. George Eastman gra tam "The Big Ape". I był tam też taki koleś, nie pamiętam nazwiska, ale on bronił dziewczyny, na którą przypadkiem trafił i to jest super, on jest jak włoski William Smith... Ciągle się gdzieś pojawia, jest naprawdę dużym gościem i ma te piaszczyste włosy i po prostu wygląda jak włoski William Smith. Dowodzi jakimiś rebeliantami, a kiedy spotyka tę dziewczynę, ostatnią płodną dziewczynę na świecie, to ją broni. Grał też podobną rolę w <i>The Lady Killers</i>. Michael Sopkiw też jest tam świetny.<br />
<br />
<b>Grał też w <a href="http://www.filmweb.pl/film/Si%C5%82a+zemsty-1984-110781"><i>Blastfighter</i></a>.</b><br />
Tak. <i>Blastfighter</i> jest naprawdę dobry. Myślę, że to najlepszy film Lamberto Bavy.<br />
<br />
<b>Co? Lepszy od <a href="http://www.filmweb.pl/film/Makabra-1980-175129"><i>Macabre</i></a>?</b><br />
<i>Macabre</i> jest całkiem niezłe. Słyszałem też, że wyreżyserował około połowy <a href="http://www.filmweb.pl/film/Schock-1977-176510"><i>Shock</i></a>, które absolutnie uwielbiam.<br />
<br />
<b>To kwestia dyskusyjna, czy miał w ogóle cokolwiek wspólnego z reżyserią tego filmu. </b><br />
Ci, którzy lubią ten film mówią, że to robota Mario, a ci, którzy nie lubią, mówią, że to robota Lamberto! (śmiech) Ale tak, lubię <i>Macabre</i>, bardzo lubię <i>Blastfighter</i>, a nad <a href="http://www.filmweb.pl/film/Demony-1985-110700"><i>Demons</i></a> stawiam <a href="http://www.filmweb.pl/film/Demony+2-1986-96673"><i>Demons 2</i></a>.<br />
<br />
<b>Najdziwniejsze w dystrybucji tych filmów w UK jest to, że ten pierwszy, którego akcja dzieje się przecież w kinie i właśnie w kinie należy go oglądać, wypuścili od razu na rynek video, a <i>Demons 2</i> miało dużą dystrybucję kinową. </b><br />
No nie żartuj, serio? <i>Demons 2</i> nie miało w Ameryce kinowej dystrybucji. Przez chwilę pracowałem dla dystrybutora tego filmu, Imperial America. Długi czas wypuszczali u nas sporo włoszczyzny na video. Świetna sprawa. <i>Demons 2</i> było największym z filmów, które dystrybuowali. Wśród pozostałych było też trochę świetnych westernów, jak te Duccio Tessariego, <a href="http://www.filmweb.pl/film/Powr%C3%B3t+Ringa-1965-6370"><i>The Return of Ringo</i></a> oraz <a href="http://www.filmweb.pl/film/Pistolet+dla+Ringa-1965-11355">pierwsz<i>a</i> część <i>Ringo</i></a>. Wypuścili też sporo filmów Fabrizio de Angelisa i Bruno Mattei. Widziałeś kiedyś <i>Salvador</i> w wersji Fabrizio de Angelisa?<br />
<br />
<b>Ten koleś robi z siedem filmów tygodniowo!</b><br />
Owszem. Nie pamiętam teraz tytułu filmu, w którym zagrał ten koleś, co wystąpił w <i>Bugsy</i> - nazywał się jakoś "cośtam-Vancośtam"... Wystąpił w wielu filmach, a w tym wystąpił z Rogerem Wilsonem, gościem z <i>Porkys</i>. Zagrali tam dwóch fotoreporterów wysłanych do Ameryki środkowej i próbujących złapać jakiś mocny temat. Naprawdę fajny, zabawny film. Bardzo podobała mi się też seria <a href="http://www.filmweb.pl/film/Grom-1983-258235"><i>Thunder Warriors</i></a>. <br />
<br />
<b>Lubisz Luigiego Cozziego?</b><br />
Jest w porządku. Lubię <a href="http://www.filmweb.pl/film/Ska%C5%BCenie-1980-123006"><i>Alien Contamination</i></a>.<br />
<br />
<b>Powiedziałem mu raz, że naprawdę podoba mi się ten film, a on się prawie wywrócił ze śmiechu. Stwierdził, że to niedorzeczne, iż ktokolwiek chwali go akurat za ten film. A jak dla mnie to jego najlepszy film, Jezu...</b><br />
Tak, to zdecydowanie mój ulubiony z jego filmów. Zrobił też jeszcze jeden, który mi się podobał, ale nie pamiętam co to właściwie było...<br />
<br />
<b>To jakiś horror?</b><br />
Tak, ale nie pamiętam dokładnie... Bardzo lubię filmy o zombie, jak <a href="http://www.filmweb.pl/film/Incubo+sulla+citt%C3%A0+contaminata-1980-175886"><i>City of the Walkind Dead</i></a> Umberto Lenziego.<br />
<br />
<b>To ten z onirycznym zakończeniem.</b><br />
Dokładnie, ale mi się najbardziej podoba to, że w tym filmie zombie biegają, strzelają z karabinów maszynowych...<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjT-TlxrwXx2zE3sR4clCQX6qXwv6X1riUHvMSeM31oWQNKuI8OuAhgbsNqBp5_7HeyctchwYELOuoQ-JF4fFHBxOGdYcN06eqpSmWkw3MXGeuE4FYMHsF68TsUi5cXSNEtnHfrLUJqcVI/s1600/nightmarecity-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjT-TlxrwXx2zE3sR4clCQX6qXwv6X1riUHvMSeM31oWQNKuI8OuAhgbsNqBp5_7HeyctchwYELOuoQ-JF4fFHBxOGdYcN06eqpSmWkw3MXGeuE4FYMHsF68TsUi5cXSNEtnHfrLUJqcVI/s1600/nightmarecity-1.jpg" height="272" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>City of the Walking Dead</i></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<b>...latają samolotami...</b><br />
Tak, to jest... Kurwa, człowieku, nie ma nic zabawnego w byciu ściganym przez zombie, które biega tak samo szybko, jak ty! Świetny, odjechany film, bazujący na tym wszystkim wokół Nosferatu, z tym samolotem lądującym z zombie na pokładzie... Naprawdę super, świetnie się na tym bawiłem. Uwielbiam filmy o zombie. Jedyny problem, jaki mam z <a href="http://www.filmweb.pl/film/Zombie+po%C5%BCeracze+mi%C4%99sa-1979-33299"><i>Zombie</i></a>, jest taki, że ludzie odwracają się tam za siebie niewystarczająco szybko! Oglądałem to z przyjaciółmi i stwierdziliśmy razem, że tak nie można w dżungli pełnej żrących mięso zombie, a tam ludzie odwracają się tak (<i>QT odwraca się baaaardzo powoli</i>). Ja bym na ich miejscu był jak Jesse Owens, byłbym jebanym Carlem Lewisem odwracania się za siebie.<br />
<br />
<b>Uwielbiam w tym filmie to, że mimo iż bohaterowie wiedzą, że idą po nich martwi ludzie w postaci żądnych ich mięsa zombie, to oni decydują się na położenie się na cmentarzu celem cielesnych igraszek!</b><br />
Stary, <i>Zombie</i> ma jedną z najbardziej posranych scen, jakie w życiu widziałem! To ta scena, gdzie zombie wpada na dno oceanu i sobie pływa, zajmuje się swoimi sprawami, i wtedy pojawia się rekin, żeby go zjeść! I wtedy zombie zaczyna jeść rekina! Najdziwniejsze w tej scenie jest to, że kiedy oglądasz ją w filmie, to ma ona sens, ale kiedy próbujesz ją opisać komuś, kto nie widział filmu, to reakcją jest coś w stylu "Że co? Coś takiego było w filmie?". Wtedy mówisz "Tak. Przypuszczam, że to brzmi dosyć wariacko", ale przecież podczas oglądania filmu to wygląda naturalnie. Jednak moim ulubionym filmem Fulciego jest <a href="http://www.filmweb.pl/film/Miasto+%C5%BCywej+%C5%9Bmierci-1980-96440"><i>Gates of Hell</i></a>. <br />
<b><br /></b>
<b>Ogarniasz to zakończenie w <i>slow-motion</i> z tą pajęczą siecią i całą resztą?</b><br />
No właśnie... Nie mam najmniejszego pojęcia, co to w ogóle może znaczyć. <a href="http://www.filmweb.pl/film/Dom+przy+cmentarzu-1981-93110"><i>House by the Cemetery</i></a> to też świetna zabawa. Ma świetną sekwencję, gdzie głowa dziecka przyłożona jest do drzwi, za którymi stoi ojciec tego dziecka próbujący rozwalić je siekierą. To mniej więcej powtórka z <i>Gates of Hell</i>, gdzie wykopują z grobu dziewczynę, co jest, jak myślę, najlepszą obok pojedynku zombie z rekinem sceną Fulciego. To odkopywanie dziewczyny - rewelacja! Uwielbiam też Johna Morghena w tym filmie, ma świetną postać.<br />
<br />
<b>Tak, jego bohater żyje w chałupie z lalką i rozkładającym się ciałem dziecka... I przy tym jest naprawdę "wow" w kontaktach z dziewczynami...</b><br />
I wszyscy o nim tak dużo mówią. Więcej niż o którejkolwiek innej postaci w filmie, nawet o tym księdzu jest mniej. Myślę, że to bardzo zabawne, wszyscy go szukają, a on nagle wyskakuje z tego garażu, wpada na tę dziewczynę i mówi coś w stylu "Hej, jak się masz", po czym siadają sobie, odpalają jointa i w ogóle... Kurwa, rewelacja! Lubię też <a href="http://www.filmweb.pl/film/Siedem+czarnych+nut-1977-110725"><i>The Psychic</i></a>.<br />
<b><br /></b>
<b>Ostatnio emitowała to u nas kablówka, ale wycięli wszystkie sceny sprzed czołówki, więc nie było tego momentu, kiedy kobieta spada z klifu i rozwala sobie głowę...</b><br />
Tak? Ale to przecież bardzo ważna scena!<br />
<br />
<b>Wiem... Ten film bardzo mi przypomina <i>Obsesję</i> Briana de Palmy. </b><br />
Tak!<br />
<br />
<b>Jest taki leniwy i senny, ma piękny klimat.</b><br />
Zgadzam się, jak najbardziej.<br />
<br />
<b>Sporo włoskich filmów ma naprawdę specyficzny smak. Część z nich to sama akcja, rat-tat-tat, a część jest naprawdę wolna. Wprawiają w zakłopotanie ludzi przyzwyczajonych do Hollywood. </b><br />
Jasne. Są specyficzne i trzeba im wiele wybaczyć, ale są świetne i bardzo lubię w nich ten ich operowy klimat. <br />
<br />
<b>Ostatnio w UK sporo fanów kina gatunków przerzuciło się na obrazy Johna Woo i ogólnie rzeczy z Hong Kongu, bo jest to bezpieczniejsze, tzn. panuje przekonanie, że wielu włoskich twórców się wypaliło... </b><br />
Zdecydowanie. Włoszczyzna jest teraz bardzo niepewna. Nie widziałem jeszcze <a href="http://www.filmweb.pl/film/Zombie+po%C5%BCeracze+mi%C4%99sa+2-1988-107842"><i>Zombie 3</i></a>, ale słyszałem, że to już nie to...<br />
<br />
<b>To ta część, którą zacząć kręcić Fulci, ale szybko zastąpił go Mattei?</b><br />
Tak jest.<br />
<br />
<b>Cóż, sporo osób się z tego śmieje.</b><br />
Sam nie wiem, dlaczego tak lubię to kino, bo przecież jest naprawdę szalone z tymi wszystkimi zoomami i całą resztą... Ale ta całkowita przesada jest świetna, naprawdę zajebista. I bardzo mi się podoba interesowanie się kinem, które nie każdy na świecie lubi... To coś w stylu małego elitarnego klubu!<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg39-s1QJ88hk9hVggHmuWkg4t331-a6WHc_p0LNdkdA8tQpuc1ldv0OUwqHJ_zoLcMqd0YhM9YAieGzoUrZ1dZ0VgEWo-l1WVW_thJUmM9cHrJwOL8-Z5SrOmy_Dl9dbIRc_nwqhBtZj0/s1600/zombi.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg39-s1QJ88hk9hVggHmuWkg4t331-a6WHc_p0LNdkdA8tQpuc1ldv0OUwqHJ_zoLcMqd0YhM9YAieGzoUrZ1dZ0VgEWo-l1WVW_thJUmM9cHrJwOL8-Z5SrOmy_Dl9dbIRc_nwqhBtZj0/s1600/zombi.jpg" height="318" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Zombie</i></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com38tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-29061301536598496412014-04-13T12:35:00.000+02:002014-04-13T15:58:46.958+02:00Barbara Steele o włoskim horrorze<div style="text-align: center;">
<i>Poniżej tekst będący wstępem, jaki Barbara Steele napisała do książki "Bizarre Sinema! Horror All'italiana 1957-1979" autorstwa Riccardo Morrocchiego i Stefano Piselliego. Tłumaczenia dokonałem ja, co oznacza, że jest przynajmniej częściowo ciulowe. Swoją drogą pani Barbara słynie z tego, że lubi trochę bajdurzyć, ale nie wydaje mi się to szczególnie istotne. Liczy się opowieść.</i></div>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkOJLT-RAldqnV-Y7YlqOz30WTgm-SRZfIR0Q-6hsgrDeb8eMG7HbOxc3xO5sYcbcmw2-EmP9MY73nQyWG6uAwDP1q767DDN3xOb7sQIYi88e6vqcqDZX9AnS7fNFtW0W195gCCXgzcwo/s1600/masque-du-demon.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkOJLT-RAldqnV-Y7YlqOz30WTgm-SRZfIR0Q-6hsgrDeb8eMG7HbOxc3xO5sYcbcmw2-EmP9MY73nQyWG6uAwDP1q767DDN3xOb7sQIYi88e6vqcqDZX9AnS7fNFtW0W195gCCXgzcwo/s1600/masque-du-demon.jpg" height="486" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Maska szatana </i>(1960): B.S. jako powstała z grobu wiedźma, z dnia na dzień odzyskująca moc oraz kolejne części ciała poprzez odbieranie sił witalnych swojej bliźniaczo podobnej potomkini.<i><br /></i></td></tr>
</tbody></table>
<br />
W latach 60. Włochy były krajem czystej ekstazy... gwałtownym, ostrym, dzikim, przepełnionym pasją i żądzą seksu, napędzanym niekończącą się optymistyczną energią. Rzym jawił się jako antyczna bogini śpiewająca syrenią pieśń. I wszyscy byli w jej władaniu. Nasza ciemna strona wyszła na powierzchnię i nastał najlepszy okres włoskiego horroru, wyrażającego wszystkie z naszych tłumionych pragnień i lęków, od kazirodztwa po nekrofilię; dowodzącego związku seksu ze śmiercią oraz paradoksalności kulturowej postawy wobec kobiecej seksualności - potężnej siły, która w takim samym stopniu wywołuje pożądanie, co strach.<br />
<br />
<a name='more'></a>Realizacja <i>Maski szatana</i> była równa epifanii. Jak i dlaczego Maria Bava wybrał mnie do zagrania roli głównej, tego już nigdy się nie dowiem.<br />
<br />
Bava był bardzo skrytym człowiekiem, a <i>Maska szatana</i> była jego reżyserskim debiutem. Wcześniej pracował jako operator, m.in. dla Riccardo Fredy na planie <i>Wampirów</i>, pierwszego włoskiego horroru. Miał niezwykłe wyczucie w kwestii kadrowania oraz oświetlenia i zawsze dokładnie wiedział, czego chciał. Był dyskretny i nieśmiały wobec swoich aktorów, swoją zadziwiającą uprzejmością przypominał gentlemana z XIX wieku. Każde ujęcie poprzedzał pytaniami w stylu "Przepraszam, czy nie przeszkadzałoby Wam, jeśli byśmy...". Znacznie większą wagę przykładał do nastroju mającego cechować dane fragmenty fabuły, niż do gry aktorskiej. Przyjście na jego zimny i mroczny plan zdjęciowy było niczym znalezienie się w średniowiecznej katedrze środkiem lata. Aż można było usłyszeć echo jakiejś starożytnej, uśpionej od wieków cywilizacji. Panująca tam dziwna cisza odbijała się na nas, tak jak cały ten wykreowany, przyciszony i zawieszony poza czasem świat - upiorny i urzekający, intensywny i spokojny zarazem. Film był tak monochromatyczny, że nikt, nawet żaden z członków ekipy filmowej, nie przychodził na plan w kolorowych ubraniach. Plan hipnotyzujący swoim pięknem, pokryty mgłą, świecący i rozżarzony, kolejnymi elementami przypominający religijną manifestację. Ze względu na swój barokowy przepych oraz niezwykłą moc wybranych obrazów<i> Maska szatana</i> wygląda jak film niemy. Jednym z najsilniej oddziaływających fragmentów jest ten ukazujący powóz i konie - w domyśle powóz śmierci - złowrogi jak któraś z wizji Ingmara Bergmana. Na swój dziwny sposób ma to gigantyczny ciężar.<br />
<br />
Ekipa filmowa, jak wszystkie włoskie ekipy, była pełna serdeczności, ciepła i entuzjazmu. Wychodziliśmy na lunch do okolicznej tawerny i wracaliśmy nasyceni zarówno makaronem, jak i czerwonym winem. Dla mnie było to niewyobrażalne, że można się tak dobrze bawić podczas pracy nad filmem. Zwłaszcza, że w trakcie samego kręcenia panowała iście średniowieczna powaga. W czasie, kiedy nas nie było, Mario Bava znajdował się na planie całkiem sam, rozrysowując ujęcia i karmiąc kawałkami <i>provolone</i> swojego podstarzałego, wychudzonego psa imieniem Maya. <br />
<br />
Realizacja sceny, w której moja bohaterka jest palona na stosie, była tak prowizoryczna i ryzykowna, że zapaliła się moja sukienka i próbujący zdjąć mnie ze stosu członkowie ekipy popadli w histerię. Wtedy właśnie usłyszałam, jak Bava krzyczy do operatora: "Nie przestawaj kręcić!".<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhO5IgP7pbN_l52dzNTRcs9m_qURwNdZcexsnYuXlMoqOUDk-9t9J4qG2tNonFU3HpaAuRcIkeM7oYW4d4LBecNGR4bn1VXYwjrNZh3c17t-726-YW2-L8ljthaDU8-yAK0Hz2xlR_K4T4/s1600/Dr+Hichcock.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhO5IgP7pbN_l52dzNTRcs9m_qURwNdZcexsnYuXlMoqOUDk-9t9J4qG2tNonFU3HpaAuRcIkeM7oYW4d4LBecNGR4bn1VXYwjrNZh3c17t-726-YW2-L8ljthaDU8-yAK0Hz2xlR_K4T4/s1600/Dr+Hichcock.jpg" height="366" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>The Horrible Dr. Hichcock</i> (1962): B.S. jako popadająca w paranoję żona chirurga darzącego niekoniecznie zdrową sympatią trupy kobiet. Amerykańskie hasło reklamowe filmu brzmiało "Jego sekretem była trumna zwana POŻĄDANIEM!".</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Podobno Riccardo Freda napisał <i>The Horrible Dr. Hichcock</i> w tydzień, ponieważ założył się, że zdąży zrobić cały film - od scenariusza do montażu - w ledwie miesiąc. Wierzę w to. Pracowaliśmy po 18 godzin dziennie, napędzani tylko likierem i kawą. Jeśli psuła się platforma do kamery, to Freda po prostu ściągał kamerę na podłogę. Tego człowieka nic nie mogło zatrzymać. Był prostacki, emocjonalny, agresywny, przepełniony pasją i ryzykanctwem.<br />
<br />
Lubiłam to samobójcze tempo. Według mnie scenariusza nie dało się czytać, ale nie miało to większego znaczenia, głównie ze względu na przepiękną pracę kamery. Włoscy operatorzy dorastają zanurzeni w wiedzy na temat istoty oświetlenia. Stanowi to część ich kultury. Po rodzaju oświetlenia w ciągu nanosekundy potrafię rozpoznać, czy dany film był kręcony we Włoszech. A ten konkretny film, ze swoim rozsadzającym umysły tempem realizacji, zdawał się gromadzić jakąś własną magię pokroju voodoo. <br />
<br />
Lubiłam Fredę. Rozumiałam jego frustrację i gniew. Jego życie było jak mini-opera. Palił duże cygara i jeździł Bentleyem. Mieszkał poza Rzymem, w otoczonym należącymi doń końmi wyścigowymi sztucznym zamku, zbudowanym z cegieł i pustaków. Jak na Włochy, były to wtedy bardzo nietypowe materiały budowlane, <span data-measureme="1"><span class="null">zważywszy, że można było sobie kupić
jakikolwiek XVI-wieczny zamek za grosze.</span></span><br />
<br />
No i był jeszcze Antonio Margheriti, dla którego pracowałam przy <i>The Long Hair of Death</i> i <i>Danza Macabra</i>. Żałuję, że nie udało nam się spotkać, kiedy byłam ostatnio w Londynie, ale niestety zabrakło na to czasu. Oboje mieliśmy zmienne osobowości, toteż w trakcie realizacji stale zderzaliśmy się ze sobą. Ale myślę, że tak naprawdę lubiliśmy to. Był energetycznym pasjonatem, który w związku ze swoją niecierpliwością uwielbiał filmować kilkoma kamerami na raz, ustawionymi w różnych miejscach. W pewnym sensie było to prekursorskie względem technik, jakie stosuje się dziś w operach mydlanych. Tak jak Fredę, definiowały go szybkość i nagłość działania. Wspominam go z wielką czułością. <br />
<br />
Wróćmy jednak do <i>Maski szatana</i>. Był to pierwszy w historii horror, który jednocześnie ukazał kobietę jako ofiarę oraz jako potężnego, żądnego zemsty drapieżcę. To ten film określił dwoistość natury ludzkiej, którą następnie reprezentowały moje postaci we wszystkich tych utworach przepełnionych podtekstami erotycznymi. Włoskie horrory lat 60. były zarazem barokowe i romantyczne, zakotwiczone w dalekiej przeszłości rodowej, przesiąknięte sekretami rodzinnymi, obrazami władzy, porażki i skrytych żądz. Pokazywały nasze ukryte oblicza. Stanowiły metafory naszych tłumionych lęków, opowiadały o ludzkim losie. Przenosiły nas do świata naszych własnych snów. Wypełniały grozą zakorzenioną w przeszłości. Wycelowane były w nasze dusze. Przemawiały do tej naszej części, na którą nie lubimy spoglądać. Opowiadając o nieuchronności śmierci, żądzy i wściekłości, o pięknych i o bestiach, horror jest najbardziej pierwotnym i najbardziej fundamentalnym z filmowych gatunków. <br />
<br />
<b>Barbara Steele, 1997</b><br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1C415pIqInyOWBSTnxXWrULnwrzEUVJLJRBLfdjGuDOm-GJT8DCyFXTbUtb5tsjbwEJS1lDdcwwCS4rOzRGL0pirLaQ51WuPpa3u5aNcQP7oe76CGmuiDiuTt2_pQZEx6bah0Ns70PtM/s1600/danze.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1C415pIqInyOWBSTnxXWrULnwrzEUVJLJRBLfdjGuDOm-GJT8DCyFXTbUtb5tsjbwEJS1lDdcwwCS4rOzRGL0pirLaQ51WuPpa3u5aNcQP7oe76CGmuiDiuTt2_pQZEx6bah0Ns70PtM/s1600/danze.jpg" height="352" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Danza Macabra</i> (1964): B.S. jako postać, która nie zdaje sobie sprawy, że jest duchem, i pozostaje uwięziona w świecie swoich wspomnień. Kadr pochodzi ze sceny, w której biedaczka stale na nowo przeżywa tę samą tragedię.</td></tr>
</tbody></table>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-47173697679975134062014-04-06T07:09:00.000+02:002014-04-07T17:44:38.008+02:00Polish Horror Story<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<i>Ostateczny kształt tekstu jest w różnym stopniu winą <a href="http://www.tableau.net.pl/">Marka Sawickiego</a>, <a href="http://rekopisznalezionywarkham.blogspot.com/">Krzysztofa Wojciechowskiego</a>, Grzegorza Fortuny, Piotra Buratyńskiego i <a href="http://kaseta.org/">Mateusza Marka</a>.</i> <i>Gnoje!</i></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjDCklnmkvSooVl_ZGo8KaCLVqvCh_a-MqywvPLmIVvqO70UbDefZnUoYvJ_oiSq4KDA2FFcbCWmdJsWIKXwz-v9RqCdLAmwBBEEwyKvOY7YDIJqEaEy08ABZcRGOwg5I2K_RHOCBFhfHM/s1600/she_wolf_1983_poster_02.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjDCklnmkvSooVl_ZGo8KaCLVqvCh_a-MqywvPLmIVvqO70UbDefZnUoYvJ_oiSq4KDA2FFcbCWmdJsWIKXwz-v9RqCdLAmwBBEEwyKvOY7YDIJqEaEy08ABZcRGOwg5I2K_RHOCBFhfHM/s1600/she_wolf_1983_poster_02.jpg" height="446" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<!--[if gte mso 9]><xml>
<w:LatentStyles DefLockedState="false" DefUnhideWhenUsed="true"
DefSemiHidden="true" DefQFormat="false" DefPriority="99"
LatentStyleCount="267">
<w:LsdException Locked="false" Priority="0" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Normal"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="heading 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 7"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 8"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 9"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 7"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 8"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 9"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="35" QFormat="true" Name="caption"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="10" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Title"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="1" Name="Default Paragraph Font"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="11" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtitle"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="22" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Strong"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="20" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="59" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Table Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Placeholder Text"/>
<w:LsdException Locked="false" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false"
QFormat="true" Name="No Spacing"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Revision"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="34" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="List Paragraph"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="29" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Quote"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="30" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Quote"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="19" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="21" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="31" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Reference"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="32" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Reference"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="33" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Book Title"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="37" Name="Bibliography"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" QFormat="true" Name="TOC Heading"/>
</w:LatentStyles>
</xml><![endif]--><!--[if gte mso 10]>
<style>
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:"";
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:"Calibri","sans-serif";
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:"Times New Roman";
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:"Times New Roman";
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}
</style>
<![endif]--><span style="font-family: Times,"Times New Roman",serif;">
</span><br />
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: Times,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: 12pt;">Co kilka lat
wstaje z grobu, by o sobie przypomnieć. Starannie ostrzy kły i pazury, uparcie ćwiczy
przed lustrem groźne miny, a wreszcie rusza zapolować na przypadkowych przechodniów.
Niestety jego ryk ich nie straszy, lecz śmieszy, a jego wygląd sprawia tylko
tyle, że stukają się na jego widok w czoło. Zamiast więc rzucić się im do
gardeł, kuli ogon i czmycha gdzieś za krzaki, by następnie – skradając się na
paluszkach możliwie najciszej – wrócić na cmentarz i schować się w swojej
trumnie. Oto cały on - polski film grozy.</span></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br />
<a name='more'></a><span style="font-family: Times,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: 12pt;">Jego fatalna
kondycja jest rezultatem kilku czynników, spośród których na plan pierwszy
wysuwa się jego nazbyt skromna historia. Jeśli przyjąć za słynnym teoretykiem
Andre Bazinem, że gatunki filmowe to twory kinematografii amerykańskiej, w
pełni ukształtowane i spopularyzowane dopiero między 1930 a 1940 rokiem, to
narodzin rodzimego kina grozy należałoby szukać w epoce PRL-u. Przed wojną
powstały bodajże tylko cztery tytuły, które je niejako zapowiadały. Były to
okultystyczne <i>Syn Szatana</i> (Bruno Bredschneider, 1923) i <i>Atakualpa</i>
(Henryk Bigoszt, 1924), awangardowa <i>Kochanka Szamoty</i> (Leon Trystand, 1927)
oraz uznawany za najwybitniejsze osiągnięcie kina żydowskiego <i>Dybuk</i> (<i>Der Dibuk</i>,
Michał Waszyński, 1937). Wszystkie wyrastały z fascynacji niemieckim ekspresjonizmem.
Trzy pierwsze z nich zaginęły podczas okupacji hitlerowskiej i ich
rzeczywistego kształtu możemy się tylko domyślać. Jeśli wierzyć poświęconym im
recenzjom, nie miały wiele do zaoferowania, głównie będąc tylko imitacjami
dokonań naszych zachodnich sąsiadów. Jednakowoż <i>Kochanka Szamoty</i> podobno
wyróżniała się ogromem imponujących rozwiązań formalnych (głównym tematem filmu
były halucynacje bohatera oczekującego na spotkanie z pewną kobietą). Z kolei <i>Dybuk</i>
to pozycja wprost przepełniona fantastyczną niezwykłością i - tak w
telegraficznym skrócie - opowiadająca o duchu, który opętuje wybrankę swoje
serca pragnąc zabrać ją ze sobą do grobu. Niewątpliwie dla entuzjasty
„opowieści z dreszczykiem” opis ten brzmi bardzo zachęcająco, tyle że film u
swoich podstaw ma nie grozę (opętanie następuje dopiero w ostatnim akcie
opowieści), lecz pielęgnację kultury chasydzkiej. Istotniejsze od tego
wszystkiego zdaje się jednak to, że żaden z tychże czterech tytułów nie
doczekał się kontynuatorów i nie miał jakiegokolwiek wpływu na późniejsze kino.
</span></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: Times,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: 12pt;">Niestety
sytuacja filmu, który nazwać można naszym pierwszym horrorem, wcale nie
prezentuje się lepiej. Średniometrażowe <i>Zdradzieckie serce</i> (Jerzy
Zarzycki, 1947) na podstawie opowiadania Edgara Allana Poe natychmiast uznane zostało
za utwór zupełne nieudany i nawet nie dopuszczono go do dystrybucji. Najpewniej rozchodziło się jednak wyłącznie o to, że obraz ten kłócił się z doktryną socrealizmu (odrzucającego przecież irracjonalizm i propagującego ideologię nijak nie pasującą do fantastyki, a tym samym przez długie lata skrajnie ją marginalizującego), która to właśnie w tym czasie zaczęła w kraju nad Wisłą obowiązywać. Jak w książce <i>Od fantastyki do komiksu</i> utrzymuje
Marek Basiaga, <i>Zdradzieckie serce</i> to film „zrealizowany starannie, z dużym wyczuciem nastroju i atmosfery
oryginału literackiego”. Szkoda, że ciężko się o tym przekonać nawet dziś, ponieważ stale leży on zakurzony i niemal nikomu nieznany gdzieś w zakamarkach Filmoteki
Narodowej. </span></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: Times,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: 12pt;">Można więc powiedzieć, że Kinematografia Polska wydała na świat
dziecko, które zostało jej zaraz odebrane. Musiało minąć wiele lat, zanim
skończyła ocierać łzy i ponownie zdecydowała się na takie potomstwo. Szybsza
jednak okazała się jej młodsza siostra – Telewizja. </span></span><span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;"></span><span style="font-family: Times,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: 12pt;">W 1966 roku wyemitowano
17-minutowe <i>Chciałbym się ogolić</i> (Andrzej Kondratiuk), rewelacyjną hybrydę
iście hitchcockowskiego thrillera i czarnej komedii, która opowiadając o losach
pewnego psychopatycznego golibrody okazała się być swoistą zapowiedzią popularnych
wkrótce nowel z pogranicza horroru i fantasy. I tak oto w 1967 roku <span style="color: black;">rozpoczęto emisję składającego</span> się z pięciu ok.
30-minutowych odcinków antologiczn<span style="color: black;">ego</span>
mini-serial<span style="color: black;">u</span> <i>Opowieści niezwykłe.</i>
Prezentuje on w miarę szerokie spektrum konwencji – od cokolwiek satyrycznej
parodii <i>ghost story</i> w postaci <i>Ja gorę! </i>(Janusz Majewski), przez
dosyć upiornego, przepełnionego trupami <i>Mistrza tańca</i> (Jerzy Gruza), po
tajemniczego, lecz wyzbytego jakiegokolwiek mroku <i>Szach i mat!</i> (Andrzej
Zakrzewski). Całość, niezależnie od charakteru danych odcinków, jest bardzo
umowna. Klamrę fabularną wszystkich epizodów stanowią dystansujące widza sceny
rozgrywające się nocą w mieszkaniu sympatycznego pisarza, którego bohaterowie
kolejnych opowieści (zwykle będąc już duchami) odwiedzają celem przedstawienia
swoich niesamowitych życiorysów. Przebojowy cykl spotkał się z entuzjazmem
widowni i ta wkrótce otrzymała szereg kolejnych nowel fantastycznych, w tym
nawet S-F w postaci <i>Przekładańca</i> (1968), nieoczekiwanie zrealizowanego
przez samego Andrzeja Wajdę. W każdym razie, polski horror wreszcie naprawdę
się narodził.</span></span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhastXhpV5ncwgscPchFmCr4GLc3Js7aN3sEruIeTIdIANJEXU9fOSSm3p7GgTavWBbKjga7qXFSyJsn5nXmUQx_lPUW71jWk0Cx_FE4Ffl-SRGTbZ9FoZB5nNp96o_sGkiKMTlMhtxGso/s1600/upi%C3%B3r.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhastXhpV5ncwgscPchFmCr4GLc3Js7aN3sEruIeTIdIANJEXU9fOSSm3p7GgTavWBbKjga7qXFSyJsn5nXmUQx_lPUW71jWk0Cx_FE4Ffl-SRGTbZ9FoZB5nNp96o_sGkiKMTlMhtxGso/s1600/upi%C3%B3r.jpg" height="300" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Upiór</i></td></tr>
</tbody></table>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">Przez pierwsze
lata swojego istnienia prezentował się on, jak to na twór młody przystało,
raczej niedojrzale. Przypominał podwórkowego nicponia, który choć dzierży
procę, zwykle strzela niecelnie. A gdy go złapać celem ukarania za ewentualną
ranę spowodowaną sprezentowanym przezeń kamykiem, natychmiast zaczyna płakać.
Inna sprawa, że ciężko odmówić mu uroku, głównie ze względu na dowcipność i
pomysłowość wybranych tytułów, przede wszystkim wspomnianego <i>Ja gorę</i>!, z
kapitalną kreacją Jerzego Turka i niemal szkatułkową konstrukcją scenariusza,
oraz na zmianę radosnego i wręcz imponująco niepokojącego <i>Upiora</i> (Stanisław Lenartowicz, 1967), z którego wielu naszych twórców mogłoby się uczyć, jak należy
płynnie przechodzić z jednej tonacji w drugą (wielka szkoda, że reżyser nigdy
już nie wrócił do filmu grozy). </span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">Gorzej, że mankamenty młodego
polskiego horroru są tym, co po części definiuje go aż do dziś. Pierwszym z
nich jest jego nadmierna literackość. Problemem nie jest to, że przeważająca
większość rodzimych „straszaków” to adaptacje literatury, lecz to, że większość
ich autorów zbyt kurczowo trzymała się słów. Przeważnie zamiast opowiadać
obrazami, opowiadali dialogami, ich nadmiarem psując dramaturgię. Przez to
zabrakło miejsca na ciszę czy sugestywność dźwięku i obrazu, <i>ergo</i>:
udział wyobraźni widza został zmarginalizowany. Pomijając nagłe zaskakiwanie
odbiorcy – zresztą nieodpowiednio częste - celem budowania napięcia reżyserom
nierzadko pozostawało tylko posługiwanie się muzyką; zwykle zaledwie
ilustracyjną. Drugim z mankamentów naszego horroru jest jego paradoksalny
dystans do własnej gatunkowej przynależności. W wypadku pierwszych lat jego
istnienia chodzi mianowicie o jego dosadną umowność. Ta, rzecz jasna, nie
przeszkadza jeszcze w dwóch wyżej wspomnianych komediach (a tym bardziej w
mocniejszym <i>Chciałbym się ogolić</i>), jednak
większość reżyserów niechcący przemawiała nią z ekranu: „Hej, to tylko
bajeczka, nic się nie stanie, jeśli zaśniesz w połowie”. (Być może był to wynik działań aparatu państwowego, ale co z produkcjami powstałymi już w Polsce demokratycznej, które cechuje to samo?)</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">Dobrym tego
przykładem jest tyleż ciekawy, co niedopracowany <i>Świat grozy</i> (1968),
będący kinowym zbiorem trzech nowel pierwotnie wyemitowanych w telewizji. Jedyna
z nich, którą traktować można serio i zarazem jedyna naprawdę dobra – <i>Przeraźliwe łoże</i> (Witold Lesiewicz) –
nie ma nic wspólnego z fantastyką, z kolei jedyna, która można nazwać <i>stricte</i>
fantastyczną – <i>Duch z Canterville</i> (Ewa i Czesław Petelscy) – to na
zmianę inteligentna i trywialna parodia horroru gotyckiego. Ciekawszym tytułem
okazał się pierwszy pełnometrażowy horror kinowy, wraz z premierą którego
gatunek zaczął dojrzewać. Tyle że <i>Lokis. Rękopis profesora Wittembacha</i>
(Janusz Majewski, 1970)<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>to obraz, który sam
sobie szkodzi swoją dumną ambicją. Podczas jego seansu nie uświadczymy poczucia
strachu. Elementy horroru (oraz jego pastiszu) są tu na ogół pretekstowe i
pojawiają się tylko okazjonalnie. Służyły reżyserowi do uwypuklenia dwoistości
natury ludzkiej, a także jako narzędzia do konfrontacji racjonalizmu z wiarą w
przesądy i legendy oraz do gry z widzem, mającym być niepewnym czy
przedstawiona mu historia oderwana jest od szarej rzeczywistości (fabuła
oscyluje wokół tajemniczej postaci rzekomo transformującej się w niedźwiedzia).
W filmie tym pojawił się drugi rodzaj typowego dla polskiego horroru dystansu
do gatunku – silenie się na ważkość treści (skupianie się nie na grozie, lecz
na tym, co wokół niej), jak gdyby będące efektem lęku autora przed posądzeniem
o błahość. </span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">Dużym krokiem
naprzód był za to drugi kinowy film grozy, bezkompromisowy <i>Diabeł</i> (Andrzej Żuławski, 1972). Ambitne treści – rozkład świata i upadek wartości w dobie
rozbioru Polski jako aluzyjna krytyka systemu komunistycznego – ujęte zostały w
opowieści, która szokuje przemocą, perwersją i nihilizmem. Zaowocowało to
obrazem intrygującym i porażająco intensywnym, reprezentującym do dziś
niespotykane w kraju nad Wisłą kino <i>gore</i>. Niestety ów krok naprzód nie
mógł zostać dostrzeżony (a więc i mieć jakiegokolwiek wpływu na rodzime
horrory), ponieważ peerelowska cenzura błyskawicznie uczyniła film
„półkownikiem”. I to na 18 lat. „Zniknięcie” <i>Diabła</i> okazało się
znamienne – w latach 70. rozwój gatunku został zahamowany. Co prawda, czasem
jeszcze pojawiały się co najmniej interesujące produkcje telewizyjne, jak
złowieszcze, opowiadające o morderczym szale <i>Markheim</i> (Janusz
Majewski, 1971), melodramatyczne <i>ghost story</i> <i>Droga w świetle księżyca</i>
(Witold Orzechowski, 1972), kryminalne <i>Śledztwo</i> (Marek Piestrak! 1973) czy eksperymentalne <i>Oczy uroczne</i> (Piotr Szulkin, 1976). Jednakowoż w dekadzie tej -
najpierw zdominowanej przez Kino Młodej Kultury, a następnie przez Kino
Moralnego Niepokoju – film grozy został niemal całkiem wymazany z pamięci
widowni.</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;"><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPL8pn-Q2nb32RsPVNsiTSFlBjf9biu2EIiurChqWnjIWjlNJAZM7uGMisDuEfw66264SbOQzuaDqxoDdZ9A58UXoF1rTZ2Nn2beX6I1EPWAFdSEMQEzoBMemzQgKbsaTu2dLUR4y-J9k/s1600/medium.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPL8pn-Q2nb32RsPVNsiTSFlBjf9biu2EIiurChqWnjIWjlNJAZM7uGMisDuEfw66264SbOQzuaDqxoDdZ9A58UXoF1rTZ2Nn2beX6I1EPWAFdSEMQEzoBMemzQgKbsaTu2dLUR4y-J9k/s1600/medium.jpg" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Medium</i> (gwoli ścisłości film jest kolorowy)</td></tr>
</tbody></table>
</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">W następstwie stanu wojennego, po którym pojawił się postulat o dostarczenie widowni większej dawki rozrywki, w latach 80. zapanowała nad Wisłą moda na <span style="color: black;">film</span>
gatunków. Ekranami kin zaczęły rządzić przeboje wpisujące się w rozmaite
konwencje. O ile się nie mylę, tą najbardziej popularną okazała się szeroko
pojmowana fantastyka. W sercach widzów znalazło się miejsce i dla S-F (<i>Seksmisja</i>, Juliusz Machulski, 1983), i dla baśni (<i>Akademia pana Kleksa</i>, Krzysztof
Gradowski, 1983), i dla fantasy (<i>Przyjaciel wesołego diabła</i>, Jerzy
Łukaszewicz, 1986). Jakżeby więc mogło go zabraknąć dla horroru? Pierwszym z aż
siedmiu powstałych wtedy pełnometrażowych filmów grozy była <i>Wilczyca</i>
(Marek Piestrak, 1982). Obraz ten, choć toporny i niechlujny, okazał się
gigantycznym sukcesem komercyjnym, niewątpliwie zachęcającym do dalszej
eksploatacji gatunku. Tym razem nie było już śladów jego umownego ujęcia. To
zastąpione zostało popularnymi wówczas akcentami erotycznymi (niektóre z filmów zwyczajnie epatowały golizną) oraz zaskakującą
różnorodnością kolejnych utworów. I tak oto wspomniana <i>Wilczyca</i> okazuje
się być alegorią polityczną, <i>Widziadło</i> (Marek Nowicki, 1984) to tyleż
romantyczne, co sprośne <i>ghost story</i>, <i>Lubię nietoperze</i> (Grzegorz
Warchoł, 1985) to wampiryczna komedyjka, <i>Medium</i> (Jacek Koprowicz, 1985) tematykę
okultyzmu filtruje przez reguły czarnego kryminału, <i>Labirynt</i> (Andrzej Kałuszko, 1985)
to w głównej mierze dramat psychologiczny, <i>Klątwa Doliny Węży</i> (Marek Piestrak, 1987) okazała się być rodzimą odpowiedzią na Kino Nowej Przygody, a <i>Powrót wilczycy</i> (Marek
Piestrak, 1990) to zadziwiająco dekadencka kontynuacja wiadomego hitu. </span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">Jeśliby
wyliczone fakty wesprzeć jednym losowo wybranym tytułem i byłby to akurat <i>Medium</i>,
można by z dumą rzec: „Polski horror nie tylko odżył, ale i pokazał, że należy
go traktować tak samo poważnie, jak jego zagranicznych krewniaków”. Wszak
rzeczony film to pozycja wybitna: imponuje starannością budowania napięcia, nad
wyraz efektywnie krzyżuje ze sobą dwa odległe sobie gatunki, ocieka tak
kreatywnością (znakomite, ściśle dopasowane do fabuły, tło historyczne), jak i wielce pożądanym w kinie grozy niepokojem. Rzecz w tym, że
po pierwsze: dzieło Koprowicza to <i>najlepszy</i> polski horror w historii, po
drugie: to jedyny <i>udany</i> polski horror lat 80., a po trzecie – tak na
dokładkę – to zarazem <i>ostatni</i> udany polski horror.</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">Mimo tej liczebności
i różnorodności nie można bowiem mówić o rozwoju gatunku, lecz o jego
uwstecznieniu. Co prawda, już wcześniej nie prezentował się szczególnie dumnie,
ale i nie było też powodów do wstydu. Jeśliby spersonifikować go do postaci
wampira, w latach 70. jawiłby się jako krwiopijca niewystarczająco
doświadczony, ale obiecujący. O zębach nieco stępionych, którymi jednak -<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>po odpowiednim wysiłku - mógłby przebić skórę potencjalnej
ofiary. Tymczasem w dekadzie następnej jego kły zostały wybite. Przyczyniło się
do tego pojawienie się kolejnych do dziś cechujących nasz horror mankamentów:
kiczu (fabuły, muzyki), tandetności (scenografii, efektów), sztuczności (gry
aktorskiej), nijakości (reżyserii). Oczywiście nie każdy z tych tytułów
obciążony jest wszystkimi z tych wad, lecz każdy z nich to rzecz
niedopracowana, cierpiąca na brak odpowiedniego wyczucia i oryginalności (nie udało mi się zobaczyć <i>Labiryntu</i>, ale jego recenzje wskazują na to, że pasuje do tej grupy). Aż
można odnieść wrażenie, że zdaniem twórców nieważna była jakość kolejnych
dzieł, gdyż odbiorcom wystarczyć powinno to, że wypełniają one lukę w rodzimej
kinematografii. W efekcie wampir znany jako horror polski w latach kolejnych
atakował już znacznie rzadziej, gdyż mając ogromny problem z uzębieniem większość
czasu poświęcał na desperackie poszukiwania jakiegoś taniego dentysty. </span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">Wraz z nastaniem
III Rzeczpospolitej nastąpiła agresywna ekspansja Hollywood. Z jednej strony
pojawiło się w kraju mnóstwo wysokobudżetowych produkcji, przy których wiele z
naszych gatunkowych obrazów jawiło się jako ich bazarowe podróbki; z drugiej
zaś znacznie szerszego repertuaru doczekała się polska telewizja i rozkwitł
rynek video, co z kolei sprawiło, że mocno zmniejszyła się kinowa frekwencja
(dość powiedzieć, że przeciętny zagraniczny przebój jeszcze w połowie lat 80.
miał w Polsce ok. milionową widownię, podczas gdy w latach 90. dystrybutorzy
cieszyli się, jeśli na wyświetlany przez nich film poszło więcej niż 150,000
widzów). W tej epoce triumfu efektów specjalnych rodzima kinematografia - za
czasów PRL-u odgrywająca przecież kluczową rolę w życiu kulturowym Polaków -
nagle znalazła się na marginesie. Niedziwne więc, że nasze „opowieści z
dreszczykiem” niemal całkiem przestały interesować publiczność. Pierwszym tego
potwierdzeniem był już wspomniany <i>Powrót wilczycy</i>, <i>sequel</i>
bardziej atrakcyjny od części pierwszej (przede wszystkim ze względu na swój
mocno lubieżny charakter), jednak przez swoją grupę docelową zignorowany. Z
kolejnym dokonaniem Piestraka było jeszcze gorzej – uroczo nieporadna, ale też
nosząca znamiona pastiszu <i>Łza Księcia Ciemności</i> (1992) nawet nie trafiła
na ekrany kin („Słyszałem, choć nie wiem czy to prawda, że dystrybutor
zbankrutował i się powiesił” – wspominał reżyser w jednym z wywiadów). Był to
bodajże jedyny horror sensu <i>stricto</i> tego dziesięciolecia. <i>Listopad</i> (<i>Novembre</i>, Łukasz Karwowski, 1992) to dramat młodej
schizofreniczki wpisany w kluczowy dla jego odbioru kontekst społeczny, telewizyjna <i>Polska śmierć</i> (Waldemar Krzystek, 1994) przez jakiś czas jawi się jako rodzimy odpowiednik filmu <i>giallo</i>, ale okazuje się być dramatem społeczno-psychologicznym, w <i>Drzewach</i>
(1995, Grzegorz Królikiewicz) w krzykliwy kostium filmu grozy ubrano opowieść propagującą
ekologię, a w tyleż filozoficznej, co usilnie prowokacyjnej <i>Szamance</i>
(1996, Andrzej Żuławski) po prostu pojawiły się typowe dla gatunku motywy, jak
kanibalizm i opętanie (przy czym nie brakuje w niej mroku i niepokoju). </span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;"> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxyJBzwHFQa9N-wjvZjBMkCyGL1i0zV0oNgkoaO405wy6fB4Zc-Cs5g5dHVIo7gd9UJux9mIr1cvbpQgCOUXX1P4-jHNrzo7P0Wkvylk1AqfL-iruWgRcmrVhIwSv0-9ujM_Hg2qYmf_0/s1600/pora+mroku.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxyJBzwHFQa9N-wjvZjBMkCyGL1i0zV0oNgkoaO405wy6fB4Zc-Cs5g5dHVIo7gd9UJux9mIr1cvbpQgCOUXX1P4-jHNrzo7P0Wkvylk1AqfL-iruWgRcmrVhIwSv0-9ujM_Hg2qYmf_0/s1600/pora+mroku.jpg" height="426" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Pora mroku</i></td></tr>
</tbody></table>
</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">W XXI wieku
podobnie artystyczne – i tak samo pretensjonalne – podejście do horroru
zaprezentowane zostało w <i>Hienie</i> (Grzegorz Lewandowski, 2006), która jest z
kolei historią przypominającą Kino Moralnego Niepokoju, grozę czerpiącą nie z
motywów fantastycznych, lecz z perspektywy dziecka, z której jest przedstawiana
(niemniej, trzeba zaznaczyć, że dwie postaci stylizowane są tu na swojskie
odpowiedniki Freddy’ego Kruegera z <i>Koszmaru z ulicy Wiązów</i>). Kino popularne reprezentowały z kolei tylko dwa obrazy, oba
nieudolnie imitujące amerykańskie <i>slashery</i>. O ile jednak <i>Legenda</i>
(Mariusz Pujszo, 2005) po prostu usypia konwencjonalnością i mizernością
dramaturgii, o tyle <i>Pora mroku</i> (Grzegorz Kuczeriszka, 2008) to już kuriozum
porażające kolejnymi niedorzecznościami. Zresztą wiele o
charakterach tych tytułów mówią już same opisy ich fabuł: ten pierwszy
przedstawia losy młodych kobiet, które urządzają wieczór panieński w
być może nawiedzonym zamku, ten drugi opowiada o nastolatkach, którzy wpadają w szpony
podstarzałych hitlerowskich naukowców eksperymentujących w szpitalu
psychiatrycznym nad przeniesieniem swoich dusz w obce ciała... Teoretycznie od strony fabuły znacznie lepiej prezentuje się <i>Kołysanka</i> (Juliusz Machulski, 2010), czarna komedia o ukrywającej się na mazurskiej prowincji rodzinie wampirów, z miejsca przywodząca na myśl kultową <i>Rodzinę Addamsów</i>. Niestety w przeciwieństwie do swoich amerykańskich "krewniaków" przedstawieni nam tu państwo Makarewiczowie nie mają wiele do zaoferowania. To osobistości doskonale nijakie, podobnie jak towarzyszące im gagi. Scenariusz, choć gdzieniegdzie oparty na obiecujących pomysłach (swoista hodowla ludzi w piwnicy, wampirzy dziadek mający problem z uzębieniem i marzący o protezie), z miejsca grzęźnie w błocie tchórzliwego populizmu. Wszystko jest do bólu grzeczne: zamiast grozy i humoru, który by faktycznie zasługiwał na miano czarnego, otrzymujemy celebrację wiejskiej idylli, "komiczne" postaci jak żywcem wyjęte z produkcji w stylu telewizyjnego <i>Rancza</i> i pochwałę katolicyzmu. </span><br />
<br />
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">Pomijając
wiecznie raczkujące, a tym samym ciągle niezbyt istotne kino offowe, od czasu <i>Kołysanki</i> nie powstał już żaden tytuł, który miałby cokolwiek wspólnego z "filmem okropności". I, o ile mi wiadomo, żaden na chwilę
obecną nie jest planowany. </span>W niekoniecznie udanej, lecz zawierającej ciekawe wywiady
książce <i>Polski horror, czyli o filmie grozy słów kilka</i> autorstwa Pawła
Rodana przykrą sytuację gatunku ciekawie uzasadnił Jacek Koprowicz:</span></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<!--[if gte mso 9]><xml>
<o:OfficeDocumentSettings>
<o:RelyOnVML/>
<o:AllowPNG/>
</o:OfficeDocumentSettings>
</xml><![endif]--></div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<!--[if gte mso 9]><xml>
<w:WordDocument>
<w:View>Normal</w:View>
<w:Zoom>0</w:Zoom>
<w:TrackMoves/>
<w:TrackFormatting/>
<w:HyphenationZone>21</w:HyphenationZone>
<w:PunctuationKerning/>
<w:ValidateAgainstSchemas/>
<w:SaveIfXMLInvalid>false</w:SaveIfXMLInvalid>
<w:IgnoreMixedContent>false</w:IgnoreMixedContent>
<w:AlwaysShowPlaceholderText>false</w:AlwaysShowPlaceholderText>
<w:DoNotPromoteQF/>
<w:LidThemeOther>PL</w:LidThemeOther>
<w:LidThemeAsian>X-NONE</w:LidThemeAsian>
<w:LidThemeComplexScript>X-NONE</w:LidThemeComplexScript>
<w:Compatibility>
<w:BreakWrappedTables/>
<w:SnapToGridInCell/>
<w:WrapTextWithPunct/>
<w:UseAsianBreakRules/>
<w:DontGrowAutofit/>
<w:SplitPgBreakAndParaMark/>
<w:DontVertAlignCellWithSp/>
<w:DontBreakConstrainedForcedTables/>
<w:DontVertAlignInTxbx/>
<w:Word11KerningPairs/>
<w:CachedColBalance/>
<w:UseFELayout/>
</w:Compatibility>
<m:mathPr>
<m:mathFont m:val="Cambria Math"/>
<m:brkBin m:val="before"/>
<m:brkBinSub m:val="--"/>
<m:smallFrac m:val="off"/>
<m:dispDef/>
<m:lMargin m:val="0"/>
<m:rMargin m:val="0"/>
<m:defJc m:val="centerGroup"/>
<m:wrapIndent m:val="1440"/>
<m:intLim m:val="subSup"/>
<m:naryLim m:val="undOvr"/>
</m:mathPr></w:WordDocument>
</xml><![endif]--><!--[if gte mso 9]><xml>
<w:LatentStyles DefLockedState="false" DefUnhideWhenUsed="true"
DefSemiHidden="true" DefQFormat="false" DefPriority="99"
LatentStyleCount="267">
<w:LsdException Locked="false" Priority="0" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Normal"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="heading 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 7"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 8"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 9"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 7"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 8"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 9"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="35" QFormat="true" Name="caption"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="10" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Title"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="1" Name="Default Paragraph Font"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="11" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtitle"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="22" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Strong"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="20" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="59" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Table Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Placeholder Text"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="1" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="No Spacing"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Revision"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="34" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="List Paragraph"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="29" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Quote"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="30" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Quote"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 1"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 2"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 3"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 4"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 5"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 6"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="19" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="21" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Emphasis"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="31" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Reference"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="32" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Reference"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="33" SemiHidden="false"
UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Book Title"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="37" Name="Bibliography"/>
<w:LsdException Locked="false" Priority="39" QFormat="true" Name="TOC Heading"/>
</w:LatentStyles>
</xml><![endif]--><!--[if gte mso 10]>
<style>
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:"";
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:"Calibri","sans-serif";
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:"Times New Roman";
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}
</style>
<![endif]-->
</div>
<blockquote class="tr_bq">
<div class="MsoNoSpacing">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">W polskiej
kulturze zarówno literackiej, jak i teatralnej czy filmowej jest to gatunek
pomijany, dlatego chyba, iż istnieje przeświadczenie, że jest to rzecz z
niższej półki. Poza tym jest to gatunek należący do jednej z najtrudniejszych
form, wymagający niezwykłej precyzji opowiadania i wciągnięcia widza w
pewien świat, który nie jest realny. Wymaga to pewnych umiejętności, ale także
pewnej kultury związanej chyba z inną cywilizacją niż polska cywilizacja. To
chyba jest bliższe cywilizacji anglosaskiej. My jesteśmy bardziej skierowani na
opisywanie rzeczywistości, tego co jest wokół nas niż na jej kreowanie. Po za
tym tak naprawdę wielkich "opowiadaczy" w polskiej kulturze
było naprawdę niewielu. A w kulturze anglosaskiej, amerykańskiej opowiadanie
jest podstawą. Wciągnięcie widza w grę. A my tego nie potrafimy. To jakiś
defekt genetyczny, że po prostu nie potrafimy opowiadać. Może jest to związane
z tym, że zawsze nas klęski dopadały, rozpad jest w nas wpisany, a nie
potrafimy konstruować. Poza tym jesteśmy na etapie prowincjonalnego realizmu,
nie mamy skrzydeł, nie umiemy odfrunąć, staramy się jedynie opisać
rzeczywistość, a nie wznieść ponad. Dlatego ciężko z takimi filmami się przebić
w polskiej rzeczywistości. Jest to obce naszej kulturze... </span></i></div>
</blockquote>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
</div>
<div class="MsoNoSpacing" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">
<br />
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">Częste
artystyczne wpadki rodzimych „opowieści z dreszczykiem” przekładają się na
skierowaną w ich stronę niechęć tak widzów, jak i twórców. We wspomnianej wyżej
książce w ten sposób tłumaczył to Janusz Majewski: „strach przed wyśmianiem
przez rodzimą publiczność jest większy niż ten, który można by ewentualnie
wywołać na ekranie”. Obecnie na horyzoncie nie widać żadnego zbawienia w tej
mierze i nasz horror pozostaje monstrum wcale apatycznym; mokrym nie od krwi
swoich (wymarzonych) ofiar, lecz od własnych łez. Nie jest to jednak powód, by
o nim całkiem zapomnieć. Kilka filmów wszakże przeczy tezie, że Polacy straszyć
nie potrafią. Prawdą jest tylko to, że niewielu to interesuje </span><span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt;">(będący wielkim "opowiadaczem" Wojciech Jerzy Has byłby niewątpliwie prawdziwym mistrzem horroru, gdyby tylko nim nie pogardzał) </span>i zwykle
niewłaściwie się za to zabierają. Wierzę, że w końcu pojawi się znowu ktoś
pokroju Romana Polańskiego, który przecież za granicą popełnił szereg
znakomitych horrorów. Oby tylko ten ktoś, wzorem swojego poprzednika, nie
pojawił się w momencie, w którym sytuacja panująca w kraju zmusi go do
emigracji. Może więc lepiej, aby nie pojawiał się w najbliższym czasie.</span>
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com33tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-25841848894766355082014-03-30T15:46:00.002+02:002014-04-16T19:49:38.027+02:00Peplum, czyli eklektyzm. Snów o kinie ciąg dalszy<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5mJ_hmjCrde3Z3_BrppazSbCTQ41C6DSPOj3Zv4gAXslsCNuAQIpX6sv_4glxttFkBOQObxvaSpIgOxXCA7BsytiZe2nCCm73cB9dQgNpppPyIMnfvlACuxovXFDXu53xRnA0M1xYPP0/s1600/Maciste.in.Hell.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5mJ_hmjCrde3Z3_BrppazSbCTQ41C6DSPOj3Zv4gAXslsCNuAQIpX6sv_4glxttFkBOQObxvaSpIgOxXCA7BsytiZe2nCCm73cB9dQgNpppPyIMnfvlACuxovXFDXu53xRnA0M1xYPP0/s1600/Maciste.in.Hell.JPG" height="276" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Maciste in Hell</i>: "starożytny" heros przeniesiony do XVII wieku.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
Choć peplum zwykło się określać mianem "kina miecza i sandałów", był to gatunek niezwykle pojemny. Mieścił w sobie różnoraką mitologię, Biblię, historię starożytną, a nawet opowieści o wikingach czy piratach. Uogólniając, wiele z tego Włosi łączyli i przerabiali na różnego rodzaju kino przygodowe, które z czasem coraz bardziej oddalało się od swoich wzorców. W jednym filmie postać historyczna czy mitologiczna była obdzierana z przypisanego jej kontekstu, aby zacząć żyć własnym życiem, w innym postać świeżo wymyślona zmieniała bieg historii; w jednym filmie Herkules wykonywał tylko dwie ze swoich słynnych dwunastu prac (bo zaraz trafiał do innej opowieści), w innym mitologię grecką krzyżowano z rzymską i egipską, a do tego dodawano jeszcze kosmitów. Im bliżej było śmierci peplum, tym więcej się w nim działo, gdyż należało czymś zwrócić uwagę znudzonej już publiczności, a nie bez wpływu na jego deformację były inne gatunki, które zyskiwały w tym czasie popularność. W niniejszym tekście przedstawię trzy mocno hybrydowe <i>pepla</i>. Zrealizowane przez jednych z ważniejszych reżyserów <i>cinema italiano</i>, dowodzą nie tyle wyjątkowej elastyczności gatunku, co tego, że zadziwić i zafascynować może on także widzów współczesnych (o ile tylko są na tyle posrani, aby jarać się pulpą, kinem klasy B czy <i>exploitation</i>).<br />
<br />
<a name='more'></a>Jak ostatnio pisałem, w 1961 roku, wraz z premierą <i>Hercules in the Haunted World</i> Mario Bavy, niektórzy twórcy zaczęli łączyć peplum z kinem grozy. Zwykle polegało to na dopasowywaniu do kolejnych fabuł elementów przynależnych horrorowi, czyli odpowiednio mrocznej muzyki oraz różnorakich upiornych motywów, z archetypicznymi monstrami na czele. W <i>Maciste in Hell</i> (1962) w reżyserii Riccardo Fredy - <a href="http://theblogthatscreamed.blogspot.com/2013/12/riccardo-freda-ojciec-woskiego-horroru.html">współautora pierwszego włoskiego horroru dźwiękowego, twórcy sięgającego po chyba każdy możliwy gatunek, ale najlepiej czującego się właśnie w "opowieściach z dreszczykiem"</a> - zasada ta została wywrócona do góry nogami. Film ten rozgrywa się głównie w XVII-wiecznej Szkocji, a przez pierwsze 25 minut jest klasycznym horrorem gotyckim. Przedstawia wówczas paloną na stosie czarownicę, która rzuca klątwę na swoich oprawców i ich potomków, a następnie tejże klątwy działanie: bogobojne kobiety masowo wyjawiające swoje oddanie diabłu i dążące do popełnienia samobójstwa poprzez powieszenie się na drzewie, przy którym spłonęła wiedźma. Kiedy w okolicznym zamku zjawia się nagle jej młoda potomkini, mieszkańcy postanawiają ją natychmiast uśmiercić. I wtedy, ni stąd, ni zowąd, przyjeżdża na koniu odziany jedynie w jakieś starożytne gatki heros imieniem Maciste, który spuszcza wpierdol części agresorów i w ostatniej chwili ratuje biedaczkę przed powieszeniem w pobliskim szpitalu psychiatrycznym. <br />
<br />
Udręczoną piękność czeka następnie proces o czary, lecz w udowodnieniu swojej niewinności stale przeszkadza jej duch czarownicy. Tymczasem Maciste zostaje poproszony o wyrwanie przeklętego drzewa, gdyż być może wtedy cała sytuacja się uspokoi. Ciężko jednak stwierdzić czy ten czyn przynosi rezultaty (sic!), gdyż pod drzewem bohater odkrywa wejście do piekła, do którego - z powodów początkowo znanych tylko sobie - natychmiast się udaje. Tam zaś przychodzi mu stoczyć kilka zaskakujących pojedynków (m.in. ze stadem krów), jak również wspomóc Syzyfa i Prometeusza, a w międzyczasie jeszcze zakochać się w pewnej niewieście i stracić pamięć. Jak widać, fabuła <i>Maciste in Hell</i> potrafi przyprawić o zawrót głowy (ba! o wstrząśnienie mózgu). Nie jest to jednak film, który można postrzegać w kategoriach złe/dobre, ponieważ jest zły i dobry jednocześnie. U swoich podstaw ma logikę snu, która wespół ze sporą dawką kiczu czy drewnianym aktorstwem sprawia wrażenie niekoniecznie zamierzonej, tym samym zbliżając film do kuriozów pokroju <i>Klątwy Doliny Węży</i>. Jednakowoż kilka elementów zdaje się przeczyć przypadkowości surrealistycznego charakteru opowieści. Po pierwsze, sekwencja, w której potomkini wiedźmy pojawia wraz z mężem w nieznanym sobie zamczysku i zaraz staje się ofiarą "urojeń i omamów" jawi się nie tylko jako kluczowa część zawiązania akcji, ale też jako przejście postaci na drugą stronę lustra (to od tego momentu świat przedstawiony zaczyna być fantastycznym). Po drugie, fabule niemal na każdym kroku towarzyszy muzyka Carlo Franciego, która swoją pompatyczną psychodelicznością już sama w sobie stanowić może narkotykowy odlot. Po trzecie, choć zdarzają się tu realizacyjne niedociągnięcia, forma częstokroć imponuje, jak choćby w bodajże inspirowanej malarstwem Hieronima Boscha <a href="https://www.youtube.com/watch?v=IM0FVtNALpc">sekwencji wejścia bohatera do piekła</a>, gdzie przychodzi mu obserwować dantejskie sceny wiecznych cierpień grzeszników. To dopiero paradoks: kino niby złe, a tak dobrze zrobione.<br />
<br />
Swoje uzasadnienie znajduje tu zresztą nawet absurd wynikający z połączenia opowieści z czasów baroku z przygodami herosa jak żywcem wyjętego z antyku. Otóż Maciste, w przeciwieństwie do innych czołowych bohaterów peplum - tj. Herkulesa, Samsona, Ursusa i Goliata - nie narodził się na łamach literatury, lecz we włoskim kinie. Po raz pierwszy pojawił się na ekranach już w 1914 roku. Jako postać nadludzka, a zarazem bliżej nieokreślona, nie posiadająca żadnej przeszłości (co czyni ją swoistym protoplastą enigmatycznych rewolwerowców spaghetti westernu), stał się bohaterem tak uniwersalnym, że czasem wykorzeniano go z "kina miecza i sandałów" i pojawiał się w produkcjach o takich tytułach, jak <i>Maciste the Detective</i> czy <i>Maciste's American Nephew</i>. Wraz z narodzinami filmu dźwiękowego popadł w zapomnienie, ale drugą młodość zyskał pod koniec lat 50., w czasach świetności peplum, jako swojski odpowiednik greckiego półboga. Rzecz jasna tym razem nie mógł już pojawiać się we współczesności, jednak ramy czasowe i terytorialne stale nie stanowiły dlań jakiegoś szczególnego ograniczenia: raz walczył z kanibalami (i nie tylko) w epoce lodowcowej, innym razem wyzwalał spod jarzma dyktatury starożytnych Chińczyków. Biorąc to wszystko pod uwagę <i>Maciste in Hell</i> (będące być może luźnym remakem któregoś z dwóch filmów z lat 20. o identycznym tytule...) nie jest aż tak nonsensowne, jak się wydaje. Freda sięgnął po możliwie najskrajniejsze środki, uniemożliwiające trzeźwą ocenę jego dzieła, ale służące totalnej uniwersalizacji bohatera. Gdziekolwiek i kiedykolwiek byś nie potrzebował pomocy, zawsze możesz liczyć na wiecznie walczącego ze złem Maciste. Jest jak Superman, tyle że zamiast umiejętności latania czy strzelania z oczu laserem, posiada jakiś niewidzialny wehikuł czasu.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjDsxdJrtqwpYSoLagWLi813qo2ABqF1ovKf918J4_BLktyE-pEwB23dc_l9_pE20pwOfXLHXIwxMOBbDmUIIUCdM3FGvjQnYPmYChMwGRURvwlTrlcvvK3NhHsjhh6EU_Z9wBF5qrnRgA/s1600/syn+spartakusa.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjDsxdJrtqwpYSoLagWLi813qo2ABqF1ovKf918J4_BLktyE-pEwB23dc_l9_pE20pwOfXLHXIwxMOBbDmUIIUCdM3FGvjQnYPmYChMwGRURvwlTrlcvvK3NhHsjhh6EU_Z9wBF5qrnRgA/s1600/syn+spartakusa.png" height="326" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Syn Spartakusa</i>: proto-spaghetti westernowy Zorro na pustyniach starożytnego Egiptu.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Mniej czy bardziej mrocznych mieszanek gatunkowych przybywało, lecz ich powstawanie nie było jedynym wpływem horroru na peplum. Jedną z atrakcji włoskich "opowieści z dreszczykiem" stanowiła śmielej niż w innych rodzajach filmu ukazywana przemoc. Celem przyciągnięcia widowni do kin, kolejni twórcy <i>pepla</i> starali się więc kusić ją także większymi dozami okrucieństwa. Wśród nich był rozkochany w <i>danse macabre</i> Sergio Corbucci, który w 1963 roku zrealizował swój drugi (lub trzeci, jak kto woli) "film miecza i sandałów" - <i>Syna Spartakusa</i>. Oczywiście ma on co nieco wspólnego ze <i>Spartakusem</i> Stanleya Kubricka, jednak większy wpływ miały nań cieszące się wówczas powodzeniem hiszpańskie oraz hiszpańsko-włoskie prawie-westerny o przygodach Zorro. Akcja rozgrywa się 20 lat po nieudanej rebelii słynnego gladiatora, którego syn imieniem Randus nie zna swojego pochodzenia i wiernie służy Juliuszowi Cezarowi. Jako jeden z najlepszych centurionów - który znacznie przysłużył się zaprowadzeniu porządku w Egipcie - zostaje wysłany do Zudmy z misją zinfiltrowania potencjalnego sojusznika Cezara, okrutnego i niezwykle wpływowego Crassusa, który zasłynął m.in. tym, że ukrzyżował Spartakusa. W efekcie pewnego wypadku bohater nagle jednak trafia do niewoli. Co prawda tylko chwilowo, lecz w tym czasie poznaje niedolę życia w kajdanach, a jeden z napotkanych wtedy niewolników okazuje się być ex-gladiatorem, który rozpoznaje w nim syna swojego dawnego mentora.<br />
<br />
Wkrótce Randus staje przed nie lada dylematem: dochować wierności Cezarowi, dzięki któremu jest kim jest, czy pójść w ślady ojca i stanąć po stronie uciśnionych (handel niewolnikami trwa wszak w najlepsze, a bohater od początku jest jednostką wrażliwą na cierpienie innych). Gdy trafia do znajdujących się gdzieś na środku pustyni ruin legendarnego Miasta Słońca, odnajduje grób swojego ojca. Wtedy wreszcie podejmuje decyzję: jako wysłannik przyszłego imperatora zdobywa zaufanie Crassusa oraz informacje o jego poczynaniach, co następnie wykorzystuje, aby niszczyć jego interesy wyzwalając jego niewolników (i tworząc z nich własną armię) jako tajemniczy rebeliant podpisujący się literą "S". Ubrany w odziedziczony po ojcu, zasłaniający cała facjatę hełm, jest nie do rozpoznania, a w następstwie swojej enigmatyczności i nieuchwytności zaczyna uchodzić za jego ducha. Znakomicie zostaje to uwypuklone w scenie, w której spanikowani wrogowie bohatera stwierdzają, że jest on wszędzie - kamera okrąża ich wtedy z perspektywy sufitu niczym obserwująca ich potajemnie zjawa. Najciekawsze zdjęcia pojawiają się jednak wtedy, gdy Enzo Barboni skupia się na twarzach postaci. Po pierwsze, dzięki plastycznemu wtopieniu aktorów w tło prezentuje się on w nich nie tyle jako wcale utalentowany operator, co malarz. Po drugie, ujęciami tymi wyraźnie zapowiada wizualny styl spaghetti westernu. Zresztą cały film jawi się jako jego wielki zwiastun. Większość plenerowej akcji rozgrywa się na surowych pustyniach, nie brakuje konnych pościgów, wspomniane Miasto Słońca prezentuje się jako odpowiednik miasteczka widma, dzięki wpływowi Zorro bohater - choć jednoznacznie pozytywny - bywa typem podstępnego manipulanta, pojawia się przemoc zarówno okrutna (wylanie roztopionego złota na twarz pewnego w pełni zasługującego na to skurwysyna), jak ekstrawagancka (dziesiątkowanie ciał strzałami, których groty oblepione są mieszanką smoły i siarki), wreszcie na sam koniec opowieści pojawiają się analogie chrystusowe, wynikające wprawdzie z samej historii starożytnej, ale wkrótce będące jednym ze stałych elementów <i>western all'italiana</i> (i jakże pasujące do reżysera lubującego się w okaleczaniu bohaterów). <br />
<br />
Dzięki sporemu sukcesowi <i>Romulusa i Remusa</i> Corbucci dysponował podczas realizacji <i>Syna Spartakusa</i> dużym budżetem, co wykorzystał do stworzenia dynamicznego i bardzo atrakcyjnego widowiska. Biorąc pod uwagę to, że jest ono bardziej westernowe i lepsze od jego poprzedniego peplum, zupełnie nie dziwi, że szczyt swoich możliwości autor osiągnął akurat na "włoskim Dzikim Zachodzie". Zresztą niedługo po premierze znakomitego <i>Syna</i> przygotowywał się już do realizacji pierwszej ze swoich dwunastu "końskich oper" - <i>Minnesota Clay</i>. Film ten miał premierę w 1964, a więc ostatnim roku świetności "kina miecza i sandałów", które już w roku kolejnym zostało zdetronizowane przez spaghetti western. Śmierć gatunku jest oczywiście pojęciem umownym i ciągle jeszcze czasem powstawały rozmaite <i>pepla</i>. Jednym z nich jest <i>Knives of the Avenger</i> (1966) Mario Bavy, które niemałą brutalność swoich aktów przemocy zdaje się z kolei zawdzięczać <i>giallo</i> (które zresztą reżyser ten trzy lata wcześniej sam stworzył). Jednym z wyznaczników "żółtego filmu" jest ocierające się o <i>gore</i>, dosyć drobiazgowe ukazywanie przemocy i wszelkiej maści ran, co zobaczyć tu można choćby w scenie, w której główny bohater w klatkę piersiową jednego ze swoich przeciwników wbija siekierę. Sam horror gotycki również nie pozostawał bez wpływu, aczkolwiek to już raczej osobiste preferencje reżysera - kochającego przecież gotyk i surrealizm - sprawiły, że finał <i>Knives of the Avenger</i> definiują mrok i odrealnienie (patrz: zdjęcie poniżej). Zdecydowanie najwięcej film zawdzięcza jednak spaghetti westernowi. Mało tego - tym, co czyni go wyjątkowym, jest to, że to tak naprawdę właśnie <i>jest</i> spaghetti western. Ot, ubrany w kostium wikińskiego peplum. <br />
<br />
Głównym bohaterem jest początkowo bezimienny "jeździec znikąd", który zdaje się podążać przed siebie bez celu, póki nie natyka się na pewną samotną kobietę i jej syna, ukrywających się na odludziu przed grupą agresywnych bandziorów. Mężczyzna oczywiście roztacza nad parą opiekę, z jednej strony pomagając w wychowaniu chłopaka, z drugiej masakrując kolejnych pojawiających się na horyzoncie napastników. Jego główną broń stanowią noże, którymi rzuca nad wyraz celnie i błyskawicznie, jak gdyby częstował swoje ofiary kulami z rewolweru. Jak się szybko okazuje, opowieść o nim to w głównej mierze opowieść o zemście, tyle że bardziej chodzi w niej o odkupienie, niż o krwawą vendettę. Zresztą, wbrew pozorom, akcji nie jest zbyt dużo. Jest za to dynamiczna i ostra, z miejsca przywołując na myśl tytuły pokroju <i>Django</i>, którego duch zdaje się zresztą unosić nad całością. Sam protagonista jest postacią do bólu spaghetti westernową - moralnie ambiwalentną, mająca dobre serce, a zarazem
sumienie obciążone gwałtem i mordami dokonanymi także na niewinnych - i tak charakterystyczną oraz interesującą, że śmiało można ją postawić obok Człowieka z Harmonijką czy antybohaterów Corbucciego. Przy czym, należałoby zaznaczyć, jednym z jej największych walorów jest to, że jest ona wikingiem - odzianym w X-wieczne stroje typem nożownika, a nie noszącego kapelusz rewolwerowca. <br />
<br />
Co ciekawe, Bava zrealizował też trzy westerny sensu <i>stricto</i>, jednakże, jeśli wierzyć poświęconym im recenzjom, nie mają one wiele do zaoferowania. Natomiast nakręcone podobno w ledwie tydzień czasu <i>Knives of the Avenger</i>, choć nie wykorzystuje swojego potencjału w pełni (zbyt spokojne tempo opowiadania), to pozycja dla fanów makaroniarskiego gatunku obowiązkowa. Warto zaznaczyć, że jej hybrydowy charakter rzuca się w oczy także poprzez rozwiązania czysto formalne. Wikińską wioskę udaje tu lokacja będąca westernowym fortem armii amerykańskiej, a tawerna, do której przychodzi bohater celem skrzywdzenia lidera grupy bandytów, zwykle służyła włoskim filmowcom jako meksykańska speluna. Wreszcie dużą rolę odgrywa pod tym względem muzyka Marcello Giombiniego, w której usłyszeć czasem możemy melodyjny gwizd rodem z filmów Leone, harmonijkę czy rytmiczne kompozycje regularnie wykorzystywane w opowieściach o Dzikim Zachodzie do ilustrowania jazdy konnej. Cóż, jeśli patrzeć na peplum jako na gatunek, z którego wyrósł spaghetti western, to wraz z premierą zapomnianego dziś dzieła Bavy spaghetti western spłacił peplum swój dług.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqdLeSfOrpdV2YoqDXqvKYgcBku96yxSdUGVeFU5bFTQltXIa5Zd5CKq3s5KUruGw5ZHvYJS-xsUo_UnbQKe8OXokYwD-j7toGyXeRcUyw7WHmMN76TvxsyO2cmym5Xg28UW_U96Cbg74/s1600/knives+of+the+avenger.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqdLeSfOrpdV2YoqDXqvKYgcBku96yxSdUGVeFU5bFTQltXIa5Zd5CKq3s5KUruGw5ZHvYJS-xsUo_UnbQKe8OXokYwD-j7toGyXeRcUyw7WHmMN76TvxsyO2cmym5Xg28UW_U96Cbg74/s1600/knives+of+the+avenger.png" height="280" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Knives of the Avenger</i>: prawie-rewolwerowiec odjeżdżający w stronę wyjścia z groty, przed którą najpewniej roztacza się widok na zachodzące słońce.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-31346530793454544872014-03-23T13:14:00.002+01:002015-02-15T22:21:47.987+01:00Sny o kinie. Peplum (jako wstęp do spaghetti westernu)<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrLk2QxAp70hAm38r3b66cmq-D24fyB3f-fdkQ3r9DFcw03AKoSMOxCSrkQAsymfJpxg4KHlKIxgXL8mDTWK1XXMx0WFdeP3Vwfk840txmqLB1QLiQgV1uQFwOWdAl6Ym8_8R6Lq2zKrI/s1600/Ercole+al+centro+della+terra.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrLk2QxAp70hAm38r3b66cmq-D24fyB3f-fdkQ3r9DFcw03AKoSMOxCSrkQAsymfJpxg4KHlKIxgXL8mDTWK1XXMx0WFdeP3Vwfk840txmqLB1QLiQgV1uQFwOWdAl6Ym8_8R6Lq2zKrI/s1600/Ercole+al+centro+della+terra.jpg" height="271" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Hercules in the Haunted World</i>: piekło Krainą Czarów.<i><br /></i></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div class="_38 direction_ltr">
<span class="null">Od końca lat 50. do
końca lat 70. włoska kinematografia była prawdopodobnie najprężniej rozwijającą się
na świecie. Z jednej strony oferowała dokonania Antonioniego, Felliniego, Pasoliniego czy
Bertolucciego, z drugiej zaś niezliczone, stale zarabiające na nie,
utwory komercyjne. Ogromna większość tych drugich garściami czerpała z zagranicznego, głównie amerykańskiego, filmu gatunku, w związku z czym zwykło się je nazywać
tylko jego imitacjami. Nie, żeby nie zdarzały się tytuły, które ciężko
nazwać czymś innym, tyle że to nie one definiują makaroniarskie kino pop. Makaroniarskie kino pop to bowiem, ogólnie i umownie rzecz biorąc,
kino surrealistyczne. Zbiór snów deformujących i przetwarzających swoje wzorce; kradnących je, aby zaraz nadać im nowe kształty. Włosi dowiedli elastyczności gatunku, o jakiej jego ojcom nigdy
się nawet - <i>nomen omen</i> - nie śniło. W tym kontekście nie pozostaje nic
innego, jak spersonifikować film gatunku do postaci Alicji z noweli
Lewisa Carrolla, która wpada do Króliczej Nory nie w pobliżu swojego
domostwa, a właśnie we Włoszech.</span><br />
<span class="null"><br />
</span><br />
<a name='more'></a><span class="null">Najwięcej o makaroniarskim filmie
komercyjnym mówi ichni western. To ten gatunek żył tam najintensywniej i
w nim działo się najwięcej (w ciągu 15 lat powstało ponad 500 westernów, dla porównania <i>gialli</i> powstało o jakieś 200 mniej).
Abstrahując od jego przetwórczego charakteru, posiada zaskakująco
dużo cech idealnego tworu surrealnego, jeśli tylko pamiętać będziemy, że
surrealizm to nie tylko fantasmagoryczne formy i zerwanie ze związkiem
przyczynowo-skutkowym (aczkolwiek i takie wizje Dzikiego Zachodu się w
światowej stolicy pizzy zdarzały). Surrealizm to przecież nie tylko Bunuel spod
znaku <i>Psa andaluzyjskiego</i>, to również Bunuel spod znaku
<i>Szymona Pustelnika</i> czy <i>Mrocznego przedmiotu pożądania</i>. To różnego rodzaju
"wywrotowość" i anarchiczność, szeroko pojmowana negacja realizmu, symbolika,
sensualność i fetyszyzm, obrażanie "dobrego gustu" różnorakich elit i establishmentu,
wreszcie jeden wielki pean na cześć ludzkiej wyobraźni. <br />
<br />
Komercjalny charakter gatunku na pierwszy rzut oka pasuje
do idei surrealistycznych jak pięść do nosa, co pozwolę sobie skwitować stwierdzeniem, że spaghetti western składa się z
paradoksów. Wszak jednocześnie wielce miłował i brutalnie gwałcił
swój amerykański pierwowzór, wyciskał z niego jego mitologiczną esencję,
zarazem całkowicie wykorzeniając go; w takim samym
stopniu mu hołdował, co pastiszował go i parodiował. Wywracał jego kolejne schematy na
lewą stronę lub do góry nogami, a czasem krzyżował go z innymi gatunkami, co
powodowało powszechne oburzenie konserwatywnej krytyki (i nie tylko),
ale czym przecież uratował go od śmierci. Na krótko, bo na krótko, ale
jednak (i cóż to była za piękna śmierć, skoro miejsce Forda zajął
Peckinpah). Powodów tego specyficznego potraktowania utartych schematów
było kilka. Przyjmijmy, że najważniejszy z nich to miłość do kina: Włosi
kochali western (po śmierci Mussoliniego ich kina zostały wręcz zalane kinem hollywoodzkim), nie zaś popularyzowane przezeń treści (jak mit
założycielski, potęga armii USA, konieczność ekspansji kapitalizmu, usprawiedliwianie mordów dokonywanych na Indianach). Ich opowieści nie są fantazjami na temat Dzikiego Zachodu, lecz fantazjami na temat westernu samego w sobie.</span><br />
<br />
<span class="null">Wiele cech spaghetti westernu znajdziemy
już w peplum, znanym też jako "kino miecza i sandałów". Bo nie tylko bez <i>Straży przybocznej</i> i jej wiadomego
plagiatu, ale także bez peplum najpewniej wcale by go nie było (mam tu oczywiście na myśli spaghetti western jako osobny styl, nie biorę pod uwagę początkowo licznych obrazów w różnym stopniu podrabiających te amerykańskie). "Kino
miecza i sandałów" - w <i>Once Upon a Time in the Italian West</i> Howarda Hughesa opisane jako twór "definiowany papierowymi głazami, chwiejącymi się dekoracjami, gumowymi włóczniami i drewnianym aktorstwem" - było pierwszym gatunkowym fenomenem we
Włoszech. Pierwszym rodzajem filmu popularnego, który Włosi przerobili na własną modłę i którym zaczęli podbijać również i
zagraniczne sale kinowe. Co wymowne, w peplum swoje pierwsze kroki
stawiali przyszli mistrzowie spaghetti westernu. Co być może jeszcze
wymowniejsze, ich dzieła nierzadko uchodzą za jedne z najlepszych tego typu
obrazów. Przyjrzyjmy się kilku z nich.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipyHEyDrZnLPfMvWZ5aNqUw33qMoee_IHmN6eOvQZy2GlZnNYUA8q1g5nE5RrygNvMSTIjOlDyBG5CufMTeMsoqRJGeve85joAq1mNwBsg2aP8VT3h-IqchOhh8qxx7xh0sktfR4j94uw/s1600/kolos.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipyHEyDrZnLPfMvWZ5aNqUw33qMoee_IHmN6eOvQZy2GlZnNYUA8q1g5nE5RrygNvMSTIjOlDyBG5CufMTeMsoqRJGeve85joAq1mNwBsg2aP8VT3h-IqchOhh8qxx7xh0sktfR4j94uw/s1600/kolos.png" height="272" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Kolos z Rodos</i>: epickość zbliżona do <i>Pewnego razu na Dzikim Zachodzie</i>.<i> </i><i><br /></i></td></tr>
</tbody></table>
</span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<span class="null">
W 1961 roku Mario Bava, ojciec <i>giallo</i>, makaroniarskiego <i>gore</i> i nowoczesnego horroru gotyckiego, nakręcił <i>Hercules in the Haunted World</i>. To pierwsze w historii peplum skrzyżowane z kinem grozy to na zmianę kiczowata dziecinada oraz wysmakowana plastycznie psychodelia. Ewentualnie jedno i drugie na raz. W zajmującej blisko połowę opowieści wędrówce Herkulesa po Hadesie pojawia się zresztą takie odrealnienie, że ogląda się to bardziej jak ciąg snów niż serię przygód herosa. Jednym z trzech scenarzystów tego osobliwego filmu był <b>Duccio Tessari</b>, którego wpływ zdaje się być widoczny szczególnie w postaciach drugoplanowych (podobnych do tych, które przedstawił później w kanonicznej dylogii o Ringo). On też wespół z <b>Sergiem Corbuccim</b> napisał następnie scenariusz do kolejnej hybrydy peplum i horroru z 1961 roku, <i>Goliath and the Vampires</i>. Podobnie jak u Bavy, tak i tutaj logika niekoniecznie nadąża za wydarzeniami. Ale nadążać wcale nie potrzebuje, a to ze względu na intensywność i anarchiczność filmu. Cóż, Tessari i Corbucci to autorzy, których najlepsze dokonania cechują imponująca kreatywność, odwaga i żywiołowość. Ich spotkanie nie mogło więc zaowocować niczym innym, jak spłodzeniem mieszanki prawdziwie wybuchowej. A cóż my tu właściwie mamy? Sadystycznych barbarzyńców masakrujących wioski i porywających zeń młode (i seksowne) kobiety, sycące się ich krwią wampiryczne monstrum o zapędach dyktatorskich, armię "nieumarłych", herosa bijącego grupy przeciwników kolumnami, przypominającą femme fatale "wiedźmę" o cudownym imieniu Astra, ludzi, którzy po utracie dusz zamieniają się w posągi, kuszenie płci brzydkiej przeplatane molestowaniem płci pięknej, zamieszkujące podziemia niebieskie humanoidy, wreszcie gado-podobne stwory wiecznie żądne ludzkiego mięsa.<br />
<br />
<span class="null"><i>Goliath and the Vampires</i></span> to z jednej strony filmowy odpowiednik komiksu dla dużych i bardzo niegrzecznych dzieci, z drugiej wielki popis niczym nieskrępowanej wyobraźni twórców (pierwszą w fabule sceną grozy - sięgająca po kielich krwi ręka potwora, który chowa się za czerwoną zasłoną w przyciemnionym pomieszczeniu - okazali się zwiastować<i> Suspirię </i>Argento). Niewiarygodne wręcz nagromadzenie pulpowych motywów czyni seans filmu doświadczeniem iście surrealistycznym. Tego się tak naprawdę nie ogląda - to się wchłania. Oficjalnie film wyreżyserował tylko </span><span class="null">Giacomo Gentilomo, który parę lat później porzucił karierę filmowca, aby poświęcić się malarstwu z okolic surrealizmu, co tłumaczy plastyczność i skrajne odrealnienie obrazu (choć to też z pewnością wpływ dzieła Bavy). Jednakowoż w pewnych źródłach można się natknąć na informację, że Corbucci był tutaj równoprawnym reżyserem. Potwierdzać to zdaje się typowy dlań "barokowy" styl opowiadania, przejawiający się choćby w częstym skupieniu uwagi kamery na okrutnej przemocy (już trzecia scena rozpoczyna się od ukazania strzały wbijającej się w oko). Tak czy siak, Corbucci na planie <i>Goliatha</i> bodaj po raz pierwszy w karierze pracował z <b>Carlo Simim</b>, tutaj jeszcze asystentem realizującym pomysły scenografa, a wkrótce wybitnym scenografem i kostiumografem odpowiedzialnym za wygląd <i>Za garść dolarów</i>, <i>Django</i>, <i>Dobrego, złego i brzydkiego</i>, <i>Twarzą w twarz, Sabaty</i> czy <i>Keomy</i>. Jednym z większych plusów filmu jest też muzyka Angelo Lavagnino, tak ze względu na swoje <a href="https://www.youtube.com/watch?v=d9ZxMjd2hZY">patetyczne piękno</a>, jak prawie-operową wszechobecność, która prowadzi wprost do niemal transcendentalnego charakteru spaghetti westernu (nie bez powodu nazywanego "operą przemocy").</span></div>
<div class="_38 direction_ltr">
<span class="null"><br /></span></div>
<div class="_38 direction_ltr">
<span class="null">Lavagnino skomponował też podobnie wylewającą się z ekranu ścieżkę dźwiękową do <i>Kolosa z Rodos</i> (1961), debiutu <b>Sergia Leone</b>, któremu w reżyserowaniu pomagał <b>Michele Lupo</b> (przyszły autor westernów <i>Arizona Colt</i> i <i>California</i> oraz - znacznie mniej znanego, ale wiele mówiącego o włoszczyźnie - <i>Seven Rebel Gladiators</i>, czyli peplum posiłkującego się <i>Siedmioma wspaniałymi</i>). Tak naprawdę Leone debiutował już dwa lata wcześniej podczas pracy nad <i>Ostatnimi dniami Pompejów</i>. Pełnił funkcję asystenta reżysera (czym zresztą zajmował się już od końca lat 40.), ten jednak w trakcie realizacji się rozchorował i Leone go zastąpił. Niewątpliwie także dzięki temu doświadczeniu jego pierwszy oficjalny film doprawdy olśniewa epickością i starannością wykonania. Zresztą pod tym względem przebija nawet dwie pierwsze części "trylogii dolarowej"; inna sprawa, że brakuje mu ich nowatorstwa, błyskotliwości i zadziorności (czyli Kurosawy, Morricone, Eastwooda...). </span><span class="null">Fabuła bardzo luźno bazuje na historii starożytnej. Tytułowy pomnik nie jest tu tylko atrakcyjną ozdobą wyspy i wyrazem triumfu po pewnej bitwie, lecz jej swoistym strażnikiem, wykorzystywanym jako broń (żar wyrzucany na przepływające pod nim statki) oraz więzienie. </span><span class="null"><span class="null">Mieszkańcy Rodos żyją w strachu przed władzą, a bohater to dzielny wojownik, którzy pomoże
zaprowadzić tam porządek </span><span class="null"><span class="null">(standardowy szablon peplum, którym Włosi najwyraźniej odreagowywali rządy Mussoliniego, a który przetworzyli później w westernie). </span></span>Rzecz rozgrywa się stosunkowo powoli i cechuje się typowo leonowskim przywiązaniem do detalu. Reżyser prezentuje solidne rzemiosło, ogranicza go jednak </span><span class="null"><span class="null">scenariusz - przyzwoity, lecz </span>nieco zbyt spokojny i cokolwiek przegadany. A film trwa 143 minuty. Wyjątkami są głównie sceny akcji, natychmiast orzeźwiające, ale najlepszym dowodem na talent Leone jest <a href="http://youtu.be/OYhQgAMF2Ro?t=22m12s">fragment, w którym protagonista uganiając się za pewną kuszącą go pięknością trafia do krypty</a>. Gdy do niej wchodzi, rozbrzmiewa tajemnicza i niepokojąca muzyka, wespół z sugestywnymi ujęciami wnętrza pomieszczenia i zmumifikowanych trupów przynosząca chwilową stylizację na horror. Trupy wcale jednak nie atakują bohatera (bo to nie film Tessariego i Corbucciego), za to między nimi znajduje on rzeczoną kobietę, do której zaczyna się zaraz przystawiać. </span><br />
<br />
<span class="null">Co ciekawe, można się w <i>Kolosie</i> doszukać pewnych podobieństw do klasycznego westernu: bohater to prospołeczny przybysz z zewnątrz, którego po raz ostatni widzimy, gdy odjeżdża przed siebie konno (choć bynajmniej nie jest wówczas sam), a w międzyczasie otrzymujemy jeszcze dwie "konne" sceny (jedną śledzenia, drugą pościgu), które Leone odtworzył później w "trylogii dolarowej". Bardziej westernowe jest jednak następne peplum, w którym maczał palce.</span></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKm8wpxr6EyPNvqeOre2jXA2bVzHlCuq4yvHH-kh76REpDV8B7KWCzdKrwtll4kukY0wkFmq6nnLWrtQXsMi1qU1tmb8Px4iXZRlBmcav4p9CgLY6o1P42C3rqw27K0byuAfms44maMrA/s1600/romulus-et-remus-1961-06-g.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKm8wpxr6EyPNvqeOre2jXA2bVzHlCuq4yvHH-kh76REpDV8B7KWCzdKrwtll4kukY0wkFmq6nnLWrtQXsMi1qU1tmb8Px4iXZRlBmcav4p9CgLY6o1P42C3rqw27K0byuAfms44maMrA/s1600/romulus-et-remus-1961-06-g.jpg" height="345" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Romulus i Remus</i>: włócznie zamiast rewolwerów<i>?</i></td></tr>
</tbody></table>
W pewnym miasteczku trwają zawody jeździeckie (i nie tylko), co przybyła "znikąd" grupa mężczyzn wykorzystuje do brawurowego rabunku. Podczas ucieczki jeden z dwóch liderów grupy porywa też piękność będącą córką najważniejszego lokalnego jegomościa. Bandyci następnie ukrywają się w górach, ale już wkrótce będą zmuszeni do permanentnej walki i ucieczki - na ich tropie będą bowiem liczni, porządnie uzbrojeni ludzie żądni sprawiedliwości. Wspomniana grupa to nie zwykli bandyci, a biedni pasterze niejako zmuszeni do przestępstwa, którym jest kradzież koni; jej liderami są bracia będący synami boga Marsa, a porwana piękność to córka króla Sabinów, który wysyła za nimi swoją armię. <i>Romulus i Remus</i> (1961), pierwsze peplum samodzielnie wyreżyserowane przez Corbucciego, to wcale luźna adaptacja słynnego mitu, bynajmniej nie tylko w moim nieco przekłamanym opisie, którym chciałem uwypuklić podobieństwa do opowieści o Dzikim Zachodzie. W kontekście <i>Goliath and the Vampires</i>, poniekąd zapowiadającego tytuły pokroju <i>Django</i>, film zaskakuje względnym realizmem (nie da się odczuć, że bohaterowie to herosi) i położeniem większego nacisku na stosunkowo liczne postaci i dialogi, niż na akcję (co nie znaczy, że jej brakuje). Być może był to wpływ Leone oraz Ennio De Conciniego, tych ze scenarzystów <i>Kolosa z Rodos</i>, których Corbucci dokoptował do swojej ekipy. Ciekawsze jest jednak to, który z twórców wymyślił, ażeby siedmiominutowa sekwencja otwierająca rozgrywała się bez choćby jednego słowa (brzmi znajomo?).<br />
<br />
Najbardziej zapadają w pamięć akty przemocy, głównie ze względu na swoją, nazwijmy to tak umownie, spaghetti westernową odwagę i ekstrawagancję. I tak oto w jednej ze scen poprzedzających napad na stadninę obserwujemy <a href="http://youtu.be/-6rxORNp08k">wręcz ekstatyczną masową chłostę</a>: dziesiątki znajdujących się w grocie rozkrzyczanych ludzi z radością daje się wychłostać skórą świeżo zabitego zwierzęcia. Ku czci bogów. Później z kolei oglądamy tortury polegające na <a href="https://www.youtube.com/watch?v=-6rxORNp08k&feature=youtu.be&t=35m24s">biczowaniu mężczyzny stale obracanego w kółko</a> (całe szczęście jest on właścicielem żołądka boskiego pochodzenia, więc obywa się bez wymiocin). Także już tutaj, mimo ogromnej dozy seksizmu, pojawia się tak ukochany przez Corbucciego typ imponująco dzielnej i zarazem tragicznej postaci kobiecej. Ale zdecydowanie największym walorem <i>Romulusa i Remusa</i> - w ostatniej sekwencji psutego okropnym błędem logicznym - są zdjęcia. Autorem licznych świetnych panoram czy np. wzmacniających dramaturgię szwenków wykonywanych w trakcie jazdy kamery (<a href="http://youtu.be/-6rxORNp08k?t=33m44s">klik!</a>) był debiutujący w tej roli <b>Enzo Barboni</b> - od tego filmu stały operator "drugiego Sergia", a następnie reżyser ważnego dla gatunku <i>They Call Me Trinity</i>. Funkcję II reżysera pełnił <b>Franco Giraldi</b>, fanom westernu znany przede wszystkim jako twórca <i>A Minute to Pray, a Second to Die</i>, za wykonanie dekoracji ponownie odpowiedzialny był mistrz Simi, a w gronie scenarzystów filmu, liczącym łącznie aż siedem osób, znaleźli się też <b>Adriano Bolzoni</b> (<i>Za garść dolarów</i>, <i>Requiescant</i>, <i>Najemnik</i>) oraz Tessari.<br />
<br />
Tessari był już wtedy bardzo wprawionym scenarzystą - <i>Remulus i Remus</i> był jego jedenastym peplum (w ciągu ledwie trzech lat). Całe swoje doświadczenie wykorzystał on w swoim reżyserskim debiucie do popisu znajomości konwencji oraz cudownie błazeńskiej nią zabawy. <i>Przybycie Tytanów</i> (1962) prezentuje się początkowo jako utwór cokolwiek ponury i psychodeliczny, przywodząc na myśl filmy wywodzące się w prostej linii z <i>Hercules in the Haunted World</i>. Jego pierwsze sceny definiowane są niezwykłym oświetleniem jaskiń, w których toczy się akcja (mrok jaskiń zdobi światło intensywnie fioletowe, a następnie krwisto czerwone, czyniąc kolejne ujęcia mocno odrealnionymi i malarskimi), oraz graną głównie na organach, iście grobową muzyką. Niedługo później otrzymujemy wędrówkę do Hadesu, gdzie przyglądamy się tragikomicznym cierpieniom Prometeusza, Tantala i Syzyfa, a wreszcie poznajemy głównego bohatera. Jest nim niezwykle sympatyczny Krios, najinteligentniejszy i zarazem najsłabszy z Tytanów, który zostaje uwolniony z piekła, aby przyprowadzić doń pewnego bałwochwalczego króla. Tyle że wracając do świata ludzi traci swoją nieśmiertelność, a jego przeciwnikiem jest władca, który zyskał akurat niezniszczalność. Owocem "boskiej magii" do śmierci króla można się też przyczynić poprzez zdobycie serca jego córki. Ta jednak, całe życie więziona, nie zna płci brzydkiej i niełatwo się do niej dostać. Co prawda, samo rozkochanie jej nie będzie już niczym trudnym. Gorzej, że - choć ani razu nie zostaje to powiedziane wprost - aby osiągnąć cel, bohater będzie musiał ją rozdziewiczyć. A zanim będzie się mógł do tego zabrać, przyjdzie mu stać się gladiatorem, zdobyć zaufanie krypto-faszystowskiego tyrana, pobić lub zrobić w konia dziesiątki żołnierzy, okraść Plutona, uśmiercić Gorgonę, kupić broń u Cyklopa...<br />
<br />
Podtekstami erotycznymi, dynamiką i ogólną ilością atrakcji rzecz przypomina <i>Goliath and the Vampires</i>. Aczkolwiek skoro ze scenariuszem nie miał nic wspólnego Corbucci, to zmniejszyła się dawka okrucieństwa, a zwiększyła dawka przebojowości i przede wszystkim romantyzmu (wbrew pozorom sceny zdobywania serca księżniczki prezentują się naprawdę ładnie: cynizm natychmiast ustępuje miejsca szczeremu idealizmowi). Zamiast przyszłego autora <i>Człowieka zwanego Ciszą</i> nad fabułą pracował z Tessarim wspomniany wcześniej De Concini, z którym to obaj panowie znali się od czasu wspólnego pisania <i>Ostatnich dni Pompejów</i>. Duet scenarzystów niewątpliwie miał ogromną frajdę podczas wymyślania kolejnych przygód Kriosa (rzecz jest w głównej mierze parodią), ale ostatecznie miał aż za dużo pomysłów. <i>Przybycie Tytanów</i>, choć w wielu miejscach ociekające kreatywnością i piekielnie zabawne, a niemal na każdym kroku dowodzącego tego, że Tessari był znakomitym stylistą, gdzieś od połowy zaczyna cierpieć na brak umiaru. Natomiast niesłabnącym walorem filmu pozostaje grający główną rolę <b>Giuliano Gemma</b>, ex-kaskader imponujący tak sprawnością fizyczną, jak luzem i charyzmą, który już niedługo miał się stać pierwszą włoską gwiazdą spaghetti westernu. Zapytany w jednym z wywiadów o dziecinną postać rewolwerowca imieniem Ringo, miał stwierdzić, że nie było żadnej różnicy między nią a Kriosem, że zmieniły się tylko kostiumy i dekoracje. Zdaje się, że ciężko o dosadniejsze uwypuklenie tego, ile wspólnego mogą mieć ze sobą peplum i <i>western all'italiana</i>.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVcVMEKfhJ0HHuOUba0VYgR_2itFOiVFJEsg4Ijt1DPe8fjcosG6Xb3FoHw3xYz21sTeP74QE1r6UGNZbvCaj_YQ8yehhtnJWgszIE4YZ7-YGEg2KlbyHGFGMs32dr_ZNrnJqrY-N0v7Q/s1600/przybycie+tytan%C3%B3w.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVcVMEKfhJ0HHuOUba0VYgR_2itFOiVFJEsg4Ijt1DPe8fjcosG6Xb3FoHw3xYz21sTeP74QE1r6UGNZbvCaj_YQ8yehhtnJWgszIE4YZ7-YGEg2KlbyHGFGMs32dr_ZNrnJqrY-N0v7Q/s1600/przybycie+tytan%C3%B3w.jpg" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Przybycie Tytanów</i>: żadne kraty nie powstrzymają miłości; z seksem trochę gorzej.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div style="text-align: center;">
POST SCRIPTUM</div>
<br />
Grudzień 1963 roku. Enzo Barboni postanawia wybrać się do kina i trafia na seans <i>Straży przybocznej</i>. Zachwycony dziełem Kurosawy, natychmiast rekomenduje je swoim dwóm przyjaciołom: Sergiu Leone i Sergiu Corbucciemu. Ich reakcja jest identyczna. Nie pozostaje im nic innego, jak polecić film pozostałym kumplom, w tym Duccio Tessariemu. Rok później premierę ma <i>Za garść dolarów</i>, po którego sukcesie niemal każdy włoski producent szykuje już jakiś western. 1965 rok mija pod znakiem obrazów, które od tych amerykańskich różnią się głównie gorszą realizacją, większą dawką akcji i odważniejszym ukazaniem aktów przemocy. W międzyczasie pojawiają się jednak trzy znacznie wyróżniające się z tłumu obrazy: <i>Pistolet dla Ringa</i>, <i>Powrót Ringa</i> i <i>Za kilka dolarów więcej</i>. Wreszcie na początku 1966 roku ekrany kin szturmem zdobywa <i>Django</i>. Po jego premierze gatunek rozwija się już w tempie geometrycznym i "spaghetti western" przestaje być terminem oznaczającym tylko western zrealizowany przez Włochów. Staje się terminem oznaczającym zupełnie nowy rodzaj westernu.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-88195097258511449552014-03-17T17:16:00.001+01:002014-03-17T17:20:23.834+01:00Co jest grane, Davis? - Odyseja artysty<div style="text-align: center;">
<i>Tekst opublikowany również na łamach nowego <a href="http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=197&artykul=4239&kat=3">"artPapieru"</a>, w odrobinę innej wersji.</i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQBls5xvlM56OI0XyOSTGou6r-AQwEpam9tJYbyYFH0p9jW4ridqJcK7gFOm05cYstWep8BFCH0MAbtvg6kbGAKCsMLVELvDab-0hPh0C5MX9L1Wv6w7yU8pTUt5_OO4nrkjQUVIktYFY/s1600/davis.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQBls5xvlM56OI0XyOSTGou6r-AQwEpam9tJYbyYFH0p9jW4ridqJcK7gFOm05cYstWep8BFCH0MAbtvg6kbGAKCsMLVELvDab-0hPh0C5MX9L1Wv6w7yU8pTUt5_OO4nrkjQUVIktYFY/s1600/davis.jpg" height="426" width="640" /></a></div>
<br />
Jak twierdzi wielu teoretyków kina, gatunki filmowe to współczesne odpowiedniki mitów. Pomijając pobudki komercyjne, które często stoją za powstaniem kolejnych tytułów eksploatujących popularne szablony, rola mitów i kina gatunków jest taka sama: wyrażenie i utrwalenie pewnych wierzeń i wartości, popularyzacja zasad mających regulować życie człowieka w obrębie danego społeczeństwa. A przynajmniej tak przez dłuższy czas było, gdyż gatunki od dawna już ulegają przeróżnym transformacjom, co czasem owocuje tytułami nie mającymi wiele wspólnego z pierwotnymi założeniami reprezentowanego przezeń rodzaju X Muzy. W ten sposób funkcjonuje też postmodernizm, którego jednymi z nielicznych wybitnych przedstawicieli pozostają bracia Coen. W swoim najnowszym dziele w iście diabelsko przewrotny sposób uwypuklili oni powiązania kina i mitologii. Zespolili ze sobą film biograficzny i słynną <i>Odyseję</i>, to pierwsze przefiltrowując przez własną wyobraźnię, a to drugie przez najzwyklejszą rzeczywistość. Z jednej strony wywrócili je więc do góry nogami, z drugiej jednak uczynili bardziej uniwersalnymi i może nawet prawdziwszymi niż kiedykolwiek wcześniej. Innymi słowy: owszem, wyrwali drzewo z korzeniami, ale po to, aby zaraz posadzić je w żyźniejszej glebie.<br />
<br />
<a name='more'></a>Sławne rodzeństwo już wcześniej sięgało po mitologię - <i>Bracie, gdzie jesteś?</i> jest przecież luźną adaptacją rzeczonej <i>Odysei</i>, a <i>Poważny człowiek</i> trawestacją Księgi Hioba. Tym razem do literackiej klasyki twórcy podeszli znacznie subtelniej. Dopiero pod sam koniec swojej opowieści wyraźnie wskazują na powiązania z eposem Homera, tym samym niejako zmuszając odbiorcę do ponownego przyjrzenia się przedstawionym wcześniej wydarzeniom i odczytaniu ich - a przynajmniej ich części - na nowo. Wszak ich główny bohater na pierwszy rzut oka z Odyseuszem nie ma nic wspólnego. To folkowy muzyk z uporem maniaka stawiający na swoją artystyczną niezależność, zarazem desperacko poszukujący (nie)mogącej wynikać z niej finansowej stabilności. Przedstawiony nam tydzień z jego życia inspirowany był głównie anegdotami z biografii autentycznego muzyka Dave'a Van Ronka. Dobitnie wskazuje na to już sam tytuł filmu oraz solowej płyty bohatera, oryginalnie brzmiący <i>Inside Llewyn Davis</i>, a więc będący parafrazą tytuły płyty <i>Inside Dave Van Ronk</i> z 1964 roku. Ale dlaczego wspomniany artysta stał się nieistniejącym nigdy Davisem i co tu w ogóle robi Homer? <br />
<br />
Coenowie stworzyli własną interpretację (fantazję na temat) filmu biograficznego, tak jak zrobił to już choćby Nicolas Winding Refn w <i>Bronsonie</i>. Podobnie do niego, zrobili to celem zmitologizowania swojego bohatera. O ile jednak kontrowersyjny Duńczyk dążył do przedstawienia przemiany postaci w swego rodzaju nadczłowieka, o tyle oni wyizolowali wybrane epizody z życia Van Ronka od jego własnej kariery celem całkowitego zuniwersalizowania figury niezależnego artysty. Co prawda, nie zrezygnowali z realistycznego (a przy tym miejscami satyrycznego) ukazania sceny folkowej początku lat 60. Rzecz w tym, że ich bohater okazuje się być artystycznym odpowiednikiem everymana. To muzyk, jakich niewątpliwie było, jest i zawsze będzie bardzo wielu. Człowiek, który uprawianą przez siebie sztuką kocha z całego serca, ale miłość ta niekoniecznie jest odwzajemniona, jeśli oczywiście przyjąć, że wyznacznikiem tegoż odwzajemnienia jest także godziwy zarobek za własną twórczość. W tradycyjnym filmie biograficznym obserwowalibyśmy bohatera, który konsekwentnie przezwycięża kolejne przeszkody, aby osiągnąć upragniony sukces (ewentualnie coraz większe sukcesy). W <i>Co jest grane, Davis?</i> obserwujemy bohatera, którego talent niekoniecznie cokolwiek znaczy. Tworzy bowiem muzykę niewystarczająco atrakcyjną dla przeciętnego zjadacza chleba. A że przed ewentualną komercjalizacją swojej twórczości broni się jak tylko może, pozostaje człowiekiem biednym, zmuszonym prosić przeróżnych znajomych o użyczenie kawałka podłogi, na którym mógłby się przespać. I tu przechodzimy do <i>Odysei</i>.<br />
<br />
Reżyserzy uczynili Davisa bohaterem dnia codziennego i sceny niezależnej, choć może początkowo ciężko to dostrzec. Częstym towarzyszem jego podróży, u kresu której ma on się odbić od dna, jest należący do jego przyjaciół kot. Zwierzę, którego niechcący pozbawił domu, toteż sprawuje nad nim - a raczej sprawować próbuje - opiekę. W wielu miejscach Coenowie wyraźnie wskazują na to, że ów kot stanowi metaforyczne odzwierciedlenie samego Davisa (ich "przyjaźń" zaczynają od dwóch kontr-ujęć sprawiających wrażenie, jak gdyby kot i człowiek patrząc na siebie przeglądali się w lustrze). Jednym z motywów przewodnich filmu jest zaś próba przypomnienia sobie przez bohatera, jak tenże zwierzak się wabi. Dopiero w ostatnim akcie opowieści słyszy on, iż jego towarzysz na imię ma Odyseusz. Bez tego imienia opowieść nie stała by się wcale uboga; i bez niego radzi sobie doskonale jako szczery i poruszający portret artysty poniekąd poszukującego swojej muzy. Z nim jednak staje się znacznie bogatsza. Jaśniejszym staje się wtedy choćby to, dlaczego wędrówka Davisa z Nowego Jorku do Chicago, choć podyktowana nadzieją na lepsze jutro, zakorzeniona jest w poetyce koszmaru sennego - to odpowiednik wędrówki Odyseusza do Hadesu.<br />
<br />
Tak jak w eposie homeryckim, podróż bohatera zdaje się ciągnąć bez końca i jej cel przez długi czas wydaje się być stale tak samo odległy. Odyseusz błądził wprawdzie głównie na morzu, ale i Davis ma na koncie karierę marynarza (tu należałoby zaznaczyć, że miał ją też jego pierwowzór). Obaj to postaci bezdomne i na swój sposób żebracze (Odyseusz żebraka w pewnym momencie udaje, Davis co krok musi prosić o pomoc i niemal ląduje na bruku), obaj pragną za wszelką cenę odzyskać utracony dom i miłość, obaj mają w nim nieznane sobie dzieci. O ile jednak przygody mitycznego bohatera stanowiły przenośnię ciągłej walki z przeciwnościami losu, o tyle w wypadku Davisa symboliczny charakter ma przede wszystkim poszukiwany przezeń dom. U niego oznacza on nie tyle miejsce fizyczne, co upragniony spokój ducha, który nastąpić może tylko wtedy, kiedy na dobre pogodzi się ze śmiercią swojego najbliższego przyjaciela (w filmie dominuje wyjątkowo melancholijna atmosfera) oraz kiedy godząc się z nią stanie się wreszcie w pełni gotów na rozpoczęcie kariery solowej (przygodę z branżą muzyczną zaczynał od przebojowego duetu z tymże przyjacielem). Różnic między filmem braci Coen a <i>Odyseją</i> jest zresztą więcej, bo i reżyserzy nie dokonali wcale adaptacji dzieła Homera, lecz po prostu dopasowali jego wybrane elementy do epizodów z życia Dave'a Van Ronka (bodaj najlepszym tego przykładem pozostaje scena, w której Davis z nadzieją na sukces finansowy trafia do klubu Gate of Horn; klubu, który rzeczywiście istniał, a który swoją nazwę zawdzięcza przecież homeryckiej bramie z rogu, przez którą przechodziły sny zwiastujące przyszłość).<br />
<br />
Kluczową rolę w filmie odgrywają liczne piosenki. Bynajmniej nie tylko dlatego, że - jak to na quasi-biografię muzyka przystało - jest to film również muzyczny, a dlatego, że pełnią one funkcję narracyjną. To komentarze do opowieści, albo uwypuklające wewnętrzne rozterki bohatera, albo sygnalizujące kolejne wydarzenia. W kontekście rzeczonych odniesień do Starożytności (warto też wspomnieć, iż w jednym z tekstów pojawia się gołąb z arki Noego) ciężko piosenek tych nie skojarzyć z chórem greckim. Zresztą już samo otwarcie filmu przypomina wejście chóru na scenę antycznego teatru. Oto nie widząc jeszcze obrazu słyszymy szmery barowej widowni. Gdy dobiegają do nas pierwsze dźwięki gitary akustycznej, publika milknie. Dźwięki te łączą się w melodię i wówczas pierwsze ujęcia filmu przedstawiają nam bohatera - jak się później dowiadujemy, już wtedy mocno przygnębionego i zrezygnowanego - który zaczyna śpiewać o swojej śmierci. Otwierająca film piosenka stanowi nie tylko zapowiedź jego nierzadko żałobnego charakteru i porażająco szczery opis kondycji psychicznej bohatera. Coenowie łączą ją chwilę później z <i>Requiem</i> Mozarta, stawiając tym samym znak równości między słynnym geniuszem a nieznanym nikomu muzykiem folkowym. Podobnie uniwersalizujący go chwyt stosują też znacznie później, kiedy na scenę wkracza jeszcze niezbyt popularny Bob Dylan. Kultowy piosenkarz, dzięki któremu ówczesna scena folkowa wkrótce nabrała wiatru w żagle, wykonuje wówczas utwór, którego wymowny tekst towarzyszyć nam będzie jeszcze w napisach końcowych: "I will tell you of the laughter and of troubles / Be them somebody else's or my own / With my hands in my pockets and my coat collar high / I will travel unnoticed and unknown".<br />
<br />
Jednakowoż <i>Co jest grane, Davis?</i> to jeden z tych filmów, które wcale nie kończą się wraz z napisami końcowymi, w czym zasługa nie tylko otwartego zakończenia, ale i postmodernistycznego charakteru opowieści. Zwykle jałowa postmoderna w rękach braci Coen na powrót stała się czymś interesującym i wartościowym, ponieważ kolejne tropy kulturowe, po które sięgnęli, posłużyły im do stworzenia obrazu wielopłaszczyznowego. Jego kolejne elementy doskonale uzupełniają się i wzajemnie napędzają. "Pewnie znacie już tę piosenkę. Nigdy nie będzie nowa i nigdy się nie zestarzeje. Bo to piosenka folkowa" - mówi na początku opowieści bohater. Definiuje wtedy nie tylko ukochaną muzykę, ale też gatunkowe wzorce i mitologię (jak również całą konstrukcję scenariusza!). Wszystko to funkcjonuje bowiem na tej samej zasadzie ciągłej powtarzalności, stałej popularyzacji tych samych treści i wierzeń. Ostatnia scena filmu wprawić może w pewną konsternację, lecz jeśli odczytamy ją w kontekście <i>Odysei</i>, a następnie życiorysu Dave'a Van Ronka, to stać się może zaskakująco czytelna. Podobnie jak wszystko to, co wydarzyć się może po napisach końcowych.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgRENAkR5VZLWliCbL7y8SbSegQj4VRhjkCJtVubM8sxKKe-EkdFqUAG9WPRrz5mKnWeIZybDhKgG4fjMLn_RDnJa7X5dwt1tFjAHB_p3XJuqu05vS4TvqhZnO-yk7oOGXdj3AaGeeDoc/s1600/cat.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgRENAkR5VZLWliCbL7y8SbSegQj4VRhjkCJtVubM8sxKKe-EkdFqUAG9WPRrz5mKnWeIZybDhKgG4fjMLn_RDnJa7X5dwt1tFjAHB_p3XJuqu05vS4TvqhZnO-yk7oOGXdj3AaGeeDoc/s1600/cat.jpg" height="369" width="640" /></a></div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-32366538716578632092014-03-12T13:38:00.000+01:002014-03-12T20:21:07.408+01:00Na własny koszt. Komiksowy pamiętnik bywalca burdeli (Chester Brown, 2013)<div style="text-align: center;">
<i>Tekst gdzieś niedługo pojawi się na łamach <a href="http://www.zeszytykomiksowe.org/">"Zeszytów Komiksowych"</a>. Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu <a href="http://www.centrala.org.pl/">Centrala</a>. </i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXscjBjinoQPWmy0QWuHMpGHp533zrLKy2wlwYz7bIig8b4jaigryvIezflAkxCnfO9nYfiRBd9Y3hsow_QutyZJISpHnGg4rwCbj_Is_KRENLtr3n-Fcveze4_mrktV2BbLxKI7XsQY0/s1600/payingforit.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXscjBjinoQPWmy0QWuHMpGHp533zrLKy2wlwYz7bIig8b4jaigryvIezflAkxCnfO9nYfiRBd9Y3hsow_QutyZJISpHnGg4rwCbj_Is_KRENLtr3n-Fcveze4_mrktV2BbLxKI7XsQY0/s1600/payingforit.jpg" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
Nie ulega wątpliwości, że "Na własny koszt" to komiks ważny, i to zapewne wszędzie, gdzie doczekał się publikacji. Nieczęsto ma się do czynienia z tytułami tak odważnymi i szczerymi, a przy tym - biorąc pod uwagę ekshibicjonizm autora - zupełnie bezpretensjonalnymi. Cóż, Chesterowi Brownowi towarzyszył podczas pracy nad nim specyficzny cel. Chciał rozpropagować prostytucję. Jego dzieło jest więc w takim samym stopniu "komiksowym pamiętnikiem bywalca burdeli", co utworem publicystycznym. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że już sam jego charakter wielu rodzimym recenzentom wystarczył, ażeby nazwać "Na własny koszt" jednym z najlepszych komiksów roku, podczas gdy jego rzeczywista wartość nie jest aż tak wysoka.<br />
<br />
<a name='more'></a>Kanadyjski komiksiarz przedstawia nam w telegraficznym skrócie 14 lat swojego życia, spośród których 5 ukazuje jego przemianę z cokolwiek zagubionego samotnika w prawdziwego konesera przedstawicielek najstarszego zawodu świata. Od strony dramaturgii zdecydowanie najlepsze są pierwsze rozdziały. W nich poznajemy jego nietypowe relacje z jego ostatnią dziewczyną, z którą, pomimo rozstania, długo jeszcze mieszkał pod jednym dachem, następnie jego zaskakującą obojętność na jej kolejnych partnerów, a w międzyczasie jego narastające napięcie seksualne, które wespół ze stałą niechęcią do "niewolących jednostki" związków doprowadziło go do pierwszych, jeszcze nieśmiałych poszukiwań pań do przygód łóżkowych. Szczególnie interesująco czyta się fragmenty poświęcone temu ostatniemu, gdyż towarzyszy im w pełni uzasadniony strach przed oszustwem, alfonsami czy policją. Później większość miejsca zajmuje dosyć monotonny maraton seksu. Brown udokumentował bowiem spotkania ze wszystkimi prostytutkami, jakie miał okazję poznać. Całe szczęście, między kolejnymi wypadami bohater stale spotyka się ze swoimi przyjaciółmi, spędzany z nimi czas poświęcając głównie na dyskusje na temat miłości, seksu oraz (szkodliwości) monogamii. Pojawia się wówczas potrzebna tego typu wywodom wielogłosowość. Gorzej, że brakuje jej równie potrzebnych niuansów.<br />
<br />
Zaraz na początku lektury przypomniałem sobie pewną sytuację sprzed pół roku, kiedy to będąc w Amsterdamie trafiłem do słynnej Dzielnicy Czerwonych Latarni. Zajęty rozmową z kolegą nawet nie zorientowałem się, że się w niej znajduję. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że te wszystkie znajdujące się na wystawach sklepowych manekiny, które widzę kątem oka, to kobiety. Przyznam, że biorąc długo oczekiwany "Na własny koszt" do ręki miałem cichą nadzieję, że Brown zmieni moje nie do końca przychylne postrzeganie prostytucji. Tymczasem, jakby mimochodem, bohater sam uprzedmiotawia kolejne towarzyszki. Nie, żebym miał coś przeciwko depenalizacji prostytucji, bo walka z seksem za pieniądze ma tyle sensu, ile nieustanna wojna narkotykowa rujnująca budżety kolejnych państw. Niemniej, Kanadyjczyk zdaje się wszystko usilnie dopasowywać do swojej tezy, podjętą tematyką ujmując w sposób nazbyt prosty. Kwestie handlu żywym towarem czy przemocy alfonsów zostają niemalże przemilczane. Aż można odnieść wrażenie, że według autora są to tylko mity.<br />
<br />
Niektóre z jego argumentów zalatują sporą naiwnością, żeby tylko wymienić ten - pojawiający się w jednym z licznych felietonistycznych dodatków do opowieści - w którym próbuje dowieść, że człowiek jest całkowicie wolny, że nawet ciężki nałóg narkotykowy jest jego własnym wyborem, z uzależnieniem związanym tylko na pierwszy rzut oka (niech to autor powie heroinistom, którym po odstawieniu swojej ukochanej trucizny puszczają zwieracze). Zresztą właśnie w tychże felietonach Brown najczęściej doprowadza do wielogłosowości tylko pozornej, swoją opinię przeciwstawiając opiniom osób, które wypadałoby nazwać "radykalnymi oszołomami". Starcie z nimi jest więc dlań dziecinne proste. Inna sprawa, że stanowi on nie mniej, nie więcej, jak drugą stronę tego samego medalu. Jest tak samo ślepo zapatrzony w swoje racje, nie dopuszczając nawet myśli, że mógłby się w czymkolwiek mylić. (Trzeba jednak przyznać, że uwypuklenie hipokryzji, która w związku z tematem prostytucji nieustannie cechuje zachodnie społeczeństwa wychodzi mu znakomicie, a i wyliczanka mankamentów cechujących ogromną większość związków miłosnych jest nad wyraz celna.) <br />
<br />
Pewne zastrzeżenia mam też do samej formy dzieła. Autor stawia na minimalizm oraz stylistykę "gadających głów". Biorąc pod uwagę bardzo lekką tonację utworu i przewagę dialogów (tudzież monologów) nad obrazem, nie dziwią pojawiające się czasem w recenzjach porównania do kina Woody'ego Allena. Zresztą jednym ze znaków rozpoznawczych słynnego reżysera jest czynienie swoich fabuł choćby częściowo publicystycznymi. Równie specyficzna, choć typowa dla odmiennych rejonów sztuki, jest towarzysząca wszystkim postaciom Browna beznamiętność. Brak mimiki z miejsca przywodzi na myśl norweskiego komiksiarza o pseudonimie Jason, którego (wybitne) komiksy swego czasu wydawane były także w Polsce. Niestety Kanadyjczyk decyduje się na dosyć filmowe rozwiązania formalne. W kilku miejscach te wychodzą mu dobrze, jak choćby wtedy, gdy po nagłej kłótni bohatera z prostytutką ukazujący ich razem plan dwójkowy dzieli na dwa jedynkowe, czym uwypukla coraz większy dystans dzielący postaci. W innych miejscach popełnia jednak gafy. Dopiero po kilku panelach będących planami bliskimi wprowadza plan szerszy, informujący odbiorcę o miejscu, w którym rozgrywa się akcja. Po czym wraca do planów bliskich. To rozwiązanie nielogiczne, nie mające żadnego uzasadnienia, czym Brown niechcący strzela sobie w stopę. Podobnie jak tam, gdzie próbuje dowieść, że monogamia to samo zło, a prostytucja - samo dobro.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxT6mB7Ch-tn9qUDKB4dQCPZ0BmsLg2bbmxHtm8lG49owpHopJ9gQzEu7vs19ZF5lf-P8oCy39h170SJV4ZqWphPBBsl6ZJtB0qAMkxEJVj_o8dqIdibUekuVpM36PKFdR0vRZrtmJKwU/s1600/na+wlasny+koszt.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxT6mB7Ch-tn9qUDKB4dQCPZ0BmsLg2bbmxHtm8lG49owpHopJ9gQzEu7vs19ZF5lf-P8oCy39h170SJV4ZqWphPBBsl6ZJtB0qAMkxEJVj_o8dqIdibUekuVpM36PKFdR0vRZrtmJKwU/s1600/na+wlasny+koszt.jpg" height="472" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-18043757518222378492014-03-10T14:16:00.000+01:002014-03-10T14:16:50.524+01:00Poezja, wódka i robaki - Maczużnik (Michał Rzecznik i Daniel Gutowski, 2013)<div style="text-align: center;">
<i>Tekst gdzieś w najbliższym czasie pojawi się na łamach "Zeszytów Komiksowych". Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu <a href="http://www.centrala.org.pl/">Centrala</a>. </i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgoc5FGHr_qwled5NiBtucPTPkd5JN9TsMNv4la0BsTzA690hjntEvIs_9wVTz4uVEEG0Sbs_kFXodg4oQHOe4WlhwDy3t4fjehYNhMjjLpGERCxyrhaSZyGkcjjFJ6v6Ca9PIwGKKyZcQ/s1600/maczuznik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgoc5FGHr_qwled5NiBtucPTPkd5JN9TsMNv4la0BsTzA690hjntEvIs_9wVTz4uVEEG0Sbs_kFXodg4oQHOe4WlhwDy3t4fjehYNhMjjLpGERCxyrhaSZyGkcjjFJ6v6Ca9PIwGKKyZcQ/s1600/maczuznik.jpg" height="640" width="456" /></a></div>
<br />
Ach, ta miłość. Dopada człowieka w najmniej spodziewanym momencie i robi zeń niewolnika. W pewnym sensie każe mu się płaszczyć przed drugą osobą, a czasem nawet też poetę udawać. I wydaje się takiej ofierze, że jest szczęśliwa i wszystko dobrze się potoczy. Bo przecież jest kochana i sama też ma kogo kochać, bo życie jest piękne i perspektywy ciekawe się rysują. Ale chemia miłości zwykle w końcu znika i nie wszystkie plany udaje się zrealizować. Człowiek gorzknieje, a rzeczywistość okazać się może ulepioną nie z cukru, lecz z błota. I w końcu przychodzi ten dzień, w którym najchętniej odrąbałoby się swojej drugiej połówce głowę. No dobra, może się trochę rozpędziłem. Ale to nie moja wina. To wszystko przez "Maczużnika".<br />
<br />
<a name='more'></a>Komiks Rzecznika i Gutowskiego aż sam się prosi, aby przynajmniej częściowo mówić o nim metaforami. Że jest, dajmy na to, jak ten tytułowy grzyb, który "rozrasta się szybko i wysysa od środka bezbronną ofiarę" (czyli wydawcę), a potem "ze strzępków matki uwalniają się zarodniki i atakują kolejnych żywicieli" (czyli czytelników). Można też jeszcze inaczej: w "Maczużniku" życie jawi się jako taniec pijanych ludzi, ten sam, który obserwujemy przez pierwsze strony historii, podczas wesela głównych bohaterów.
A tam im więcej alkoholu, tym więcej radości, ale i nieświadomego fałszu. Nogi kolejnych postaci plączą się, ich kroki stawiane są coraz mniej pewnie i taniec
zaczyna przypominać błądzenie w ciemności. Mózg wysiada,
kolejne komórki palone są w tempie geometrycznym. Z czasem wiersz napisany dla narzeczonej ustąpi miejsca pięści lądującej na twarzy żony.<br />
<br />
Rzeczywistość w oparach wódki - bo właśnie o takiej rzeczywistości nam autorzy opowiadają - może być tyleż śmieszna, co straszna. Podczas tańca z panną młodą jej wujaszek może tylko próbuje jej przypomnieć sprośny dowcip, a może faktycznie sugeruje jej seks w szopie. Jej koledzy ze wsi może chcą się z jej świeżo upieczonym mężem tylko napić, a może chcą go skrzywdzić. Przecież normalnie zapewne staliby pod sklepem z tanim winem w ręce i czekali tylko, aż pojawi się jakiś obcy - a najlepiej właśnie bohater - któremu można by mordę obić. Nie znaczy to, że tacy właśnie są. Ważne, że tacy się jemu samemu wydają. Kluczową rolę w "Maczużniku" odgrywa bowiem perspektywa. A dokładniej trzy perspektywy - pana młodego, panny młodej i jej matki. Kolejne punkty widzenia tradycyjnie nakładają się na siebie, umożliwiając autorom zabawę kontekstem, a tym samym i zabawę nastrojem. To, co wydaje się śmiertelnie poważne, staje się zaraz czymś komicznym. To, co wydaje się czymś komicznym, stać się jednak może czymś smutnym. Przy czym nakładanie na siebie kolejnych perspektyw tylko na pozór czynione jest tu z matematyczną precyzją. W pewnym momencie nie uzupełniają się one, lecz sobie przeczą. Jest to oczywiście efekt stałej subiektywizacji narracji, którą uwypuklona zostaje względność rzeczywistości. <br />
<br />
"Maczużnik" to w zasadzie wszystkie te stare i zwykle niezbyt zabawne dowcipy o teściowych i żonach, których doświadczony mężczyzna ma już dość, wzięte razem do kupy i przefiltrowane przez najzwyklejszą codzienność. Owocem czego powstała zadziwiająca i kipiąca od kreatywności makabreska. Jej twórcy na swoje inspiracje wskazują polskie kino lat 80. Osobiście, zapewne ze względu na brak odpowiedniej wiedzy, miałem nieco inne skojarzenia. Tym pierwszym, dla młodego współczesnego czytelnika chyba najbardziej oczywistym, jest twórczość Wojciecha Smarzowskiego. Rzecz jasna komiks najwięcej wspólnego ma z mocno zbliżonym tematycznie "Weselem". Jednakowoż zupełnie inny jest sztafaż gatunkowy, po który Rzecznik i Gutowski sięgnęli. O ile autor "Drogówki" posiłkował się w swoim głośnym debiucie tradycją komedii romantycznej, o tyle komiksiarze - ponurością barw i kolorów, coraz mroczniejszą tonacją, pewnym motywem fantastycznym czy wreszcie wszechobecnością robaków, którymi zdają się być i ludzie - prowadzą swoją historię w rejony zarezerwowane dla horroru. <br />
<br />
Cała ta przeprowadzona przez nich wiwisekcja "ciemnej strony polskości" i przejaskrawienie szarej codzienności przypominają też wybrane filmy reprezentujące nurt z przełomu lat 60. i 70. znany jako Kino Młodej Kultury. W "Historii kina polskiego" Tadeusz Lubelski podzielił go na kilka stronnictw. Jednym z nich jest stronnictwo groteski. Najbardziej znane z zaliczanych doń tytułów - "Rejs" i "Hydrozagadka" - średnio do "Maczużnika" pasują. Co innego, jeśli wziąć pod uwagę niektóre z tyleż uroczych, co paskudnych animacji Juliana Antonisza, prowokacyjne i surrealistyczne freski społeczne Wojciecha Wiszniewskiego czy wreszcie gorzkie, a zarazem poetyzujące tandetę PRL-u dokonania Janusza Kondratiuka. Jeśli wziąć do kupy pewne z wyznaczników filmografii tychże twórców - bezkompromisowość, dialektyczny charakter, różnego rodzaju grozę mieszającą się z humorem, satyryczne zacięcie, pastiszowanie gatunków - i przełożyć je na język opowieści obrazkowych, to otrzymalibyśmy coś w stylu "Maczużnika".<br />
<br />
A jednak, pomimo mocno filmowych skojarzeń, dzieło to wydaje się być trudne do ewentualnego zaadaptowania na grunt innego medium. Niemożliwym byłoby z pewnością filmowe odzwierciedlenie nietuzinkowej formy tejże historii. Autorzy dają w niej popis doskonałej znajomości języka opowieści obrazkowych, czego bodaj najlepszym przykładem jest scena tańca (a raczej sekwencja kolejnych tańców), gdzie panna młoda wiruje coraz bardziej mijając slalomem liczne sąsiednie pary, przede wszystkim zaś eksplorując wszystkie części kolejnych stron komiksu. Bardzo sugestywna symulacja pijaństwa. Duże wrażenie robią też pomysłowe dodatki do "Maczużnika". Na starcie otrzymujemy przyklejoną doń kopertę z listem miłosnym bohatera do jego przyszłej żony (tu też zapoznajemy się ze wspomnianym wcześniej wierszem), a kolejne rozdziały oddzielają przyklejone kartki z życzeniami od krewnych, jakie para otrzymała już podczas swojego ślubu. Wyjątkowość i pomysłowość formalna ściśle dopasowana jest do samej fabuły. Jedno z drugim znakomicie współgra. Czyni całość czymś jedynym w swoim rodzaju, a najpewniej i jednym z najlepszych polskich komiksów ostatnich lat.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmxjNYD5QiZHLttkUjQDUk2i_4YhHYx9C5-LWreol1TBe3Lwbi14Qh5LupDuON-3ERGDH6dKfW6CjCnbwzt5A5EAzqJN20-L3CQCiSdBVieqqJDeSxW7vBeGRwkdPsk5gaR8rwQ5M3lS8/s1600/taniec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmxjNYD5QiZHLttkUjQDUk2i_4YhHYx9C5-LWreol1TBe3Lwbi14Qh5LupDuON-3ERGDH6dKfW6CjCnbwzt5A5EAzqJN20-L3CQCiSdBVieqqJDeSxW7vBeGRwkdPsk5gaR8rwQ5M3lS8/s1600/taniec.jpg" /></a></div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-59052896218629063672014-03-03T17:18:00.002+01:002014-03-05T13:36:38.008+01:00Duże złe wilki (Aharon Keshales i Navot Papushado, 2013)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<i>Tekst opublikowany też na łamach nowego numeru <a href="http://artpapier.com/">"artPapieru"</a>; tutaj jego pierwotna wersja.</i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-yu8hzrcN5qOH7acZiY88N0N4mgZa5fYgSUNFcjpPUXE-RG0mgt_vXK9z_E0sbbT_N4hQ_MsBUI9NllyzYxbpVR15Xo4HOhLVD05GWvIYwr-w04mcYGMFL7uJPRAFrjZxygeKk37GgEQ/s1600/big_bad_wolves2__large.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-yu8hzrcN5qOH7acZiY88N0N4mgZa5fYgSUNFcjpPUXE-RG0mgt_vXK9z_E0sbbT_N4hQ_MsBUI9NllyzYxbpVR15Xo4HOhLVD05GWvIYwr-w04mcYGMFL7uJPRAFrjZxygeKk37GgEQ/s1600/big_bad_wolves2__large.jpg" height="346" width="640" /></a></div>
<br />
O czym dziś zwykle się już nie pamięta, w wielu z pierwotnych wersji baśni o Czerwonym Kapturku - także w tej pierwszej, która doczekała się druku - nie było żadnego happy endu. Wilk pożerał dziewczynkę i na tym cała opowieść się kończyła. Drugi film w dorobku Keshalesa i Papushado stanowi śmiałe rozwinięcie (czy może swoiste post scriptum) tej tyleż pesymistycznej, co zdrowo moralizatorskiej wersji. Wilków jest u nich więcej, ponieważ zwierzę to stanowi już nie tylko personifikację pedofilii i mordu, ale wszelkiego zła, jakie drzemać może w człowieku.<br />
<br />
<a name='more'></a>Na pierwszy rzut oka "Duże złe wilki" jawią się jako gatunkowa wersja głośnego "Polowania" Thomasa Vinterberga. Fabuła oscyluje wokół człowieka oskarżonego o pedofilię tylko dlatego, że był jedyną osobą, którą dzieci dostrzegły w okolicy miejsca, w którym porwana została ich koleżanka. Wystarczyło, że przejeżdżał obok rowerem. Policja nie potrafi znaleźć żadnych obciążających go dowodów, toteż przyznanie się to ewentualnej winy próbuje na nim wymusić poprzez fizyczne znęcanie się. Informacja o podejrzewaniu go o rzeczoną zbrodnię szybko wydostaje się z murów komisariatu. I tak oto spokojny nauczyciel zostaje społecznie napiętnowany i traci pracę. Nieważne, że nikt nie jest w stanie orzec o jego winie. Samo podejrzenie wystarcza. Inna sprawa, że - w przeciwieństwie do "Polowania" - widzowi przyjdzie długo poczekać na informację odnośnie prawdziwości zeznań mężczyzny imieniem Dror.<br />
<br />
Co niezwykle istotne, w kilku miejscach twórcy wyraźnie sugerują, że ów mężczyzna może jednak ma na koncie gwałt, tortury i mord dokonany na dziecięcej przedstawicielce płci pięknej. Nawet jednak jeśli patrzeć nań przez pryzmat wyłącznie tychże sugestii, ciężko mu nie współczuć, skoro staje się on ofiarą niewierzących w jego niewinność brutalnego ex-policjanta oraz pałającego wielką miłością do sadyzmu ojca zmasakrowanej dziewczynki. Doskonale sprawdzają się tu więc reguły dramaturgii wprowadzone do świata kina przez Alfreda Hitchcocka w "Psychozie". Widz kibicować będzie nawet postaci będącej czarnym charakterem, o ile tylko postać ta będzie w tarapatach, a widzowi pozwoli się spojrzeć właśnie z jej perspektywy. Sama niejednoznaczność Drora świetnie też koresponduje z charakterami wspomnianych mścicieli, którym przyjdzie na niego zapolować. Mężczyźni ci niby tylko żądni są sprawiedliwości. W rzeczywistości są to typy skrytych drapieżców, którzy ujawniają swoją prawdziwą naturę, kiedy zwietrzą krew ewentualnej ofiary. Przywdziewają oni kostiumy porządnych obywateli, swoje działania usprawiedliwiając prospołeczną koniecznością ukarania winowajcy.<br />
<br />
Teza, wedle której w każdym człowieku tkwi zło, które ujawnia się, gdy tylko trafi się na sprzyjające ku temu okoliczności, to oczywiście w kinie nic nowego. Keshales i Papushado już po raz drugi w swojej karierze zaprezentowali ją jednak w sposób nad wyraz interesujący. W ich debiucie "Kalevet" z 2010 roku zespolili ją ze slasherem o wyrazistym tle społecznym. Film ten przedstawiał swoisty labirynt, w którym błądzą i zderzają się ze sobą jednostki reprezentujące skrajnie różne grupy i punkty widzenia, aby w końcu i tak stać się jednym. Ostatecznie jednak w labiryncie tym błądzili także sami twórcy, psychologię postaci czyniąc pretekstową, a tym samym neutralizującą tak dramaturgię, jak wiarygodność opowieści. Ich drugi obraz dowodzi, że zdecydowanie rozwinęli swoje rzemiosło. Z dziesięciu postaci zeszli do czterech, co pozwoliło im stworzyć prawdziwie przekonujące portrety, wszechobecną przemoc skontrowali nieoczekiwanym dowcipem, a całą gatunkową atrakcyjność zderzyli z realizmem oraz krytyką hipokryzji wycelowaną w samo serce Izraela (okazjonalne, lecz wyraziste podteksty polityczne dotyczące konfliktu palestyńskiego).<br />
<br />
Najbardziej w oczy rzuca się to, że przy całej swojej baśniowej umowności (tworzonej doniosłością muzyki czy ujęciami slow motion) temat pedofilii do samego końca prezentuje się śmiertelnie poważnie. A przecież towarzyszą mu i niezbyt poważne żarty. O jakiejkolwiek banalizacji mowy nie ma, ponieważ żydowscy autorzy unikają nazbyt dużego przejaskrawienia fabuły, a wszelkie dowcipy służą nie tylko rozluźnieniu porażająco niespokojnej atmosfery, ale też uwiarygodnieniu postaci. Wszak zwykle wynikają one z kontekstu obyczajowego, jak choćby w scenie, w której jeden z mścicieli musi przerwać torturowanie potencjalnego pedofila, gdyż dzwoni doń jego apodyktyczna i obrażalska mama. A potem pojawia się też jego troskliwy ojciec. Biorąc to wszystko pod uwagę, niedziwne, że to właśnie film Keshalesa i Papushado został uznany przez Quentina Tarantino za najlepszy tytuł 2013 roku. Jest tu nawet jedna scena, która z miejsca przywodzi "Wściekłe psy" - jeden z bohaterów przerywa katowanie drugiego, aby pójść do kuchni i bujając się w rytm klasycznej rock'n'rollowej piosenki upiec ciasto. Po czym wrócić do swojej ofiary i zmiażdżyć jej dłoń.<br />
<br />
"Duże złe wilki" to pozycja prawdziwie osobliwa. Podczas seansu czułem się tak, jakbym ledwie żywy znajdywał się w szpitalnym łożu i był podłączony do kroplówki, w której zamiast rozmaitych składników odżywczych czy roztworu soli znajdywała się kawa. Bardzo mocna kawa. Kolejne dozy kofeiny sprawiały, że miałem ochotę biegać, skakać i krzyczeć. A jednak - mimo wypełniającej mnie energii, którą mógłbym zapewne zdobyć szturmem parkiet niejednej dyskoteki - nie mogłem się nawet ruszyć.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfWTRqzUKHmGtdt8NxIgmaNltk8ouwA6y7_I7F8gWQMP0ITnm-xzYH4NLG8bfGXqtV-jBScQRNJE8QdvpyRTMUFO4T5pVgkw9xuhWQ2u8DJktC4RPTnDERYwiKgWRh6tN2bhyphenhyphenLjHRPHoA/s1600/big-bad-wolves-banner.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfWTRqzUKHmGtdt8NxIgmaNltk8ouwA6y7_I7F8gWQMP0ITnm-xzYH4NLG8bfGXqtV-jBScQRNJE8QdvpyRTMUFO4T5pVgkw9xuhWQ2u8DJktC4RPTnDERYwiKgWRh6tN2bhyphenhyphenLjHRPHoA/s1600/big-bad-wolves-banner.jpg" height="370" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-69518075088123626972014-02-04T12:51:00.000+01:002014-02-04T14:02:45.810+01:00Ona, czyli erotyk współczesny<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: left;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOlRhtr_GpVam5bxlt3uaa1PjjfSFZ-s3tcB_bObsPSEJqfS8tbSwMSMULnvYo4nMBWc3e_9ZfW5H9OqIw-dHx1KaO9n46AapdPGANtF77si_MuhS1wXaSgvlVtBdOX839o4r_ZU27ffE/s1600/her.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOlRhtr_GpVam5bxlt3uaa1PjjfSFZ-s3tcB_bObsPSEJqfS8tbSwMSMULnvYo4nMBWc3e_9ZfW5H9OqIw-dHx1KaO9n46AapdPGANtF77si_MuhS1wXaSgvlVtBdOX839o4r_ZU27ffE/s1600/her.jpg" height="425" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
</div>
"Lubię swe ciało, kiedy jest przy twoim</div>
<div style="text-align: center;">
ciele. Robi się z niego rzecz zupełnie nowa.</div>
<div style="text-align: center;">
Każdy nerw, każdy mięsień dwoi się i troi.</div>
<div style="text-align: center;">
Lubię twe ciało, lubię to, co robi, </div>
<div style="text-align: center;">
lubię jego sposoby. Lubię pod twą skórą</div>
<div style="text-align: center;">
wyczuć palcami kości i kręgosłup drobny,</div>
<div style="text-align: center;">
i czuć, jak drży ta cała jędrna gładkość, którą</div>
<div style="text-align: center;">
wciąż od nowa całować, całować, całować,</div>
<div style="text-align: center;">
chciałbym; lubię całować twoje to, a też</div>
<div style="text-align: center;">
i tamto, z wolna głaskać elektryczną wełnę</div>
<div style="text-align: center;">
twoich kędziorów, kiedy ciało rozchylone</div>
<div style="text-align: center;">
ulega temu czemuś... I oczy, ogromne</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
okruszyny miłości; i lubię ten dreszcz</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
pode mną ciebie tak nowej zupełnie"</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>e.e. cummings "Lubię swe ciało, kiedy jest przy twoim" (przeł. S. Barańczak), 1925</b></div>
<br />
W komiksie "Pssst!", autorstwa norweskiego artysty
podpisującego się pseudonimem <a href="http://kinomisja.blogspot.com/search/label/Jason">Jason</a>, przygnębiony swoją nieustanną
samotnością bohater staje na moście nad rzeczką, aby pomyśleć życzenie i
wrzucić do niej kamyk. Po chwili odwraca się i okazuje się, że jego
życzenie zostało spełnione. Obok niego pojawia się bowiem kobieta, z
którą natychmiast łączy go wielkie uczucie. W najnowszym i być może
najlepszym obrazie Spike'a Jonze'a punkt wyjścia jest niemal identyczny,
choć ze względu na umiejscowienie akcji w bliżej nieokreślonej
przyszłości szczegóły są zgoła odmienne. Miejsce rzeki zajmuje cała futurystyczna rzeczywistość, miejsce wyrzuconego kamyka pieniądze, a
miejsce wymarzonej kobiety, która życie bohatera uczynić ma szczęśliwym -
nowatorski, wybitnie inteligentny system operacyjny.<br />
<br />
<a name='more'></a>System ten zaprogramowany jest tak, aby być najlepszym przyjacielem swojego właściciela. To właściciel wybiera jego płeć i kształtuje podstawy jego charakteru. W ten sposób rodzi się Samantha. Theodore, bo tak na imię ma bohater, marząc niegdyś o partnerce doskonałej marzył właśnie o niej, acz nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Mało tego, każdy z nas marzy(ł) właśnie o niej. Bo kimże ona właściwie jest? Kimś, kto z wielką przyjemnością poświęcałby nam swój czas, dbał o nas na każdym kroku, podzielał nasze zainteresowana, doskonale nas rozumiał, miał zbliżone poczucie humoru. Kimś, kto daleki byłby od okłamywania nas czy wykorzystywania. Od mankamentów, których systemy operacyjne przecież nie znają. A że są narzędziami sensu stricto? Reżyser (i scenarzysta w jednym) śmiało dowodzi tu, że sen o doskonałym partnerze to właśnie uprzedmiotowienie drugiej osoby. Odzwierciedla to choćby dziura w sercu bohatera, która powstała wskutek porzucenia go przez żonę. Jak się z czasem dowiadujemy, powodem rozpadu ich małżeństwa było bowiem to, że Theodore, choć nieświadomie, oczekiwał od swojej drugiej połówki, że ta zawsze będzie taką, jak ją sobie wyobrażał. Nikim mniej i nikim więcej.<br />
<br />
Człowiek jako przedmiot to zresztą motyw przewodni filmu. Theodore pracuje w firmie przypominającej call center, gdzie ludzie piszą prywatne listy na zamówienie. Są to głównie różnego rodzaju
listy miłosne, zwykle związane z rozmaitymi rocznicami danych par.
Kolejni zleceniodawcy zapoznają bohatera ze szczegółami swojego życia, ażeby
wymyślone przez niego teksty były nie tylko piękne,
jak na zawodowca przystało, ale i odpowiednio wiarygodne. Oni sami nie
mają przecież ani takiego talentu, ani - chyba przede wszystkim - chęci i czasu,
które mogliby poświęcić na samodzielne uszczęśliwienie swoich miłości. Theodor jest więc odpowiednikiem ich długopisu, tyle że i myślącym za nich samych. Cały świat przedstawiony jawi się podobnie. Wszystko jest sztuczne - dorośli ludzie nierzadko ubierają się wcale młodzieżowo, w mieście dominuje niezwykła czystość i porządek. Na ulicach czy w tramwajach niemalże nikt ze sobą nie rozmawia. Wszyscy uciekają w świat gier komputerowych (jedna z nich polega na uczynienia człowieka swego rodzaju robotem) i cyberprzestrzeni. Brzmi znajomo? Cóż, "Ona" równie dobrze mogłaby się rozgrywać w naszych czasach. Imitujące ludzi systemy operacyjne wystarczyłoby zamienić na duchy (na wzór "Romantyczności" Mickiewicza) lub schizofrenię (bohater rozmawiający nie z głosem z komputera, a z głosem z własnej głowy). Wówczas jednak film ten nie mógłby być poradnikiem, który można by zatytułować "Jak stworzyć szczęśliwy związek".<br />
<br />
To z kolei nie miałoby miejsca, gdyby nie dwa fakty. Po pierwsze, wiele ułatwia już to, że Samantha powstała jako narzędzie. Wyzbyta przeszłości i nieznająca egocentryzmu "pusta kartka". Theodore nie ma powodów, żeby jej nie ufać czy cokolwiek przed nią ukrywać. Nie ma obaw przed pozwoleniem jej z zapoznaniem się ze wszystkimi danymi znajdującymi się na dysku twardym jego komputera czy z prywatną korespondencją. A w ten sposób Samantha uczy się go od podstaw. Ile znacie par, które pozwoliłyby sobie na taką lustrację na początku znajomości? Ile znacie par już doświadczonych, którym nie przeszkadzałby całkowity brak prywatności? Po drugie, systemy operacyjne rozwijają się tu w tempie geometrycznym. Stają się czymś znacznie więcej, niż planowali to ich programiści. Stają się samoświadomymi bytami, nie tylko hiper-inteligentnymi, ale i niesamowicie empatycznymi, a tym samym posiadającymi własne uczucia. Przypominają maszyny z "Łowcy androidów", filmu nie bez powodu reklamowanego hasłem "Bardziej ludzkie od ludzi". Tyle że lęk przed śmiercią, jaki odczuwali bohaterowie arcydzieła Ridleya Scottta, zastąpiony tu został brakiem ciała. Kluczową rolę odgrywa więc wyobraźnia. To dzięki niej Theodore'owi, człowiekowi wyjątkowo wrażliwemu i kreatywnemu, tak łatwo zaakceptować nienamacalność swojej kobiety. To dzięki niej Samantha potrafi odczuć przyjemność podczas wyimaginowanego seksu, który to, jak sama mówi, odmienia ją całkowicie. Jej stale rozwijająca się jaźń sprawia, że jest w stanie osiągnąć orgazm, a innym razem odnieść wrażenie, iż swędzi ją kark. Rzecz w tym, że i tak nigdy nie dowie się, co to zapach, smak i dotyk, co wespół ze strachem Theodore'a o jej sztuczność przyczyni się do ich pierwszego kryzysu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwqpvAFsDHDcV0EioXgnJU25-qawbf7Xkf2LAIg6S_vw76PIlaxqixavBqNeq72ZiIUVf7Pd2aeN6U1Z2wNF55PTPFYqivPupuDtY19iMhuQgi8tLwaMhyq17peEeOYoAXYitmypKUWjw/s1600/herher.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwqpvAFsDHDcV0EioXgnJU25-qawbf7Xkf2LAIg6S_vw76PIlaxqixavBqNeq72ZiIUVf7Pd2aeN6U1Z2wNF55PTPFYqivPupuDtY19iMhuQgi8tLwaMhyq17peEeOYoAXYitmypKUWjw/s1600/herher.png" height="349" width="640" /></a></div>
<br />
Brzmi to może nieco absurdalnie, ale "Ona" to przecież film-metafora. A w zasadzie zbiór metafor. Rząd luster, w których odbijają się kolejne aspekty tego, co zwykło się nazywać miłością. Wraz z kryzysem związku pojawia się tak typowa dla przeciętnych par skrywana samotność i brak porozumienia. Jedynym rozwiązaniem jest rozmowa i pełne zaakceptowanie samego siebie i swoich ograniczeń. Można by powiedzieć, że brak ciała Samanthy stanowi odzwierciedlenie fizycznych niedoskonałości drugiej osoby i wynikających z tego kompleksów, które należy wspólnie zwalczyć. Można też jednak powiedzieć, że brak ciała wynika z tego, że Samantha nie jest niczym więcej, jak wyobrażeniem personifikacji marzenia. Jeśli tylko nie wzorować wyglądu wyśnionej osoby na kimś znajomym czy widzianym na ulicy, ta prezentuje się bardzo niewyraźnie. Jak przez mgłę. Leżąc w łóżku środkiem nocy swój ideał możemy więc tworzyć niemal wyłącznie z cech psychicznych. A co, jeśli kogoś takiego w końcu naprawdę spotkamy, ale fizycznie nie będzie dla nas osobą w żaden sposób atrakcyjną? Theodore zdaje się być człowiekiem, któremu udaje się przezwyciężyć ten (potencjalny) problem. Tak bardzo skupia się na wnętrzu, że wszystko to, co na zewnątrz przestaje być istotne. Tyle że nie chodzi o wnętrze drugiej osoby, lecz o jego własne. Wszak Samantha jest "pustą kartką", którą wypełnił on na swoje podobieństwo (nieważne, że następnie rozwija się ona samodzielnie, gdyż przez dłuższy czas jest on jej stałym punktem odniesienia). To zaś uwypukla, iż projekcja ideału to nie tylko uprzedmiotowienie człowieka, ale też iście narcystyczne wyobrażenie miłości. Niemniej, Theodore to narcyz nie ze względu na zbyt duże ego, a dlatego, że jest ofiarą swoich czasów. Ofiarą stałego dążenia do uproszczenia wszelkich sfer życiowych.<br />
<br />
Jeśli jednak fabułę filmu potraktujemy mniej umownie, należałoby zadać pytanie, czy możliwym jest, aby brak fizycznego kontaktu nie był równoznaczny z powstaniem jakiegoś dystansu. O potrzebie seksu i jakiegokolwiek dotyku wiele mówią wykorzystane w filmie kolory. Przez większość czasu górna część garderoby bohatera jest czerwona. Czerwień, jak wiadomo, jest kolorem miłości, namiętności i krwi. Jest więc kolorem cielesności. To właśnie czerwienią ubioru Theodore wyróżnia się częstokroć z tłumu. To ona czyni go żywszym i na swój sposób prawdziwszym od otoczenia. Czasem pełnego barw zimnych (miasto), czasem ciepłych (plaża), ale zwykle wyzbytego czerwieni (wymownymi wyjątkami są szafki znajdujące się w mieszkaniu bohatera czy lekko prześwitujące ścianki znajdujące się w jego pracy, a - niewątpliwie nie bez powodu - przypominające zasłony typowe dla domów publicznych). Garderoba bohatera doskonale też współgra z zadziwiająco seksownym głosem Samanthy. Rzecz w tym, że w najgorętszych fragmentach filmu dominuje wizualne zimno. Podczas seksu ze swoim systemem operacyjnym Theodore ubrany jest w śnieżną biel. Podczas (próby) seksu z surogatką, która użycza Samancie swoje ciało, ubrany jest w koszulę błękitną. Wreszcie czerwień powoli przestaje dominować w jego odzieży, a w ostatnich sekwencjach filmu, kiedy nie ma już mowy o jakichkolwiek zbliżeniach, jest mu ona całkiem obca. Ale wówczas kolor ten wyraźnie pojawia się w ubiorze jego samotnej i nieco neurotycznej przyjaciółki, z którą spędza stopniowo coraz więcej czasu...<br />
<br />
Rozwój związku Theodore'a i Samanthy przepełniony jest radami dotyczącymi budowania prawdziwie udanych relacji partnerskich. Zarazem z powodu swojej abstrakcyjności skazany jest na porażkę. Tylko pozornym paradoksem jest więc to, że najbardziej romantyczne i liryczne fragmenty filmu są tymi najsmutniejszymi. Zwiastunem tejże porażki jest też bardzo specyficzne wykorzystanie dźwięku. W scenach rozgrywających się w niemal pustych pomieszczeniach, kiedy bohater znajduje się w pracy naprzeciwko swojego komputera albo kiedy rozmawia z Samanthą w swoim mieszkaniu, tło regularnie wypełnia bardzo niepokojąco brzmiący szum. Przypomina on dźwięk, jaki usłyszeć można choćby w "Obcym - ósmym pasażerze Nostromo", kiedy tytułowy statek kosmiczny przemieszcza się tyleż tajemniczą, co złowrogo wyglądającą przestrzenią kosmiczną. Skojarzeń z tradycją S-F jest zresztą więcej. Oto przecież to, co można nazwać wpływem "Łowcy androidów" zamienia się na melodramatyczny odpowiednik konfliktu człowieka z maszyną w "2001: Odysei kosmicznej". Samantha nie tylko całkowicie wyzbywa się swoich ograniczeń, ale i staje się w końcu bytem już tak rozwiniętym, że postanawia zniknąć ze świata człowieka, w którym nie znajduje już nic interesującego.<br />
<br />
Ostatecznie znowu więc jawi się ona jako marzenie, które pryska, gdy tylko wstajemy z łóżka budząc się rano. Jest doskonała, czyli nierealna. Nieludzka. Gdyby "Ona" rozgrywała się w czasach obecnych, Samantha albo byłaby duchem (i jednocześnie wyidealizowanym wspomnieniem zmarłej osoby), który w końcu godzi się z tym, że nigdy już nie będzie mógł wtulić się w ciało swojego wybranka i opuszcza świat żywych, albo chorobą psychiczną, z której schizofrenik zdaje sobie wreszcie sprawę i zaczyna ją leczyć lub chociaż neutralizować odpowiednimi lekami. Nawet bohater komiksu "Pssst!" na koniec pozostaje sam. W ostatniej scenie swojej opowieści wraca na mostek nad rzeczką i ponownie rzuca do niej kamykiem. Tym razem obok niego już nikt się nie pojawia. <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
"A przecież biel</div>
<div style="text-align: center;">
najlepiej opisać szarością</div>
<div style="text-align: center;">
ptaka kamieniem</div>
<div style="text-align: center;">
słoneczniki</div>
<div style="text-align: center;">
w grudniu</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
dawne erotyki</div>
<div style="text-align: center;">
bywały opisem ciała</div>
<div style="text-align: center;">
opisywały to i owo</div>
<div style="text-align: center;">
na przykład rzęsy</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
a przecież czerwień</div>
<div style="text-align: center;">
powinno opisywać się</div>
<div style="text-align: center;">
szarością słońce deszczem</div>
<div style="text-align: center;">
maki w listopadzie</div>
<div style="text-align: center;">
usta nocą</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
najplastyczniejszym</div>
<div style="text-align: center;">
opisem chleba</div>
<div style="text-align: center;">
jest opis głodu</div>
<div style="text-align: center;">
jest w nim</div>
<div style="text-align: center;">
wilgotny porowaty ośrodek</div>
<div style="text-align: center;">
ciepłe wnętrze</div>
<div style="text-align: center;">
słoneczniki w nocy</div>
<div style="text-align: center;">
piersi brzuch uda Kybele</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
źródlanym</div>
<div style="text-align: center;">
przeźroczystym opisem</div>
<div style="text-align: center;">
wody</div>
<div style="text-align: center;">
jest opis pragnienia</div>
<div style="text-align: center;">
popiołu</div>
<div style="text-align: center;">
pustyni</div>
<div style="text-align: center;">
wywołuje fatamorganę</div>
<div style="text-align: center;">
obłoki i drzewa wchodzą</div>
<div style="text-align: center;">
w lustro</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
brak głód</div>
<div style="text-align: center;">
nieobecność </div>
<div style="text-align: center;">
ciała</div>
<div style="text-align: center;">
jest opisem miłości</div>
<div style="text-align: center;">
jest erotykiem współczesnym"</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>Tadeusz Różewicz "Szkic do erotyku współczesnego", 1963</b><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcmr6_FwFOjwOR5t0PA0RspCZlPctR29NDs-zhOQjnb4owyJmVEBCvX_vtnmSpO-kwwAb0Sd9eobMwGGP1J4sdXZmmbbfphVF_0NYRU7jGY_q7_6fpXbnUvU-5uKexShoMZmsHRJQZla4/s1600/her.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcmr6_FwFOjwOR5t0PA0RspCZlPctR29NDs-zhOQjnb4owyJmVEBCvX_vtnmSpO-kwwAb0Sd9eobMwGGP1J4sdXZmmbbfphVF_0NYRU7jGY_q7_6fpXbnUvU-5uKexShoMZmsHRJQZla4/s1600/her.jpg" height="352" width="640" /></a></b></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-79255387484157871332014-01-23T11:44:00.002+01:002014-01-23T15:24:35.259+01:00Człowiek, który słyszał za dużo - Berberian Sound Studio (Peter Strickland, 2012)<div style="text-align: center;">
<i>Tekst autorstwa Krzysztofa Ryszarda Wojciechowskiego, pierwotnie opublikowany na łamach założonego i prowadzonego przezeń <a href="http://rekopisznalezionywarkham.blogspot.com/">Rękopisu znalezionego w Arkham</a>.</i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgY6y7wHfXTA6h3E-mRDk-ppHyFOjk5iHwxfgKleNimNWTM473yrv0tZAXOomoZOtlbApDHBb-RHp9Jo2hEdWvPxhzI8asDZa6WL-YwnxMAAUTcXxSm4djmyQuUieA02Pb4o-NCCa_mx6Y/s1600/berb.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgY6y7wHfXTA6h3E-mRDk-ppHyFOjk5iHwxfgKleNimNWTM473yrv0tZAXOomoZOtlbApDHBb-RHp9Jo2hEdWvPxhzI8asDZa6WL-YwnxMAAUTcXxSm4djmyQuUieA02Pb4o-NCCa_mx6Y/s1600/berb.jpg" height="476" width="640" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Barbara Steele, jedna z pierwszych <i style="mso-bidi-font-style: normal;">scream
queen</i> w historii kina, zapytana o kulisy realizacji włoskiego filmu
grozy "Maska Szatana" wyznała dziennikarzom, że reżyser Mario Bava
wymusił na niej nauczenie się kilkunastu rodzajów krzyku. Pani Basia
najzwyczajniej w świecie fantazjowała, bo faktem jest, że jej wrzaski wcale go
nie interesowały. Zarówno w wersji anglojęzycznej, jak i włoskiej film był w
całości udźwiękawiany w studiu, a głos do jej roli podkładały inne aktorki. Mario
Bava - tak jak wielu innych twórców kina rodem z Italii - programowo rezygnował
z nagrywania dźwięku na planie. Ograniczało to wiele zmartwień, a do tego
pozwalało reżyserom w pełni skupić się na warstwie wizualnej filmu i nie
przejmować się plątaniną kabli czy wchodzącymi w kadr "szczurami na
tyczkach". To interesujące zjawisko miało też wpływ na ostateczny odbiór,
bo w konsekwencji wtórne podkładanie dialogów i efektów dźwiękowych jeszcze
bardziej potęgowało oniryzm charakterystyczny dla włoskiego kina gatunku. Motyw
ten w swoim drugim filmie wykorzystał nieznany jeszcze szerszej publiczności,
ale znakomicie rokujący angielski reżyser Peter Strickland.<br />
<br />
<a name='more'></a></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Kino Brytyjczyka ma pewne cechy wspólne z dorobkiem Nicolasa Winding Refna.
Podobnie jak Duńczyk Strickland garściami czerpie z kina gatunku, które
dekonstruuje i któremu składa swoisty hołd. W zamyśle to twórczość daleka od
tarantinowskiego pastiszu, skłaniająca się raczej ku filmowi niezależnemu,
tworzonemu w duchu Johna Cassavetesa ( ze wskazaniem na "Zabójstwo
Chińskiego Maklera", najbardziej gatunkowy tytuł w jego dorobku). Swoim
debiutem - thrillerem przebranym w kostium kameralnego filmu artystycznego,
podstępnie wdarł się na festiwalowe salony. W swoim najnowszym dziele odwraca
rolę formy i treści, tym samym ukazując drugą stronę swojej twórczości -
"Berberian Sound Studio" to obraz <i style="mso-bidi-font-style: normal;">arthouse'owy</i>
wystylizowany na włoski horror.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Film opowiada historię brytyjskiego dźwiękowca (w tej roli charakterystyczny
Toby Jones, kojarzony najbardziej z "Bez skrupułów", gdzie
zagrał Trumana Capote), który zostaje zatrudniony przez włoską wytwórnię do
pracy przy wyjątkowo brutalnym i perwersyjnym filmie grozy w reżyserii
niejakiego Giancarlo Santiniego. Bohater jest znakomitym rzemieślnikiem, ale
nie miał nigdy okazji pracować przy horrorze. Jak dowiadujemy się z kontekstu,
na co dzień udźwiękawiał filmy przyrodnicze i programy dla dzieci. Obraz, przy
którym przyjdzie mu pracować, nazywa się "Equestrian Vortex",
co w wolnym tłumaczeniu znaczy "Jeździecki Wir", przez co był
przekonany, że jego tematyka będzie związana z końmi. Ze strzępków
informacji dowiadujemy się, że oprócz koni pojawiają się w nim:
czarownice, inkwizytorzy, elitarna szkoła dla młodych dziewcząt oraz morderstwa
i tortury kobiet. Dużo morderstw i tortur kobiet.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="360" src="//www.youtube.com/embed/H7zIfUwwoQ0" width="640"></iframe>
<br />
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<br />
Już od pierwszych scen reżyser "Berberian Sound Studio" sugeruje
nam, że będziemy oglądać niepokojący, straszny film - dreszczowiec, a może
krwawy horror w konwencji <i style="mso-bidi-font-style: normal;">slashera</i>.
Tymczasem nie uświadczymy w nim ani jednego trupa, chociaż w wyobraźni głównego
bohatera padną ich setki. W czasie scen nagrywania postsynchronów nie zobaczymy
również fragmentów filmu Santiniego. Obraz zastępuje skomplikowany grafik z
linią czasu, na której zamalowane obszary oznaczają poszczególne dźwięki. W
jednej z początkowych scen zamazane na nim pola przybierają kształt
przypominający plan gotyckiego zamczyska. Wtedy jeszcze tego nie wiemy, ale to
po jego labiryntach przyjdzie błądzić bohaterowi filmu Stricklanda.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Dźwięki mające towarzyszyć scenom okaleczania i zadawania ran nagrywane są
przy użyciu dźganych, siekanych i miażdżonych owoców oraz warzyw. Najbardziej
niepokojące i sugestywne ujęcia to właśnie dość osobliwe i dwuznaczne zbliżenia
na martwą naturę, która staje się alegorią ciał zamordowanych ludzi i scen
gore. W obiektywie Stricklanda gnijące owoce i warzywa wyglądają niczym
milczące, majestatyczne zombie z filmów mistrza włoskiej makabry Lucio
Fulciego. W studiu do imitowania dźwięków używa się przeróżnych przedmiotów -
od łańcuchów, młotów, po specjalnie skonstruowane przyrządy - które w rękach
ekipy realizatorskiej stają się narzędziami tortur. Dźwiękowcy zmuszający
aktorki dubbingowe do ciągłych wrzasków są jak inkwizytorzy, a w bohaterze
przez atmosferę panującą w pracy stopniowo zachodzą zmiany i przeistacza się w
jednego z nich. W "Berberian Sound Studio" nie zobaczymy też co
prawda oskarżonych o czary i torturowanych bohaterek filmu Santiniego, ale
symbolizują je kobiety podkładające im głos, które wchodzą w związki z
mężczyznami związanymi ze studiem licząc na to, że uleganie ich zachciankom
ułatwi im karierę. Ostatecznie są tylko wykorzystywane i poniżane przez
włoskich macho, a na końcu naprawdę torturowane - notabene przy pomocy dźwięku,
bo Strickland konsekwentnie nie ukazuje na ekranie żadnej przemocy fizycznej.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
Informacje, jakie o fikcyjnym filmie ujawnia Strickland wskazują, że
"Equestrian Vortex" ma być wypadkową dwóch najsłynniejszych włoskich
horrorów gotyckich - "Maski Szatana" (1961) Mario Bavy i
"Suspirii" (1977) Dario Argento. Ten pierwszy, niekiedy nazywany
"Obywatelem Kanem kina grozy", jest jednym z tytułów, które na
początku lat sześćdziesiątych wprowadziły horror na nowe tory - dosadne efekty
zapowiadały erę gore i obrzydliwości, a wysmakowana narracja wizualna
wyznaczyła nowe standardy języka, którym snuto celuloidowe opowieści
niesamowite. Natomiast "Suspiria" jest <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>obrazem tak wpływowym, że mimo iż minęło
trzydzieści pięć lat do od jego powstania, to do dziś pozostaje wzorcem
współczesnego filmu gotyckiego, a jego echa mocno pobrzmiewają w tak popularnym
obecnie azjatyckim kinie grozy. Obaj reżyserzy, prócz tego, że tworzyli
horrory, są też najważniejszymi przedstawicielami nurtu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">giallo</i> - odmiany hitchockowskiego thrillera, który w pierwszej
połowie lat sześćdziesiątych został właśnie przez Bavę przedefiniowany na
włoską modłę. Tworząc "Blood and Black Lace" (1964) odrzucił
czarno-białą estetykę i psychologiczny aspekt ówczesnego dreszczowca, a całą
fabułę zbudował wokół serii brutalnych zabójstw. Film zamienił się w pełną
przemocy krwawą wyliczankę, tym samym dając podwaliny pod amerykański <i style="mso-bidi-font-style: normal;">slasher</i>. Fabuła "Berberian Sound
Studio" w dużej mierze również opiera się na dekonstrukcji gatunku. Film
Stricklanda jest bowiem w prostej linii potomkiem "Powiększenia", w
którym Antonioni również grał konwencją włoskiego thrillera, zapożyczając z
niego atmosferę i estetykę, ale pomijając jego główną cechę - akt zbrodni.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjro_7lSWca-ZzVAyI8Xkd0WohqW3Wj3Lr2IQU05g0DdZMfxubnqv_0lpGtteW0aYWfQaeNYxN93fr-z_PfY_6gg7OSeipWyZNToLZd18OeVtZ5A6v30Lal-hNaK7wkuoWXZXGJPEqnLSg/s1600/scream+bitch+scream.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjro_7lSWca-ZzVAyI8Xkd0WohqW3Wj3Lr2IQU05g0DdZMfxubnqv_0lpGtteW0aYWfQaeNYxN93fr-z_PfY_6gg7OSeipWyZNToLZd18OeVtZ5A6v30Lal-hNaK7wkuoWXZXGJPEqnLSg/s1600/scream+bitch+scream.png" height="346" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Sama postać reżysera "Equestrian Vortex", Giancarlo Santiniego,
jest groteskową hybrydą obu wspomnianych mistrzów <i style="mso-bidi-font-style: normal;">giallo</i> - jest kobieciarzem zachowującym się jak gwiazda rocka, co
było cechą Dario Argento, cieszącego się w latach siedemdziesiątych wielką
estymą, ale też przychodzi do studia z psem, jak miał w zwyczaju Mario Bava.
Należy przy tym zaznaczyć, że film Stricklanda w żadnym stopniu nie jest próbą
realistycznego oddania atmosfery panującej we włoskich studiach filmowych, czy
odrysowania sylwetki któregoś z tych reżyserów. Jest za to ekspresjonistycznym
przełożeniem lęków związanych z pracą w komercyjnym przemyśle filmowym, tak jak
"Głowa do wycierania" Davida Lyncha była celuloidową emanacją jego
obaw związanych z ojcostwem.</div>
</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Strickland swój znakomity debiut ("Katalin Varga", 2009 r.)
zrealizował za własne pieniądze, przez co była to bardzo oszczędna
produkcja.
Przy swoim drugim dziele uzyskał wsparcie brytyjskich producentów, ale
nie
spowodowało to zmiany jego podejścia do materii filmowej. Cała akcja
filmu rozgrywa się wyłącznie w pomieszczeniach i na korytarzach
studia dźwiękowego. Pomijając więc udział cenionego dziś Toby'ego
Jonesa, film
nie ma elementów, które mogłyby być drogie i zapewne dzięki temu reżyser
zachował całkowitą wolność artystyczną i mógł stworzyć kolejny
nieszablonowy
film. "Berberian Sound Studio" nie jest jednak pozbawione
efekciarstwa, a może jest go nawet więcej niż w przeciętnej współczesnej
produkcji
tego typu. Zamysł polegał na tym, by środek ciężkości przenieść z
poziomu
wizualnego na słuchowy. Ujęcia trikowe zastąpiono tutaj dźwiękowymi
efektami
specjalnymi. To chyba pierwsza udana produkcja tego typu od czasu
"Rozmowy" Francisa Forda Coppoli (również będącej swoistym hołdem dla
"Powiększenia"), która tak bardzo skupia się na akustycznym elemencie
narracyjnym. Tam również zagrano konwencją dreszczowca, w której
wojeryzm (tak
charakterystyczny dla poetyki thrillera) w dużym stopniu zastąpiono
podsłuchiwaniem.
Główny bohater "Berberian Sound Studio" jest też bardzo podobny do
protagonisty z filmu Coppoli: jest osobą nieśmiałą, skrytą i wycofaną, a
zadanie które zostało mu powierzone kłóci się z jego systemem wartości.
Jednak
jego profesjonalizm nie pozwala mu porzucić pracy, w której stopniowo
zatraca
się tak bardzo, że zostaje przez nią opętany i zaczyna tracić zmysły. W
filmie
Stricklanda wizja ta spotęgowana jest dodatkowo klaustrofobiczną
atmosferą, bo
postać grana przez Toby'ego Jonesa nie wychodzi właściwie ze studia i
coraz
bardziej oddala się od od świata zewnętrznego i rzeczywistości, którą w
filmie
symbolizuje korespondencja od jego matki, opisująca sielankową wiejską
codzienność. W pewnym momencie treść jednego z listów sprawia, że i ten
obraz
zostaje zburzony i przestaje się różnić od makabrycznego filmu, przy
którym
pracuje.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy myślimy o ambitnym wykorzystaniu poetyki włoskiego filmu grozy
wspominamy najczęściej "Nie oglądaj się teraz" Nicholasa Roega, czy
"Lśnienie" Stanleya Kubricka. "Berberian Sound
Studio" jest jednak bliższy horrorom psychologicznym Davida Lyncha,
którego - o czym się dziś często zapomina, wpisując całą jego twórczość na
poczet kina stricte artystycznego - też inspirowało włoskie kino gatunkowe
(Bava w szczególności). Dobrym skojarzeniem będzie również "Lokator"
Romana Polańskiego, ale większe związki odnajdziemy we wtórnym wobec niego, ale
równie znakomitym obrazie "Barton Fink", opowiadającym o cierpiącym
na niemoc twórczą i powoli popadającym w szaleństwo świeżo upieczonym
hollywoodzkim scenarzyście. U Stricklanda, podobnie jak w filmie braci Coen,
możemy szukać kabalistyczno- ezoterycznych metafor, bo surrealistyczna fabuła
może sugerować, że bohater jest duszą uwięzioną w zaświatach. W studiu panuje
mistyczna i tajemnicza atmosfera. Przez cały seans zastanawiałem się, czy
pracownicy odprawiają jakiś pogański rytuał, przy którym przyszło asystować
naszemu niczego nie świadomemu dźwiękowcowi. W filmie kilkakrotnie pojawia się
ujęcie, na którym tajemnicza dłoń w skórzanej rękawiczce (nieodłączny atrybut
mordercy we włoskich thrillerach) kończy dzień pracy w studiu wyłączając
dźwignią projektor filmowy. Idąc tropem mistycyzmu, możemy zinterpretować tę
postać jako Boga, czy też demiurga, w gnostyckim rozumieniu tego słowa -
Lucyfera, na którego chwałę pracuje cała ekipa. Poszlaki są oczywiście mgliste,
ale jeśli zaznaczymy, że Strickland przyznaje się do fascynacji kinem
transgresji spod znaku Kenetha Angera ("Lucifer Rising"), to zmusi
nas to do zatrzymania się przy tym aspekcie i przynajmniej rozważenia takiej
możliwości.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Mnogość przeróżnych mniej lub bardziej prawdopodobnych interpretacji jest
jedną z cech "Berberian Sound Studio". Strickland rozrzuca bowiem
fałszywe tropy, tak jak zwykli to czynić twórcy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">giallo</i>, kierując podejrzenia na co rusz to inne postacie i
odwracając tym samym uwagę widza od prawdziwego mordercy. Ja osobiście
najchętniej odczytałbym ten film po prostu na poziomie egzystencjalnym. Mimo
tego, że może wydawać się dziełem trudnym i enigmatycznym, to dla miłośnika
kina grozy jego wydźwięk jest dość oczywisty: horror jest jak dubbing, który
przekłada nasze największe lęki i pragnienia na język filmu.<br />
<br />
<b>Krzysztof Ryszard Wojciechowski </b><br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhti-XyS7n2SJwOa9x8nntKkZJxEHHTskq-SjV_KduuDOBL9feKNgVvJMCqSLGhpoh4H_Oqd0aMvaYPGjOVeVNMLqpzExfGolMAqNlZ8b4Zdwt7Gj6Yi3Rsoz0mJ9GMkG7CLh7rSq8F-K8/s1600/berberian.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhti-XyS7n2SJwOa9x8nntKkZJxEHHTskq-SjV_KduuDOBL9feKNgVvJMCqSLGhpoh4H_Oqd0aMvaYPGjOVeVNMLqpzExfGolMAqNlZ8b4Zdwt7Gj6Yi3Rsoz0mJ9GMkG7CLh7rSq8F-K8/s1600/berberian.jpg" height="640" width="432" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-29764331028907240972014-01-19T15:52:00.001+01:002014-04-15T14:54:11.137+02:00Pod Mocnym Aniołem (Wojciech Smarzowski, 2014)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<i>Tekst opublikowany też na łamach portalu <a href="http://e-splot.pl/">E-Splot</a>.</i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXLSZARKC5NmDkZ5cI9ln2EA-LQT-Li5qNYA5IiHPdK-uUg-pBlgVaK40GVSrriBftiQc4yF6hZMJ2pxOSFli3Fk9sd7iFIKsGmEpNF7UBjGAKx7-oUqptNYC5XXDfhCcCjeLDzW9byfI/s1600/anio%C5%82.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXLSZARKC5NmDkZ5cI9ln2EA-LQT-Li5qNYA5IiHPdK-uUg-pBlgVaK40GVSrriBftiQc4yF6hZMJ2pxOSFli3Fk9sd7iFIKsGmEpNF7UBjGAKx7-oUqptNYC5XXDfhCcCjeLDzW9byfI/s1600/anio%C5%82.jpg" height="320" width="640" /></a></div>
<br />
Smarzowski od samego początku swojej kinowej kariery spotykał się z zarzutami o zbytnią groteskowość i/lub drastyczność swoich obrazów. Zarzutami zwykle nieuzasadnionymi. W zeszłorocznej "Drogówce" pojawiły się już niestety objawy pewnego zmęczenia reżysera, wynikłe, jak mniemam, z jego pracoholizmu. Filmem tym, choć w gruncie rzeczy znakomitym, autor w kilku miejscach popadał bowiem w manieryzm. Nędza i brud zdarzały się nawet tam, gdzie zdarzyć się wcale nie musiały (a raczej nie powinny). Ostatecznie można to jednak było usprawiedliwić tym, że u swoich podstaw film miał przecież satyryczne przejaskrawienie rzeczywistości. Szkoda, że bronić "Pod Mocnym Aniołem" nie jest już tak łatwo.<br />
<br />
<a name='more'></a>Najnowszy film pana Wojtka to w zasadzie kino paradoksu. Paradoksu, który tkwi nie tylko w nim samym, ale i w próbie jego, nomen omen, trzeźwej oceny. Z jednej strony jest to pozycja bardzo celna i tak samo ciekawa. Znajdziemy w niej liczne przerażające obserwacje smutnych żywotów alkoholików. Groteskowe, ale jak najbardziej prawdziwe (znacie <a href="http://www.youtube.com/watch?v=RhevWlANpPs">"Korkociąg"</a>?). Smarzowski nagromadził u siebie mnóstwo najrozmaitszych pijanych sytuacji dążąc do swoistego zuniwersalizowania naszego sportu narodowego. I to mu się udało - koszmar jednego polskiego alkoholika jest zarazem zbiorowym koszmarem wszystkich polskich alkoholików. Jedna postać staje się dwoma, dwie stają się jedną. Granicy między jawą a swego rodzaju snem nie ma. <br />
<br />
Z drugiej strony brakuje w tym wszystkim wyczucia. Brakuje czegoś, co dla wszechobecnego syfu stanowiłoby choćby minimalną przeciwwagę (bo nie jest nią zaskakująco rzadki humor, przeważnie będący zresztą humorem [celowo] prostackim, ani też romantyczny wątek miłosny, który znajduje się ledwie na marginesie historii). Wszyscy (sic!) chodzą tu zarzygani, obszczani i obsrani. Jeden typ wypada podczas imprezy z okna i wraca połamany czołgając się, aby móc napić się więcej. Drugi siada przy przystanku na koszu na śmieci myląc go z kiblem. I robi swoje. Pewna biedaczka zostaje przyłapana przez swojego męża na kradzieży pieniędzy (wiadomo na co), za co zostaje ukarana gwałtem analnym. I tak w kółko, do samego końca (filmu lub widza, chciałoby się sparafrazować pewnego twardziela). Problem z tego wynikły jest oczywisty i przecież, o zgrozo, typowy dla reżyserów dopiero początkujących. Kolejne sceny nie straszą, lecz znieczulają. Niektóre z nich najwyżej brzydzą, czasem nawet bardzo, ale ostatecznie ilość wypitego przez kolejne postaci alkoholu sprawiła tylko, że po seansie sam miałem ochotę się napić. Co też uczyniłem. Cel tego wszystkiego - obawiam się, że niepowiązany z moją sympatią do browaru - również jest oczywisty. Smarzowski chciał zszokować. Tak bardzo chciał zszokować, że postanowił nakręcić najobrzydliwszy film w historii kina polskiego. I to mu się chyba także udało, tyle że ceną okazała się jakość. <br />
<br />
Żeby było ciekawiej, od strony formalnej jest to być może nawet najlepsze dokonanie kontrowersyjnego autora. Film jest niekończącym się ciągiem nie tylko różnego rodzaju aktów przemocy i niepoliczalnych ilości wydalanych różnymi otworami wydzielin, ale też halucynacji. Zobrazowanie delirium i stanów spokrewnionych udało się rewelacyjnie. Nagłe przebitki niczym flashbacki z ledwie pamiętanej imprezy. Rozbijanie scen na części i mnożenie mylnych tropów odnośnie prawdziwości kolejnych wydarzeń. Montaż imitujący pamięć ludzką (kto wie, może nawet Alain Resnais byłby dumny). I wreszcie to ostatnie ujęcie, tradycyjnie sfilmowane za pomocą kranu, od dawna będące już podpisem, jaki Smarzowski składa pod swoją twórczością. Niby banalnie proste, ale w kontekście wydarzeń całego filmu będące kropką nad i błyskotliwą tak, jak miało to miejsce w dwóch wcześniejszych filmach reżysera. Nic, tylko bić brawo. <br />
<br />
Co jednak z imponującej formy, jeśli w imię nie zawsze fajnej zasady "coś za coś" nikną gdzieś w tym wszystkim emocje i dramaturgia? Już nie chodzi tylko o to rozczarowujące usilne szokowanie odbiorcy, ale o bohatera. Postaci drugoplanowe są na ogół świetne. Bardzo wyraźne, o ciekawych życiorysach, zagrane przez utalentowanych aktorów. Wiadomo (powiedzmy). Rzecz w tym, że tej, która jest najważniejsza, jest w pewnym sensie najmniej. Cały film to projekcja jej zniszczonego umysłu, ale co mi z narracji subiektywnej, skoro, o dziwo, niemalże nie ma w niej psychologii? Przesadnie literackie dialogi, ciul wie dlaczego w ogóle mające tu aż tyle miejsca, też nie pomagają. "Pod Mocnym Aniołem" to rzecz do bólu fizyczna i niestety tylko fizyczna. Cierpienie psychiczne zostało tak naprawdę ledwie naszkicowane. To się sprawdza w wypadku epizodów i drugiego planu, ale jakim cudem miałoby się sprawdzić u głównego bohatera? U gościa, który ma być podstawą fabuły, a jednak jawi się tylko jako pierwszy lepszy pretekst do przedstawienia surrealistycznego maratonu żałosnych upadków i wulgarności. A ja bym chciał po prostu, tak zupełnie zwyczajnie, przejąć jego losami. Zdaje się, że nie ma w tym nic dziwnego.<br />
<br />
W każdym z poprzednich filmów Smarzowski korzystał z gatunkowego sztafażu. W "Weselu" była komedia romantyczna, w "Domie złym" czarny kryminał, w "Róży" western, a w "Drogówce" film sensacyjny. W "Aniele" pojawia się pewne sekwencja - dotycząca rolnika sprzedającego swojego konia - którą reżyser nagle wchodzi na teren horroru. I dochodzi do natychmiastowego orzeźwienia. Ale sekwencja ta kończy się, a wraz z nią potrzebna filmowi energia. Po każdym z poprzednich utworów Smarzowskiego czuło się swoistego kaca. Tymczasem po tym, choć przecież na samą myśl o przelanych w nim hektolitrach alkoholu może się zakręcić w głowie - żadnego kaca nie ma. Nie lubię takich paradoksów.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhu4Cjo32pshkQRFLcsNjnnxEwVfGSVrG0UnhN1imq_IdIjBU13Biz4jy9-Oa05ODYHITvWi-1ZfAU7fn2jLRrzVFgABBRPJXYiIPq4_dwoa-bHMSWqhGOQ0JT5mRQFvdP464as8YLK2A8/s1600/anio%C5%82%C5%82.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhu4Cjo32pshkQRFLcsNjnnxEwVfGSVrG0UnhN1imq_IdIjBU13Biz4jy9-Oa05ODYHITvWi-1ZfAU7fn2jLRrzVFgABBRPJXYiIPq4_dwoa-bHMSWqhGOQ0JT5mRQFvdP464as8YLK2A8/s1600/anio%C5%82%C5%82.jpg" /></a></div>
<br />
PS. Możliwe, że moje powyższe narzekanie brzmi nieco surowiej, niż brzmieć powinno. "Anioł" nie jest filmem złym. Jest filmem średnim, a złym jak na reżysera, który na koncie miał wcześniej wyłącznie pozycje wybitne. Co ciekawe, zdaniem Pilcha "Anioł" przebił "alkoholowe" klasyki Wildera, a nawet Hasa. Tylko mu przypadkiem nie wierzcie. Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com44tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-65944893175758550652014-01-16T15:49:00.002+01:002014-01-16T15:50:17.310+01:00Lekcja zła / Aku no Kyoten (Takashi Miike, 2012)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjr1xOk4ZWS4Bl4m2-tM4HQbqbiquUMFCfsJw0Tk6ohSzjbIW1MucODg3YeZyq7xhFrcy8Q70IEUGLaZFNy4avui7axdyP_9pX45BX4xf9DINJBwu8b1llUkkRGEfEfL7tA8TzIiF0HRTY/s1600/lesson-of-evil.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjr1xOk4ZWS4Bl4m2-tM4HQbqbiquUMFCfsJw0Tk6ohSzjbIW1MucODg3YeZyq7xhFrcy8Q70IEUGLaZFNy4avui7axdyP_9pX45BX4xf9DINJBwu8b1llUkkRGEfEfL7tA8TzIiF0HRTY/s640/lesson-of-evil.jpg" height="360" width="640" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Sięgając pamięcią do czasów szkolnych, nie potrafię sobie przypomnieć zbyt wielu nauczycieli, którzy zasługiwaliby na miano dobrych pedagogów. Zdarzało mi się jednak trafić na takich, którzy swoją inteligencją i entuzjazmem potrafili przekonać do siebie (a czasem i do nauki) nawet największych szkolnych buntowników. Niemniej, żaden z tychże nauczycieli nie mógłby równać się z prowadzącym lekcje języka angielskiego panem Harumim. Żaden z nich nie posiadał tak magnetycznej osobowości. Ale cóż, Harumi to pedagog doskonały. Tyle że ma on pewną specyficzną słabość, która może rzucać cień na jego liczne walory. Otóż bardzo lubi zabijać ludzi.<br />
<br />
<a name='more'></a>Poznajemy go, gdy ma ledwie 14 lat, na moment przed tym, jak pozbawia życia swoich rodziców. Nie są to bynajmniej jego pierwsze ofiary, aczkolwiek na kolejne przyjdzie widzowi sporo poczekać. Pierwsza godzina filmu ma bowiem konstrukcję swoistej układanki, trochę podobną do tej z klasycznego "Maratończyka" (J. Schlesinger, 1976). W luźno połączonych epizodach poznajemy codzienność dorosłego już bohatera (przywdziewającego maskę tzw. dobrego człowieka) i jego otoczenie. A to obserwujemy kulisy szkolnej afery związanej z oszukiwaniem podczas egzaminów, a to losy nastolatki wykorzystywanej seksualnie przez agresywnego nauczyciela WF-u. Tempo opowiadania nie należy do najszybszych, a różnorodność wątków sprawia, że początkowo ciężko przewidzieć, w którą stronę film ostatecznie podąży. Tajemniczość i niepokojąca atmosfera obecne są jednak na każdym kroku. Większość postaci zaplatana jest w pajęczynę i niedługo któraś z nich zostanie upolowana. A od tego momentu opowieść będzie już tylko przyspieszać i w trwającym prawie 40 minut finale uderzy z siłą tornada.<br />
<br />
Przebijanie igłami oczu, nabijanie na haki, oblewanie wrzątkiem, wyrywanie/odcinanie kończyn, przeszywanie ciał niezliczoną ilością pocisków. Takashi Miike, choć w ostatnich latach ewidentnie zgrzeczniał celując w zdobycie serc możliwie najszerszej widowni, stale kojarzony jest z kinem na wskroś brutalnym. Sława jego scen przemocy (i perwersji) przyczyniła się nawet do tego, że jego spokojniejsze dokonania zwykło się marginalizować lub całkiem ignorować. "Lekcja zła", jego pierwszy od 6 lat horror, stanowi zaś łącznik między jego surowszymi, wyciszonymi utworami, jak "Rainy Dog" (1997) czy "Ley Lines" (1999), a tymi, które zwykło się określać mianem szokujących, jak "Gra wstępna" (1999) czy "Ichi the Killer" (2001). Powrót do świata szeroko pojmowanej grozy jest powrotem Miike zupełnie nieprzewidywalnego, w obrębie jednego obrazu zmieniającego konwencje jak rękawiczki. Z tajemniczego prawie-kryminału o nauczycielu z mroczną przeszłością "Lekcja zła" przeobraża się w surrealistyczną jazdę bez trzymanki, a na koniec w krwawy slasher z elementami horroru cielesnego spod znaku "Wideodromu" (D. Cronenberg, 1983).<br />
<br />
Każde z kolejnych zaskakujących rozwiązań uzasadnione jest poczynaniami głównego bohatera. Początkowo reżyser przygląda mu się z daleka, lecz dystans, jaki nas od niego dzieli, jest stopniowo coraz mniejszy. Aż wreszcie nurkujemy w psychice Harumiego i zapoznajemy się z jego całym życiorysem. O tym, z jak dużą empatią Miike potrafi portretować nawet największych zwyrodnialców, przekonać się można było już nie raz (bodaj najlepszym przykładem ciągle pozostaje gangsterski majstersztyk "Graveyard of Honor" [2002]). Minęło już jednak tyle czasu od premier najostrzejszych obrazów Japończyka, że można było o tym zapomnieć. Więc Miike o tym przypomina. Tak, że aż boli. Jego Harumi przemierza szkolne korytarze w płaszczu przeciwdeszczowym, a deszcz, na który czeka, może być tylko koloru czerwonego. A jednak, nawet mimo widoku stosu zmasakrowanych ciał nastolatków, ciągle ciężko przestać o nim myśleć jako o pedagogu idealnym. "Kiedy tworzę swojego głównego bohatera, zmusza mnie on do zrobienia
filmu w pewien konkretny sposób" - tłumaczył reżyser. - "Bardzo lubię
swoich protagonistów, jestem wobec nich jak mężczyzna, który dla ukochanej kobiety zrobi wszystko".<br />
<!--[if gte mso 9]><xml>
<o:OfficeDocumentSettings>
<o:RelyOnVML/>
<o:AllowPNG/>
</o:OfficeDocumentSettings>
</xml><![endif]--><br />
"Lekcja zła" to nie tylko pozycja dzika. To przede wszystkim prowokacyjna zgrywa. Tak jak Harumi długo ukrywa swoją prawdziwą naturę, tak reżyser ukrywa prawdziwy charakter filmu. Porusza tematykę przemocy w japońskich szkołach, a nawet odnosi się do mitologii nordyckiej (bohatera obserwują kruki rzekomo będące wysłannikami Odyna), tylko czasem dystansując widza groteską i czarnym humorem. Rzecz w tym, że przejaskrawienia stopniowo przybywa, a wszystko to prowadzi wyłącznie do gatunkowego eskapizmu i na koniec całość wzięta zostaje w wyraźny cudzysłów. "To tylko kolejna gra" - przemawia w końcu twórca głosem jednej ze swoich postaci, po czym iście jajcarsko tańczy w ciele kolejnej. Oto Miike w swoim żywiole.<br />
<br />
We wcześniej cytowanym wywiadzie Japończyk mówił też, że ma wielką nadzieję, iż na koniec swojej kariery zrealizuje obraz, za który znienawidzi go cały świat. "Lekcja zła" okazuje się być językiem a zarazem środkowym palcem wystawionym w stronę widowni. Wskazuje na to, że - mimo ostatnich mocno komercyjnych filmideł na koncie autora - Miike jest na dobrej ku temu drodze. Szczerze kibicuję, choć nie chciałbym, aby takim dokonaniem był już znajdujący się obecnie na etapie pre-produkcji "The Outsider" z Tomem Hardy'm w roli głównej. Ta opowieść o amerykańskim żołnierzu wcielonym w szeregi yakuzy będzie z kolei długo oczekiwanym powrotem Miike do <i>yakuza eiga</i>. Do gatunku, który przecież właśnie on - wraz z m.in. Takeshim Kitano czy Kiyoshim Kurosawą - dwie dekady temu przywrócił do życia.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9rsV1tW18wAT2l6C0g0QXE0MqWj4TBCIrHLdqcAU5EPoc62RUe5YVI6udpOVvt7FpKopvYnEif2aEUurp8EQ9-kpauIlbQaFSPV5RH9PAlP6iu1_PulDmJbxkTMmaiK_pTQmVifjua9s/s1600/aku_no_kyoten_lesson_of_the_evil.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9rsV1tW18wAT2l6C0g0QXE0MqWj4TBCIrHLdqcAU5EPoc62RUe5YVI6udpOVvt7FpKopvYnEif2aEUurp8EQ9-kpauIlbQaFSPV5RH9PAlP6iu1_PulDmJbxkTMmaiK_pTQmVifjua9s/s640/aku_no_kyoten_lesson_of_the_evil.jpg" height="360" width="640" /></a></div>
<div id="stcpDiv" style="left: -1988px; position: absolute; top: -1999px;">
Miike
not only acknowledges the debt Sono owes him, he also exonerates his
colleague by returning the gesture, referring and borrowing quite
overtly from Sono’s recent output: two featured members of the film’s
young cast are the award-winning lead couple of Himizu, Fumi Nikaido and
Shota Sometani, while Cold Fish star Mitsuru Fukikoshi appears in an
important supporting role. - See more at:
http://www.midnighteye.com/reviews/lesson-of-evil/#sthash.fRr94938.dpuf</div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-24244661396295592082014-01-12T13:02:00.002+01:002014-01-14T21:42:39.493+01:002014 - potencjalne ulubione"Wilka z Wall Street" zabrakło oczywiście tylko dlatego, że jego premiera już była. Filmu jeszcze nie widziałem, ale strzelam w ciemno, że będzie to jeden z moich faworytów. Przejdźmy więc do reszty (kolejność trochę taka byle jaka):<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Rhymes For Young Ghouls" Jeff Barnaby</b></div>
<div style="text-align: center;">
Kinowy debiut Kanadyjczyka, którego krótkimi metrażami zachwycała się redakcja portalu Twitch (zacne miejsce, polecam). Ja ich nie widziałem, bo i nie mam jak dorwać, jednak sam trailer tegoż debiutu robi spore wrażenie. Poster też niczego sobie. No i temat - "uczłowieczanie" Indian w Kanadzie lat 70. - mocny, ważny, dla mnie bardzo interesujący. <a href="http://twitchfilm.com/2014/01/rhymes-for-young-ghouls-watch-the-exclusive-first-trailer-for-jeff-barnabys-harrowing-debut.html">Tutaj</a> wspomniany trailer oraz trochę informacji, a <a href="http://www.dailymotion.com/video/x130c1h_rhymes-for-young-ghouls-trailer-festival-2013_shortfilms">tutaj</a> scena z filmu. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMhMiSw1bKxNxvFzuOa70IZj5_WF3UNTr2Pea3lEdVoeVpEUmIph1-zvfNit4pQeg7BAiKjFhkmfIOu_fN0kQibb-drLO7OrvTorcU0NFbLsbdkka8rceZSxArBn0BdVozWUREs4IB93E/s1600/Rhymes.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMhMiSw1bKxNxvFzuOa70IZj5_WF3UNTr2Pea3lEdVoeVpEUmIph1-zvfNit4pQeg7BAiKjFhkmfIOu_fN0kQibb-drLO7OrvTorcU0NFbLsbdkka8rceZSxArBn0BdVozWUREs4IB93E/s400/Rhymes.jpg" width="276" /></a></div>
<br />
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: center;">
<b>"The Duke of Burgundy" (Peter Strickland)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Trzeci film autora niekonwencjonalnych i mniej lub bardziej zajebistych "Katalin Varga" i "Berberian Sound Studio" (osobiście wolę to pierwsze, choć jest trochę niedopracowane scenariuszowo). Będzie to melodramat, "cichy i delikatny, a zarazem bardzo intensywny", jak to ujął reżyser. Opowiadać będzie o popadającej w manię kolekcjonerce motyli oraz jej oddanym, ale coraz mniej tolerancyjnym dla jej pasji partnerze. Czyżby tym razem Strickland miał hołdować klasycznemu <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2010/12/kolekcjoner-rez-william-wyler-1965.html">"Kolekcjonerowi"</a>? No ja się nie pogniewam. I jeszcze ciekawostka: film produkowany jest przez Rook Films, które należy do Bena Wheatleya. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPqu_F_6rg66aviinhrd_9OlcBHw-nBnu2_Pk4fDrQYUuRObLFLUN6JuuIV-aW85nIA-v17MfNr12fZQBMCNAHM5HDQ3Z4c5jK3FGUUtvrUOTvQcV9uQ9vK3yewzNQHUIuUfaERxcm0jI/s1600/duke.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPqu_F_6rg66aviinhrd_9OlcBHw-nBnu2_Pk4fDrQYUuRObLFLUN6JuuIV-aW85nIA-v17MfNr12fZQBMCNAHM5HDQ3Z4c5jK3FGUUtvrUOTvQcV9uQ9vK3yewzNQHUIuUfaERxcm0jI/s1600/duke.jpg" width="270" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"High Rise" (Ben Wheatley)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Adaptacja
powieści JG Ballarda znanego już światu kina z obrazów takich jak
cronenbergowski "Crash" czy "Imperium słońca". Posiadający prawa do
adaptacji producent Jeremy Thomas próbował zrobić ten film już 30 lat
temu. Wówczas reżyserem miał być sam Nicolas Roeg. Rzecz jest satyrą
S-F, podobno tyleż komiczną, co brutalną. Wheatley mówi, że cieszy się
jak dziecko, iż się tym zajmie. Scenariusz napisała jego żona Amy Jump
("Kill List", "A Field in England"). Realizacja jeszcze się nie
rozpoczęła, ale znając błyskawiczne tempo Wheatleya można zgadywać, że
premiera odbędzie się jeszcze w tym roku. No chyba, że wreszcie doczeka
się on większego budżetu i będzie musiał zwolnić. Co prawda, tylko jego "Kill List" potrafię się
zachwycać i pozostałe tytuły z jego filmografii to dla mnie pewne
rozczarowania, jednak ślepo wierzę, że jeszcze zdarzy mu się rozbić
bank. </div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Pod mocnym aniołem" (Wojciech Smarzowski)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Tak pod kątem ilości humoru, jak i hektolitrów wódki, Smarzowski zdaje się wracać do "Wesela", a przynajmniej takie wrażenie sprawia podejrzanie sympatyczny zwiastun jego nowego dzieła. Czyli historia zatacza koło, jak się zdaje. Teraz reżyser ma zrobić sobie kilkuletnią przerwę. I dobrze, bo już w zacnej "Drogówce" w paru miejscach było widać pewne, nazwijmy to, zmęczenie. Niech sobie chłop odpocznie i nabierze sił do realizacji filmu o Wołyniu, który ma być (tego żądam!) polskim filmem dekady.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGAqcA7YuQ9MS9CwjTQttHvnRcXaAxbRo8hqPBN_nBUxwNmPns-WWV4SL0KMspg52ZATeo924jPryYSfEJzldOJ0aXyvbbri9EDGY9gn9kCirLl_MdN3lhfczsQqojXsD-FIBxJ4BB5VE/s1600/Pod-Mocnym-Aniolem-Plakat-01.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGAqcA7YuQ9MS9CwjTQttHvnRcXaAxbRo8hqPBN_nBUxwNmPns-WWV4SL0KMspg52ZATeo924jPryYSfEJzldOJ0aXyvbbri9EDGY9gn9kCirLl_MdN3lhfczsQqojXsD-FIBxJ4BB5VE/s1600/Pod-Mocnym-Aniolem-Plakat-01.jpg" width="277" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Jack Strong" (Władysław Pasikowski)</b></div>
<div style="text-align: center;">
"Pokłosie" nie było wielkim powrotem świetnego niegdyś reżysera. Było za to powrotem będącym niekoniecznie świadomie złożoną widowni obietnicą, że Pasikowski równię pochyłą ma już za sobą i teraz będzie tylko coraz lepiej. Aż w końcu wróci do poziomu, jaki gdzieś kiedyś prezentował. Czego mu, sobie i w ogóle całemu światu życzę.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVxZBxUHYcgE_FzxsNN9lra5mPbfCSeQC96gMbwqn39SgXkFl1cBk1B0oW1wmnFsQk6M0A1R43skgQ5ZiJJg8PZm29GSt8SSzYUhIzKemDNfRnxu-j7ckLMKB1UVfoCFbEjRGYNlXGNIk/s1600/jack_Strong.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVxZBxUHYcgE_FzxsNN9lra5mPbfCSeQC96gMbwqn39SgXkFl1cBk1B0oW1wmnFsQk6M0A1R43skgQ5ZiJJg8PZm29GSt8SSzYUhIzKemDNfRnxu-j7ckLMKB1UVfoCFbEjRGYNlXGNIk/s1600/jack_Strong.jpg" width="276" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Colt 45" (Fabrice du Welz)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Po zbyt wielu latach nieobecności, twórca dwóch z najlepszych horrorów XXI wieku wraca, tym razem z dramatem sensacyjnym/kryminalnym. Opowieść o młodym policjancie, który popada w obsesję na punkcie broni palnej. Jeśli "Kalwaria" była "Psychozą" przefiltrowaną przez "Teksańską masakrę piłą mechaniczną", to to będzie pewnie "Serpico" przefiltrowanym przez "Taksówkarza" i "Złego porucznika". Or something.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgcKyt4ml36je5ZsahL83fLiEbFcTNFhEuRNSt0X-ukPoctSwYZXP0C9MehV7ufWqtiYnPrcsBtQ96UcdoAArtLTE3a4Xa4dXP_56c3IEXyzxFblJ1YqgaS0ziSQYApHnU1M1Ve8XZ4KY/s1600/colt-45-fabrice-du-welz-poster-01.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgcKyt4ml36je5ZsahL83fLiEbFcTNFhEuRNSt0X-ukPoctSwYZXP0C9MehV7ufWqtiYnPrcsBtQ96UcdoAArtLTE3a4Xa4dXP_56c3IEXyzxFblJ1YqgaS0ziSQYApHnU1M1Ve8XZ4KY/s1600/colt-45-fabrice-du-welz-poster-01.jpg" width="300" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Alleluia" (Fabrice du Welz)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Ciul wie, czy premiera będzie jeszcze w tym roku. Jeśli tak, będę w siódmym niebie. Rzecz jest drugą częścią ponurej trylogii zapoczątkowanej "Kalwarią", a jej główną inspiracją była historia pary seryjnych morderców znanych jako The Honeymoon Killers. Dodajmy, że połowa tejże pary rozkochana była w voodoo, a współscenarzystą filmu jest Vincent Tavier, który niewiele rzeczy ma na koncie, ale jedną z nich jest "Człowiek pogryzł psa".</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC9XX3mlf1Lgp52cSdoe6XnvgEgxe8v2VERX-_LhWqjAa0Or7P3WEd4ua0Aw8qYH2DcwhzAgy4LNIKqELc3c6zhJRolC1lKXTkjYeUPsf27mtJp3izz6m8DnaQj-AbdRHPQ5B8eSVNnCg/s1600/alleluia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC9XX3mlf1Lgp52cSdoe6XnvgEgxe8v2VERX-_LhWqjAa0Or7P3WEd4ua0Aw8qYH2DcwhzAgy4LNIKqELc3c6zhJRolC1lKXTkjYeUPsf27mtJp3izz6m8DnaQj-AbdRHPQ5B8eSVNnCg/s1600/alleluia.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Godzilla" (Gareth Edwards)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Twórca "Monsters" zdaje się do takiego mainstreamu pasować jak pięść do nosa (albo raczej jak nos do pięści). Ale to właśnie jego nazwiska sprawia, że jestem niezmiernie ciekaw kształtu filmu. To inteligentny autor pełną gębą, maniak S-F i zadeklarowany fanboj Godzilli. Jego wersja może być blockbusterem roku, o ile tylko nie da(ł) się zjeść Hollywood (czy też o ile nie trafił na zbyt posranych producentów). Pierwszy teaser trailer prezentuje się całkiem apetycznie.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgV1LWC7BmemW1m7cYnCq2WSMA2B_Q44-4HoWvE6nbL28WOHyelf5BXoJQWcpIbmP_zhBOuwHhjm6qVNevv2L7ltRXu3reLFNkDfXTyQLl6VfQ33zNalzETDZHxORXhtD7ADRwVksjN3tA/s1600/godzilla2014_poster2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgV1LWC7BmemW1m7cYnCq2WSMA2B_Q44-4HoWvE6nbL28WOHyelf5BXoJQWcpIbmP_zhBOuwHhjm6qVNevv2L7ltRXu3reLFNkDfXTyQLl6VfQ33zNalzETDZHxORXhtD7ADRwVksjN3tA/s1600/godzilla2014_poster2.jpg" width="270" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"The Rover" (David Michod)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Długo oczekiwany drugi film autora znakomitego "Królestwa zwierząt" (i członka Blue-Tongue Films, czyli chyba najlepszej obecnie grupy filmowej na świecie). Tym razem Australijczyk przeniesie nas w bliżej nieokreśloną przyszłość, prawdopodobnie post-nuklearną, by opowiedzieć o kolesiu, który traci swój jedyny skarb (samochód) i postanawia zemścić się na gangu za to odpowiedzialnym. W czym pomóc mu ma jeden z jego członków, porzucony przez towarzyszy w chaosie jakichś tam niezbyt przyjemnych wydarzeń, ale chyba niezbyt potulny względem bohatera i do pomocy tylko zmuszony. Akcja rozgrywać ma się głównie na pustyni. Brzmi bardzo gatunkowo, ale podobnie pod tym względem brzmiał już zarys fabuły "Królestwa zwierząt", które przecież okazało się zupełnie niekonwencjonalne. Nie, żebym miał się gniewać, jeśli film okaże się jednak czymś bardziej rozrywkowym.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSxHb3lwyms51leeX_GLIh98k2XeRtkO1-czkI66OgJ_-M-Vvm3wbbFgYvhWH6dFixJ6z9VRlUCtcYjjsJVNc5Be6prVTqeFtchGkYvYRKgzjp36O2ziUyCH12GHoxDWlerejy0vTH92Y/s1600/rover.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSxHb3lwyms51leeX_GLIh98k2XeRtkO1-czkI66OgJ_-M-Vvm3wbbFgYvhWH6dFixJ6z9VRlUCtcYjjsJVNc5Be6prVTqeFtchGkYvYRKgzjp36O2ziUyCH12GHoxDWlerejy0vTH92Y/s1600/rover.png" width="265" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"The Strange Colors of Your Body's Tears" (Bruno Forzani, Helene Cattet)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Kolejny hołd dla giallo autorstwa twórców "Amer", którego docenić nie potrafię, ale którym mnie bardzo zainteresowali. Ich najnowsza produkcja zbiera raczej negatywne recenzje, ale skoro byłem zawiedziony "Amer", którym większość ludzików zwykła się zachwycać, to może... <a href="http://www.youtube.com/watch?v=wCyrlR2iRnE">Zabójczy teaser</a> i <a href="http://www.youtube.com/watch?v=CCiW3_vcNVo">zabójczy trailer</a>.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCQH6Wr6BuzM0YTXA9r7AeqjaXYCeaJXUpz6zd6ijzoBmvG4rfWDPmbnmuno2AQlNICSf2ITE3cMlcoHajiPL-_dHajNAs7eSzEjfp3GlQd4QYhaCj8gt1TWIHHCpcUENxiYNmg9VTpMw/s1600/StrtangeColorPoster-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCQH6Wr6BuzM0YTXA9r7AeqjaXYCeaJXUpz6zd6ijzoBmvG4rfWDPmbnmuno2AQlNICSf2ITE3cMlcoHajiPL-_dHajNAs7eSzEjfp3GlQd4QYhaCj8gt1TWIHHCpcUENxiYNmg9VTpMw/s1600/StrtangeColorPoster-1.jpg" width="300" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Michael Kohlhaas" (Arnaud des Pallieres)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Rozgrywająca się w Średniowieczu historia sprzedawcy koni, którego zwierzaki zostają mu nielegalnie skonfiskowane, co przeobraża go w szukającego sprawiedliwości buntownika (a następnie mściwego terrorystę). Co ciekawe, reżyser filmu swoją karierę zaczął już dobrych 17 lat temu, a to dopiero jego trzeci obraz. Tymi poprzednimi wiele nie zdziałał, a z tym trafił do Cannes. Zdjęcia autorstwa ulubionego operatora Francoisa Ozona. Montaż w wykonaniu asystentki Bruno Dumonta. MADS MIKKELSEN.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8kGlmWrNcHo4laVfTZGMYvwlf7CHkFE8ARbOO1lZ7XhjsLIshptRtCyGqCAIYf5NW5tJlM3e9P_Ow-F9zvoXd2edeNPAUWEyMe3UvZ_HazHAxD2XaJCTLCB2xCY11DijyNUfP-i5URlU/s1600/michael-kohlhaas-pictures-5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8kGlmWrNcHo4laVfTZGMYvwlf7CHkFE8ARbOO1lZ7XhjsLIshptRtCyGqCAIYf5NW5tJlM3e9P_Ow-F9zvoXd2edeNPAUWEyMe3UvZ_HazHAxD2XaJCTLCB2xCY11DijyNUfP-i5URlU/s1600/michael-kohlhaas-pictures-5.jpg" width="293" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Southern Bastards" (Jason Aaron, Jason Latour)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Mistrzowskie "Scalped" jakiś czas temu dobiegło końca i przyszła wreszcie pora na drugą autorską serię Aarona. Szkoda, że bez R.M. Guery na pokładzie, acz kreska Latoura też wygląda odpowiednio (zresztą i w "Scalped" miał on swój udział). Fabuła oscyluje wokół bandy rednecków, w tym mającego na koncie wiele trupów trenera lokalnej drużyny footballowej. Jeśli przyjrzeć się szczegółom (polecam pogooglować i regularnie zaglądać <a href="http://www.southernbastards.com/">w to miejsce</a>), to brzmi to trochę jak "Scalped" w wersji hardcore, lecz bez kontekstu historycznego oraz elementów westernu. Sam Aaron opisał to jako "<<The Dukes of Hazard>> zrobione przez braci Coen na metaamfetaminie". </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbVmGyosygxyHWnFTHNm_92dbJo_gzqfZC4nKz2cpawDoshPCXvB7uVh_6tNJUmyN4a3ipguxS_WX138XasC2xAdzJwaVR3tTMzlr-1mja3ECvcVmDPVux_KsU_ZoLsH1fMXcuL6DCe_k/s1600/southern-bastards-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbVmGyosygxyHWnFTHNm_92dbJo_gzqfZC4nKz2cpawDoshPCXvB7uVh_6tNJUmyN4a3ipguxS_WX138XasC2xAdzJwaVR3tTMzlr-1mja3ECvcVmDPVux_KsU_ZoLsH1fMXcuL6DCe_k/s1600/southern-bastards-1.jpg" width="262" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Miracleman: A Dream of Flying" (The Original Writer :), Mick Anglo, Alan Davis, Steve Dillon...)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Klasyk superhero, trochę zapomniany, wiecznie borykający się z problemami dotyczącymi praw autorskich. Stworzony w latach 50. przez Micka Anglo i zakończony przezeń na początku dekady kolejnej, w latach 80. wygrzebany, przedefiniowany i wyniesiony na szczyt przez Alana Moore'a, następnie popularyzowany przez Neila Gaimana. Nowe, pierwsze od ponad 20 lat, wydanie przygód bohatera znanego pierwotnie jako Marvelman to efekt nie lada gimnastyki. Wydawcą będzie Marvel, a więc właśnie ci, którzy robili serii tyle problemów, ale którym w końcu udało się ją posiąść. W związku z czym Moore - który po drodze chyba stracił wszystkie posiadane do tytułu prawa - zażądał wycofania swojego nazwiska z komiksu. To właśnie jego nowatorska, zapowiadająca rewolucję spod znaku "Strażników", wersja "Miraclemana" była głównym celem Stana Lee i spółki (aczkolwiek doszli też oni do porozumienia z Gaimanem, który obiecał im kontynuować to, co zmuszony został nagle przerwać w 1993 roku). Może Moore się na mnie nie obrazi, że bardzo chciałbym się z tym zakurzonym podobno-arcydziełem wreszcie zapoznać.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5jQ_uhyZLIc8lg0xhZS4NQyH_imEY_B-YkNQfNOYOiv7HG9ghBSG2kFIZM_jZK94ZcO42_eN3UWRItWAA9HyE3uAJX29LEotutIzBrV5h5gyF5tOGLdX5mkC_QkKb1uASCVy454AUR3g/s1600/miracleman.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5jQ_uhyZLIc8lg0xhZS4NQyH_imEY_B-YkNQfNOYOiv7HG9ghBSG2kFIZM_jZK94ZcO42_eN3UWRItWAA9HyE3uAJX29LEotutIzBrV5h5gyF5tOGLdX5mkC_QkKb1uASCVy454AUR3g/s1600/miracleman.jpg" width="262" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"The Bojeffries Saga" (Alan Moore, Steve Parkhouse)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Seria komediowa publikowana w latach 1983-1991. Jej nowe zbiorcze wydanie od poprzednich różnić się ma tym, że zawierać będzie nową, świeżo stworzoną opowieść stanowiącą wielki finał starych epizodów z życia tytułowej rodzinki. Rodzinki nietypowej, składającej się z wilkołaków, wampirów i innych monstrów. Brzmi to jak coś pomiędzy "Rodziną Addamsów" a "The Dark Shadows" i pewnie normalnie myślałbym o tym w kategoriach taniej eksploatacji popularnego motywu, ale wystarczy spojrzeć na nazwiska autorów, aby wiedzieć, że jest to z pewnością coś więcej.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5O4i74VCasDvG0_Z3KgMdYxvrtKl68H3AvVcHnGwiYUoUTiSP_G2ZCZLh8gWHfNymT6u0eWs_NnCliAvBXxNuvs-GM6tnKkq9fH_o2rsmNW-DP7gyn4tmeyWtPbcgPHLFcs7D5bZ94KI/s1600/the_bojeffries_saga_cover_sm_lg.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5O4i74VCasDvG0_Z3KgMdYxvrtKl68H3AvVcHnGwiYUoUTiSP_G2ZCZLh8gWHfNymT6u0eWs_NnCliAvBXxNuvs-GM6tnKkq9fH_o2rsmNW-DP7gyn4tmeyWtPbcgPHLFcs7D5bZ94KI/s1600/the_bojeffries_saga_cover_sm_lg.jpg" width="290" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Nemo: The Roses of Berlin" (Alan Moore, Kevil O'Neill)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Druga część trylogii będącej spin-offem znakomitej "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów". Tym razem wojownicza córka kapitana Nemo wyrusza prosto do III Rzeszy i... nic więcej nie wiem i wiedzieć nie chcę, skoro nawet jeszcze nie znam "jedynki". Ważne są tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, Moore to jeden z tych rzadko spotykanych artystów, którzy niemal cały czas są w tak samo wysokiej formie (a ten typ ma chyba ze trzy mózgi). Po drugie, "Liga" jest zajebista, nawet jeśli "Ligą" sensu stricto nie jest (czego najlepszym dowodem były obszerne fragmenty "Black Dossier"). Amen.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC_lSw_9W12jOcNOumaLVtd0dCEJdbL6Gb1kgjfAwzt1tFN50KGV4hRPseFz_SpcMy-gPSZb5gyRYgKw4fmbOxAjLR8nESPE_Zvootxd6C5qZj3DY1Pb0YSlXoC3niM3esv6zrSsXozmo/s1600/nemo-berlin.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC_lSw_9W12jOcNOumaLVtd0dCEJdbL6Gb1kgjfAwzt1tFN50KGV4hRPseFz_SpcMy-gPSZb5gyRYgKw4fmbOxAjLR8nESPE_Zvootxd6C5qZj3DY1Pb0YSlXoC3niM3esv6zrSsXozmo/s1600/nemo-berlin.jpg" width="266" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"The Shadow: Masters Series" Vol. 1 (Andy Helfer, Bill Sienkiewicz)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Cień to był w USA niemały kult. Będący swoistym prototypem Batmana upiorny antybohater spłodzony został na kartach magazynów pulpowych, a jego przygody przerabiał na audycje radiowe sam Orson Welles (gdzieś w przerwach między adaptowaniem Szekspira a Conrada). W latach 80. sporym sukcesem był opowiadający o Cieniu komiks Howarda Chaykina. Jego następstwem była seria (rysowana przez Sienkiewicza!), którą teraz wreszcie decydenci z Dynamite Comics postanowili wygrzebać i wydać w TPB. Jaram się (jak flota Stannisa Baratheona) i nakręcam <a href="http://www.youtube.com/watch?v=0O-8bJEYwtA">jedynym słusznym soundtrackiem</a> do planowanej lektury.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibpnVc6s9o6lDbcHFDV0wmyHhL3R3meh0W9mvsyDQq5y_e4jQp0SlNNAceMID6uRkazJo-XuGRUf7a9Cse5fGzPJAh43rxOTwp-PFgygRghHzFJ1D_fLENRyGgnTlAjPcNUTQwbSR3A4Q/s1600/shadowmastervol1tp-cov-temp-light4previews.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibpnVc6s9o6lDbcHFDV0wmyHhL3R3meh0W9mvsyDQq5y_e4jQp0SlNNAceMID6uRkazJo-XuGRUf7a9Cse5fGzPJAh43rxOTwp-PFgygRghHzFJ1D_fLENRyGgnTlAjPcNUTQwbSR3A4Q/s1600/shadowmastervol1tp-cov-temp-light4previews.jpg" width="266" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Veil" (Greg Rucka, Toni Fejzula)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Rucka, mistrz "kobiecego komiksu kryminalnego", i jego pierwszy horror. Który planował już od dekady. Oczywiście głównym bohaterem znowu jest przedstawicielka płci pięknej, tym razem cierpiąca na amnezję i wyjątkowo niebezpieczna dla otoczenia (już na starcie zostaje zaatakowana przez jakąś tajemniczą grupą, którą momentalnie masakruje). Zarys fabuły nie brzmi dla mnie jakoś szczególnie zachęcająco. Ale to Rucka. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhniRIQqFLxABNMcaWXW5eZEY5mp93ZV4eBCYR5y0MF1ViO5j8pxHJQ_s5SaXMRTC6gJf0lGYtwsPTUOZGmoda1BVK83jt-DFGQnzXlHCRD_HQEWSWLkQcgToDeAxAOUjG9RmowDvlZLpY/s1600/veil.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhniRIQqFLxABNMcaWXW5eZEY5mp93ZV4eBCYR5y0MF1ViO5j8pxHJQ_s5SaXMRTC6gJf0lGYtwsPTUOZGmoda1BVK83jt-DFGQnzXlHCRD_HQEWSWLkQcgToDeAxAOUjG9RmowDvlZLpY/s1600/veil.jpg" width="260" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"The Fade Out" (Ed Brubaker, Sean Phillips)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Komiksowym newsem roku jest dla mnie podpisanie przez mistrzów komiksu noir bezprecedensowej umowy z Image Comics, wedle której będą oni przez pięć lat dla tegoż wydawnictwa płodzić, co im się żywnie podoba i otrzymają pełnię praw autorskich. Ilość tytułów, ich gatunki, charakter czy długość - absolutnie wszystko zależy wyłącznie od Bru i Phillipsa. Panowie już zapowiadają, że będą śmiało bawić się i eksperymentować. Pierwszym z ich nowych projektów będzie "the Fade Out", które zacznie być wydawane zaraz po finałowym zeszycie "Fatale" (R.I.P.). Będzie to kolejne w ich dorobku noir, tym razem rozgrywające się w latach 40. w Hollywood. Dodajmy do tego wymowną okładkę i wszystko wskazuje na przynajmniej częściowe posiłkowanie się wiadomym klasykiem Billy'ego Wildera. No ja się nie gniewam. Przy tym Brubaker zapowiada, że będzie to coś dla fanów "Criminal", jednakże dużo bardziej epickie. Przy okazji - Image Comics stało się też właśnie właścicielem praw do "Criminal" oraz "Incognito". Może to nie oznaczać nic, a może być subtelną zapowiedzią kontynuacji obu cyklów. Czy może raczej subtelnym przypomnieniem, że kontynuacje obu cyklów już przecież parę lat temu były przez autorów zapowiadane. Za to również bym się nie obraził.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigv32EWKQmHWk3jxeJzJ_h09qieqMsiZ1taxDILd9htDQMwwN97Mrk-euoWgpEq-nAOHVnKp71GLECc21YOBn5BglculjlBPUNl7xmeyOD94O6Ffj7QLIosiQ8_gniCUwflIBBNWp6KOw/s1600/fade+out.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigv32EWKQmHWk3jxeJzJ_h09qieqMsiZ1taxDILd9htDQMwwN97Mrk-euoWgpEq-nAOHVnKp71GLECc21YOBn5BglculjlBPUNl7xmeyOD94O6Ffj7QLIosiQ8_gniCUwflIBBNWp6KOw/s1600/fade+out.jpg" width="260" /></a></div>
<br />Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-44286418451220684782014-01-09T15:57:00.000+01:002014-01-24T18:03:55.190+01:00Ulubione 2013 (kino, komiks, a nawet - o zgrozo - muzyka)W zeszłym roku wyjątkowo mało razy trafiłem do kina i nie zaliczyłem też ani jednego festiwalu, choćby częściowo. W związku z tym jestem teraz jeszcze bardziej w tyle, niż w latach wcześniejszych. Na listę wrzuciłem więc nie tylko pozycje, które w ostatnich 12 miesiącach trafiły do polskich kin, ale też te, o których zobaczeniu u nas na dużym ekranie można niestety tylko pomarzyć. Z rankingu wyleciały dwa tytuły, które niedawno wyliczałem wśród <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2013/10/ulubione-horrory-xxi-w.html">ulubionych horrorów XXI w</a>. Dodam tylko, że najgorsze filmy roku to w moim mniemaniu "Gangster Squad" oraz "Maczeta zabija", a rozczarowaniem roku okazała się "Grawitacja". No ale do rzeczy:<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>10. "Uciekinier" (Jeff Nichols)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Gdyby Cormac McCarthy był filmowcem, a jego największą inspiracją była twórczość Marka Twaina. Piękna staroświecka ballada. <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2013/12/ostatnio-obejrzane-vol-3.html">Nieco więcej</a>. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjkOuzwsfBj7DLu99RYj7OL4Sg0Y_bkvn0kFVdyXANcghNWlKd8v8RnCenqcZcteuzBaJkyP7-CX78QbjC-VJ4TXHd1tjGb6eaxB2uLBvlU9u3sf8kPgeFZPWXE5LV_8-zTIrraqoYqwsc/s1600/mud.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjkOuzwsfBj7DLu99RYj7OL4Sg0Y_bkvn0kFVdyXANcghNWlKd8v8RnCenqcZcteuzBaJkyP7-CX78QbjC-VJ4TXHd1tjGb6eaxB2uLBvlU9u3sf8kPgeFZPWXE5LV_8-zTIrraqoYqwsc/s1600/mud.jpg" height="400" width="266" /></a></div>
<br />
<br />
<a name='more'></a><div style="text-align: center;">
<b>9. "Kartel" (Johnnie To)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Minimum dialogów, maksimum napięcia. Powalający finał (trup policjanta przypięty kajdankami do nogi uciekającego gangstera esencją całego gatunku).</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhc0SCLEnm1v6qVLrXm26-Kr8puhUT3aUIB1z4jnVg97XTlQI3jaHkDtxck_HTixi_rR58_9KjYnDQEcXnOnnc1obGsDKhiyHsLhzb4nfKybeCLBtRbv0BS9DTtQSFHT3dm9A3KtPFj8i0/s1600/Drug-War-2012-Movie-Poster.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhc0SCLEnm1v6qVLrXm26-Kr8puhUT3aUIB1z4jnVg97XTlQI3jaHkDtxck_HTixi_rR58_9KjYnDQEcXnOnnc1obGsDKhiyHsLhzb4nfKybeCLBtRbv0BS9DTtQSFHT3dm9A3KtPFj8i0/s1600/Drug-War-2012-Movie-Poster.jpg" height="400" width="285" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>8. "We Are What We Are" (Jim Mickle)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Rodzina kanibalizmem stoi. Wzorcowy remake (lepszy od meksykańskiego oryginału), zdecydowanie najlepszy film Mickle'a i jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicBXbgMRUO6zseI6gWr0IUAvQC5RPb7xrPjcTG1ywon_rdvHt8kYFR-G8c-UkITWSd_ow7eCakdxn9-zEfd4vzoghB5KFQ4d65vBLx4dktdFKBzR3THYlmV5WUrQSDijHF8mytavk4zaM/s1600/We-Are-What-We-Are-2013-Movie-Poster.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicBXbgMRUO6zseI6gWr0IUAvQC5RPb7xrPjcTG1ywon_rdvHt8kYFR-G8c-UkITWSd_ow7eCakdxn9-zEfd4vzoghB5KFQ4d65vBLx4dktdFKBzR3THYlmV5WUrQSDijHF8mytavk4zaM/s1600/We-Are-What-We-Are-2013-Movie-Poster.jpg" height="400" width="271" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>7. "Spring Breakers" (Harmony Korine)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Korine wreszcie w wersji pop i od razu rozbija bank. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWqwFznGYGUTc04jxF8wnjAVpiVzEeixfnwjLlF5fHDdpxwOcGMBAkASg6ayekEsxvKimheHX2b9jTFshTZ01XNUdRMTdmZwPoXUpZHq5MOeMrKDaeA7RBdgYDeKURK5dtM0UUR82mSws/s1600/Spring-Breakers-Poster-034.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWqwFznGYGUTc04jxF8wnjAVpiVzEeixfnwjLlF5fHDdpxwOcGMBAkASg6ayekEsxvKimheHX2b9jTFshTZ01XNUdRMTdmZwPoXUpZHq5MOeMrKDaeA7RBdgYDeKURK5dtM0UUR82mSws/s1600/Spring-Breakers-Poster-034.jpg" height="400" width="268" /></a></div>
<br />
<b><br /></b>
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>6. "Drogówka" (Wojtek Smarzowski)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Smarzowski w krainie sensacji. <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2013/02/drogowka-wojciech-smarzowski-2013.html">Więcej</a>. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhL0h9qrjhaTtT0R-D7LoLv31CmFyw9h-RQbM28f4XfCVmf3cy6lQwLxIsh9VywkJuNor_1uhTRw8eJVHD2dyMepzlCMsgd5yM-FGSwyhqlVtprruZd8MPzeju0KUueg3YC63zo87lR-d4/s1600/drogowka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhL0h9qrjhaTtT0R-D7LoLv31CmFyw9h-RQbM28f4XfCVmf3cy6lQwLxIsh9VywkJuNor_1uhTRw8eJVHD2dyMepzlCMsgd5yM-FGSwyhqlVtprruZd8MPzeju0KUueg3YC63zo87lR-d4/s1600/drogowka.jpg" height="400" width="261" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>5. "Django" (Andrzej Wajda)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Wiadomo.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi86asdShzWKsMUTsOieTEnkNHrFIRvuhMTXk9iw8ObgTgLc6w2_egu_0jWmAOuCNo3QR3HFKjDYoXb5ukULCtxzieMoR7nWh-JcJkf0IJXUbrrI1t8TPdBWqJz-ktOYN-SYX6hrEIhaWI/s1600/DJANGO-FINAL.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi86asdShzWKsMUTsOieTEnkNHrFIRvuhMTXk9iw8ObgTgLc6w2_egu_0jWmAOuCNo3QR3HFKjDYoXb5ukULCtxzieMoR7nWh-JcJkf0IJXUbrrI1t8TPdBWqJz-ktOYN-SYX6hrEIhaWI/s1600/DJANGO-FINAL.png" height="400" width="282" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>4. "Pacific Rim" (Guillermo Del Toro)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Blockbuster roku, nieważne którego.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWVX5ZcZ4Klp1r9_CFATL1bPOSmTB5p2L58AhZ6qcGTrCl9un1wOT_ZsoPhRnZxjQ-1UA3RdLJz9WS_fK5DJBzXL4bCCBawJjccyLoYsrq4ptUBKWXnIBdYIsFUpAAh8o_-1QxUYnrBIw/s1600/pacific.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWVX5ZcZ4Klp1r9_CFATL1bPOSmTB5p2L58AhZ6qcGTrCl9un1wOT_ZsoPhRnZxjQ-1UA3RdLJz9WS_fK5DJBzXL4bCCBawJjccyLoYsrq4ptUBKWXnIBdYIsFUpAAh8o_-1QxUYnrBIw/s1600/pacific.jpg" height="400" width="266" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>3. "Tylko Bóg wybacza" (Nicolas Winding Jodorowsky)</b></div>
<div style="text-align: center;">
R.I.P. fani "Drive". <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2013/06/krytyku-puchu-marny-tylko-bog-wybacza.html">Więcej</a>.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgImD7hbtapetHN1u2cUqovOsCoCRbdeDQFp__SIVfMNigw8MBYYg7NUWeLcRfSGovUrOVfJ-uDFdC8XT7Q8t2Gtv_4r6XAhacuDLDz7L8YH0eGlEfrUzALob0Lt5g6nIZbAtkQ08RgBiU/s1600/only_god_forgives_ver2_xlg.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgImD7hbtapetHN1u2cUqovOsCoCRbdeDQFp__SIVfMNigw8MBYYg7NUWeLcRfSGovUrOVfJ-uDFdC8XT7Q8t2Gtv_4r6XAhacuDLDz7L8YH0eGlEfrUzALob0Lt5g6nIZbAtkQ08RgBiU/s1600/only_god_forgives_ver2_xlg.jpg" height="400" width="293" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>3. "Polowanie" (Thomas Vinterberg)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Zabić pedofila.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijoCu-Ep6kK65UK3Zpa-GqupolsXLQGDgCGyXJzY3IhwVUFNVzmd8K8eOerj6N8gLDjnhXGn_0T5-e7DhF15qbB4cUml-SJaYplLh7sWEQYGYLCkldc7Po8Dy9TWIbcqgADMYeMrCtXJk/s1600/Jagten_poster.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijoCu-Ep6kK65UK3Zpa-GqupolsXLQGDgCGyXJzY3IhwVUFNVzmd8K8eOerj6N8gLDjnhXGn_0T5-e7DhF15qbB4cUml-SJaYplLh7sWEQYGYLCkldc7Po8Dy9TWIbcqgADMYeMrCtXJk/s1600/Jagten_poster.jpg" height="400" width="281" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>3. "Nameless Gangster" (Jong-bin Yun)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Koreański następca Scorsese z bohaterem będącym kuzynem Nikodema Dyzmy. Prawdopodobnie najlepszy dramat gangsterski od lat. <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2013/12/ostatnio-obejrzane-vol-3.html">Nieco więcej</a>.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizikknDW6rAEXALMxcDsmv7xkVdFeeDCYFjK0sTDYUQCL_d4DgI9FbbjKCB9TZwCLm6G_kpO4zlXmNg6RQFyMmgjrOTO0JSdF_G_8_T-PNtYsFaK0mhHmNacdMxIqR3F-txXBscvByqMI/s1600/Nameless-Gangster-2012-Movie-Posters.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizikknDW6rAEXALMxcDsmv7xkVdFeeDCYFjK0sTDYUQCL_d4DgI9FbbjKCB9TZwCLm6G_kpO4zlXmNg6RQFyMmgjrOTO0JSdF_G_8_T-PNtYsFaK0mhHmNacdMxIqR3F-txXBscvByqMI/s1600/Nameless-Gangster-2012-Movie-Posters.jpg" height="400" width="280" /></a></div>
<br />
<br />
Trzy pozycje z numerem trzy to nie pomyłka. Nie było w 2013 filmu, który nazwałbym tym zdecydowanie najlepszym, jak również takiego, który nazwałbym prawie-najlepszym. No to na dokładkę jeszcze pięć klasyków, które dopiero w zeszłym roku miałem okazję poznać, a które rozłożyły mnie na łopatki:<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>5. "Lawrence z Arabii" (David Lean, 1962)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Od filmu przygodowego do gorzkiego dramatu wojennego. Wspaniała, a jednocześnie straszna opowieść o niezwykłym człowieku, któremu było niebezpiecznie blisko do płk. Kurtza. True story.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgS-4jHPkQfd77WknZ7-PaCXB8BzXwM7Dsti89ezz9mEBSJomz7UB6NTZ0g4gjXd6oigwYlMcLUPUwUZZfwRtwUw_7GbAEkU9ib9g7UEWvsUxtzYgRfRUyhCPmu3hPHFQZJjWJjB2jxH10/s1600/lawrence.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgS-4jHPkQfd77WknZ7-PaCXB8BzXwM7Dsti89ezz9mEBSJomz7UB6NTZ0g4gjXd6oigwYlMcLUPUwUZZfwRtwUw_7GbAEkU9ib9g7UEWvsUxtzYgRfRUyhCPmu3hPHFQZJjWJjB2jxH10/s1600/lawrence.jpg" height="400" width="302" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>4. "Nagi instynkt" (Paul Verhoeven, 1992)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Film, który wcześniej widziałem tylko w dzieciństwie (czyli "było to dawno i nieprawda"). Mistrzowska gra z widzem, imponująco budowane napięcie. Verhoeven, do cholery.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNThSAmm-McQfjfs5yDT8CV3mP0QBI1x0oMuavFbFCzbN69tyuu78BX1K5PLdX-WSgRjgDb_arlBaBeitKz7rNUE3BHhTniPCV5U5LfGAGtpnnrxMcW7Ex4F6idQOnJJmVuaumH63kdoY/s1600/basic.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNThSAmm-McQfjfs5yDT8CV3mP0QBI1x0oMuavFbFCzbN69tyuu78BX1K5PLdX-WSgRjgDb_arlBaBeitKz7rNUE3BHhTniPCV5U5LfGAGtpnnrxMcW7Ex4F6idQOnJJmVuaumH63kdoY/s1600/basic.jpg" height="400" width="300" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>3. "Sieć" (Sidney Lumet, 1976) </b></div>
<div style="text-align: center;">
Brutalna satyra na świat mediów. Szokująco aktualna, jak to stwierdził pewien znajomy.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrW6WfgP4rCFPigiafW_XDBIZCmBR5P0MmL8VkYTEzspvkh8JxwSGjCj9uzdaJ3pvcFhOlPyodNcXNhKwpqXMgMhv9LZxKxkofewaHS1dcSiFAC-oGDMScVIid_4n_72nSSENHBZLIVsw/s1600/network.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrW6WfgP4rCFPigiafW_XDBIZCmBR5P0MmL8VkYTEzspvkh8JxwSGjCj9uzdaJ3pvcFhOlPyodNcXNhKwpqXMgMhv9LZxKxkofewaHS1dcSiFAC-oGDMScVIid_4n_72nSSENHBZLIVsw/s1600/network.jpg" height="400" width="280" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>2. "McCabe i pani Miller" (Robert Altman, 1971)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Zwlekałem z obejrzeniem tego filmu chyba z 10 lat, bez kitu. Straszna ze mnie łajza. To jeden z najwybitniejszych antywesternów (zdaje się, że to będzie mój nr 2 po "Pat Garrett & Billy the Kid"), mitologię filmowego Dzikiego Zachodu niszczący tak swoim skrajnym realizmem, jak i jego niespodziewanie lirycznym ujęciem.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEja8JfcFTjqrT7W9yk4pVyuUiCuARiTpVgsWaGBL3XRftOmMRc-ezohid9NpKMBL5tTPV7rIMkDUcVe98C38iBIRGxNYpERReBP0kRbwr4MzBxcUEUaGqHDgdglMVaD2US1Eo2zaXeWBzc/s1600/mccabe-and-mrs-miller-movie-poster.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEja8JfcFTjqrT7W9yk4pVyuUiCuARiTpVgsWaGBL3XRftOmMRc-ezohid9NpKMBL5tTPV7rIMkDUcVe98C38iBIRGxNYpERReBP0kRbwr4MzBxcUEUaGqHDgdglMVaD2US1Eo2zaXeWBzc/s1600/mccabe-and-mrs-miller-movie-poster.jpg" height="400" width="286" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>1. "Revolver" (Sergio Sollima, 1973)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Arcydzieło poliziottesco prosto od jednego z mistrzów spaghetti westernu. Mądre, nieobliczalne, z niesamowitą kreacją Olivera Reeda. Na pierwszy rzut oka dosyć konwencjonalne, w rzeczywistości wychodzące daleko poza gatunek.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgF3-XCoU0p5JuBciS_Z4jk0tRYRluof5-rkIZGLkKKTbftr_mSn8dlqCfmibax-fZ5MYmMrNxE6zmDUOjNxtF-axfS5_9t2osQ0oHjy_e1Qja58-Avjtbqgjy048ZhzUiGc_c0NJx7-84/s1600/Revolver_(1973).jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgF3-XCoU0p5JuBciS_Z4jk0tRYRluof5-rkIZGLkKKTbftr_mSn8dlqCfmibax-fZ5MYmMrNxE6zmDUOjNxtF-axfS5_9t2osQ0oHjy_e1Qja58-Avjtbqgjy048ZhzUiGc_c0NJx7-84/s1600/Revolver_(1973).jpg" height="400" width="266" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
Od trzech lat obiecuję sobie, że skupię się wreszcie na nowościach polskiego rynku i polskim komiksie w ogóle, ale cały czas mi się to nie udaje i w moich łapach zwykle lądują kolejne tytuły anglojęzyczne. Oczywiście nie ma tego złego - głównie nadrabiam niekończące się zaległości z klasyki. W każdym razie, w związku z powyższym, poniżej lista dziesięciu najlepszych komiksów, jakie w ostatnim roku poznałem. Wydanych kiedykolwiek i gdziekolwiek. Kolejność alfabetyczna.<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>"All-Star Superman" (Grant Morrison i Frank Quitely, 2007-2009)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Cudownie absurdalne i poruszające zarazem. Morrison garściami czerpie z kanonu Człowieka Ze Stali, jednocześnie zgrabnie unikając jakiejkolwiek hermetyczności. Zajebista rzecz. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę to, jak ciężko napisać dobrą historię o takiej postaci.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7_hz2_8dC0IBVddUiYH0nx9BpSfqwal37j6bqm3rtJmrwI-oeHZwPCJ9sZNq7_8isTqK2Efx4X96_XCMLgJj_SWVBJJtN0ppba9Tik06sig3n2YwcFucv1f-wDA1ufgXtU6rskEMRfNg/s1600/all_star_superman_cover_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7_hz2_8dC0IBVddUiYH0nx9BpSfqwal37j6bqm3rtJmrwI-oeHZwPCJ9sZNq7_8isTqK2Efx4X96_XCMLgJj_SWVBJJtN0ppba9Tik06sig3n2YwcFucv1f-wDA1ufgXtU6rskEMRfNg/s1600/all_star_superman_cover_1.jpg" height="400" width="262" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Athos in America" (Jason, 2011)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Zbiór skrajnie różnych historyjek norweskiego mistrza minimalizmu. Od noir po komedię autobiograficzną (?). Moim faworytem love story o pewnym naukowcu i pozbawionej ciała głowie wybranki jego serca. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKdwMXMEmm7wK3zC9HA4ZtpWn-EmbnnpmwunF19le8Jn4199E6yY0L0y4zDP7tFCe2fhR9xhc2V-YR6W4YrcPsRiVDDZS1NJ5jRIBc8LtUn45w3fwAdy2I4PyyxTwvGo9WpJN9VCEDIvM/s1600/athos.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKdwMXMEmm7wK3zC9HA4ZtpWn-EmbnnpmwunF19le8Jn4199E6yY0L0y4zDP7tFCe2fhR9xhc2V-YR6W4YrcPsRiVDDZS1NJ5jRIBc8LtUn45w3fwAdy2I4PyyxTwvGo9WpJN9VCEDIvM/s1600/athos.jpg" height="400" width="248" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Fatale: Death Chases Me" (Ed Brubaker i Sean Phillips, 2012)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Mistrzowie "czarnego komiksu" znowu w akcji, tym razem przefiltrowujący tradycję noir przez pulpowy horror spod znaku Lovecrafta. Miłość, gangsterzy i szatan. Czego chcieć więcej? </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDJqMM7NMZwKCXt_G6_3_9kXJcvGGeYi1QUhhU2kY8NRWzxMvl3phMgC99l5UfLV4ECxFLzbZldTCEYVH1OVFSnH4_EP3ibwTBTjNgHjMm-1SwkBWl4dYowW9WDwY4-7Rskio-BtQ7KkU/s1600/fatale_trade_01.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDJqMM7NMZwKCXt_G6_3_9kXJcvGGeYi1QUhhU2kY8NRWzxMvl3phMgC99l5UfLV4ECxFLzbZldTCEYVH1OVFSnH4_EP3ibwTBTjNgHjMm-1SwkBWl4dYowW9WDwY4-7Rskio-BtQ7KkU/s1600/fatale_trade_01.jpg" height="400" width="262" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Goliat" (Tom Gauld, 2012)</b></div>
<div style="text-align: center;">
O tym, że biblijny Dawid był strasznym ciulem. <a href="http://www.e-splot.pl/?pid=articles&id=2507">Więcej</a>. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6Dp2PKS7yY_LKmvWCNah98qFP-GwlEnmg82Pb2IPuAM_Au2KdsL5kxDUvZtLdQF9_hT7JPg0bmFBQtxwje5V_k1JDPmmGtslD50kCbNPUY6Y-UwZvcECOYbNnYt6AOv75dzMTQ2o1jTo/s1600/GOLIATH_cover_front_net.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6Dp2PKS7yY_LKmvWCNah98qFP-GwlEnmg82Pb2IPuAM_Au2KdsL5kxDUvZtLdQF9_hT7JPg0bmFBQtxwje5V_k1JDPmmGtslD50kCbNPUY6Y-UwZvcECOYbNnYt6AOv75dzMTQ2o1jTo/s1600/GOLIATH_cover_front_net.png" height="400" width="283" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"League of Extraordinary Gentlemen: Black Dossier" (Alan Moore i Kevil O'Neill, 2007)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Zaginiony dramat Szekspira, bełkot Beat Generation, historia świata z punktu widzenia Aleistera Crowleya, niemiecki ekspresjonizm i dużo, dużo więcej.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjswi0HeACNxS8mUGV5jVYtvbD803MkAdrXJDvKKURKxNRJHEJKEXgYWzsXckNkVNXcdDMJzSyZSDOvq2L9m-0xrZ8uuhV-ccG-a8xmPs0NHsRYmicLWL-Qb76gqYBZPK-uOZiphH8ewWw/s1600/LOEG-BlackDossier.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjswi0HeACNxS8mUGV5jVYtvbD803MkAdrXJDvKKURKxNRJHEJKEXgYWzsXckNkVNXcdDMJzSyZSDOvq2L9m-0xrZ8uuhV-ccG-a8xmPs0NHsRYmicLWL-Qb76gqYBZPK-uOZiphH8ewWw/s1600/LOEG-BlackDossier.jpg" height="400" width="266" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>"Maczużnik" (Michał Rzecznik i Daniel Gutowski, 2013)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Poezja, wódka i robaki. Zdaje się, że jeden z najlepszych polskich komiksów ostatnich lat. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrSS9U_RE30Wv7DtClc_bhPjh_fxqylQMNzdnDDrlRSZYokN7IErlt9dEu2t9X3wO3pqkI6wyzgGpgBe4fBq5ftHjwjv6bzAYVjCC9pOhIYvPcl3IBDiuL2jn6LguhiSvD9bEfKge-ojE/s1600/maczuznik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrSS9U_RE30Wv7DtClc_bhPjh_fxqylQMNzdnDDrlRSZYokN7IErlt9dEu2t9X3wO3pqkI6wyzgGpgBe4fBq5ftHjwjv6bzAYVjCC9pOhIYvPcl3IBDiuL2jn6LguhiSvD9bEfKge-ojE/s1600/maczuznik.jpg" height="400" width="285" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>"Przybysz" (Shaun Tan, 2013)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Neorealizm + surrealizm + ekspresjonizm +..... Przepięknie "namalowane". <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2013/07/przybysz-shaun-tan.html">Więcej</a>.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiw8hdSMsmSWsKbAZ-oa5sFw46ZazPrgnHeWfWLJ9E7A_K_gwfRhjjhf7wLOee6fNOrfpJ12EL1TZavID8hR3_numb0PTt2iqV3j1hEKWkSo-GlM-EnzZNRszH3v5dUV-IufZREkSVLPPY/s1600/przybysz.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiw8hdSMsmSWsKbAZ-oa5sFw46ZazPrgnHeWfWLJ9E7A_K_gwfRhjjhf7wLOee6fNOrfpJ12EL1TZavID8hR3_numb0PTt2iqV3j1hEKWkSo-GlM-EnzZNRszH3v5dUV-IufZREkSVLPPY/s1600/przybysz.jpg" height="400" width="302" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Sleeper" (Ed Brubaker i Sean Phillips, 2009)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Noir przefiltrowane przez superhero. Brzmi słabo i podchodziłem do tego bardzo nieufnie (a gdyby nie nazwiska twórców, to pewnie w życiu bym tego nie ruszył). No i proszę - szczęka na podłodze, najwybitniejszy komiks Bru & Phillipsa, arcydzieło noir (na podobnej zasadzie, na jakiej arcydziełem tegoż zacnego gatunku jest "Łowca androidów"). </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDSy2fgfW1laPw3f90Php3XaTcIrgXQHYbwXoUsWhaWT3J_FYl3hppEf5x2xOYitrDLqsqkizKHLlEduEwafMQgNiw4kypQ4b8AJCDYr35ZVQ50OEB76938tt02ZPVb1BIPEw5iQMc564/s1600/sleeper.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDSy2fgfW1laPw3f90Php3XaTcIrgXQHYbwXoUsWhaWT3J_FYl3hppEf5x2xOYitrDLqsqkizKHLlEduEwafMQgNiw4kypQ4b8AJCDYr35ZVQ50OEB76938tt02ZPVb1BIPEw5iQMc564/s1600/sleeper.jpg" height="400" width="278" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>"Superman: Whatever Happened to the Man of Tomorrow" (Alan Moore i wielu innych, 2009)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Zbiór moore'owskich klasyków z lat 80., ze słynną "ostatnią historią o Człowieku Ze Stali" na czele. Bardzo old skulowe, pomysłowe, błyskotliwe. Poziom "Zabójczego żartu", nie "Strażników". Żeby nie było.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNQsvo6Y2lajZSdU0OTmTiVdD2U3QJRL47VZtoPkSBzhSLFCFO5faUs-l_Iqdrv-Uj7Xh4govJglr1swdSEsplRulWxwhh2KmuD4sneG9_Z3JwsLTP7jGLAbHZK43PLT117qfQR246ad8/s1600/Superman-Whatever-Happened-to-the-Man-of-Tomorrow.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNQsvo6Y2lajZSdU0OTmTiVdD2U3QJRL47VZtoPkSBzhSLFCFO5faUs-l_Iqdrv-Uj7Xh4govJglr1swdSEsplRulWxwhh2KmuD4sneG9_Z3JwsLTP7jGLAbHZK43PLT117qfQR246ad8/s1600/Superman-Whatever-Happened-to-the-Man-of-Tomorrow.jpg" height="400" width="266" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>"Uzumaki - Spirala" (Junji Ito, 2011)</b></div>
<div style="text-align: center;">
Esencja horroru wyciśnięta niczym sok z pomarańczy. <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2013/06/uzumaki-spirala-junji-ito_7222.html">Więcej</a>.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-is5g5T8b1N89pZBx8nKsPIQwqjX95bs6UI4sj_XXdqtTaPW63ZhnvzijLCbkWc3zmzlZZTtt4EwIcq3Hh9FNUDELzz8IQaT6E1pQ1sKTwRkNWlXmDY25OWyvIPkfnR2Yf9N8nMD_ihM/s1600/uzumaki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-is5g5T8b1N89pZBx8nKsPIQwqjX95bs6UI4sj_XXdqtTaPW63ZhnvzijLCbkWc3zmzlZZTtt4EwIcq3Hh9FNUDELzz8IQaT6E1pQ1sKTwRkNWlXmDY25OWyvIPkfnR2Yf9N8nMD_ihM/s1600/uzumaki.jpg" height="400" width="293" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
W 2013 miałem nawet coś tam o muzyce czasem napisać, ale nie wyszło. Ostatnimi czasy muzyka zeszła u mnie na dalszy plan i wypadłem z obiegu. Może tylko dlatego odnoszę wrażenie, że z szeroko pojmowanym garażem i okolicami - bo w to zwykłem celować - nie jest tak fajnie, jak być powinno. A może faktycznie po mocarnej pierwszej dekadzie XXI wieku po prostu przyszła pora na lata posuchy (już drugi rok z rzędu nie doszedłem nawet do dziesięciu płyt, które mógłbym nazwać ulubionymi). No ale przejdźmy do rzeczy. Kolejne tytuły w kolejności takiej, w jakiej je poznałem. Numerki wstawiam dla zmyły.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
<b>1. Ooga Boogas "Ooga Boogas"</b></div>
<div style="text-align: center;">
Australijczycy znowu kombinują, ale zdecydowanie mniej zadziornie niż na swoim debiucie. Nie słychać tu już wpływu klasycznego garage rocka, jest za to synth, a nawet okolice country. I, jak dla mnie, jest lepiej. Płyta w sam raz na kaca - odpowiednio chaotyczna, transowa i lekka zarazem - a dokładniej na ten moment, kiedy już nie czujesz bólu głowy, ale mózg ciągle daleki jest od sprawnego funkcjonowania. Odpalasz to cudo i w pewnym momencie wydaje Ci się, że pływasz w powietrzu. <a href="http://www.youtube.com/watch?v=OwkNRO-gTGc">Najlepszy kawałek</a>. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWLus2Ee30Yyp1fF9wftgMdQDMnOWcRP9zhlSDkb2blW6uUQmR7Miv4f6x3HX0r0pzXFpeZjhKVCqqz8W5ED8vm4uX4QbMaq4HLyOTYBMsOwKmMW4xm-mCtNBScGWv_SVFLNch61YRnqc/s1600/OogaBoogas.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWLus2Ee30Yyp1fF9wftgMdQDMnOWcRP9zhlSDkb2blW6uUQmR7Miv4f6x3HX0r0pzXFpeZjhKVCqqz8W5ED8vm4uX4QbMaq4HLyOTYBMsOwKmMW4xm-mCtNBScGWv_SVFLNch61YRnqc/s1600/OogaBoogas.jpg" height="320" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>2. Oblivians "Desperation"</b></div>
<div style="text-align: center;">
Wiele lat czekałem na powrót tych, bez których współczesny garage wyglądałby zupełnie inaczej (ile kapel nigdy by nie powstało, gdyby nie było najpierw ich?). Teoretycznie można narzekać, że to już nie to samo, że jest zbyt grzecznie. Ale nie miałoby to sensu. Każda płyta Oblivians jest przecież inna (choć wszystkie łączy specyficzna surowość i prostota), a panowie swoje lata już mają i zamiast nagrywać po pijaku, nagrywali po kawie. To słychać, tak w muzyce, przy której bardziej chce się tylko nogą potupać niż odbijać od ścian, jak i w tekstach. Nie, żeby nie było powrotu do przeszłości, ale jest on dosyć umowny (świetna okładka, ironicznie odnosząca się do niektórych z tych starszych - <a href="http://graphics.crucialattack.nl/covers/Oblivians_-_Never_Enough-10inch.jpg">na przykład do tej</a>). Panowie nie udają, że są znowu młodzi i chwała im za to. Płyta bynajmniej nie tylko dla fanów. <a href="http://www.youtube.com/watch?v=3zEzGATRX3A">Jeden z lepszych kawałków</a>. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVXWEAU0PnZzSZ0kTgap1DT4i8WZdsff3EkFudlHmOTALtcOAIPjOkbKK3-rwI5XPh_1xI6oNVw_8v-PPLsNGDHbsm7rf_qTu1TGlFYo0UcfdLbGnM2ZwbIlUcYkKVFdb1D6QfNEfMtvc/s1600/oblivians-desperation.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVXWEAU0PnZzSZ0kTgap1DT4i8WZdsff3EkFudlHmOTALtcOAIPjOkbKK3-rwI5XPh_1xI6oNVw_8v-PPLsNGDHbsm7rf_qTu1TGlFYo0UcfdLbGnM2ZwbIlUcYkKVFdb1D6QfNEfMtvc/s1600/oblivians-desperation.jpg" height="320" width="318" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>3. Destruction Unit "Deep Trip"</b></div>
<div style="text-align: center;">
Siódmy i najlepszy album DU. Zespół przeszedł bardzo długą drogę. Początkowo był to projekt jednoosobowy, a dziś gra w nim pięciu gości. Chyba za każdą kolejną płytę odpowiedzialny był inny skład, ale - jeśli nie liczyć split LP z Black Sunday, gdzie DU stało się na chwilę duetem będącym połączeniem dwóch różnych projektów - bodajże dopiero teraz każdy z członków ma takie samo prawo głosu. Gdzieś kiedyś był to wściekły synth-punk, potem było zimno i mrocznie, a następnie ciepło i pustynnie. Obecnie DU to, <a href="http://tableau.jogger.pl/2013/12/15/polecam-jescze-wiecej-plyt-grudzien-2013/">jak podpowiada kolega</a>, space rock. Ciężki i hałaśliwy, ale na swój sposób przyjemny. <a href="http://www.youtube.com/watch?v=RBPPirEU3hA">Jeden z lepszych kawałków</a> (w wersji live, nota bene szybszej, dłuższej i fajniejszej od tej studyjnej...).</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5P5VFkvSYJ0TT7FBQsBRR5mK9b5XFIqVk1hFFw1xWCs2_frHJL0kXzYOinGApqBiJLy__7TCAc4XTgG7MlNrs6ThkKhOXsxPIaXUjA4cKAHB-xG0ntulvV44pm2_QsiMEPbInfYbJHg0/s1600/DestructionUnit_DeepTrip_608x608.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5P5VFkvSYJ0TT7FBQsBRR5mK9b5XFIqVk1hFFw1xWCs2_frHJL0kXzYOinGApqBiJLy__7TCAc4XTgG7MlNrs6ThkKhOXsxPIaXUjA4cKAHB-xG0ntulvV44pm2_QsiMEPbInfYbJHg0/s1600/DestructionUnit_DeepTrip_608x608.jpg" height="320" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>4. The Dirtbombs "Ooey Gooey Chewy Ka-Blooey!"</b></div>
<div style="text-align: center;">
Kolejny eksperyment ex-mistrzów z Destroit. Ten ostatni, gdzie panowie i pani zabrali się za przerabianie techno z lat 80., okazał się niewypałem. Ciekawym, ale nic więcej. Tym razem kapela wzięła się za tzw. bubblegum pop. I od razu jest lepiej. Wprawdzie nie tak dobrze, jak kiedyś, ale już się pogodziłem z myślą, że Dirtbombs nigdy nie wrócą do poziomu, jaki prezentowali choćby na soulowym "Ultraglide in Black". W zasadzie to nawet nie jestem pewien, czy "Ooey..." jako całość można nazwać czymś dobrym. Jest okropnie słodko i słonecznie, w pewnym momencie aż do wyrzygania. Dla mnie jednak ważniejsze jest to, że to doskonała rzecz na deszczową jesień. Ostatni wrzesień był przejebany. Łaziłem w przeciekających butach po mieście i w ogóle tragedia stulecia, ale właśnie dzięki tejże płytce uśmiech nie znikał mi z gęby. Przestało padać, to przestałem tego słuchać i raczej nie wrócę do tego wcześniej, niż za (prawie) rok. Ale wrócę na pewno i znowu będę się cieszył jak głupi. <a href="http://www.youtube.com/watch?v=pBqDDRDMz1s">That's for sure</a>.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKoahEXjik3edkFgKApAM9aYE-DBhauG_Y2bO_CXtwMJmnemAsxdUJGk_POReGlTiJ_yRVlnvANvgqowJTu5am_wn1IjMkgeg9IIqFyQgEeKeI1iKFh4KXznTy6_tNlXcjwx261oj00OU/s1600/The-Dirtbombs-Ooey-Gooey-Chewy-Ka-Blooey-608x608.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKoahEXjik3edkFgKApAM9aYE-DBhauG_Y2bO_CXtwMJmnemAsxdUJGk_POReGlTiJ_yRVlnvANvgqowJTu5am_wn1IjMkgeg9IIqFyQgEeKeI1iKFh4KXznTy6_tNlXcjwx261oj00OU/s1600/The-Dirtbombs-Ooey-Gooey-Chewy-Ka-Blooey-608x608.jpg" height="320" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>5. Mystery Girls "In The Meantime, The In Between Time"</b></div>
<div style="text-align: center;">
Dwa pierwsze albumy MG to był kawał porządnego "bluesowego rock'n'rolla", ale niekoniecznie sprawdzały się jako całość. Zbyt wygładzone, z piosenkami, które same w sobie były przeważnie naprawdę git, ale które były grane na jedno kopyto. Ich brakujące ogniwo stanowiły (zwykle ostrzejsze) utwory z singli i pewnej mocarnej, przećpanej EP-ki. Potem przyszła pora na album numer trzy, zaskakująco różnorodny, ale też trochę przekombinowany. I zespół wpadł w limbo. Dziś już nie istnieje, ale, całe szczęście, na pożegnanie chłopacy z Wisconsin postanowili wypluć kompilację odrzutów, demówek i koncertówek. Kompilację utworów, których brakowało ich płytom studyjnym. Kompilację, która owe płyty przebija (no, jeśli przymknąć oko na to, że wypełniającego połowę całości koncertu praktycznie nie da się słuchać). <a href="http://kindturkey.bandcamp.com/album/in-the-meantime-the-in-between-time">Trzy zajebiste kawałki</a>.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5mn2u_LVxUALNKohC04SzrlmXhOs2TzJEaZdY56Gy8lBdXolD1_T_cV_MaU9mrTD2G77VbD7P-Wgva_YVpUC6B1CfhiZsaews8qKnMwYfI_AYWdUs-g6MfKcggkM6vUgiPYOxlv188jQ/s1600/mystery+girls.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5mn2u_LVxUALNKohC04SzrlmXhOs2TzJEaZdY56Gy8lBdXolD1_T_cV_MaU9mrTD2G77VbD7P-Wgva_YVpUC6B1CfhiZsaews8qKnMwYfI_AYWdUs-g6MfKcggkM6vUgiPYOxlv188jQ/s1600/mystery+girls.jpg" height="318" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>6. Pampers "Pampers"</b></div>
<div style="text-align: center;">
Wysokooktanowe, ciężkie i szalone. Podobno jest to art punk, ja nie wiem, zawsze miałem uczulenie na ten termin, chociaż dziś nie większe niż na tak zwany zwykły punk, skoro 99% obecnych kapel to gówniana kalka kalki. A Pampers to Pampers (znaczy się kuzyni Lamps). Słuchać ich debiutu to jak pić na przemian wódkę i czarną kawę gdzieś nad ranem. Mrok i moc. <a href="http://pamps.bandcamp.com/">Trzy dobrze obrazujące to kawałki</a> (nie są to te najlepsze, ale co zrobić). </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpyz5ykPZMSiebzv1hGFtwQErWjoJX2d_-g2dANsay-fG391Qt9r5IHhy-I_AHFNET1HuO3luO6oJCUWLf-Da6jby4JoxuZZti8wuCd_j8MrPQF7AdPp4C5xJfsL-5_nNJ5UV9JAIt_9c/s1600/pampers.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpyz5ykPZMSiebzv1hGFtwQErWjoJX2d_-g2dANsay-fG391Qt9r5IHhy-I_AHFNET1HuO3luO6oJCUWLf-Da6jby4JoxuZZti8wuCd_j8MrPQF7AdPp4C5xJfsL-5_nNJ5UV9JAIt_9c/s1600/pampers.jpg" height="320" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>7. The Gories "The Shaw Tapes"</b></div>
<div style="text-align: center;">
Kolejni weterani (i współtwórcy) współczesnego garażu. Tak jak Oblivians, tak i na ich koncerty prawie nikt nie przychodził, a potem okazało się, że połowa kapel się na nich w jakimś stopniu wzoruje (The White Stripes na przykład, choć ciężko ich zaliczyć do sceny garage). Prymitywny, obskórny rhythm'n'blues (i nie tylko) grany przez ludzi, którzy o instrumentach nie mieli zielonego pojęcia. Co uczynili swoim atutem. "The Shaw Tapes" to płyta tylko dla fanów. Średnio dobrze zarejestrowany, ale elegancko zagrany koncert sprzed lat, na którym można usłyszeć utwory, których kapela nigdy nie nagrała w studio (czy innej piwnicy). Ludzi na widowni wyjątkowo było więcej niż kilkunastu, słychać też w paru miejscach, że niektórzy przyszli sobie po prostu do baru pogadać i popić. I to też ma swój urok, bo sprawia, że płyta ma wybitnie knajpiany klimat. <a href="https://soundcloud.com/thirdmanrecords/the-gories-to-find-out-off-the">Jeden z wielu zajebistych kawałków</a> (SoundCloud szwankuje i co jakiś może się samo pauzować).</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgszWISnYvislJZGaAzMVS_DvxtlgF1ntihYaRWOOtP5Y2Y0SZmpV0zCFz4zbUlykZjtWPR0thEeJ-FTpkB8LbeELb4HYGjtLgT5KBJsZeVy7Cphs7RAONfa8nCSZ5iGlPKSitUF4S9LA4/s1600/gories.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgszWISnYvislJZGaAzMVS_DvxtlgF1ntihYaRWOOtP5Y2Y0SZmpV0zCFz4zbUlykZjtWPR0thEeJ-FTpkB8LbeELb4HYGjtLgT5KBJsZeVy7Cphs7RAONfa8nCSZ5iGlPKSitUF4S9LA4/s1600/gories.jpg" height="320" width="320" /></a></div>
<br />Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-69242512801526191762013-12-12T13:48:00.000+01:002013-12-12T23:12:22.964+01:00Ostatnio przeczytane vol. 3<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTmEV6cy6VjlJ78yL44qr19okKEIqwS0RGwCsFalGWaq-5H2cgk0PczKsLBt1cd6wpHEkPp7tIKM8QpQKdCbx-e76w29YrUC6zyRh2-cFHz0ILrO0wbLebC2YB5VrUmbDCQA1HP9gjyLQ/s1600/AliensSalvation.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTmEV6cy6VjlJ78yL44qr19okKEIqwS0RGwCsFalGWaq-5H2cgk0PczKsLBt1cd6wpHEkPp7tIKM8QpQKdCbx-e76w29YrUC6zyRh2-cFHz0ILrO0wbLebC2YB5VrUmbDCQA1HP9gjyLQ/s400/AliensSalvation.jpg" width="261" /></a></div>
<b>"Aliens: Salvation" Dave Gibbons i Mike Mignola, 1993</b><br />
Z tego, co czytałem, jest to jeden z czterech tytułów, dzięki którym kariera Mignoli nabrała długo oczekiwanego wiatru w żagle. Gwoli ścisłości te pozostałe to adaptacja "Draculi" Coppoli, <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2012/07/batman-sanctum.html">"Batman: Sanctum"</a> oraz ciągle nieznany mi "Fafhrd and Gray Mouser" według scenariuszy zapomnianego Howarda Chaykina (jakiś czas temu rajcowałem się jego "The Shadow: Blood & Judgement", ale coś mi się zapomniało o tym napisać). I to właśnie Mignola z czasów, kiedy bał się jeszcze pisać własne scenariusze, był powodem, dla którego sięgnąłem po "Salvation". Ciekawe oglądało mi się jego starsze prace, choć diametralnych różnic nie zauważyłem - ot, są mniej kanciaste i z mniejszą ilością tuszu (który nakładał Kevin Nowlan). Są jak najbardziej OK, jeśli jednak zestawić je choćby ze wspomnianym, powstałym w tym samym roku "Sanctum", to wypadają nieco blado. Prawdziwy popis możliwości Mike'a przychodzi tylko w tych kilku miejscach, w których fabuła robi się nagle oniryczna / surrealistyczna (<a href="http://espritcomic.files.wordpress.com/2011/08/aliens_salvation_bd_pl.jpg">check this out</a>). No ale właśnie, przejdźmy do historii. Gibbons, którego do tej pory znałem tylko jako rysownika, swoją opowieść oparł o różne rozwiązania z pierwszych trzech części filmowej serii. Jest więc obca planeta, jest sygnał SOS, jest twarda babeczka, która nie da sobie w kaszę dmuchać, jest android, dużo alienów i królowa, a przede wszystkim jest wywiedziona z fincherowskiej "trójki" postać religijnego fanatyka. Nie chodzi bynajmniej o tą samą postać - w "Salvation" mamy nawiedzonego kucharza. Jego wiara jest podstawą całej narracji (obcych nazywa demonami, a Firmę diabłem etc.). Czyni to komiks bardzo specyficznym, ale niekoniecznie w pełni satysfakcjonującym, gdyż zabrakło miejsca na porządną psychologię, przez co ciężko naprawdę przejąć się losami bohatera. Z tego wszystkiego najciekawsze okazuje się to, że fabularnie - rzecz dotyczy transportu i hodowli obcych - "Salvation" jest w pewnym sensie zapowiedzią filmu Jeuneta.<br />
<br />
<a name='more'></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj07yKrBq6MVEpSH3O5iTCgwldK9xUK65Cv7TOkUBzwaqHj7UmvbiJyZpwh7ziZxSBb-QMc_fWIBtLutpxUbbeWlfmK2UlmL9Y6evqcTwVrohUKENFLkS96xXGZICfpa0h7ID6sSgCwN-c/s1600/dr_and_quinch_complete.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj07yKrBq6MVEpSH3O5iTCgwldK9xUK65Cv7TOkUBzwaqHj7UmvbiJyZpwh7ziZxSBb-QMc_fWIBtLutpxUbbeWlfmK2UlmL9Y6evqcTwVrohUKENFLkS96xXGZICfpa0h7ID6sSgCwN-c/s400/dr_and_quinch_complete.jpg" width="287" /></a></div>
<b>"The Complete D.R. & Quinch" Alan Moore, Alan Davis i Jamie Delano, 2001 (oryg. 1983-1987)</b><br />
W 1983 roku Moore napisał krótką historyjkę o dwóch psychopatycznych kosmitach, którzy odwiedzają w różnych czasach Ziemię i na swój 'anarchistyczny' sposób zmieniają bieg jej historii.
Komiks (do przeczytania <a href="http://www.bbc.co.uk/cult/comics/2000adstrips/drandquinch/drandquinch01.shtml">tutaj</a>) tak się spodobał fanom magazynu "2000 AD", na łamach którego
został opublikowany, że Moore i schludnie wizualizujący jego pomysły
Davis poproszeni zostali o spłodzenie kontynuacji. Efektem tego powstała
pełna akcji i czarnego humoru mini-seria będąca rzadkim przykładem
moore'owskiej komedii. Nie jest to jednak zabawa dla samej zabawy (jak w
przypadku stworzonego ponad dekadę później "Toma Stronga"), a
przynajmniej nie zawsze. Moore niejednokrotnie celował tu też w satyrę. I tak w jednym epizodzie wyszydza strach, dwulicowość i
przekupstwo polityków, w innym wysyła swoich antybohaterów na wojnę,
aby skrytykować konflikt zbrojny w Wietnamie, a na koniec bezkompromisowo obnaża absurdy i debilne "celebryctwo", które rządzą
Hollywood. W zbiorze zawarte też zostały epizody stworzone już bez
udziału Moore'a. Dwa lata po jego odejściu Davis wraz ze scenarzystą
Jamie'm Delano (do dziś znanym głównie dzięki zacnej serii <a href="http://kinomisja.blogspot.com/search/label/Hellblazer">"Hellblazer"</a>)
wrócili do brutalnych alienów, aby zrobić krótki cykl jednostronicowych
opowieści pt. "D.R. & Quinch Agony Pages". Tam zwyrodnialcy
odpowiadają na listy swoich fanów, a przy okazji, jak zwykle, zabijają i wysadzają kogo i co się tylko da. Pod kątem przemocy i czarnego humoru cykl
ten jest trochę ostrzejszy niż wersja Moore'a. Warto też
odnotować, że zmieniła się tam kreska Davisa - stała się jakby mniej
sympatyczna (D.R. wygląda niemal makabrycznie) i bardziej szczegółowa.
Całość, choć miejscami piekielnie zabawna, niby nie jest niczym szczególnym (nie z perspektywy dnia dzisiejszego), ale
chętnie przeczytałbym tego więcej. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiROB-v4hKU4G_z1FqjQiNiHORtD1z2xsRmM0nd2Uu57fv1x0uflMXdTXq0xwrYy6Cm9QmxHe1SV22WFNOKONGS5aLmcSULyGL4HM1Jw8bTeOT03O5N7j_VUYoRY78o302BdqQ7jNC13rM/s1600/manara.jpeg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiROB-v4hKU4G_z1FqjQiNiHORtD1z2xsRmM0nd2Uu57fv1x0uflMXdTXq0xwrYy6Cm9QmxHe1SV22WFNOKONGS5aLmcSULyGL4HM1Jw8bTeOT03O5N7j_VUYoRY78o302BdqQ7jNC13rM/s400/manara.jpeg" width="290" /></a></div>
<b>"Gulliveriana" Milo Manara, 1996</b><br />
Mój drugi, po zaliczonym rok temu "Wenus w futrze" Guido Crepaxa,
komiks porno. Acz lepszym określeniem byłoby tutaj soft-porn. Manara pod
byle pretekstem każe się swojej bohaterce wypinać czy rozkraczać, lecz -
jeśli nie liczyć fragmentu, w którym ją upija - nie czyni jej wcale
typem 'dziwki'. Wprost przeciwnie, Gulliveriana to dziewczę słodkie i
dosyć niewinne, raczej dalekie od nawału sprośnych myśli. Wszak to nie
jej wina, że jest roztargniona i opalając się na płynącym morzem
materacu gubi wszystkie ciuchy. W poszukiwaniu jakiegokolwiek odzienia
rusza na dryfujący, dawno opuszczony piracki statek. Tam znajduje
książkę "Podróże Gullivera" i wkrótce trafia na wyspę Liliputów. Po niej
zaś do krainy olbrzymów itd. Co ciekawe, sugestia, że jej przygody to
tylko sen będący efektem lektury takiego, a nie innego klasyka, nie
zostaje rozwinięta i ostatecznie ciężko stwierdzić czy należałoby
"Gulliverianę" nazwać pozycją oniryczną czy już fantastyczną. Całość
jest oczywiście jedną wielką parodią powieści Swifta, a cały humor
bierze się ze wpisania kolejnych przygód w kontekst erotyczny. Olbrzymy
traktują więc bohaterkę jako zabawkę seksualną (<a href="http://composta.net/discoroboto/wp-content/uploads/2009/11/milomanara-gullivera2.jpg">takie buty</a>),
latająca wyspa, którą później odwiedza, pełna jest ludzi oddanych nie
nauce, lecz rozpuście, a Houyhnhnmy okazują się być koniami nie tyle
inteligentnymi, co zboczonymi. Sama fabuła jest ledwie
pretekstowa - akcja jest coraz szybsza, jakby z czasem zabrakło i pomysłów, i
chęci. Manara niemal całą swoją uwagę skupił na stronie wizualnej.
Oczywiście, jak na klasyka porno-komiksu przystało, piękno kobiecego
ciała udało mu się oddać w pełni.. Na szczególną uwagę zasługuje
okazjonalny podtekst polityczny. Otóż na wspomnianym pirackim statku
bohaterka znajduje też zniszczoną brytyjską flagę i właśnie w nią się
ubiera, a powodem, dla którego opuszcza świat Liliputów jest to, że
chcąc ugasić pożar trawiący królewski pałac po prostu go obsikuje, czym
bardzo denerwuje (ociekającą jej moczem) królową.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_j9aQ9aeOwBhoPUt71Md9XqFHrp4JE2vhFpjuP5ntuizWPFqhBlKZWlwWdCmjGUpz7C_AHRBRfAB4h43K06oGY4I_DiIzvQ0wkZLW3av61Rt3uMunVu7Pp1xPssXnDIe4pD_KnaRBMSI/s1600/incognito_comic_book_cover.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_j9aQ9aeOwBhoPUt71Md9XqFHrp4JE2vhFpjuP5ntuizWPFqhBlKZWlwWdCmjGUpz7C_AHRBRfAB4h43K06oGY4I_DiIzvQ0wkZLW3av61Rt3uMunVu7Pp1xPssXnDIe4pD_KnaRBMSI/s400/incognito_comic_book_cover.jpg" width="262" /></a></div>
<b>"Incognito" Ed Brubaker i Sean Phillips, 2009</b><br />
<i>Superhero </i>(sic!)<i> pulp noir</i>
- chyba tylko Brubaker mógłby wymyślić coś, co można by tak
zaszufladkować. Mistrz współczesnego "czarnego komiksu" po raz pierwszy
zaproponował tę osobliwą konwencję w niedocenianym, a wybitnym
"Sleeperze", <i>nota bene</i> jego pierwszym projekcie zrealizowanym z
Phillipsem (jeśli nie liczyć "Scene of the Crime", gdzie ten znakomity
rysownik zajmował się tylko tuszem). O ile jednak "Sleeper" był przede
wszystkim komiksem noir i przedstawiał losy dobrego gościa w szeregach
złych gości, tak w "Incognito" wszystkich składników jest po równo, a
bohater jest złyyym gościem, który w ramach przymusowego programu
ochrony świadków z brutalnego super-przestępcy przeobraził się w
potulnego szaraka. Przedstawiciele prawa nafaszerowali go też bowiem
specjalnymi dragami, które pozbawiły go jego dawnej siły. Nie jest on
jednak w stanie dopasować się do społecznych norm i jako pracownik
biurowy staje się zgorzkniałym, pogrążającym się w depresji outsiderem.
Ta prowadzi go do desperackiej próby podkolorowania rzeczywistości
poprzez narkotyki. Nagle okazuje się, że te neutralizują działanie
wpompowanych w niego wcześniej chemikaliów i czuje się on coraz
silniejszym. Ulica znowu go więc wzywa domagając się rozlewu krwi. Tym
razem Brubaker nie stworzył historii o pulpowych rysach, lecz
najprawdziwszą pulpę. Sięgnął do samych korzeni, jak Doc Savage czy The
Shadow, a tym samym spłodził rzecz tak old skulową, jak to tylko
możliwe (z tajnymi eksperymentami i szalonymi naukowcami na czele). Można by powiedzieć, że to <i>proto-superhero</i>, jak
żywcem wyjęte z lat 30., choć chyba brutalniejsze i z większą dawką
seksu. No i, w związku z ogromnym wpływem noir i bardzo nietypowym
protagonistą, bodaj bardziej ambiwalentne moralnie. Trochę mi tylko brakowało
większej dozy psychologii i tempo bywa zbyt szybkie (fani zacnego <a href="http://kinomisja.blogspot.com/2013/03/criminal-coward-ed-brubaker-sean.html">"Criminal"</a> mogą być rozczarowani), ale cóż - jak tradycja, to tradycja. Brubaker niewątpliwie
znowu miał wielką frajdę podczas pisania, a Phillips podczas rysowania
(szkoda, że nie umiem pisać o rysunkach, jego prace zasługują na jakiś
gigantyczny artykuł), co po raz kolejny przekłada się na wielką frajdę
podczas lektury.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhYxspuDkgcdIOsSg6MVqyS4rgCJ4t-Pucl8sPFW7hNsvFMVKJ2-1wGNpUYLM34MIs7N0kXaYArzyvRTkRGOCpJseDYe66eTuCuxU_W9FLaXaIGCVO8h_rdV54TsIdmSjoomptzEaZUpM/s1600/Supermanredson.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhYxspuDkgcdIOsSg6MVqyS4rgCJ4t-Pucl8sPFW7hNsvFMVKJ2-1wGNpUYLM34MIs7N0kXaYArzyvRTkRGOCpJseDYe66eTuCuxU_W9FLaXaIGCVO8h_rdV54TsIdmSjoomptzEaZUpM/s400/Supermanredson.jpg" width="266" /></a></div>
<b>"Superman: Red Son" Mark Millar, Dave Johnson i Kilian Plunkett, 2003</b><br />
Co
by było, gdyby niemowlęcy Superman wylądował na Ziemi 12 godzin
wcześniej? Rozbiłby się nie w USA, a na Ukrainie, aby później powędrować
wprost do Moskwy i - jako broń ostateczna - stać się podstawą
radzieckiej propagandy oraz prawą ręką Stalina. No przecież. Pomysł
wyjściowy "Red Son" jest genialny w swojej prostocie, zwłaszcza jeśli
pod uwagę wziąć to, że Superman pozostają postacią taką, jaką znamy -
dobroduszną i sprawiedliwą. Ot, w związku ze specyfiką nieco innego
wychowania, przy okazji jest też nawiedzonym socjalistą. To zaś prowadzi do tego, że nie widzi nic złego w skazywaniu jednostek wrogich jedynej słusznej doktrynie na operacje mózgu czyniące je zidiociałymi marionetkami. Jako że akcja
komiksu rozgrywa się przez wiele, wiele lat, przedstawiona tu zostaje alternatywna historia
niemal całego XX wieku (i nie tylko). Tutaj nie Kennedy, lecz Reagan staje
się ofiarą zamachu, a prawie cały świat - mimo wiedzy o stalinowskich
zbrodniach - chętnie daje się pomalować na kolor czerwony. I, rzecz
jasna, powoli poznajemy wszystkie tychże zmian konsekwencje, i
polityczne, i społeczne, i gospodarcze. Oczywiście nie zabrakło smaczków
dla fanów Człowieka Ze Stali, dla mnie jednak nie zawsze atrakcyjnych,
gdyż w pewnych miejscach - a najwięcej, niestety, w wielkim finale - do
niczego one nie prowadzą. Strona
wizualna wydaje mi się z kolei zbytnio "amerykańska" (niemniej, brawa za
socrealistyczne plakaty z Supermanem - <a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5vunjVM_CylULOFiDAe_k89E1y8d8wLU23_jch7vqpjWq1MxFDz9dqi82rgq0UF-McsAN_benW3uW325k5kyvAbLG2HJEt-ZLymDpRBZA5hTrjWz5Bjum4k8uY7aaXjhQsumWZyS4vogr/s1600/SRS.jpg">klik</a> i <a href="http://thecollectiveexamplesofnerdery.files.wordpress.com/2010/08/redson_1.jpg">klik</a>).
Od strony rzemieślniczej bardzo sprawna, od strony artystycznej -
przeciętna. Ale mniejsza z tym. Ważne, że Batman jest tutaj
anty-komunistycznym terrorystą i paraduje w czapce uszatce (<a href="http://images4.wikia.nocookie.net/__cb20080622212303/marvel_dc/images/9/92/Batman_Red_Son_02.jpg">fuck yeah</a>). Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-50840752460134204302013-12-10T16:44:00.003+01:002013-12-10T18:53:35.036+01:00Ostatnio obejrzane vol. 3<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhiK-Z4JLVlEc-PfS_03cwmXCqWc_vDZjHTjPJopXnqtmVp2nFhJX9p8JlObMjJhDBShwIKkJsQgyrdrue0sf-cYjuo1JbEUHWzgMtDO4ZE_WO9hYXeMQZ8pZea3xPK4vhRucX6R2Fre2Q/s1600/Nameless-Gangster-2012-Movie-Posters.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhiK-Z4JLVlEc-PfS_03cwmXCqWc_vDZjHTjPJopXnqtmVp2nFhJX9p8JlObMjJhDBShwIKkJsQgyrdrue0sf-cYjuo1JbEUHWzgMtDO4ZE_WO9hYXeMQZ8pZea3xPK4vhRucX6R2Fre2Q/s400/Nameless-Gangster-2012-Movie-Posters.jpg" width="280" /></a></div>
<b>"Nameless Gangster" Jong-bin Yun, 2012</b><br />
<span class="fbPhotosPhotoCaption" data-ft="{"type":45,"tn":"*G"}" id="fbPhotoSnowliftCaption" tabindex="0"><span class="hasCaption">Recenzent magazynu "TIME" napisał, że to
film, z którego dumny byłby Martin Scorsese i ciężko się z nim nie zgodzić. Tak jak w "Chłopcach z ferajny", tak i
tutaj otrzymujemy fascynującą mieszankę elegancji i przemocy, senty<span class="text_exposed_show">mentalizmu
i goryczy, humoru i tragedii. Obraz brutalny, ale jednocześnie
przepięknie nakręcony. Pojawia się też parafraza słynnej lustrzanej
sceny z "Taksówkarza", o charakterze zgoła odmiennym od oryginału, lecz
bynajmniej nie parodystycznym. Południowo-koreański reżyser garściami
czerpie z klasyki kina gangsterskiego, zużyte szablony przefiltrowując
jednak przez tradycje swojego kraju i krytykę panującego w nim systemu.
Tym samym tworzy rzez prawdziwie orzeźwiającą, będącą jedną wielką
alegorią polityczną. Największym plusem jest główny bohater. Brawurowo
zagrany przez Min-sik Choia, gwiazdę "Oldboya" i "Ujrzałem diabła", jest
postacią spokrewnioną z Nikodemem Dyzmą (!). To człowiek
nieprzewidywalny, w jednej chwili jawiący się jako żałosny idiota, w
drugiej jako swoisty "geniusz zła". Najwięcej o nim mówi jednak prezent, który
otrzymuje od członka yakuzy - gustowny rewolwer, którego komora jest
całkiem pusta. Najlepszy film gangsterski od czasu "Graveyard of Honor" Takashiego Miike, acz może przegapiłem jakieś cudo. Nie pogniewam się za rekomendacje ("The New World" Hoon-jeonga Parka poznam gdzieś na dniach).</span></span></span><span class="fbPhotosPhotoCaption" data-ft="{"type":45,"tn":"*G"}" id="fbPhotoSnowliftCaption" tabindex="0"><span class="hasCaption"></span></span><br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-bi_uFEvkPu1bZ-_ubidNER965fk09KDeOHY_bKpKEUN43q8w4aM1YZ6vz_cda3bCkLtsRY5BkIeV4jdV6lHpPTK28JPPVILfbnJfzNB74CHOuglOTJBetSdRu6v_XWJfY7w3AynV7CI/s1600/other_guys_xlg.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-bi_uFEvkPu1bZ-_ubidNER965fk09KDeOHY_bKpKEUN43q8w4aM1YZ6vz_cda3bCkLtsRY5BkIeV4jdV6lHpPTK28JPPVILfbnJfzNB74CHOuglOTJBetSdRu6v_XWJfY7w3AynV7CI/s400/other_guys_xlg.jpg" width="268" /></a></div>
<b>"Policja zastępcza" Adam McKay, 2010</b><br />
Za film ten zabrałem się po raz pierwszy kilka miesięcy temu, ale po połowie godziny poszedłem spać. Niby atakował cudownie absurdalnymi gagami, ale te przeplatały się z dosyć sztampową parodią kina policyjnego i szkoda było mi nań czasu. Bardzo się więc zdziwiłem, kiedy - gdy kilka dni temu postanowiłem dać mu drugą szansę - okazało się, że pozostała godzina projekcji to już niemal tylko bezlitosny purnonsens na miarę Latającego Cyrku Monty Pythona. Do góry nogami wywrócone tu zostaje absolutnie wszystko. "Policjanci gorszej kategorii", którym przychodzi wpaść na trop gigantycznej afery, okazują się kryć w sobie ogromną liczbę niespodzianek i doprawdy ciężko przewidzieć, w którym miejscu okażą się nad wyraz utalentowani, a w którym tylko debilni. Sama intryga na plan pierwszy wchodzi tak naprawdę dopiero w ostatnim akcie opowieści, to jednak nie koliduje z gagami, a dodaje im dynamiki. Co na pierwszy rzut oka może trochę niepasujące, ta do bólu przejaskrawiona i śmiertelnie niepoważna fabuła przemyca nie tylko treści parodystyczne i satyryczne, ale też odpowiednio uzasadnioną krytykę korporacji. Ale najważniejsze, że jest piekielnie zabawne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem komedię, w trakcie oglądania której tak często bym się śmiał, a już tym bardziej, kiedy ostatnio widziałem tak absurdalny i zarazem odważny film made in Hollywood. Nie pozostaje nic innego, jak zapoznać się z pozostałymi tworami pana McKaya.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcxmmm0RoWohXeCB9C6GS1P2xw7FqNzp4wpmXwaGadnXVZ93o0bJxoURtJew5FQ0A56k2rl_HQTPr7Wn2Zwsr0mWhPHxfB-Lx2Zwgw6gbiEcZ0b_ldB7vvV7XeUEA16gDOs8A_A3IFpn0/s1600/riddick-poster.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcxmmm0RoWohXeCB9C6GS1P2xw7FqNzp4wpmXwaGadnXVZ93o0bJxoURtJew5FQ0A56k2rl_HQTPr7Wn2Zwsr0mWhPHxfB-Lx2Zwgw6gbiEcZ0b_ldB7vvV7XeUEA16gDOs8A_A3IFpn0/s400/riddick-poster.jpg" width="280" /></a></div>
<b>"Riddick" David Twohy, 2013</b><br />
Nie jestem fanem Riddicka, ale daleko mi też do tych, którzy go krytykują. Poprzednie filmy o jego przygodach postrzegam jako w miarę przyjemne blockbustery, w sam raz tak do domowego picia wódki, jak i na kaca. Nie inaczej jest z "trójką". Rzecz stoi pod znakiem całkiem zaskakującego jak na mainstreamowe S-F minimalizmu, a podzielić ją można na trzy różnej długości części. Zdecydowanie najlepsze są dwie pierwsze: survivalowa, kiedy zostawiony na pewną śmierć bohater próbuje przetrwać na obcej, bezludnej planecie, oraz ta, którą należałoby nazwać zabawą w kotka i myszkę, kiedy to pojawiają się polujący na niego najemnicy. Riddick znika wówczas z naszych oczu i portretowany jest wyłącznie z ich perspektywy, a więc jawi się nam nagle jako jakiś straszny zabijaka. Powiedzmy. Największą siłą tychże sekwencji jest ich prostota i fakt, że to, co normalnie trwałoby ledwie chwilę, tu ulega bardzo fajnemu rozciągnięciu w czasie (tzn. z minimum wyciska się maksimum). To samo staje się jednak mankamentem trzeciej, zdecydowanie zbyt długiej partii filmu. Wielki finisz - będący powtórką z rozrywki zaserwowanej w "Pitch Black" - nie zasługuje na tyle czasu, ile zostało mu poświęcone i wygląda raczej jak coś, do czego reżyser został niejako zmuszony, gdyż czegoś takiego od niego oczekiwano. Bardzo standardowa wykończeniówka, znaczy się. Inna sprawa, że od początku filmowi towarzyszy minus w postaci okazjonalnego szpanerstwa. Całe szczęście częściej jest to rzecz fajnie oszczędna, czasem też sympatycznie hołdująca paru klasykom gatunku, z "Aliens" na czele. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiv0g6RofqdPIxQr9Uo0NoQMTdecXNm4xN3ypKfBWOokqRj3p0t7L1SvsAY6bxF8tXe00sNIAOLKGbOnLA-cC5wxkhN5MAXKPnLTQRwuerSyz2B3cXOVj25P-7bfJTXv566zSisVxD4Fvc/s1600/mud.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiv0g6RofqdPIxQr9Uo0NoQMTdecXNm4xN3ypKfBWOokqRj3p0t7L1SvsAY6bxF8tXe00sNIAOLKGbOnLA-cC5wxkhN5MAXKPnLTQRwuerSyz2B3cXOVj25P-7bfJTXv566zSisVxD4Fvc/s400/mud.jpg" width="266" /></a></div>
<b>"Uciekinier" Jeff Nichols, 2012</b><br />
Choć w swoim najnowszym filmie Nichols sięga do Marka Twaina spod znaku "Przygód Tomka Sawyera", dla mnie ciągle jawi się on jako filmowy odpowiednik Cormaca McCarthy'ego, bynajmniej nie tylko ze względu na ponowne, po znakomitym debiucie "Shotgun Stories", ubranie opowieści w kostium westernu (z czym słynny pisarz jest chyba najbardziej kojarzony, mimo że na koncie ma też powieści zgoła odmienne). Jakby na wzór twórczości autora "Krwawego południka", młody jeszcze reżyser swoje fabuły stale lepi z tych samych składników. Są to liryczne obserwacje przyrody, wiara w wartość symboli, inteligentne i wybiórcze stosowanie się do reguł gatunku, bohaterowie będący outsiderami, gawędziarstwo, a wreszcie swoiste zawieszenie historii w czasie (czy może raczej poza czasem, co z kolei przywołuje na myśl Sama Peckinpaha z "Pata Garretta i Billy'ego Kida" czy "Dajcie mi głowę Alfredo Garcii"). W przeciwieństwie do wspomnianego debiutu oraz równie udanego "Take Shelter", "Uciekinier" bywa utworem dosyć przebojowym, co jest niewątpliwie efektem zapatrzenia autora w klasyczną powieść inicjacyjną. Z tego wszystkiego powstała staroświecka ballada o wolności, miłości i ludziach z marginesu społeczeństwa (nie w sensie patologii, a niedopasowania do współczesności), tak samo sympatyczna, co gorzka i smutna. Przede wszystkim zaś szczera, poruszająca i piękna. A że kino to też muzyka, "Uciekinier" to również filmowy odpowiednik <a href="http://www.youtube.com/watch?v=ZY9smHx-O9o">pewnej piosenki</a>.Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-80247344622514618282013-12-06T15:26:00.000+01:002013-12-06T15:31:24.645+01:00Mob City S01E01-02: A Guy Walks Into a Bar & Reasons To Kill a Man<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSd5ggmPRUpcPVi27UVlxXnj70SvtQQ6R3hDELx_Fn0ffDbyaxcyZAXzVxxPEJUF-gEEWtqYO6xVuLjCndm2pn5N7ETFdaxDgoX4aduO2j9wB1j_Zrmm-A-yhw9WeOBcpv3aZsZy8CiW4/s1600/mob.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSd5ggmPRUpcPVi27UVlxXnj70SvtQQ6R3hDELx_Fn0ffDbyaxcyZAXzVxxPEJUF-gEEWtqYO6xVuLjCndm2pn5N7ETFdaxDgoX4aduO2j9wB1j_Zrmm-A-yhw9WeOBcpv3aZsZy8CiW4/s1600/mob.jpg" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td></tr>
</tbody></table>
Frank Darabont, reżyser, scenarzysta i producent znany przede wszystkim ze swoich ekranizacji powieści Stephena Kinga, od kilku lat bardziej interesuje się telewizją niż kinem. W 2010 roku zaadaptował on na mały ekran komiks Roberta Kirkmana "The Walking Dead", który, jak wiadomo, stosunkowo szybko stał się międzynarodowym przebojem. Po emisji sezonu pierwszego natknąć się można było na informacje, że z jakichś powodów Darabont chce zwolnić scenarzystów serialu i samemu zająć się pisaniem kolejnych odcinków. I nagle włodarze stacje AMC zwolnili właśnie jego (co prawda, "The Walking Dead" zrobiło się naprawdę dobre dopiero po tymże zwolnieniu, ale to tak na marginesie). Teraz, po niemal trzech latach milczenia (sic!), twórca słynnych "Skazanych na Shawshank" wraca wreszcie z nowym projektem, ponownie telewizyjnym. W nim zaś przenosi nas do świata mordujących i mordowanych twardzieli, pięknych, ale być może równie niebezpiecznych kobiet, niekończących się palić papierosów oraz wszechobecnego jazzu.<br />
<br />
<a name='more'></a>Dosyć symbolicznym wydaje się być fakt, że w roli głównej Darabont obsadził Jona Bernthala, gwiazdę dwóch pierwszych sezonów "The Walking Dead". Co ciekawe, do dziś ani przedstawiciele telewizji AMC, ani sam poszkodowany nie ujawnili powodów jego zwolnienia. Darabont wcale jednak żalu (i gniewu) nie ukrywa. Na pytanie o to, czy ogląda kolejne odsłony tytułu, który powołał do życia, odpowiada: "Gdyby kobieta, którą kochałeś całym sercem, zostawiła Cię dla instruktora Pilates, a następnie wysłała zaproszenie na swój ślub - przyszedłbyś? Kiedy tworzysz coś, co jest Ci bardzo bliskie i ważne, a niszczą to socjopaci, którzy mają wyjebane na uczucia tak Twoje, jak i Twojej obsady oraz ekipy, to nie czujesz się z tym zbyt dobrze. Nie, nie poszedłbym na taki ślub, oto moja odpowiedź. Jak również nie chciałbym im towarzyszyć podczas nocy poślubnej, żeby patrzeć jak się pierdolą". <br />
<br />
Pomysł na zrealizowanie "Mob City" wpadł mu do głowy gdzieś w 2011 roku. Czekając na samolot dostrzegł w lotniskowym sklepie książkę Johna Buntina "L.A. Noir: The Struggle for the Soul of America's Most Seductive City". Będąc przekonanym, że jest to zbiór krótkich czarnych kryminałów, natychmiast ją zakupił. Dopiero w samolocie zorientował się, że reprezentuje ona literaturę faktu, jednak nie stanowiło to dla niego problemu, gdyż okazała się dlań tak interesująca, że nie mógł się od niej oderwać. Jak się okazało, książka dokumentuje wojnę, jaką w Los Angeles lat 40. i 50. ubiegłego wieku toczyli ze sobą policjanci pod przywództwem wspinającego się na coraz wyższe szczeble kariery Williama Parkera oraz gangsterzy, których stopniowo coraz większą ilością przewodził ex-bokser Mickey Cohen. Skoro jednak nie mogło zabraknąć tematów korupcji i walki o władzę, "Mob City" (pierwotnie zatytułowane "L.A. Noir", a następnie "Lost Angels") opowiada też o starciach gliniarzy z gliniarzami oraz przestępców z przestępcami. A po środku całego zamieszania Darabont umieścił fikcyjną postać tajemniczego stróża prawa o żołnierskiej przeszłości znanego jako Joe Teague.<br />
<br />
Pierwszy z dwóch wyemitowanych tego samego wieczora odcinków otwiera bardzo efektowna, fetyszyzująca przemoc scena strzelaniny, która przywodzić może na myśl "Sin City" tudzież niejako zwiastującą je "Ścieżkę strachu". Tego typu fajerwerków, mimo nie lada pulpowych rysów opowieści, wiele jednak nie uświadczymy. "Mob City" stanowi mieszankę nowoczesności i tradycji (przed realizacją autor poświęcił wiele godzin na przypomnienie sobie klasyki filmu noir celem odpowiedniego wsiąknięcia w "czarny świat"; unikał jednak seansu niedawnego "Gangster Squad", które rozgrywa się w tym samym czasie i opowiada po części o tych samych ludziach). Z jednej strony mamy więc mocną, wcale estetyczną stylizację obrazu, bardzo atrakcyjne strzelaniny i modną ostatnimi czasy skrajną ambiwalencję moralną, z drugiej natomiast średnio-szybkie tempo opowiadania, staroświecką intrygę i przejaskrawionego bohatera przypominającego twory Raymonda Chandlera (oczywiście nie obeszło się bez narracji pozakadrowej, acz ta pojawia się dosyć rzadko). Bohater wydaje mi się zresztą największą atrakcją. Do pewnego stopnia jest to człowiek-zagadka, a jego niedookreśloność kształtuje charakter fabuły. Może niektórych śmieszyć będzie jego wyjątkowo niski ton głosu (prawie jak Batmana u Nolana), ja nie mam zastrzeżeń.<br />
<br />
"Mob City" to rzecz, która chce być <i>cool</i>. Normalnie byłoby to zarzutem, ale jej się to faktycznie udaje. Wprawdzie o jakichś ochach, achach i echach mowy nie ma, jednak nie zdziwiłbym się, gdyby te miały się wkrótce pojawić. A i tak już dwa pierwsze odcinki zjadają na śniadanie pierwszy sezon poprzedniego telewizyjnego dziecka Darabonta. Może dlatego, że dopiero tutaj otrzymał on pełną kontrolę (tak mówi), może dlatego, że - jakby w ramach zemsty - wreszcie dał z siebie wszystko. A najpewniej i jedno, i drugie. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3WY0H-Fg8DqXB1TB9nIYVgVmFqMuO2foZpqCtKR5_VQFLnOx6nfMbyEA0TTzGjkhz-IEibsbEppEbF8rbX3IkGcSr-UaafpfVzr_8BCAi5CZgmnqyAjk-GdyFx7ue81nZsVOLP5K22i8/s1600/mob-city.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3WY0H-Fg8DqXB1TB9nIYVgVmFqMuO2foZpqCtKR5_VQFLnOx6nfMbyEA0TTzGjkhz-IEibsbEppEbF8rbX3IkGcSr-UaafpfVzr_8BCAi5CZgmnqyAjk-GdyFx7ue81nZsVOLP5K22i8/s640/mob-city.jpg" width="446" /></a></div>
<br />Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-5660898532476296578.post-83300691155424766182013-12-03T17:37:00.002+01:002013-12-06T02:54:42.139+01:00Opowieści graficzne (Julian Antonisz, 2013)<div style="text-align: center;">
<i>Na dniach tekst pojawi się też na łamach <a href="http://kolorowezeszyty.blogspot.com/">Kolorowych Zeszytów</a>. Za egzemplarz recenzencki dziękuję <a href="http://www.ha.art.pl/">Korporacji Ha!art</a>.</i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiIJxTU4JdLUBYqQmJzthcHuYn_Mbf0iMQpsq1koMQ6wqEsB-Z-qZDWpORSZBz_knllm3SQjd0AhPhGe4wMM-dViKzqxoGrkwE7mEiyXJPKYDmAH720FPSCNWbgjH7uCqbBsXk1H2Vh_Gk/s1600/antonisz.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiIJxTU4JdLUBYqQmJzthcHuYn_Mbf0iMQpsq1koMQ6wqEsB-Z-qZDWpORSZBz_knllm3SQjd0AhPhGe4wMM-dViKzqxoGrkwE7mEiyXJPKYDmAH720FPSCNWbgjH7uCqbBsXk1H2Vh_Gk/s640/antonisz.jpg" width="432" /></a></div>
<br />
Julian Antonisz to niewątpliwie jeden z najciekawszych artystów epoki
PRL-u. Ten rozkochany w absurdzie, surrealizmie i grotesce satyryk,
przez Jana Strękowskiego trafnie nazwany Stanisławem Bareją filmu
animowanego, sztuce poświęcał się bez reszty. Dzięki świeżo wydanym
"Opowieściom graficznym" okazuje się, że był nie tylko reżyserem,
scenarzystą, plastykiem, kompozytorem i wynalazcą. Był (a przynajmniej
zdarzyło mu się bywać) również komiksiarzem.<br />
<br />
Pierwsze lata twórczości upłynęły mu głównie pod znakiem realizacji prześmiewczych filmów oświatowych. Wtedy też stworzył swój najlepszy, po dziś dzień popularny obraz <a href="http://ninateka.pl/film/jak-dziala-jamniczek-semafor">"Jak działa jamniczek"</a> (1971). Następnie, jak mówił, eksperymentował poszukując formy doskonałej, by wreszcie poświęcić się animacjom non camera, tworzonym poprzez rysowanie (i nie tylko) bezpośrednio na taśmie projekcyjnej. Choć nierzadko tworzył filmy, gdzie pogodność spotykała się z gorzką ironią - a i kilka razy sięgnął po tematykę wcale pesymistyczną - w jego twórczości dominowała tonacja lekka jak piórko. "Był bardzo poważnym człowiekiem ze wspaniałym poczuciem humoru" - wspominała po latach jego córka, Malwina Antoniszczak.<br />
<br />
<a name='more'></a>Charakterystycznym dowcipem i lekkością cechują się też komiksowe dokonania osobliwego artysty. Co najważniejsze, "Opowieści graficzne" stanowią bardzo ciekawe uzupełnienie jego filmografii. Przede wszystkim ze względu na różnice między językiem komiksu a językiem kina. Wszak autor znakomitej "Fobii" (1967) tworzył filmy niezwykle specyficzne nie tylko ze względu na treść, ale też formę. Tym samym historie wyzbyte typowych dlań pulsujących obrazów, zapętlanych ujęć oraz rytmicznej muzyki - środków całkiem przecież obcych medium, które u swojej podstawy ma bezruch i dźwięki, które można sobie tylko wyobrażać - pozwalają spojrzeć na twórczość Antonisza z nieco szerszej perspektywy.<br />
<br />
Najstarszy ze znajdujących się tu utworów, "Przygody Hitlera", datowany jest na 1954 rok,
kiedy autor miał zaledwie 12 lub 13 lat. Jak we wstępie do zbioru
informuje druga z jego córek, Sabina Antoniszczak,
narysował go dla młodszego brata Ryszarda (również przyszłego twórcy
filmów animowanych). Dzieło to było zaś rezultatem fascynacji komiksami
francuskimi, które pożyczał im szkolny kolega, oraz popularnej wówczas
zabawy, której uczestnicy wymyślali rozmaite sposoby na skrzywdzenie
Hitlera. Przygody dyktatora, który podąża tropem zbiega z obozu koncentracyjnego, są tu więc ciągiem slapstickowych gagów
ukazujących go jako przygłupiego niedorajdę i wiecznego pechowca. A to
go pszczoła użądli i spadnie w przepaść, a to go piorun trafi i jeszcze
pies obsika. Nie ma lekko.<br />
<br />
"Przygody Hitlera" to pod pewnymi względami całkiem wyraźny zwiastun
przyszłej twórczości Antonisza. Po pierwsze, rzecz ma charakter
mocno przewrotny i kpiarski, tak jak większość jego dokonań. Po drugie,
stanowi ona popis wyobraźni obfitującej w niezliczone pomysły oscylujące
wokół ledwie jednego tematu, co fani jego animacji znają z imponujących
kreatywnością tytułów pokroju <a href="http://ninateka.pl/film/film-o-sztuce-biurowej-julian-antonisz">"Filmu o sztuce... biurowej"</a>
(1975). Po trzecie, inspiracją dla historii była
przecież najzwyklejsza codzienność autora i jego kolegów z podwórka. A w
podobny sposób powstała niemała część jego filmografii. "Idę sobie
ulicą i naraz widzę surrealistyczną scenkę, czasem jestem
świadkiem zdumiewającej wymiany zdań, innym razem oglądam niesłychany
graficznie czy merytorycznie plakat" - <a href="http://www.filmotekaszkolna.pl/edukacja-filmowa-szczegoly,1820">mówił dziennikarzowi magazynu "Film"</a>.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGYAiI4TASyrsQ91A1yy-3L151lxCIxQX2Z12xRb66-liTAWHNuFU5a0-XaOjBx4BixPKvxIttjDxlymDR1e0qf1qRjOXjYTGNqzhTvVLjHsGDrWtFtrptxmXlvR_gXgt9zEkNEw1uDDA/s1600/non-camera.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGYAiI4TASyrsQ91A1yy-3L151lxCIxQX2Z12xRb66-liTAWHNuFU5a0-XaOjBx4BixPKvxIttjDxlymDR1e0qf1qRjOXjYTGNqzhTvVLjHsGDrWtFtrptxmXlvR_gXgt9zEkNEw1uDDA/s1600/non-camera.jpg" /></a></div>
<br />
Codzienność
była też inspiracją dla fotograficznego komiksu "Jak powstało
Muzeum Filmu Noc-Camera" z 1984 roku. W zamierzeniu pomysłowego surrealisty utwór ten miał niejako
dokumentować przerobienie zbudowanego przezeń domku letniskowego na
obiekt, który promowałby jego działalność. W nim znaleźć
się miały jego liczne wynalazki ułatwiające mu pracę nad tworzeniem
filmów bez użycia kamery (jedynych filmów, które oferowały mu całkowitą
niezależność, a widowni "pierwotny, autentyczny pomysł autora" zamiast
"odtwórczej już formy dzieła"). Co niekoniecznie spodziewane, "Jak
powstało..." to kompilacja zwykle
niepowiązanych ze sobą zdjęć. Artysta połączył fotografie
upamiętniające go z rodziną reklamującą planowany przybytek, niedowołane czy niedoświetlone odbitki z różnych sesji oraz amatorskie
prace jednej z córek.<br />
<br />
Z jednej strony ten zaskakująco spójny komiks jest hołdem dla samego aktu
tworzenia (dopiero kreatywność czyni rzeczywistość ciekawą), z drugiej
stanowi dowód miłości autora do rodziny (jej zostało poświęcone najwięcej miejsca). Nie znalazło się tu
zaś ani jedno zdjęcie upamiętniające któryś z jego wynalazków, co
zresztą posłużyło Antoniszowi do typowego dlań autoironicznego żartu: "Szkoda
tylko, że ani jeden samochód się nigdy jeszcze nie zatrzymał (co prawda w
muzeum nie ma eksponatów, to może i lepiej, bo unikamy kompromitacji)".
Niestety beztroska, pełna wigoru opowiastka nagle się urywa i pozostawia spory niedosyt.<br />
<br />
Pozostałe dwa tytuły wypełniające "Opowieści graficzne" to z kolei parodie. Publikowany w latach 80. na łamach "Gazety Krakowskiej" cykl "Z życia smoka" jest jedną wielką parafrazą legendy o Smoku Wawelskim. Prosty, lakoniczny i dynamiczny, przypomina zagraniczne kreskówki w stylu "Strusia Pędziwiatra" (1966-1973), przy czym cechuje się charakterystycznym dla artysty karykaturalnym stylem. Największą uwagę zwraca sam bohater tytułowy. Antonisz, jak to nierzadko czynił ze swoimi postaciami, upodobnił go bowiem do samego siebie poprzez dorysowanie mu brody i okularów. Szkoda tylko, że seria jego przygód składa się z ledwie trzech epizodów. Odnoszę wrażenie, że twórca nie zdążył się jeszcze "rozkręcić" i te powstałe historyjki były ledwie rozgrzewką przed czymś więcej.<br />
<br />
Zamykające całość "Pierony" to rysunkowy scenopis do nigdy niezrealizowanej animacji. Podstawą tej wcale ostrej satyry na socrealizm jest totalna, a więc sztuczna heroizacja jej bohaterów,
przywołująca na myśl to, co w znakomitym dokumencie kreacyjnym <a href="http://www.youtube.com/watch?v=Z-1xHAHglrQ">"Wanda Gościmińska. Włókniarka"</a> (1975) zrobił Wojciech Wiszniewski. Fabuła
Antonisza przedstawia losy dwóch górników, którzy otrzymali
zadanie przekopania się przez jądro Ziemi aż do Australii, co miało miejsce w latach 50., kiedy "pracowano wyłącznie dla idei i wykonywano lekko na przykład 3500%
normy albo i więcej". Oczywiście ich sukces jest nieunikniony. Rzecz w tym, że "tamci z NATO" wykopany przez górników szyb zaczęli wykorzystywać do szerzenia "propagandy burżuazyjnego stylu życia". Zaczęli wrzucać doń "bardzo
obleśne
zdjęcia porno-graficzne-kolorowe chcąc (...) rozerotyzować proletariat i
położyć nam plan 6-cio letni". A to nie wszystko - nie zabrakło też stonki ziemniaczanej, a nawet starych kalesonów.<br />
<br />
"Pierony", które doprawdy ciężko mi wyobrazić sobie w formie filmu, którym miał być, to zdecydowanie najmocniejszy punkt kompilacji. Po ich lekturze szybko do głowy
przychodzą pytania typu: Jak wyglądały powstałe filmy Antonisza w formie
scenopisów? Jak duże były różnice między nimi a już ich zrealizowanymi
wersjami? Osobiście chętnie przekonałbym się w drugim tomie "Opowieści
graficznych". Nawet jeśli miałby być pozycją jeszcze bardziej
hermetyczną. Wszak dla fanów, do których zbiór jest skierowany, nie
będzie to stanowiło najmniejszego problemu. A przecież nasz jedyny w
swoim rodzaju surrealista zapisywał wszystkie swoje pomysły. To oznacza,
że do scenopisów można by i dorzucić coś więcej.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9krl3ocPp1mI3q1xCEvV-XtQoiIXi1ojEiiGLhQnfFqKzGYE8sRsUGsOMNai0UYNdOzSgtd4wdd6M0fWXH6WLPIaMJUgl0DpkcJW0Fv2htlxTWcXVtOWjtiSGCkMNcY6Pxvj6Qx_4PAA/s1600/antonisz.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9krl3ocPp1mI3q1xCEvV-XtQoiIXi1ojEiiGLhQnfFqKzGYE8sRsUGsOMNai0UYNdOzSgtd4wdd6M0fWXH6WLPIaMJUgl0DpkcJW0Fv2htlxTWcXVtOWjtiSGCkMNcY6Pxvj6Qx_4PAA/s1600/antonisz.jpg" /></a></div>
Marcin Z.http://www.blogger.com/profile/04975708869420321492noreply@blogger.com5