środa, 8 grudnia 2010
"Zachód" reż. Cristian Mungiu (2002)
Debiut autora głośnego 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni. Film tak samo realistyczny, ale kładzie nacisk na zupełnie inne aspekty życia codziennego. Tam, gdzie w 4 miesiącach... w szarej rzeczywistości Mungiu wynajdywał grozę, tutaj szuka komizmu. Zachód w wielu miejscach jest więc obrazem bardzo zabawnym, jednak owy komizm pozbawiony jest zbędnego podkreślenia, czym oddala się od ewentualnej pochodnej burleski. Dzięki czemu kolejne absurdalne sytuacje nie tracą na wiarygodności. Zresztą mowa tu o absurdzie możliwie najbardziej realistycznym, tkwiącym w wydawałoby się zwyczajnych szczegółach. Nie różni się wiele od tego, co sami możemy zaobserwować wychodząc na spacer po mieście. Tyle, że u nas się o tym nie kręci (lub nie w taki sposób). Ale żeby nie było za wesoło - albo raczej: aby ciągle było tak samo wiarygodnie - komizm kontrastowany jest ze smutkiem. Równie prawdziwym.
Są wyjątki. Na ulicy widujemy ludzi rozdających ulotki przebranych za przeróżne misie, ale nieczęsto widzimy ich parami. Nieczęsto widzimy jak jedna taka osoba ucieka przed drugą, lub jak razem jedzą lunch. Nie zdarza się też widzieć oddziału policjantów, który w 99% składa się fajtłap będących totalnym przeciwieństwem bohaterów kina sensacyjnego. Ale takie czysto komediowe zagrywki, to w tym filmie wyjątki, a przede wszystkim jedne z wielu zmyłek, jakie serwuje widzom Mungiu. Reszta tkwi we wspomnianych szczegółach. Ta opowieść o ucieczce (nieważne skąd, ważne że ku mitycznemu lepszemu), to też jedna wielka zabawa formą. Inteligentna i cały czas stawiająca na treść. Zachód składa się z 3 części, w których przewijają się ciągle ci sami bohaterowie. Te same sytuacje pokazywane są z punktu widzenia kolejnych postaci, co daje reżyserowi pretekst do ucinania scen w różnych miejscach. Powstałe w ten sposób niedopowiedzenia zmylają widzów, ale nie bardziej niż samych bohaterów. To co wydaje się tu smutne okazuje się później wesołe. Ale i na odwrót. A tam, gdzie film wydaje się przewidywalny, po czasie okazuje się zaskakujący. Masło maślane? Nie, to Zachód. Obraz pełen ciekawych obserwacji, głównie relacji damsko-męskich. Miejscami sprawia wrażenie pastiszu komedii romantycznej. Ale nim nie jest, no chyba że tak nazwiemy samą rzeczywistość.
Etykiety:
Cristian Mungiu,
mini-recenzja
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Lubię ten film. Bardzo.
OdpowiedzUsuń