czwartek, 3 października 2013

Specjalista / Gli Specialisti (Sergio Corbucci, 1969)

11 dni temu zmarł Luciano Viscenzoni, wybitny scenarzysta mający na koncie takie cuda, jak "Za kilka dolarów więcej", "Dobry, zły i brzydki", "Śmierć jeździ konno", "Najemnik" i "Garść dynamitu"; a 2 dni temu w wypadku samochodowym zginął Giuliano Gemma, pierwsza włoska ikona spag-westu ("Pistolet dla Ringa", "Powrót Ringa", "Arizona Colt", "Dzień gniewu"). I zrobiło mi się, kurwa, źle (nigdy wcześniej tak nie miałem). Chciałem napisać coś związanego z tymi panami - lub chociaż z jednym z nich - ale nie wyrobiłem. Coś o spag-weście musi jednak teraz być. Toteż wrzucam przykładowy tekst z mojej wybitnie leniwie pisanej książki o makaroniarskim Dzikim Zachodzie, która to - teoretycznie - wydana ma zostać gdzieś w przyszłym roku. To pierwsza wersja tekstu, może ta ostateczna będzie się nieznacznie różnić, a może będzie zupełnie inna, nie wiem. Będę jednak wdzięczny za opinie, z kolei panowie Viscenzoni i Gemma - za odświeżenie sobie któregoś z ich filmów (nie zapomnijcie). Vamos a matar, compañeros.


"Nie przestawaj pić. Kiedy ludzie przestają pić, robię się nerwowy. A kiedy robię się nerwowy - strzelam."

Samotny mściciel, główne miejsce akcji swoistym siedliskiem zła, niemała dawka okrucieństwa, ponura tonacja, skrajnie cyniczna wymowa... W trakcie seansu "Specjalisty" trudno oprzeć się wrażeniu, że po realizacji sarkastycznego, lecz zarazem dosyć lekkiego i przebojowego "Najemnika" (1968) Sergio Corbucci bardzo zatęsknił za typową dla siebie koszmarną wersją Dzikiego Zachodu. Geneza jego ostatniego w karierze poważnego westernu jest jednak owiana tajemnicą. Po premierze wspomnianego zapatowskiego hitu reżyser ogłosił, że pracuje nad opowieścią o handlarzu bronią na wojnie, z Lee Van Cleefem jako głównym aktorem i współscenarzystą. Projekt ten pierwotnie nazywał się "Uzbrojony specjalista", a następnie przemianowany został na "Powrót najemnika". Z nieznanych przyczyn nigdy nie doszło do jego produkcji. Corbucci zaczerpnął z jego (niekoniecznie ukończonego) scenariusza kilka motywów i połączył z nowymi pomysłami, które, podobno, wymyślane były dopiero na planie zdjęciowym "Specjalisty". Nie wiadomo, o jakie dokładnie motywy chodzi, jednakże już sam tytuł brzmi przecież odpowiednio znajomo. Niemniej jednak, wielka szkoda, że można tylko gdybać, jak mógł wyglądać jedyny obraz Corbucciego ze słynnym Van Cleefem. Biorąc pod uwagę oczywiste podobieństwa "Powrotu..." do "Najemnika" oraz specyficzność powstałego na jego bazie "Specjalisty" - który to z "Najemnikiem" nie ma już nic wspólnego - jawi się on jako pozycja intrygująca.

Ale przecież nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nie można wprawdzie zaliczyć filmu powstałego zamiast "Powrotu..." do ścisłej czołówki dokonań "drugiego Sergia", lecz niewątpliwie jest on jednym z jego najciekawszych utworów. Akcja dzieje się w górskim miasteczku Blackwood i w głównej mierze oscyluje wokół linczu dokonanego w niejasnych okolicznościach na Charlie'm Dixonie oraz ukradzionych przez niego - lecz zagubionych - pieniędzy. Głównym bohaterem jest brat zamordowanego, niesławny rewolwerowiec Hud Dixon (w tej roli francuski piosenkarz pop Johnny Hallyday), znany też jako "Wielki Hud". Wraca on w rodzinne strony, aby rozwiązać zagadkę śmierci, zemścić się na winowajcach oraz odnaleźć zaginiony łup. Mimo że już w pierwszej scenie ratuje on miejscowych burżujów przed bandytami, nie jest w Blackwood osobą mile widzianą. Miasteczko ma jednak nowego szeryfa (Gastone Moschin), który nie zamierza usługiwać lokalnym bogaczom i - wbrew ich woli - ani myśli bez powodu zamykać w celi Huda. Zamiast tego odbiera mu broń, ponieważ od czasu wspomnianego linczu nikt oprócz szeryfa i jego (niezbyt rozgarniętego) zastępcy (Lucio Rosato) nie ma prawa być w mieście uzbrojonym. Co oczywiście nie znaczy, że wszyscy tego przestrzegają. Huda obserwują jednak nie tylko ludzie chcący się go pozbyć, ale też niejako zafascynowana nim czwórka wędrujących nastoletnich hipisów (tak, hipisów żywcem wyjętych z 1969 roku, nie ich XIX-wiecznych odpowiedników), a w międzyczasie spotkać się z nim będzie chciał megalomański bandyta El Diablo (Mario Adorf) będący liderem ukrywających się w górach meksykańskich ex-rewolucjonistów.

Choć materiał byłby ku temu wdzięczny, a scen przemocy nie brakuje, "Specjaliście" daleko do najszybciej rozwijających się obrazów Corbucciego. Nie jest to bowiem typowe kino zemsty, jakim początkowo zdaje się być. Jednym z fragmentów definiujących film jest część pierwszego dialogu między niespiesznie jadącymi konno Hudem i Szeryfem, co ma miejsce tuż przed pierwszym od lat pojawieniem się bohatera w Blackwood. To konkretne ujęcie, kiedy kamera podąża przed nimi ukazując ich z dołu i stale z takiej samej odległości. Poruszające się nogi wierzchowców znajdują się wówczas poza kadrem, którego całe tło wypełnia niebo oraz góry (film był kręcony w Alpach i piękne plenery zostały w nim rewelacyjnie wykorzystane przez operatora Dario Di Palmę). Ujęcie więc na pozór wyzbyte jest ruchu, co sprawia wrażenie, jakby postaci, mimo ciągłego posuwania się naprzód, stale znajdywały się w tym samym miejscu. Jak gdyby zawieszone były gdzieś poza czasem i przestrzenią. Ta zapowiedź leniwego tempa opowiadania, jakie cechuje całe rozwinięcie akcji, doskonale oddaje specyfikę miasteczka Blackwood - miejsca pogrążonego w marazmie, stanowiącego dla niektórych istne więzienie. Jedną z takich jednostek jest nastoletnia Sheba (Sylvie Fennec), która wraz z apodyktycznym, bijącym ją ojcem znanym jako Boot (Serge Marquand) mieszka w domu należącym wcześniej do brata Huda.




Zagadka śmierci Charlie'go oraz zaginionych pieniędzy niekoniecznie jest największą atrakcją fabuły. "Specjalista" to przede wszystkim jedno wielkie podsumowanie westernowej twórczości reżysera (przy jednoczesnym dalszym przesuwaniu granic gatunku). Po pierwsze, rzecz składa się ze wszystkich spośród najbardziej charakterystycznych dla Corbucciego elementów: okaleczenia bohatera, dwóch zwalczających się grup, silnych postaci kobiecych, scen cmentarnych, "tańca śmierci", krytyki wyzysku/rasizmu/burżuazji, a wreszcie finału, w którym protagonista teoretycznie nie ma szans na zwycięstwo. Po drugie, w oczy rzucają się pomysły wprost wyjęte z niektórych spośród poprzednich westernów reżysera: bohater to postać o cokolwiek tragicznych rysach i żywa legenda w jednym, ma status/opinię bandyty, a jednak przestrzega prawa ("Człowiek zwany Ciszą", 1968); jedną z ważniejszych postaci jest szeryf, który okaże się tak samo silny i odważny, jak nieporadny i naiwny, co skończy się dlań tragicznie ("Człowiek zwany Ciszą"); mieszkańcy miasteczka to w głównej mierze skrajnie egoistyczni burżuje, którymi bohater gardzi, ale których przyjdzie mu bronić ("Navajo Joe", 1966); scenariusz podzielić można na dwie części, co jest wynikiem dominacji w fabule najpierw jednej, a potem drugiej z przeciwstawnych sobie grup ("Django", 1966); lider meksykańskich bandytów jest dawnym przyjacielem bohatera ("Django"). Ponadto, wspomniany na koniec niniejszej wyliczanki El Diablo pozbawiony jest ręki, co - biorąc pod uwagę to, że nieoczekiwanie staje się on postacią bardzo ważną dla rozwoju wydarzeń - przywodzi na myśl kalekiego farmera imieniem Fred z "Masakry w Wielkim Kanionie" (1963).

Podczas projekcji uczucie deja vu pojawiać się może całkiem często, ale dzięki kreatywności reżysera w niczym to filmowi nie ujmuje. W jego wcześniejszych utworach silne kobiety były postaciami pozytywnymi, a tutaj tą zdecydowanie najsilniejszą jest, o dziwo, czystej wody femme fatale. Bankierka Virginia Pollycut (Francoise Fabian) - której nazwisko jest wyraźnym nawiązaniem do Henry'ego Pollicuta z "Człowieka zwanego Ciszą" - to niespotykana w mitologii autora wdowa specjalizująca się w uwodzeniu i manipulacji. Współodpowiedzialna za lincz na Charlie'm próbuje owinąć sobie wokół palca kogo się tylko da i przez jakiś czas jest głównym czarnym charakterem opowieści. Później rolę tę przejmuje po niej charyzmatyczny El Diablo (aczkolwiek też tylko na jakiś czas), pod groźbą ataku na Blackwood żądający sprezentowania mu zaginionych pieniędzy. Z nim też związana jest jedna z bardziej osobliwych scen filmu: pojedynek, w którym przeciwnicy mają związane ręce i walczyć mogą ze sobą jedynie poprzez uderzanie się nawzajem swoimi głowami. Wespół z kamizelką kuloodporną, w którą odziany jest "Wielki Hud", oraz z postmodernistycznym wątkiem grupki hipisów czyni to "Specjalistę" najbardziej ekstrawaganckim westernem w dorobku rzymskiego artysty.

Mimo lewicowych poglądów "drugi Sergio" nastawiony był przeciwko coraz popularniejszym "dzieciom kwiatom". Postrzegał je jako jednostki nie mające pojęcia o rewolucji, o której mówią, a życie bezmyślnie poświęcające lenistwu, narkotykom i rozpuście. Jak ich widział, tak ich ukazał. Poznajemy ich już w pierwszej scenie, gdzie poniżani są poprzez, o ironio, wytarzanie w błocie. Następnie upokarzający ich bandyta obiecuje, że jednego z nich nie zabije - tego, który przyniesie mu jego monetę. Ta zaraz ląduje w błocie i nastolatki same - poprzez desperackie poszukiwanie jej i walkę o nią - zaczynają się w nim tarzać. Są to osobniki nad wyraz antypatyczne, od momentu uratowania ich przez Huda coraz bardziej fascynujące się przemocą. Z ofiar bandytyzmu powoli przeobrażają się w agresorów: próbują zmusić dobroduszną Shebę do zapalenia z nimi jointa i napastują ją seksualnie, a w finale chwytają za broń i nieoczekiwanie stają się głównymi antagonistami. Jakkolwiek sugerowanie, że palenie marihuany jest jednym ze źródeł niegodziwości wywołać może uśmiech politowania, tak ukazaniem coraz większej agresywności hipisów reżyser przewidział to, co z najbardziej radykalnymi "dziećmi kwiatami" miało się stać w USA połowy lat 70.: nie doczekawszy się pożądanych zmian odrzucili pacyfizm i sięgnęli po przemoc. Niestety, pod kątem krytyki ruchu hipisowskiego Corbucci okazał się też hipokrytą. Gardząc nim sam posłużył się pewnymi jego wyznacznikami, z czego na plan pierwszy wychodzi epatowanie erotyką, głównie w (wybranych) scenach z kusicielską Virginią Polycutt.



Każdy z budujących film wątków porusza temat zderzenia fałszu z prawdą, czy może raczej mitu z rzeczywistością. Zostaje to zaznaczone już w sekwencji otwierającej, kiedy obserwujemy Huda wybijającego meksykańskich bandytów. Częściowo potwierdza, a częściowo przeczy to opinii na jego temat - faktycznie jest bardzo niebezpieczny, ale przecież bandytów zaatakował w obronie okradanych i męczonych przez nich ludzi. A więc nie taki diabeł straszny, jak go malują. Inaczej jest w wypadku postaci drugoplanowych, które w różnoraki sposób próbują kształtować otaczający ich świat. Bezimienny hazardzista (Gino Pernice) robi wszystko, by uchodzić za kogoś ważnego i dzielnego, lecz szybko okazuje się jedynie wygadanym bajkopisarzem, bankierka Virginia to prawdziwa mistrzyni uwodzenia, za co iście przewrotnie ukarana zostaje brutalnym gwałtem (i nie tylko), Szeryf tak ślepo wierzy w prawo i sprawiedliwość, że wychodzi naprzeciw El Diablo nieuzbrojonym i kończy z dziurą między oczami, a wspomniany jednoręki bandyta na bieżąco dyktuje jednemu ze swoich podwładnych swoją biografię, z której wynika, że jest najgroźniejszym człowiekiem w okolicy; a że nim nie jest, pisanie jej przerwane zostaje jego zgonem. Z kolei w kulminacji filmu, stanowiącej ironiczne odwrócenie zakończenia "Człowieka zwanego Ciszą", otrzymujemy zaskakujące połączenie demitologizacji z mitologizacją. O ile postać Ciszy, podobnie jak Django, Corbucci prezentował jako personifikację śmierci, aby ją następnie na swój sposób uczłowieczać, o tyle w "Specjaliście" mityczna aura towarzysząca bohaterowi bierze górę nad okrutną rzeczywistością. Hud bez zastanowienia rusza do boju z terroryzującymi Blackwood hipisami, mimo że po walce z ludźmi El Diablo jest tak okaleczony, że ledwo się porusza, a komora jego rewolweru jest już całkiem pusta. Jego tarczą jest kamizelka kuloodporna, jedyną bronią - wiara, że jego "legendarność" zastąpi naboje (przeciwnicy nie zdają sobie sprawy z ich braku). I udaje się, aczkolwiek tylko dzięki temu, ze hipisi to w mniemaniu Corbucciego banda tchórzliwych nieudaczników. I żadne uzbrojenie tego nie zmieni.

W finale tym miejsce ma również niespotykane w gatunku poniżenie postaci, tak służące szokowaniu odbiorcy, jak i podkreśleniu politycznego charakteru opowieści. Ten wcześniej przejawiał się na zmianę to symbolicznie - zmiażdżenie klatki piersiowej chciwego zakapiora za pomocą pełnej pieniędzy kasy barowej - to dosadnie - Hud palący zaginione wcześniej pieniądze na oczach mieszkańców Blackwood, którzy oburzają się tym do tego stopnia, że i go chcą zlinczować. Rozebranie tych cechujących się jedynie hipokryzją i zachłannością ludzi do naga, a następnie nakazanie im czołgania się po ulicy miasta stanowi ukoronowanie anty-kapitalistycznej wymowy filmu. Dziesiątki nagich ciał, nad którymi świstać zaczynają kule, to też widok głęboko zapadający w pamięć, ale nie mniej interesujące jest to, co następuje później. Uratowani przed hipisami burżuje, tak jak to miało miejsce w "Navajo Joe", nie okazują bohaterowi choćby odrobiny wdzięczności, o jakimkolwiek zainteresowaniu jego dalszym losem nie wspominając. Jedyną pozostałą na polu niedawnej bitwy osobą jest Sheba, z którą zdaje się łączyć go platoniczne uczucie. Ich pożegnanie następuje jednak bez jakichkolwiek słów czy choćby odrobiny bliskości. Ku jej (i naszemu) zaskoczeniu oraz smutkowi, kulejący rewolwerowiec omija ją i wsiada na konia, aby odjechać w stronę zachodzącego słońca. Kiedy to zniknie za horyzontem, legenda o "Wielkim Hudzie" najprawdopodobniej dobiegnie końca.

"Specjalista" składa się z wielu elementów, które mogłyby go uczynić filmem prawdziwie wielkim. Ciężko jednak powstrzymać się od złośliwości i uniknąć stwierdzenia, że Corbucci nie byłby sobą, gdyby czegoś po drodze nie zepsuł. Niestety, większa część rozwinięcia akcji -  mimo brawurowo nakręconych, natychmiast orzeźwiających scen pojedynków - jest niedopracowana dramaturgicznie. Tym razem problem tkwi w pewnej płaskości głównego bohatera, jak również w tym, że często dominuje nad nim postać Szeryfa. Ciekawa i świetnie zagrana, ale przecież mniej dla całego opowiadania istotna. Co nie zmienia faktu, że w ewentualnym rankingu na najlepsze fragmenty westernów "drugiego Sergia" kilka miejsc musiałaby być obsadzone scenami ze "Specjalisty".

We Włoszech film został zubożony przez cenzurę (wycięte zostały ujęcia pokazujące nagich burżujów oraz scena gwałtu na Virginii) i przeszedł bez echa. We Francji, gdzie wyświetlany był w swoim oryginalnym kształcie, cieszył się za to dużym powodzeniem i doczekał się nawet adaptacji w formie komiksu.

17 komentarzy:

  1. Świetny tekst, z chęcią sięgnę po film, tylko nie wiem, czy nie lepiej sięgnąć najpierw po inne filmy Corbucciego. Jak sądzisz, "Specjalista" nada się na początek czy lepiej coś innego?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. Grzechem! nie zacząć od "Django", ale ta zacna be-klasówka ostatecznie nie umywa się do "Człowieka zwanego Ciszą" (dla mnie nr 2 spag-westu po "Pewnego razu..."). A potem kolejność dowolna:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Spokojnie, "Django" znam, a jego znajomość przyjąłem po prostu za oczywistość i przez to się chyba nie do końca precyzyjnie wyraziłem :) "Człowiek zwany ciszą" w takim razie! Dzięki!

    P.S. Osobiście wyżej od "Pewnego razu..." stawiam tylko "Dobrego, złego i brzydkiego", ale to jeden z moich ulubieńców, nie tylko wśród spag-westów..

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię ' Specjalistów' , czas ładnie zweryfikował nawet te lekkie nieporadności Corbucciego, to ma całkiem specyficzny wdzięk. A że był tak popularny we Francji, to nie dziwota. W końcu Johnny Hallyday miał status galijskiego Elvisa, był bożyszczem tłumów (chyba tylko tam ). Ja wczoraj sobie ' Dni Gniewu' Valerii'ego nostalgicznie przypomniałem. i przymierzam się do ' Ceny Władzy'.
    Jaką formę ma miec ta Twoja książka o SW, to będą same takie analityczne teksty o konkretnych filmach , chyba nie ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobry artykuł! Obok Ciszy i Django mój faworytny Corbucci.
    BTW: mam nadzieję, że w książce znajdzie się również miejsce na recenzję takiego dzieła jak "Django Nudo und die lusternen Madchen" ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kolejna paskudna wieśc... 5 pażdziernika w wieku 91 lat popełnił samobojstwo Carlo Lizzani (wyskoczył przez okno ) - autor dwóch głośnych spaghetti westernow ; 'Requiescant' i ' Fiume di Dollari aka ' Hills Run Red' . Zaczynał, jako neorealista ( Achtung Banditen ) potem poszedł w kino gatunkowe. Był jednym z pionierow poliziottesco ( ' Obudż się i Zabij' ' Bandyci w Mediolanie' )
    RIP

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy,
    Z kolei u mnie "Dobry..." to nr 3.

    Simply,
    I jak tam "Dzień gniewu" i "Cena"? Oba widziałem tylko raz, kilka dobrych lat temu, oboma byłem zawiedziony. Niedługo powtórka, niejedna.
    Na forum SWDB pewnie niezła deprecha.
    Odnośnie książki - taki jest plan od dawna, ale wątpliwości pojawiają się dosyć regularnie. Fajnie byłoby, gdyby sprzedało się więcej egzemplarzy niż pięć.

    Wongo,
    Łojezu.;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Człowiek zwany Ciszą" oglądnięty, świetny. W milczeniu wciska się pomiędzy "Dobrego..." i "Pewnego razu...".

      Usuń
  8. Co do książki - nie pękaj, idea jak najbardziej słuszna ( wypełniasz konkretna niszę ) , tekst o ' Specjalistach' jest bardzo OK, chodziło mi o to, żeby oprócz sążnistych recenzji pojedynczych filmów wprowadzic też takie ujęcia przekrojowe, tematyczne , historyczne, etc. o samym gatunku.
    Obejrzane po latach ' Dni Gniewu' bardzo pozytywnie, lepiej mi weszły , niż za pierwszym razem. Mariusz z ,,Panoramy Kina'' reckę zamiescil , to też na gorąco swoje trzy grosze dorzuciłem.
    ' Price of Power' na dniach.

    OdpowiedzUsuń
  9. Rzecz ma się zaczynać od raczej długiego tekstu przekrojowego, a potem zbór tekstów o danych filmach (prawdopodobnie ok. 70 tytułów, do dziś nie mam pewności). Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad zmianą formy: zbiór esejów, na zmianę na temat twórczości najważniejszych reżyserów oraz na temat konkretnego rodzaju spaghetti. Pewien znajomy namawia mnie, żebym po prostu zrobił dwie książki.
    W wypadku leksykonu w grę wchodzi chyba tylko kolejność chronologiczna. Problem polega tu na tym, że bym się wjebał na terytorium Howarda Hughesa i Alexa Coxa. O tyle dobrze, że inaczej niż oni oceniam wybrane filmy (jak można olać "Keomę", a podniecać się "The Hills Run Red"?? etc.)

    OdpowiedzUsuń
  10. Gwoli ścisłości starałem się, żeby kolejne teksty się od siebie trochę różniły tudzież by się uzupełniały. W związku ze śmiercią Lizzaniego chyba wrzucę dziś o "Requiescant".

    OdpowiedzUsuń
  11. Też bym chętnie zobaczył western Corbucciego z Lee Van Cleefem, szkoda że nigdy nie powstał.
    "Specjalistów" nie widziałem, chętnie bym obejrzał, choć ta fotografia z golasami mnie odstrasza ;)
    Śmierć Luciano Vincenzoni i Carlo Lizzaniego przyczyniła się do tego, że na weekend zaplanowałem obejrzenie ich dzieł, w przypadku tego pierwszego będzie to prawdopodobnie "Death Rides a Horse", w przypadku Lizzaniego jeszcze nie wiem, ale może "Requiescant".
    "Dni gniewu" widziałem ostatnio po raz pierwszy i od razu mi się spodobał, wprawdzie w przeciwieństwie do Simply'ego nie zwróciłem uwagi na biblijne nawiązania, matafory ani symbole, jednak jako spaghetti western jest rewelacyjny. A duet Van Cleef - Gemma sprawdził się według mnie znakomicie.
    Twoją książkę chętnie przeczytam, brakuje na polskim rynku jakiegoś konkretnego opracowania na temat spaghetti westernów.

    OdpowiedzUsuń
  12. "Śmierć jeździ konno" - miazga, panie! Czołówka. "Requescant" już nie, ale! to i tak bardzo ciekawa rzecz, warto zdecydowanie.
    Ja już nawet nie pamiętam, czemu byłem kilka lat temu trochę rozczarowany "gniewem", ale Valerii to ogólnie był gitara koleś, najpierw robił u Leone w "Garści dolarów", potem elegancka współpraca przy zacnym "My Name is Nobody". "Cena władzy" jak dla mnie przegadany film, ale może teraz zobaczę tam coś, na co kiedyś byłem za niski.
    Niestety, moja książeczka na pewno nie będzie u nas pierwszą (acz zapewne będzie pierwszą polską), bo jeszcze w tym roku ma wyjść "Once Upon a Time in the Italian West" H. Hughesa (bardzo fajne, choć wydaje mi się trochę hermetyczne, tj. nie dla laików).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w pytę, ze hermetyczna, to se kupię.

      Usuń
  13. U mnie jednak mała zmiana planów, obejrzę jednak "Bandytów w Mediolanie", duet Volonte-Milian bardziej zachęca niż jakiś Lou Castel :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Odpal "Kulę dla generała" i Lou Castel przestanie być "jakimś" ;]

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się