czwartek, 31 października 2013

Ulubione horrory XXI w.

Jeśli tak jak ja szczerze gardzicie Halloween, zapraszam do zapoznania się z listą moich ulubionych horrorów XXI wieku. Upierałbym się nawet, że to zdecydowanie najlepsze ze współczesnych opowieści z dreszczykiem, niestety ostatnimi czasy niewystarczająco bacznie śledziłem losy tego plugawego gatunku. No i zabrakło tu kilku tytułów, które uważam za rzeczy naprawdę świetne i może trochę lepsze od paru tytułów z rankingu (np. "Opowieść o dwóch siostrach" Jee-woon Kima czy "Pontypool" Bruce'a McDonalda), ale po prostu nie siedzą mi tak w serduchu.



10. "Blady strach" Alexandre Aja, 2003
Bardzo niedoskonały, ale odpowiednio intensywny, sugestywny i przewrotny.



9. "Władcy Salem" Rob Zombie, 2013
Swego rodzaju reaktywacja włoskiego horroru lat 60. i (trochę bardziej) 70.



8. "Lekcja zła" Takashi Miike, 2012
Zaczyna się leniwie, ale kiedy się już rozpędzi, to nie zostawia jeńców. Od prawie-kryminału do slashera z elementami horroru cielesnego. Mocarny powrót Miike do świata grozy.



7. "American Horror Story: Asylum" 2012
UFO, seryjny morderca, opętanie, zakład psychiatryczny, nazista eksperymentujący na ludziach. Brak umiaru źródłem sukcesu. Horror totalny. Ot, mógłby być nieco krótszy, tak o 3 odcinki (całość ma ich 13).



6. "Gozu: Gangsterski teatr grozy" Takashi Miike, 2003
 Tzw. japońska odpowiedź na "Zagubioną autostradę". Miks yakuza eiga, surrealizmu i makabreski. Jeden z najbardziej pokurwionych filmów ever.



5. "Livide" Alexandre Bustillo i Julien Maury, 2011
Niepozorny walec. Niby nic się nie dzieje, a tu nagle jeb! i jesteśmy wessani do Króliczej Nory. Tyle że miejsce absurdu zajmuje tu, oczywiście, makabra.

 

4. "Lista płatnych zleceń" Ben Wheatley, 2011
Na skróty do piekła.
więcej



3. "Kalwaria" Fabrice du Welz, 2004
"Psychoza" przefiltrowana przez "Teksańską masakrę piłą mechaniczną". Lub na odwrót. Gwałt na świni gratis. Ukrzyżowanie również.



2. "Vinyan" Fabric du Welz, 2008
Jak zrobić najlepsze współczesne ghost story? Wywrócić je do góry nogami i dodać psychoanalizę.



1. "Ukochani" Sean Byrne, 2009
Pop, metal i garage rock.
więcej

wtorek, 29 października 2013

Ostatnio obejrzane vol.1

"Człowiek ze stali" Zack Snyder, 2013
Pamiętam, że kiedy zobaczyłem pierwszy teaser tego filmu, pomyślałem, że może wreszcie doczekamy się porządnej adaptacji przygód Supermana. Nie, żeby teaser zrobił na mnie tak duże wrażenie, ale zapowiadał rzecz garściami czerpiącą z mistrzowskiego komiksu "Na wszystkie pory roku" Jepha Loeba i Tima Sale'a. Na chwilę zapomniałem wtedy, że to, co sprawdza się w opowieściach obrazkowych, niekoniecznie sprawdza się na dużym ekranie, jak również, że reżyserem tego filmu jest przecież Snyder. A jak to na niego przystało, film jest przede wszystkim efekciarską rozpierduchą (wspomniany komiks to utwór bardzo liryczny). Fajnie, że w paru miejscach rzecz całkiem ciekawie odchodzi od kanonu historii o Wielkim S, fajnie też, że do tematu autorzy podeszli jak najbardziej poważnie (dziwią mnie zarzuty o patos, to prawie tak, jakby czepiać się "Aliena", że rozgrywa się w kosmosie). Niefajnie, że od początku projekcji towarzyszą nam dziury scenariuszowe i rozwiązania dziecinnie naiwne. Wcale nie byłoby jednak źle, gdyby nie to, że druga połowa filmu to jeden wielki rozpierdol. Czuć potęgę Supermana i jego przeciwników, ale z każdym kolejnym wybuchem bohaterowie - w pierwszej połowie ledwie naszkicowani, jednak w miarę wyraźni - są coraz dalej za formą. Aż w końcu nie zostaje z nich nic.


czwartek, 24 października 2013

Jan Hardy - komiks patriotyczny #1 (Jakub Kijuc)

Tekst (w wersji skróconej o jeden akapit) opublikowany jednocześnie na łamach Magazynu Miłośników Komiksu KZ. Jako post scriptum wrzucam tu komentarz autora komiksu.



Pamiętam, że kilka miesięcy temu, zanim jeszcze "Jan Hardy" wylądował w drukarni, miałem już wymyślony wstęp do niniejszego tekstu. Zaczynał się on od niesubtelnego zasugerowania potencjalnemu czytelnikowi, że Jakub Kijuc, choć teoretycznie wykonywaniem najstarszego zawodu świata się nie zajmuje, to ma z nim wiele wspólnego. Bo przecież jeszcze niedawno wystawiał on swoje prace w punkowym (czy też lewackim) lokalu "Tektura" i niemalże cały czas poświęcał awangardowemu "Konstruktowi", aby w jednej chwili - tej dokładnie, kiedy hasło "komiks patriotyczny" pokochało ONR i spółka - ukazał się on światu jako nacjonalistyczny ultra-katolik na każdym kroku wojujący ze wszystkim, co tylko kojarzyć się może z tzw. czerwoną hołotą.

wtorek, 8 października 2013

Requiescant (Carlo Lizzani, 1967)

Smutna to jesień dla fanów spaghetti cinema. W ubiegłym tygodniu ubolewałem nad śmiercią Luciano Viscenzoniego oraz Giuliano Gemmy, a wczoraj wieczorem dowiedziałem się, że 5 października samobójstwo popełnił Carlo Lizzani, kolejny ważny twórca makaroniarskiego gatunku. Poniżej pierwsza wersja tekstu z mojej planowanej książki (znowu nie pogniewam się za opinie), poświęconego jednemu z jego westernów; temu właśnie, który śmiało zaliczyć można do jednego z najciekawszych reprezentantów Włoskiego Zachodu. 
R.I.P.


"- Szkoda marnować dobry chleb.
- Większa szkoda marnować dobre naboje."

Carlo Lizzani to zaangażowany politycznie reżyser był zaangażowanym politycznie reżyserem, który przygodę z kinem rozpoczął od neorealizmu oraz dokumentalizmu, a który szybko specjalizować się zaczął w rozmaitych utworach gatunkowych (od kryminału po komedię erotyczną). Pierwszym z jego dwóch westernów były nakręcone w 1966 roku "Krwawe wzgórza". Ta sentymentalna opowieść o mścicielu odniosła duży sukces komercyjny, ale - poza muzyką Ennio Morricone, obsesyjnością głównego bohatera oraz ekspresyjnymi występami Thomasa Huntera i Henry'ego Silvy - nie da się o niej powiedzieć wiele dobrego. W zrealizowanym następnie "Requiescant" reżyser śmiało rozwijał niektóre z pomysłów zawartych we wspomnianym przeboju, jednocześnie wywracając użyte tam schematy do góry nogami. O ile więc "Krwawe wzgórza" były w zasadzie imitacją westernu amerykańskiego (różniąc się odeń głównie większą dawką akcji), o tyle kolejny obraz Lizzaniego stanowi już przykład pozycji zupełnie niekonwencjonalnej. Swój pierwszy western zrobił on jako rzemieślnik, swój drugi - jako artysta.

czwartek, 3 października 2013

Specjalista / Gli Specialisti (Sergio Corbucci, 1969)

11 dni temu zmarł Luciano Viscenzoni, wybitny scenarzysta mający na koncie takie cuda, jak "Za kilka dolarów więcej", "Dobry, zły i brzydki", "Śmierć jeździ konno", "Najemnik" i "Garść dynamitu"; a 2 dni temu w wypadku samochodowym zginął Giuliano Gemma, pierwsza włoska ikona spag-westu ("Pistolet dla Ringa", "Powrót Ringa", "Arizona Colt", "Dzień gniewu"). I zrobiło mi się, kurwa, źle (nigdy wcześniej tak nie miałem). Chciałem napisać coś związanego z tymi panami - lub chociaż z jednym z nich - ale nie wyrobiłem. Coś o spag-weście musi jednak teraz być. Toteż wrzucam przykładowy tekst z mojej wybitnie leniwie pisanej książki o makaroniarskim Dzikim Zachodzie, która to - teoretycznie - wydana ma zostać gdzieś w przyszłym roku. To pierwsza wersja tekstu, może ta ostateczna będzie się nieznacznie różnić, a może będzie zupełnie inna, nie wiem. Będę jednak wdzięczny za opinie, z kolei panowie Viscenzoni i Gemma - za odświeżenie sobie któregoś z ich filmów (nie zapomnijcie). Vamos a matar, compañeros.


"Nie przestawaj pić. Kiedy ludzie przestają pić, robię się nerwowy. A kiedy robię się nerwowy - strzelam."

Samotny mściciel, główne miejsce akcji swoistym siedliskiem zła, niemała dawka okrucieństwa, ponura tonacja, skrajnie cyniczna wymowa... W trakcie seansu "Specjalisty" trudno oprzeć się wrażeniu, że po realizacji sarkastycznego, lecz zarazem dosyć lekkiego i przebojowego "Najemnika" (1968) Sergio Corbucci bardzo zatęsknił za typową dla siebie koszmarną wersją Dzikiego Zachodu. Geneza jego ostatniego w karierze poważnego westernu jest jednak owiana tajemnicą. Po premierze wspomnianego zapatowskiego hitu reżyser ogłosił, że pracuje nad opowieścią o handlarzu bronią na wojnie, z Lee Van Cleefem jako głównym aktorem i współscenarzystą. Projekt ten pierwotnie nazywał się "Uzbrojony specjalista", a następnie przemianowany został na "Powrót najemnika". Z nieznanych przyczyn nigdy nie doszło do jego produkcji. Corbucci zaczerpnął z jego (niekoniecznie ukończonego) scenariusza kilka motywów i połączył z nowymi pomysłami, które, podobno, wymyślane były dopiero na planie zdjęciowym "Specjalisty". Nie wiadomo, o jakie dokładnie motywy chodzi, jednakże już sam tytuł brzmi przecież odpowiednio znajomo. Niemniej jednak, wielka szkoda, że można tylko gdybać, jak mógł wyglądać jedyny obraz Corbucciego ze słynnym Van Cleefem. Biorąc pod uwagę oczywiste podobieństwa "Powrotu..." do "Najemnika" oraz specyficzność powstałego na jego bazie "Specjalisty" - który to z "Najemnikiem" nie ma już nic wspólnego - jawi się on jako pozycja intrygująca.