wtorek, 30 sierpnia 2011

Małe kino #8: Over the Rainbow (reż. Alexandre Aja, 1997)



Debiutancki krótki metraż francuskiego specjalisty od straszenia. Upiorna, ale też urocza czarna komedia. Z jednej strony widać w niej inspiracje dokonaniami innych filmowców (tj. Jean-Pierre Jeunet i Marc Caro), z drugiej też zalążki stylu Alexandre'a (umowność, gęsta atmosfera, opowiadanie niemal samymi obrazami, zabawa narracją). Zrealizował ją mając ledwie 18 lat, ale wypadałoby pewnie zaznaczyć, że jako syn całkiem znanego we Francji reżysera, miał znacznie ułatwiony start do filmowej kariery. Nie mniej jednak jego talent widać gołym okiem. Chyba najlepszym tego potwierdzeniem jest fakt, że Over the Rainbow otrzymało nominację do Złotej Palmy.

Winę za wrzucenie tu tego filmiku ponosi Arek Sz, który mnie z nim kiedyś zapoznał.

piątek, 26 sierpnia 2011

Blady strach (reż. Alexandre Aja, 2003)


"Już nikt nas nie rozdzieli" - szepcze w kółko młoda pacjentka szpitala psychiatrycznego, ciągle pocierając o siebie swoje kończyny. Gdy postawiona przed nią kamera zostaje włączona, szept ustaje. Po chwili pokryte licznymi ranami ciało sztywnieje. "Już nagrywacie?" - pyta dziewczyna, a my wówczas przenosimy się wprost do jej głowy. To, co zostaje nam przedstawione nie jest historią, jaką przeżyła. To jedna wielka projekcja toczących jej umysł koszmarów.

środa, 24 sierpnia 2011

The Killing/Dochodzenie (sezon 1, 2011)


The Killing zdaje się być tytułem precedensowym. W ciągu ostatnich lat powstało kilka serii dowodzących, że telewizja pod kątem rozwoju sztuki filmowej już nie tylko dogoniła kino, ale nawet je prześcignęła. Jednak dzieło producentki i scenarzystki Veeny Sud - będąc remake'm duńskiego serialu Forbrydelsen, nawiązując do fabuły Miasteczka Twin Peaks, a wzorując się na strukturze scenariuszowej Breaking Bad - zdaje się mówić coś więcej: telewizja już w ogóle Dziesiątej Muzy nie potrzebuje.

środa, 17 sierpnia 2011

Król jest nagi - analiza Zabójstwa chińskiego maklera

Następny teks Gabriela Gery o bohaterach Johna Cassavetesa, tym razem przez pryzmat jego jedynego w swoim rodzaju filmu gangsterskiego (prawie-gangsterskiego). Niektórzy nazywają go najbardziej niechlujnym arcydziełem w historii. I to chyba najlepsze określenie. A gdzieś niedługo pojawi się tu i moja analiza tego tytułu, tyle że pod innym kątem (łamanie reguł kina gatunkowego).


Kim jest Cosmo Vitelli? Właścicielem podrzędnego klubu ze striptizem? Człowiekiem, który ponad wszystko ceni sobie w życiu styl i elegancję? Mężczyzną, któremu dzięki uporowi i ciężkiej pracy udało się zrealizować „American Dream” i zakosztować życia na wysokim poziomie? Kimś, kto wykreował swój własny, hermetyczny świat i nie jest już dłużej w stanie wyjść poza jego granice? Wreszcie czy świat, w którym tak swobodnie i z taką gracją się porusza nie stanie się przyczyną jego ostatecznej klęski? 

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Małe kino #7: The Heart of the World (reż. Guy Maddin, 2000)



Kanadyjczyk Guy Maddin może nie jest jednym z najlepszych współczesnych reżyserów, ale na pewno jednym z najoryginalniejszych. Sztuką filmową zainteresował się bardzo późno, bo dopiero w wieku ok. 30 lat, kiedy to odkrył kino nieme. Z miejsca zakochał się w nim po uszy i natychmiast zapragnął zostać filmowcem. Filmowcem o tyle nietypowym, że w polu jego zainteresowań leży wyłącznie ciągłe reinterpretowanie tylko tej pierwszej epoki kina (z rzadka kieruje się w stronę pierwszych lat filmu dźwiękowego). Wbrew pozorom nie skazuje się tym samym na jakiekolwiek ograniczenia - śmiało łączy ze sobą przeróżne, teoretycznie niepasujące do siebie elementy. Nie zawsze efektem tego są obrazy udane, ale stale udowadnia, że przy odpowiednio bujnej wyobraźni w kinie można zrobić wszystko. Jego najbardziej charakterystyczną cechą jest wprawdzie przerost formy nad treścią, a niekiedy w oczy rzucają się spore braki warsztatowe (głównie od strony scenariopisarskiej), ale jego twórczość ma w sobie sporo uroku. Przeważnie.

The Heart of the World to moim zdaniem jeden z jego najlepszych filmów, a na pewno najlepszy z tych krótkometrażowych. Autor, posiłkując się dokonaniami Radzieckiej Szkoły Montażowej oraz niemieckich ekspresjonistów, stworzył opowieść nieszablonową, niezwykle dynamiczną i orzeźwiającą. Ale przede wszystkim w wielu miejscach wygląda to jak filmik powstały gdzieś w połowie lat 20. ubiegłego wieku, który przypadkiem ktoś niedawno odnalazł i po prostu przemontował. Przebija z niego ogromny entuzjazm i miłość do X Muzy. Aż chce się samemu złapać za kamerę i kręcić, kręcić, kręcić.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Prawo zwierciadła

Karol Irzykowski był pierwszym polskim krytykiem filmowym i teoretykiem filmu. Jego Dziesiąta muza, wydana w 1924 roku, to pierwsza w Polsce i jedna z pierwszych na całym świecie monografia poświęcona kinu. Okazuje się publikacją prekursorską także z innych powodów, np. autor przewidział tam narodziny kina dźwiękowego. A to nie wszystko. Co ciekawe, niektóre fragmenty nic a nic nie zestarzały się, niewiele trzeba  by w nich poprawiać, aby dotyczyły współczesnej sztuki filmowej. Poniżej piąty ze wszystkich trzydziestu pięciu rozdziałów, jakie się tam znalazły.


Oglądanie w sekrecie przed Rzeczywistością. - Lokomotywa z galarety. - Kino słuchowe. - Kino psie. - Świat postawiony na boku optycznym. - "Wiedzieć" jest to "mieć". - Rozfałdowanie się skóry optycznej świata. 

Lecz trzeba wpierw określić bliżej i rozruszać samo pojęcie widzialności.

Widziałem raz w kinie manewry angielskich gimnastyków, ich marsze kombinowane, rozsypywanie się w różne figury, np. w gwiazdy itd. Nie wstydzę się przyznać, że podobały mi się w kinie lepiej niż żywe ćwiczenia gimnastyczne, jakich sporo widywałem. W człowieku tkwi chęć oglądania rzeczy i spraw w oderwaniu od rzeczywistości. Czym bezpośredniej ich doznał, tym bardziej rad by je mieć przed sobą jeszcze raz, w formie nieobowiązującej, nieszkodliwej a dokładniejszej. W tym jest jedno ze źródeł sztuki w ogóle (także i nauki). Bo światem do połowy tylko rządzi zasada czynu, druga połowa stoi pod prawami zwierciadła.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Piekielna zemsta (reż. Patrick Lussier, 2011)


Kino klasy B hołdujące kinu klasy B. Różnica między obrazem Patricka Lussiera a twórczością Roberta Rodrigueza polega na tym, że tam, gdzie Planet Terror czy Maczeta starają się być "filmami gorszej kategorii", tam Piekielna zemsta jest nim naprawdę. Nie uważam przy tym, aby automatycznie oznaczało to, że jest czymś lepszym, to po prostu fakt. Lussier to reżyser, który zapewne nawet, gdyby bardzo chciał, to nie byłby w stanie nakręcić czegoś wychodzącego poza obręb klasy B. Ale póki co nie chce, a Piekielna zemsta jest dowodem na to, jak bardzo świadomy jest swoich ograniczeń.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Hesher (reż. Spencer Susser, 2010)


Jim Jarmusch miał kiedyś powiedzieć, że obecnie oryginalność w kinie nie jest już możliwa, że nie da się o niczym nowym powiedzieć, można już tylko eksperymentować z samymi sposobami opowiadania. Spencer Susser jest jednym z tych młodych twórców, którzy zdając sobie z tego sprawę są w stanie zaoferować publiczności coś świeżego, jednocześnie nie brnąc swoimi poszukiwaniami w ślepy zaułek skrajnego postmodernizmu. Bo, tak jak Nicolas Winding Refn czy Fabrice du Welz, nie traktuje formalnych eksperymentów jako zwykłą zabawę, cel sam w sobie, a jako narzędzia służące opowiadanej historii. Forma, choć efektowna, nie przerasta treści, lecz stale ją wzbogaca. Hesher, jego długo oczekiwany pełnometrażowy debiut, jest dziełem pod wieloma względami niedoskonałym, a mimo to kolejnym dowodem na to, że kino ciągle jest dalekie od swojej śmierci. Jest filmem złożonym z ogranych motywów, poukładanych jednak bardzo nietypowo i ciekawie, co czyni obraz nieprzewidywalnym i orzeźwiającym.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Galeryja #8: Hesher


"A więc zobaczyłem... ze względu na Natalie Portman i Levitta, jak ktoś ma ochotę złapać doła, to... polecam! :) Ale nie jest to raczej film godny uwagi, chaotyczny, poje...any i bez żadnego sensu ani morału. TRAGEDIA"

Fuck yeah