wtorek, 10 grudnia 2013

Ostatnio obejrzane vol. 3

"Nameless Gangster" Jong-bin Yun, 2012
Recenzent magazynu "TIME" napisał, że to film, z którego dumny byłby Martin Scorsese i ciężko się z nim nie zgodzić. Tak jak w "Chłopcach z ferajny", tak i tutaj otrzymujemy fascynującą mieszankę elegancji i przemocy, sentymentalizmu i goryczy, humoru i tragedii. Obraz brutalny, ale jednocześnie przepięknie nakręcony. Pojawia się też parafraza słynnej lustrzanej sceny z "Taksówkarza", o charakterze zgoła odmiennym od oryginału, lecz bynajmniej nie parodystycznym. Południowo-koreański reżyser garściami czerpie z klasyki kina gangsterskiego, zużyte szablony przefiltrowując jednak przez tradycje swojego kraju i krytykę panującego w nim systemu. Tym samym tworzy rzez prawdziwie orzeźwiającą, będącą jedną wielką alegorią polityczną. Największym plusem jest główny bohater. Brawurowo zagrany przez Min-sik Choia, gwiazdę "Oldboya" i "Ujrzałem diabła", jest postacią spokrewnioną z Nikodemem Dyzmą (!). To człowiek nieprzewidywalny, w jednej chwili jawiący się jako żałosny idiota, w drugiej jako swoisty "geniusz zła". Najwięcej o nim mówi jednak prezent, który otrzymuje od członka yakuzy - gustowny rewolwer, którego komora jest całkiem pusta. Najlepszy film gangsterski od czasu "Graveyard of Honor" Takashiego Miike, acz może przegapiłem jakieś cudo. Nie pogniewam się za rekomendacje ("The New World" Hoon-jeonga Parka poznam gdzieś na dniach).


"Policja zastępcza" Adam McKay, 2010
Za film ten zabrałem się po raz pierwszy kilka miesięcy temu, ale po połowie godziny poszedłem spać. Niby atakował cudownie absurdalnymi gagami, ale te przeplatały się z dosyć sztampową parodią kina policyjnego i szkoda było mi nań czasu. Bardzo się więc zdziwiłem, kiedy - gdy kilka dni temu postanowiłem dać mu drugą szansę - okazało się, że pozostała godzina projekcji to już niemal tylko bezlitosny purnonsens na miarę Latającego Cyrku Monty Pythona. Do góry nogami wywrócone tu zostaje absolutnie wszystko. "Policjanci gorszej kategorii", którym przychodzi wpaść na trop gigantycznej afery, okazują się kryć w sobie ogromną liczbę niespodzianek i doprawdy ciężko przewidzieć, w którym miejscu okażą się nad wyraz utalentowani, a w którym tylko debilni. Sama intryga na plan pierwszy wchodzi tak naprawdę dopiero w ostatnim akcie opowieści, to jednak nie koliduje z gagami, a dodaje im dynamiki. Co na pierwszy rzut oka może trochę niepasujące, ta do bólu przejaskrawiona i śmiertelnie niepoważna fabuła przemyca nie tylko treści parodystyczne i satyryczne, ale też odpowiednio uzasadnioną krytykę korporacji. Ale najważniejsze, że jest piekielnie zabawne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem komedię, w trakcie oglądania której tak często bym się śmiał, a już tym bardziej, kiedy ostatnio widziałem tak absurdalny i zarazem odważny film made in Hollywood. Nie pozostaje nic innego, jak zapoznać się z pozostałymi tworami pana McKaya.

"Riddick" David Twohy, 2013
Nie jestem fanem Riddicka, ale daleko mi też do tych, którzy go krytykują. Poprzednie filmy o jego przygodach postrzegam jako w miarę przyjemne blockbustery, w sam raz tak do domowego picia wódki, jak i na kaca. Nie inaczej jest z "trójką". Rzecz stoi pod znakiem całkiem zaskakującego jak na mainstreamowe S-F minimalizmu, a podzielić ją można na trzy różnej długości części. Zdecydowanie najlepsze są dwie pierwsze: survivalowa, kiedy zostawiony na pewną śmierć bohater próbuje przetrwać na obcej, bezludnej planecie, oraz ta, którą należałoby nazwać zabawą w kotka i myszkę, kiedy to pojawiają się polujący na niego najemnicy. Riddick znika wówczas z naszych oczu i portretowany jest wyłącznie z ich perspektywy, a więc jawi się nam nagle jako jakiś straszny zabijaka. Powiedzmy. Największą siłą tychże sekwencji jest ich prostota i fakt, że to, co normalnie trwałoby ledwie chwilę, tu ulega bardzo fajnemu rozciągnięciu w czasie (tzn. z minimum wyciska się maksimum). To samo staje się jednak mankamentem trzeciej, zdecydowanie zbyt długiej partii filmu. Wielki finisz - będący powtórką z rozrywki zaserwowanej w "Pitch Black" - nie zasługuje na tyle czasu, ile zostało mu poświęcone i wygląda raczej jak coś, do czego reżyser został niejako zmuszony, gdyż czegoś takiego od niego oczekiwano. Bardzo standardowa wykończeniówka, znaczy się. Inna sprawa, że od początku filmowi towarzyszy minus w postaci okazjonalnego szpanerstwa. Całe szczęście częściej jest to rzecz fajnie oszczędna, czasem też sympatycznie hołdująca paru klasykom gatunku, z "Aliens" na czele.

"Uciekinier" Jeff Nichols, 2012
Choć w swoim najnowszym filmie Nichols sięga do Marka Twaina spod znaku "Przygód Tomka Sawyera", dla mnie ciągle jawi się on jako filmowy odpowiednik Cormaca McCarthy'ego, bynajmniej nie tylko ze względu na ponowne, po znakomitym debiucie "Shotgun Stories", ubranie opowieści w kostium westernu (z czym słynny pisarz jest chyba najbardziej kojarzony, mimo że na koncie ma też powieści zgoła odmienne). Jakby na wzór twórczości autora "Krwawego południka", młody jeszcze reżyser swoje fabuły stale lepi z tych samych składników. Są to liryczne obserwacje przyrody, wiara w wartość symboli, inteligentne i wybiórcze stosowanie się do reguł gatunku, bohaterowie będący outsiderami, gawędziarstwo, a wreszcie swoiste zawieszenie historii w czasie (czy może raczej poza czasem, co z kolei przywołuje na myśl Sama Peckinpaha z "Pata Garretta i Billy'ego Kida" czy "Dajcie mi głowę Alfredo Garcii"). W przeciwieństwie do wspomnianego debiutu oraz równie udanego "Take Shelter", "Uciekinier" bywa utworem dosyć przebojowym, co jest niewątpliwie efektem zapatrzenia autora w klasyczną powieść inicjacyjną. Z tego wszystkiego powstała staroświecka ballada o wolności, miłości i ludziach z marginesu społeczeństwa (nie w sensie patologii, a niedopasowania do współczesności), tak samo sympatyczna, co gorzka i smutna. Przede wszystkim zaś szczera, poruszająca i piękna. A że kino to też muzyka, "Uciekinier" to również filmowy odpowiednik pewnej piosenki.

12 komentarzy:

  1. A jak się sprawił Ferrell w tej "Policji"? Nie wiedzieć czemu uwielbiam faceta i nawet jego małe czy też epizodyczne rólki są w stanie przyciągnąć mnie do filmu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyżbyś się przegapił "A Bittersweet Life" ? To chyba byłoby niemożliwe. A z takich nie-cudów z rodem z Południowej Korei rekomenduję "A Dirty Carnival" i "Public Enemy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam, znam. Świetna rzecz. Pozostałe dopisuję do listy.

      Usuń
  3. "Policję..." będę sobie chyba musiał powtórzyć kiedyś, bo oglądałem jakiś czas temu i było ok, ale bez szału. Może przez lata odbiór się zmienił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie widziałem Twoją ocenę na FW.
      Forum tradycyjnie najlepsze: "Czuję się oszukany przez ten film. I nie wierzę, że jestem pierwszy. To miał być pastisz kina akcji. Osią filmu miały być sytuacje z filmów sensacyjnych, na które bohaterowie reagują w realistyczny sposób. I nawet są takie sceny... ze dwie. Przez pierwsze 20 minut wszystko na to wskazuje, a potem jakby twórcy doznali amnezji. Zamiast pastiszu filmów akcji mamy kiepską podróbkę Nagiej Broni. Żeby to chociaż śmieszne było."

      Usuń
    2. Haha, forum filmwebu jak zawsze w formie. Od dłuższego czasu tam nie zaglądam, żeby się nie denerwować, nie mówiąc o wdawaniu się w jakiekolwiek dyskusje - szkoda czasu i zdrowia - ewentualnie podlinkuję jakiś tekst (bo wejść na blog będzie więcej, o ile oczywiście zbyt wrażliwy moderator nie uzna tego za łamanie regulaminu).
      Wracając do notki - pozostałe pozycje trafiają na listę do obejrzenia, o ile jeszcze ich tam nie było.

      Usuń
  4. "Nie pozostaje nic innego, jak zapoznać się z pozostałymi tworami pana McKaya."

    Mi się wydaje, że jego Anchorman i Step Brothers były sporo lepsze. Ale ten też lubię - Michael Keaton był zajebisty, i Sam Jackson i The Rock też.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak się złożyło, że wczoraj na Polsacie można było obejrzeć "Policję zastępczą". Nie planowałem go oglądać, ale skoro już pojawił się u Ciebie ten film, to postanowiłem że i ja go zobaczę, chociażby dlatego że dawno nie oglądałem dobrej amerykańskiej komedii. Tak naprawdę to nie przepadam za współczesnymi amerykańskimi komediami (wolę francuskie), szczególnie te w konwencji buddy movie mnie denerwują, bo są przegadane, wulgarne, a w scenach pościgów chodzi o to aby skasować jak najwięcej samochodów. Początek "Policji zastępczej" potwierdzał moje obawy, ale skłamałbym gdybym powiedział, że się kiepsko bawiłem. Przez dość długi czas głośno się śmiałem, dopiero w ostatnim akcie opadły emocje. Lubię absurd w wykonaniu Brytyjczyków, ale amerykański humor już tak na mnie nie działa. Film jest fajny, ale raczej nieprędko zobaczę inne dzieła McKaya. Aha, i zapomniałbym jeszcze dodać, że Will Ferrell rewelacyjny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rekomendacje ?
    ' Dog Bite Dog' reż. Pou Soi Cheang 2006 Hong Kong cat. III
    Nie jest to typowe gangsta, a opowieśc o pojedynku między płatnym mordercą na obcym terenie, a ścigającym go gliniarzem, rozpisana na całą partyturę. Obaj mają dzikośc w sercach, która narasta z każdą chwilą. Kino okrucieństwa w najlepszym wydaniu, świetna reżyseria i jeden z najlepszych i najoryginalniejszych soundtracków dekady.
    Taki Melville po przejściu przez wodną klatkę ze szczurami :)

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się