sobota, 15 października 2011
Pontypool (reż. Bruce McDonald, 2009)
Statycznie, a jednocześnie dynamicznie. Oszczędnie, a jednocześnie sugestywnie. Dawno wyprane ze świeżości klisze zostały zaserwowane na tyle inteligentnie i oryginalnie, iż odzyskały swoją pierwotną witalność i siłę rażenia. Co nie znaczy, że jest to film wielce skomplikowany, "artystowski" czy zanadto klasyczny.
Ironia, groza, humor i abstrakcja. A wszystko to spięte w spójną całość poprzez nawał świetnych dialogów, brawurową grę aktorską (Stephen McHattie!), wreszcie samą reżyserię. W przypadku tego właśnie filmu trzymanie widza za gardło to rzecz naprawdę trudna. Ale udało się. Bardzo się udało.
Główną inspiracją była słynna audycja radiowa Orsona Wellesa oparta na Wojnie światów. Przeniesienie tego typu koncepcji na grunt kina wydaje się nierealne, prawda?
Pod żadnym pozorem nie czytaj nic o fabule tego filmu. Im mniej wiesz, tym lepiej będziesz się bawić w trakcie seansu.
Etykiety:
mini-recenzja
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Moje top 10 dekady w horrorach :)
OdpowiedzUsuńTeż mi się bardzo podobało. Ale u mnie to raczej top 30.
OdpowiedzUsuńA propos powyższej powściągliwości, widziałem "Pontypool" dwa lata temu na nowych horyzontach, seans zapowiadał jakiś kanadyjski krytyk, który w swojej krótkiej, kilkuminutowej przemowie wyspoilerował cały film.
To w takim razie u mnie top 20.
OdpowiedzUsuń