niedziela, 7 sierpnia 2011
Piekielna zemsta (reż. Patrick Lussier, 2011)
Kino klasy B hołdujące kinu klasy B. Różnica między obrazem Patricka Lussiera a twórczością Roberta Rodrigueza polega na tym, że tam, gdzie Planet Terror czy Maczeta starają się być "filmami gorszej kategorii", tam Piekielna zemsta jest nim naprawdę. Nie uważam przy tym, aby automatycznie oznaczało to, że jest czymś lepszym, to po prostu fakt. Lussier to reżyser, który zapewne nawet, gdyby bardzo chciał, to nie byłby w stanie nakręcić czegoś wychodzącego poza obręb klasy B. Ale póki co nie chce, a Piekielna zemsta jest dowodem na to, jak bardzo świadomy jest swoich ograniczeń.
Ciężko chyba o bardziej kretyńską i kiczowatą fabułę. Bohater grany przez Nicolasa Cage'a nie żyje już od kilku lat, a jego dusza, w związku z ciężkimi grzechami, jakie popełnił za życia, grillowana jest obecnie w Piekle. Gdy dowiaduje się, że jego wnuczka więziona jest przez gang satanistycznych rednecków, natychmiast ucieka z krainy Diabła (samochodem, gwoli ścisłości), kradnąc mu przy okazji broń służącą do zabijania demonów. Wie bowiem, że tylko kwestią czasu jest to, że jego tropem podąży jakiś upiór. I, oczywiście, na jego pojawienie się długo czekać nie musimy. Ale bohater w swoim boju wcale nie będzie osamotniony.
Dzieło Lussiera na każdym kroku popada w śmieszność, ale jest to jak najbardziej zamierzone. Cytując pewnego recenzenta: "Jeśli jakiś żart jest zły, to dlatego, że taki miał być." Twórcy udała się bowiem niekoniecznie łatwa sztuka obracania swoich niedostatków w atuty. Wygląda to zresztą, jakby pastiszował, a nawet parodiował, nie tylko dzieła innych autorów (jak choćby Desperado), ale i swoją własną, wcześniejszą twórczość (Armia Boga 3). Szpanuje wszystkim, czym się tylko da - wybuchami, golizną, trupami, wreszcie głównym aktorem, który na planie niewątpliwie czuł się jak w siódmym niebie. Miło zresztą zobaczyć Cage'a, jeden z najbardziej zmarnowanych talentów w historii Hollywood, w filmie, w którym nie chałturzy, a dobrze się bawi. Tu nie musi się starać, nic udawać, wreszcie dobrze grać. Wystarczy, że będzie sobą, choć z odpowiednim przymrużeniem oka. Alicja w krainie ukochanej tandety.
Scena, w której bohater masakruje kolejnych bandziorów podczas jednoczesnego uprawiania seksu z barmanką, picia whiskey i palenia cygara - obowiązkowo nakręcona w "ultra-fajnym", zwolnionym tempie - to jeden z najgorszych (ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu!) fragmentów, jakie w tym roku widziałem. Pulpa w najczystszej postaci. Trzeba przy tym zaznaczyć, że - wbrew pozorom - film nie przekracza pewnych granic. Nie ma modnej ostatnimi czasy moralnej ambiwalencji czy flaków latających na lewo i prawo. Lussier nie idzie ścieżką wyznaczoną przez popularnych w kręgach wielbicieli złego smaku twórców niskogatunkowych prawie-hitów, takich jak Hobo With a Shotgun czy, z nieco innej beczki, Tokyo Gore Police. Piekielna zemsta to rzecz wybitnie zła, ale jednocześnie w tym swoim szaleństwie całkiem przyzwoita. Jeden z najzabawniejszych tytułów tego roku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
anonimie, podpisz się