środa, 29 grudnia 2010

Małe kino #1: Kostka cukru (reż. Jacek Bławut, 1987)



To najlepszy film krótkometrażowy, jaki miałem okazję poznać w 2010 roku. Piękny i straszny zarazem. Enjoy.

PS: Film wywołał swego czasu burzę, ale i tak nic nie zdziałał.

czwartek, 23 grudnia 2010

"Kolekcjoner" reż. William Wyler (1965)


To wszystko to śmierć, nie rozumiesz? Nic tylko śmierć. One są martwe, ja jestem martwa, wszystko tutaj jest martwe. To właśnie kochasz? Śmierć?

Zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że Hitchcock tego filmu Wylerowi nie zazdrościł. Ten ociekający suspensem portret psychopaty i jego ofiary wygląda miejscami jak Psychoza w wersji love story. Samotność prowadząca do obłędu, nieśmiałość prowadząca do zbrodni. Poruszające i przerażające, zaskakuje prostotą i coraz większą dosadnością, która zamiast, jak to przeważnie bywa, całości szkodzić, to dodaje jej coraz więcej głębi. Podczas seansu ciągle miałem wrażenie, że mam do czynienia z filmem, który wyciska absolutne maksimum z proto-slasherowego kina pokroju Psychozy czy brytyjskiego Podglądacza (jeśli oczywiście przyjmiemy, że taką łatkę można do wszystkich tych obrazów przykleić). Że już więcej wycisnąć się z niego nie da, tak jakby Wyler nie tylko wyprzedzał tu swoją epokę, ale i na starcie skazywał przyszłych naśladowców na porażkę. Bo, pomijając nieco archaiczną wizualną stronę czy czasem nachalnie podkreślającą nastrój muzykę, film nie tylko się nie zestarzał, ale sprawia wrażenie, jakby niemożliwością było ponowne opowiedzenie tego typu historii równie szczerze i wiarygodnie. 

wtorek, 14 grudnia 2010

Fabrice Du Welz - nadzieja kina grozy

Nieco przeredagowana, uaktualniona wersja poniższego tekstu opublikowana później została na łamach portalu E-Splot.

typowi obywatele Belgii w A Wonderful Love

Belgia powinna być światową stolicą kina grozy. Bo przecież – jak mówi pan du Welz – jest krajem mrocznym, surrealistycznym, schizofrenicznym i absurdalnym. Tyle, że belgijscy filmowcy wolą z reguły straszyć rodzimą publiczność kolejnymi dramatami społecznymi. Bo gatunków się za bardzo boją, niestety nie tylko oglądać (no dobra, tacy bracia Dardenne tworzą kapitalne filmy społeczne, ale o tym może innym razem). O du Welzu bywa głośno na światowych festiwalach, ale w ojczyźnie pozostaje niezauważony. Być może zmieni się to za sprawą zapowiadanego Alleluia, jego trzeciego filmu pełnometrażowego, który zrealizowany ma zostać w USA. My mamy mieliśmy Polańskiego, Belgowie mają du Welza. Teoretycznie najbardziej belgijskiego filmowca, niekochanego z powodu swojej belgijskości – czyli mroku, surrealizmu, schizofrenii, absurdu... Wychodzi na to, że gdyby spotkali się Bunuel, Hitchcock, Herzog i wspomniany Roman, gdyby postanowili spędzić gdzieś wspólnie wakacje, by spłodzić swoje możliwie najstraszniejsze scenariusze, to wybraliby Belgię. Bo to przecież na nich powołuje się du Welz, prowokacyjny twórca eksperymentalnych horrorów będących, jak słusznie mówi, mieszanką agresji i poezji.

środa, 8 grudnia 2010

"Zachód" reż. Cristian Mungiu (2002)


Debiut autora głośnego 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni. Film tak samo realistyczny, ale kładzie nacisk na zupełnie inne aspekty życia codziennego. Tam, gdzie w 4 miesiącach... w szarej rzeczywistości Mungiu wynajdywał grozę, tutaj szuka komizmu. Zachód w wielu miejscach jest więc obrazem bardzo zabawnym, jednak owy komizm pozbawiony jest zbędnego podkreślenia, czym oddala się od ewentualnej pochodnej burleski. Dzięki czemu kolejne absurdalne sytuacje nie tracą na wiarygodności. Zresztą mowa tu o absurdzie możliwie najbardziej realistycznym, tkwiącym w wydawałoby się zwyczajnych szczegółach. Nie różni się wiele od tego, co sami możemy zaobserwować wychodząc na spacer po mieście. Tyle, że u nas się o tym nie kręci (lub nie w taki sposób). Ale żeby nie było za wesoło - albo raczej: aby ciągle było tak samo wiarygodnie - komizm kontrastowany jest ze smutkiem. Równie prawdziwym.

sobota, 4 grudnia 2010

"Ewa chce spać" reż. Tadeusz Chmielewski (1957)


Za siódmą górą, za ciemnym lasem, kiedy już gwiazdy migocą
Jak duch z zaświatów przedziwne miasto pojawia się nocą
La la o la
W blasku Księżyca srebrzą się dachy i cienie czernią ulice
A w nich się kryją przeróżne sprawy i dziwne tajemnice
La la o la
Choć zna je kurek, ten na ratuszu, choć wie co w mieście się dzieje
Ze strachu cicho przysiadł na wieży i nigdy o tym nie pieje
La la o la
(...)
Takie w tym mieście dzieją się sprawy jak u kolegi Szekspira
Obok przestępstwa zakwita miłość i to gorąca nad wyraz
La la o la
A cóż to znowu? Czy tu w tym mieście nie wolno kochać nad życie?
Tego nie zdradzę, losy miłości za chwilę sami ujrzycie
La la o la
La la jooo

czwartek, 18 listopada 2010

"Van Diemen's Land" reż. Jonathan Auf Der Heide (2010)

Uwaga, traumatyczne kino. Autentyczna historia ucieczki grupki skazańców z brytyjskiej kolonii karnej w Australii 1822 roku. Z deszczu pod rynnę, czyli z czyśćca do piekła. Skazańcy błądzą po tasmańskiej dziczy, ich ucieczka zdaje się nie mieć końca. Szybko dochodzi między nimi do kolejnych konfliktów, a w końcu kończy się ukradzione z kolonii jedzenie. Boją się iść dalej, ale boją się też wrócić - Byłem świadkiem, jak pewien chłopak dostał 200 batów. Po pierwszych stu widać było jego kręgosłup. Dlatego drugie sto musieli wymierzyć mu w tyłek. Krew leciała jak z kranu. Nigdy więcej nie próbował uciec. Część z nich decyduje, że trzeba wybrać kogoś. By go zabić i zjeść. Bo przecież inaczej nie przeżyją, a już ledwo chodzą. Kiedy siekiera zostaje wbita w głowę wybrańca, wiemy że tylko kwestią czasu jest zamordowanie kolejnego.

sobota, 13 listopada 2010

Galeryja #2: Zbieg z Alcatraz a.k.a. Point Blank


Polskie tłumaczenie tytułu jest tak samo trafne, jak i mylące. Pozornie jest to proste jak drut kino zemsty, w rzeczywistości coś dużo więcej. Głównym bohaterem jest gangster nazwiskiem Walker, który za namową pewnego przyjaciela odwiedza dawno nieczynne już więzienie na wyspie Alcatraz. Tam (wraz z żoną Walkera) dokonują mordu i rabunku na innych gangsterach, którzy Alcatraz zwykli wykorzystywać jako miejsce nielegalnych transakcji. Jednak w trakcie dzielenia łupu bohater zostaje wyrolowany, i przez przyjaciela i przez własną żonę - częstują go kilkoma kulkami, po czym zostawiają umierającego i uciekają z ukradzionymi pieniędzmi (sic!). Mija rok czasu i Walker wraca do Los Angeles, gdzie zamierza odzyskać pieniądze, a zdrajców ukarać. Ale co, jeśli nigdy nie opuścił Alcatraz, bo tej feralnej nocy wcale nie przeżył?

środa, 10 listopada 2010

Gangsterzy vs. zombie, czyli dwie twarze postmoderny


Śmieszna sprawa z tym postmodernizmem. Jest wszędzie, cała popkultura się na nim opiera, ale ciągle tak samo trudno go zdefiniować. Jest jak mikrofalówka – większości jej użytkowników nie interesuje jak działa, czy że (cytując postać z Od zmierzchu do świtu) żarcie z niej zabija szybciej niż kula. Ważne, że odgrzewa nam kolejne dania. Podobno na jakiejś imprezie ktoś wsadził do niej kromkę chleba pokrytą papierem toaletowym, serem żółtym i zapałkami. I choć niestety do żadnego wybuchu nie doszło, to wszyscy byli zadowoleni. Wystarczył sam fakt utworzenia takiego dania. Ale co by było, gdyby taka zapiekanka się zapaliła, jak sobie tego pijani kucharze życzyli?  Albo gdyby była później nie tylko jadalna, ale też naprawdę smaczna? W kinie jest to możliwe, a nawet – o zgrozo - w telewizji. W tym drugim medium jest to obecnie nawet bardziej prawdopodobne. Tyle, że granica między progresem a regresem okazuje się dosyć cienka.


czwartek, 4 listopada 2010

Galeryja #1: Palacz zwłok


Czeski quasi-horror w reżyserii Juraja Herza, rocznik 1969. Film początkowo przypomina coś w rodzaju komediodramatu z dziwnie niepokojącą atmosferą i eksperymentalnym montażem śmierdzącym fascynacją co niektórymi obrazami Jean-Luka Godarda. Jest jak walec - jedzie powoli, miażdży konsekwentnie. Gdy fabuła się w pełni rozkręca, to nie ma zmiłuj. Upiorna opowieść o chorym psychicznie pracowniku krematorium mającym obsesję na punkcie śmierci. Subiektywna narracja, psychodeliczna muzyka i poetyka snu. No i zaskakująco ważne tło społeczno-historyczne (konformizm - nazizm - Holocaust).

wtorek, 2 listopada 2010

Człowiek pogryzł psa (reż. Andre Bonzel, Benoit Poelvoorde i Remy Belvaux, 1992)


A filmowiec pogryzł widza. Jeden z bardziej kontrowersyjnych filmów lat 90., w niektórych krajach zakazany, co niekoniecznie dziwi po jego obejrzeniu. Dziejący się w abstrakcyjnej rzeczywistości przypominającej świat Mechanicznej pomarańczy, obraz ten kapitalnie udaje kino dokumentalne. Skromna, składająca się z reżysera, operatora i dźwiękowca ekipa filmowa dokładnie rejestruje kolejne poczynania Bena będącego seryjnym mordercą, złodziejem i gwałcicielem. Pomiędzy dokonywaniem kolejnych pomysłowych napadów, opowiada on o swoim życiu, recytuje wiersze, odwiedza wernisaże i zapoznaje nas ze swoją kochającą rodzinką. Zidiociały snob i szpaner, który bezwzględną (i beztroską) przemoc czyni obiektem kultu. W przeciwieństwie jednak do Urodzonych morderców czy Funny Games, które z pewnością Człowiekiem... się w jakimś stopniu inspirowały, belgijski film jest nie do końca udaną satyrą. Bo jego autorzy okazują się niemal tak samo ślepi, jak wielbiciele ekranowej posoki, których tu wyśmiewają. Stawiając na usilne szokowanie drastycznością zdają się brnąć w ślepy zaułek, gdzie wieje hipokryzją i pretensjonalnością.

piątek, 29 października 2010

Marek Piestrak, "król polskiego kina klasy B" (część 2)


Tak pachnie dżungla. To strach. Tak pachnie strach. Dżungla wtedy paruje.


wtorek, 26 października 2010

Marek Piestrak, "król polskiego kina klasy B" (część 1)

Wilczyca

Zbliża się Halloween , które wydaje mi się idealną okazją, by przypomnieć sobie twórczość wiecznie zafascynowanego amerykańskimi filmami rozrywkowymi Marka Piestraka. Jako jeden z nielicznych polskich reżyserów odważył się sięgnąć po filmy gatunkowe, w czasach, kiedy było to wśród rodzimych filmowców niekoniecznie mile widziane (dominacja kina moralnego niepokoju). Jako jedyny zaś sięgał po nie regularnie (pomijając twórców komediowych), prawie nie tworząc czegoś innego. Można go chyba nazwać prekursorem gatunkowego boomu, jaki nastąpił w PRLu lat 80. Twardzi detektywi, sataniści, posągi strzelające laserami, roboty, żywe trupy i wilkołaki – oto filmowy świat Marka Piestraka. Zdarzali się u nas twórcy sięgający po kino grozy czy sci-fi, ale chyba tylko on brał się i za jedno i za drugie. Nie raz i nie dwa, a to jeszcze nie wszystko.


czwartek, 21 października 2010

"Armia cieni" reż. Jean-Pierre Melville (1969)


Jean-Pierre Melville, prekursor Nowej Fali i ojciec francuskiego kina gangsterskiego, zdaje się być obecnie twórcą trochę zapomnianym, a przecież na jego kino powoływali się i ciągle powołują kolejni skrajnie różnie reżyserzy - Jean-Luc Godard, Michael Mann, Martin Scorsese, Jim Jarmusch, Quentin Tarantino, John Woo, Władysław Pasikowski... Melville jako pierwszy podjął próbę przeniesienia filmu na wskroś amerykańskiego, filmu noir, na grunt francuski. Próbę wyjątkowo udaną, jako że jego kryminalne i gangsterskie dzieła często stawiane są w jednym rzędzie z amerykańskimi klasykami gatunku; przez część krytyki cenione są wyżej. Armia cieni, to jego czwarty i ostatni obraz nie-gatunkowy, a trzeci, po Milczeniu morza i Księdzu Leonie Morinie, w którym podejmuje tematykę II Wojny Światowej. Jednakże, prawdopodobnie ze względu na to, że przed jego nakręceniem przez lata realizował wyłącznie filmy noir, nosi on wyraźne znamiona przetwarzania wzorców czarnego kina. Co wyszło mu zdecydowanie na dobre. Chyba nigdy wcześniej film mówiący o wojnie nie był tak mroczny i fatalistyczny, wreszcie odważny w swojej szczerości. Zdaje się, że taki obraz mógł nakręcić tylko taki człowiek jak Melville, który w czasie hitlerowskiej okupacji był członkiem francuskiego ruchu oporu. Jednym z tych, o których tu opowiada.

sobota, 16 października 2010

Dziki Wschód, czyli polskie westerny [zapowiedź]

Wilcze echa

Skoro robiono je we Włoszech, w Hiszpani czy Niemczech, to czemu nie i u nas?
Znam trzy polskie westerny (tudzież quasi-westerny): Prawo i pięść (1964), Wilcze echa (1968) oraz Summer Love (2006). Jest jeszcze Ogniomistrz Kaleń (1961) na podstawie pewnej propagandowej powieści, który westernowy mógłby być nawet bardzo, ale nie jest wcale. Chętnie bym coś o tych filmach napisał, ale chciałbym wiedzieć czy jakiegoś tytułu nie przeoczyłem. Pomożecie?:)

EDIT: Tekst pojawi się najprawdopodobniej gdzieś na przełomie zimy i wiosny 2012 roku.

poniedziałek, 11 października 2010

Tadeusz Różewicz - "Melies"


Iluzjonista
dyrektor teatru "Robert Houdin"

Urodził się w roku 1861
umarł w roku 1938

nakręcił 400 filmów
krótkometrażowych
między innymi
w roku 1898
Pancernik Maine
następnie
Proces Dreyfusa
Joanna d'Arc
Faust
Wieki cywilizacji

zapomniano o nim


resztę życia
spędził w małym sklepie
z zabawkami

przypomniano sobie o nim

mnie interesuje
ten długi okres między
ostatnim filmem i śmiercią
okres spędzony
w sklepie z zabawkami

jego rozmowy
z dziećmi
jak demonstrował
stare i nowe zabawki
pociągał za sznurki
pajace
nakręcał samochody i lokomotywy
rozkazywał ołowianym żołnierzom

żałuję, że nie mogłem
w roku 1938
zrobić wywiadu z Meliesem

Czy pan chodzi do kina


---------------------------------

Georges Melies, ojciec kina fabularnego, twórca reżyserii i dziesiątek (?) przeróżnych technik filmowych, gdzieś około 1908 roku został przez świeżo powstały przemysł filmowy zjedzony. Zbankrutował, wylądował na ulicy. Po latach pracy w skromnym sklepie trafił do przytułku. Zwykł mawiać, że kino jest sztuką diabelską.

wtorek, 5 października 2010

"Monsters" reż. Gareth Edwards (2010)


4. Wstęp
Film zaczyna się od następującego wprowadzenia: Sześć lat temu... NASA odkryła możliwość istnienia obcych form życia w naszym systemie słonecznym. Sonda kosmiczna została wysłana, by pobrać próbki, lecz podczas powrotu rozbiła się w Meksyku. Niedługo potem zaczęły pojawiać się nowe formy życia i połowa kraju została objęta kwarantanną jako Strefa Zakażona. Dzisiaj... Meksykańskie i amerykańskie wojsko ciągle walczy, by zapanować nad 'kreaturami'. Następnie otrzymujemy czołówkę, podczas której widzimy amerykańskich żołnierzy jadących środkiem nocy terenowymi wozami. Jeden z nich nuci sobie melodię Ryszarda Wagnera znaną wszystkim z Czasu apokalipsy. Chwilę później zostają zaatakowani przez ogromne monstrum.

poniedziałek, 4 października 2010

True Grit - teaser i gdybanie


Czas na pierwszy wyjątek od kina w naszym romantycznym kraju niekoniecznie popularnego. Bo o tym tytule prędzej czy później sporo osób usłyszy. Moje ulubione twory braci Coen, to te możliwie najpoważniejsze, a do takich True Grit będzie się właśnie zaliczał. Moim osobistym numerem 1 jest No Country For Old Men, ekranizacja mistrza antywesternowej literatury, Cormaca McCarthy'ego. Braciszkowie wkroczyli tym tytułem na teren Sama Peckinpaha i znakomicie się tam poczuli. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie pomyślałem po seansie, było to, że jeśli kiedykolwiek wezmą się za rasowy western, to zrobią to równie zajebiście. Mija kilka lat i bracia ogłaszają realizację remake'u klasyka z nieśmiertelnym Johnem Wayne'm. W necie publikowane są pierwsze fotosy z filmu, kilkanaście dni temu pojawił się w końcu (świetny) zwiastun, a kilka dni temu pierwszy plakat. Premiera w USA w grudniu, w Polsce - tradycyjnie - jakieś dwa miesiące później. Dla mnie to jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku. Nieważne którego.

edit: A jednak to nie remake, lecz kolejna ekranizacja tej samej powieści Charlesa Portisa. To chyba lepiej. Zgaduję, że będzie więcej szatana.

piątek, 1 października 2010

'Sztuka jest aktem przemocy' - kino Nicolasa Windinga Refna (część 2)


Oto czego się nauczyłem. Żeby przetrwać w branży filmowej trzeba nauczyć się dwóch rzeczy: pisania i dystrybucji. Żeby kręcić filmy w branży trzeba nauczyć się dwóch rzeczy: robić dobre filmy i robić je tanio (…) Mniej znaczy więcej. Zanim jednak NWR mógł wypowiedzieć te słowa lata później, przez kilka długich miesięcy musiał żyć w biedzie. Utrzymywany przez rodziców był na skraju załamania nerwowego. Pamiętam dzień narodzin mojej córki. Wracałem do mieszkania po to, by przeszukać je w celu znalezienia jakiejkolwiek zagranicznej waluty, którą mógłbym wymienić na duńskie korony. Po ogromnej komercyjnej klęsce Fear X nie mógł liczyć na finansowe wsparcie ze środowiska filmowego, które bało się już w niego inwestować. Pozostała mu jednak jedna opcja, jeśli chciał pozostać w świecie kina – komercyjny pewniak. A takim było tylko nakręcenie kontynuacji swojego najbardziej dochodowego tytułu, ciagle pamiętanego przez duńską publiczność. Tyle, że sukces jednego filmu, to za mało dla niezależnego filmowca, by wyjść z tak dużego długu. W ten sposób z Pushera zrobiła się trylogia.

sobota, 25 września 2010

'Sztuka jest aktem przemocy' - kino Nicolasa Windinga Refna (część 1)


Ze względu na bezkompromisowość i nieprzewidywalność nazywany jest l’Enfant Sauvage (Dzikim Dzieckiem) duńskiej kinematografii. I obecnie jest jej najbardziej opłacalnym, po Larsie Von Trierze, towarem eksportowym. Słynie z łamania filmowych schematów, ale daleko mu do zwykłego postmodernistycznego figlarza. To jego bohaterowie kształtują gatunkowe universum, nie na odwrót. Bo trzonem jego kina jest subiektywna narracja, a ta musi być ściśle podporządkowana psychologii postaci. Te z kolei są  nieobliczalne – za ich pomocą zaskakująco naturalnie potrafi przejść z jednej konwencji w drugą. Oto Nicolas Winding Refn: reżyser-samouk będący daltonistą (!), wiecznie eksperymentujący artysta w świecie kina gatunkowego.

piątek, 24 września 2010

raz, dwa, próba mikforonu

Dzińdybry.
Jako niedoszły dziennikarz, a nawet hotelarz, czy wreszcie przyszły-niedoszły filmowiec, postanowiłem założyć bloga, w którym zwierzać się będę ewentualnym czytelnikom z kolejnych filmowych fascynacji.
Teksty postaram się tu wrzucać przynajmniej raz w miesiącu, taka obiecana sobie norma do wyrobienia jako walka z permanentnym lenistwem. Poświęcone będą tytułom, twórcom czy nurtom w Polsce szerzej nieznanym, ewentualnie zapomnianym. Teksty nie zawsze będą długie, ale w każdym postaram się umieścić po kilka trudnych wyrazów. Naprawdę.
CV w tym temacie mam niewielkie, bo zaczyna się i kończy na pisaniu o kinie dla portalu netbird.pl, a ten ostatnio przestał istnieć. Więc równie dobrze mogłem go sobie wymyślić.
Jeśli chodzi o nazwę bloga, to zależało mi na czymkolwiek, co kojarzone będzie z kinofilią. Wszystkie nazwy, które przychodziły mi do głowy były już zajęte, po kilku minutach silenia się na oryginalność powstała Kinomisja.
Zaczynam od tekstu o Nicolasie Windingu Refnie, bo to obecnie mój ulubiony współczesny reżyser. Mam nadzieję, że czytanie o jego twórczości będzie sprawiało Wam choć w połowie taką frajdę, jak mi pisanie o niej. I że Ci, którzy jego obrazów nie znają, sięgną po nie i nie pożałują. Z pewnością nie pożałują.
Do przeczytania!

PS: "Szyld" bloga to fragment kadru z Zabójstwa chińskiego maklera. Wiem, że ciężko o tym fragmencie cokolwiek powiedzieć, ale nieważne. Bo chciałem tylko napisać, że kto nie widział, ten dupa.