niedziela, 30 marca 2014

Peplum, czyli eklektyzm. Snów o kinie ciąg dalszy

Maciste in Hell: "starożytny" heros przeniesiony do XVII wieku.

Choć peplum zwykło się określać mianem "kina miecza i sandałów", był to gatunek niezwykle pojemny. Mieścił w sobie różnoraką mitologię, Biblię, historię starożytną, a nawet opowieści o wikingach czy piratach. Uogólniając, wiele z tego Włosi łączyli i przerabiali na różnego rodzaju kino przygodowe, które z czasem coraz bardziej oddalało się od swoich wzorców. W jednym filmie postać historyczna czy mitologiczna była obdzierana z przypisanego jej kontekstu, aby zacząć żyć własnym życiem, w innym postać świeżo wymyślona zmieniała bieg historii; w jednym filmie Herkules wykonywał tylko dwie ze swoich słynnych dwunastu prac (bo zaraz trafiał do innej opowieści), w innym mitologię grecką krzyżowano z rzymską i egipską, a do tego dodawano jeszcze kosmitów. Im bliżej było śmierci peplum, tym więcej się w nim działo, gdyż należało czymś zwrócić uwagę znudzonej już publiczności, a nie bez wpływu na jego deformację były inne gatunki, które zyskiwały w tym czasie popularność. W niniejszym tekście przedstawię trzy mocno hybrydowe pepla. Zrealizowane przez jednych z ważniejszych reżyserów cinema italiano, dowodzą nie tyle wyjątkowej elastyczności gatunku, co tego, że zadziwić i zafascynować może on także widzów współczesnych (o ile tylko są na tyle posrani, aby jarać się pulpą, kinem klasy B czy exploitation).

niedziela, 23 marca 2014

Sny o kinie. Peplum (jako wstęp do spaghetti westernu)

Hercules in the Haunted World: piekło Krainą Czarów.

Od końca lat 50. do końca lat 70. włoska kinematografia była prawdopodobnie najprężniej rozwijającą się na świecie. Z jednej strony oferowała dokonania Antonioniego, Felliniego, Pasoliniego czy Bertolucciego, z drugiej zaś niezliczone, stale zarabiające na nie, utwory komercyjne. Ogromna większość tych drugich garściami czerpała z zagranicznego, głównie amerykańskiego, filmu gatunku, w związku z czym zwykło się je nazywać tylko jego imitacjami. Nie, żeby nie zdarzały się tytuły, które ciężko nazwać czymś innym, tyle że to nie one definiują makaroniarskie kino pop. Makaroniarskie kino pop to bowiem, ogólnie i umownie rzecz biorąc, kino surrealistyczne. Zbiór snów deformujących i przetwarzających swoje wzorce; kradnących je, aby zaraz nadać im nowe kształty. Włosi dowiedli elastyczności gatunku, o jakiej jego ojcom nigdy się nawet - nomen omen - nie śniło. W tym kontekście nie pozostaje nic innego, jak spersonifikować film gatunku do postaci Alicji z noweli Lewisa Carrolla, która wpada do Króliczej Nory nie w pobliżu swojego domostwa, a właśnie we Włoszech.


poniedziałek, 17 marca 2014

Co jest grane, Davis? - Odyseja artysty

Tekst opublikowany również na łamach nowego "artPapieru", w odrobinę innej wersji.


Jak twierdzi wielu teoretyków kina, gatunki filmowe to współczesne odpowiedniki mitów. Pomijając pobudki komercyjne, które często stoją za powstaniem kolejnych tytułów eksploatujących popularne szablony, rola mitów i kina gatunków jest taka sama: wyrażenie i utrwalenie pewnych wierzeń i wartości, popularyzacja zasad mających regulować życie człowieka w obrębie danego społeczeństwa. A przynajmniej tak przez dłuższy czas było, gdyż gatunki od dawna już ulegają przeróżnym transformacjom, co czasem owocuje tytułami nie mającymi wiele wspólnego z pierwotnymi założeniami reprezentowanego przezeń rodzaju X Muzy. W ten sposób funkcjonuje też postmodernizm, którego jednymi z nielicznych wybitnych przedstawicieli pozostają bracia Coen. W swoim najnowszym dziele w iście diabelsko przewrotny sposób uwypuklili oni powiązania kina i mitologii. Zespolili ze sobą film biograficzny i słynną Odyseję, to pierwsze przefiltrowując przez własną wyobraźnię, a to drugie przez najzwyklejszą rzeczywistość. Z jednej strony wywrócili je więc do góry nogami, z drugiej jednak uczynili bardziej uniwersalnymi i może nawet prawdziwszymi niż kiedykolwiek wcześniej. Innymi słowy: owszem, wyrwali drzewo z korzeniami, ale po to, aby zaraz posadzić je w żyźniejszej glebie.

środa, 12 marca 2014

Na własny koszt. Komiksowy pamiętnik bywalca burdeli (Chester Brown, 2013)

Tekst gdzieś niedługo pojawi się na łamach "Zeszytów Komiksowych". Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Centrala.


Nie ulega wątpliwości, że "Na własny koszt" to komiks ważny, i to zapewne wszędzie, gdzie doczekał się publikacji. Nieczęsto ma się do czynienia z tytułami tak odważnymi i szczerymi, a przy tym - biorąc pod uwagę ekshibicjonizm autora - zupełnie bezpretensjonalnymi. Cóż, Chesterowi Brownowi towarzyszył podczas pracy nad nim specyficzny cel. Chciał rozpropagować prostytucję. Jego dzieło jest więc w takim samym stopniu "komiksowym pamiętnikiem bywalca burdeli", co utworem publicystycznym. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że już sam jego charakter wielu rodzimym recenzentom wystarczył, ażeby nazwać "Na własny koszt" jednym z najlepszych komiksów roku, podczas gdy jego rzeczywista wartość nie jest aż tak wysoka.

poniedziałek, 10 marca 2014

Poezja, wódka i robaki - Maczużnik (Michał Rzecznik i Daniel Gutowski, 2013)

Tekst gdzieś w najbliższym czasie pojawi się na łamach "Zeszytów Komiksowych". Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Centrala


Ach, ta miłość. Dopada człowieka w najmniej spodziewanym momencie i robi zeń niewolnika. W pewnym sensie każe mu się płaszczyć przed drugą osobą, a czasem nawet też poetę udawać. I wydaje się takiej ofierze, że jest szczęśliwa i wszystko dobrze się potoczy. Bo przecież jest kochana i sama też ma kogo kochać, bo życie jest piękne i perspektywy ciekawe się rysują. Ale chemia miłości zwykle w końcu znika i nie wszystkie plany udaje się zrealizować. Człowiek gorzknieje, a rzeczywistość okazać się może ulepioną nie z cukru, lecz z błota. I w końcu przychodzi ten dzień, w którym najchętniej odrąbałoby się swojej drugiej połówce głowę. No dobra, może się trochę rozpędziłem. Ale to nie moja wina. To wszystko przez "Maczużnika".

poniedziałek, 3 marca 2014

Duże złe wilki (Aharon Keshales i Navot Papushado, 2013)

Tekst opublikowany też na łamach nowego numeru "artPapieru"; tutaj jego pierwotna wersja.


O czym dziś zwykle się już nie pamięta, w wielu z pierwotnych wersji baśni o Czerwonym Kapturku - także w tej pierwszej, która doczekała się druku - nie było żadnego happy endu. Wilk pożerał dziewczynkę i na tym cała opowieść się kończyła. Drugi film w dorobku Keshalesa i Papushado stanowi śmiałe rozwinięcie (czy może swoiste post scriptum) tej tyleż pesymistycznej, co zdrowo moralizatorskiej wersji. Wilków jest u nich więcej, ponieważ zwierzę to stanowi już nie tylko personifikację pedofilii i mordu, ale wszelkiego zła, jakie drzemać może w człowieku.