Być może istnieją seriale lepsze niż The Wire, ale ja w to nie wierzę. Zrealizowanie czegoś jeszcze bardziej realistycznego i dopracowanego wydaje mi się zwyczajnie niemożliwe. Pozornie rzecz niewiele różni się od dziesiątek innych tytułów poświęconych życiu policjantów i przestępców, ale - wedle powiedzenia "Diabeł tkwi w szczegółach" - w swojej głębszej warstwie ma do zaoferowania znacznie więcej. Po pierwsze, to nie wspomniane postaci są tak naprawdę głównymi bohaterami, lecz miasto Baltimore, w którym toczy się akcja. Po drugie, gatunek jest punktem wyjścia. Środkiem, nie celem.
Co bardzo wymowne, przez opiniotwórcze pisma (ze słynnym "TIME" na czele) serial uznany został za najlepszą produkcję w historii telewizji, ale w czasie swojej emisji nie doczekał się uznania ze strony szerszej publiczności. Krytycy szaleli z radości, mianując go współczesnym odpowiednikiem dokonań Dickensa i Dostojewskiego, a tymczasem realizacja kolejnych jego odsłon często stawała pod znakiem zapytania. Stonowany, skomplikowany narracyjnie, poruszający szereg społeczno-politycznych tematów, nie mógł liczyć na przychylność większej rzeszy szarych obywateli. Czym zdecydowanie nie przejmował się jego główny twórca, David Simon. Wyraził to dosadnie następującymi słowami: "Pierdolić przeciętnego widza".