wtorek, 26 kwietnia 2011

Yattaman (reż. Takashi Miike, 2009)


Szczęka na podłodze. Dawno nie widziałem filmu tak tandetnego, kiczowatego i durnego, a jednocześnie tak pozytywnego. Od początku do końca oglądałem go z wytrzeszczonymi oczami nie wierząc w to, co widzę. Miike powiedział kiedyś o Paulu Verhoevenie po seansie Żołnierzy kosmosu coś w stylu: "Podziwiam tego gościa i ten film. Jakim cudem ktoś w ogóle pozwolił mu to nakręcić? Kto mu dał pieniądze na coś takiego?". I to samo ja myślę teraz o Miike i Yattamanie. No tyle, że tutaj mamy do czynienia z adaptacją kultowego anime, więc "ryzyko" uzbierania potrzebnych funduszy było duże. Nie żaden Tetsuo, nie żaden Visitor Q, ale właśnie Yattaman skłania do zadania pytania: czy Japończycy mają w sobie coś jeszcze z psychicznej równowagi? A jeśli nie, to dlaczego mnie to nie martwi?

środa, 13 kwietnia 2011

Femina (reż. Piotr Szulkin, 1990)


Femina to jeden z najciekawszych, najbardziej oryginalnych filmów nie tylko w filmografii Szulkina, ale i w całym znanym mi kinie polskim ostatnich 30 lat. Ale przy okazji też jedno z największych rozczarowań, jako że od dawna na niego polowałem, zachwycony szulkinowską tetralogią sci-fi, tuż po której został nakręcony. Do tej pory żyłem w przekonaniu, że pewna nieudolność charakteryzująca ostatni jak na razie tytuł Pana Piotra, Ubu króla, wynikała z bardzo długiej, ponad dziesięcioletniej, przerwy w reżyserowaniu filmów pełnometrażowych. Że gdyby udało mu się uzbierać potrzebne na jego realizację fundusze już na początku lat 90., to byłby to obraz w pełni udany. Brakowało mi tylko znajomości Feminy, by całkiem utwierdzić się w tym przekonaniu. A tymczasem film ten okazał się przede wszystkim przypomnieniem nieśmiertelnej tezy mówiącej, że nie oryginalność świadczy o jakości. Bo, jak się okazuje, już w 1990 roku Szulkin trochę wypadł z formy.

niedziela, 10 kwietnia 2011

13 Assassins (reż. Takashi Miike, 2010)


Nie powiedziałbym, że to najlepszy film Miike od czasu Graveyard of Honor, ale na pewno najlepszy od czasu Big Bang Love, Juvenile A. No dobra, nie na pewno, bo połowy z powstałych po tym tytule filmów nie widziałem. Ale nie widziałem, bo się bałem i strach ten wydaje mi się uzasadniony. A cztery lata, jakie te filmy dzielą, to u Miike osiem obrazów. Nie ma to jak pracoholizm. No ale skąd ten strach? Otóż po surrealistycznym Big Bang Love... stało się z Miike coś niedobrego. Wprawdzie od początku swojej kariery powtarzał, że jest tylko rzemieślnikiem, ale nie miało to wiele wspólnego z prawdą. Bo zwykły rzemieślnik nie byłby w stanie nakręcić tak wielu różnych, a jednocześnie tak bardzo jednorodnych, niezwykle charakterystycznych filmów. Bo Miike już po kilku latach eksperymentowania z formułą kina gatunkowego wypracował sobie unikatowy styl (chaotyczny, ale własny). Czy był to film gangsterski, horror czy musical - od razu było widać, kto był za to odpowiedzialny. Zdarzały mu się też projekty czysto komercjalne - jak Nieodebrane połączenie czy Great Yokai War - ale szybko wracał po nich do "undergroundowych korzeni". A po Big Bang Love... doszło do czegoś naprawdę dziwnego. Bo Miike ponownie wskoczył do oceanu komercji, ale głębiej i na dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Oraz - co tu najbardziej zaskakujące - stworzył istną karykaturę własnego stylu. Stał się Takashim Miike w wersji ultra-pop. Grzecznym chłopcem kokietującym swoim dawnym chuligaństwem. Zwykłym rzemieślnikiem. Po seansach cukierkowatych Like a Dragon i Crows Zero, a nawet głośnego - lepszego, ale też dławiącego się mainstreamem - Sukiyaki Western Django, skreśliłem go z listy ulubionych reżyserów. Inna sprawa, że mi się w międzyczasie jego kino zwyczajnie przejadło. Cóż, zdaje się, że nawet kinomaniacy się starzeją. Wreszcie kiedy zobaczyłem kuriozalny zwiastun Yattamana, całkiem przestałem się nim interesować. Miike is, kurwa, dead - pomyślałem. Ale ten Japończyk jest jak bumerang. Ja go na śmietnik, a on mi w twarz filmem samurajskim. Świetnym filmem samurajskim, którym udowadnia, że wcale się nie skończył, lecz raczej narodził na nowo.


piątek, 8 kwietnia 2011

No i znowu ten Hesher



No co zrobić?

EDIT: Recenzja do przeczytania tutaj.

środa, 6 kwietnia 2011

Komiksy som dla dzieci (co nie?)


Próbuję przerzucić się z nałogu palenia na nałóg pisania. W tym celu założyłem drugiego bloga o wszystko mówiącej nazwie komiksy som dla dzieci. Będzie chyba luźniej niż tutaj. I częściej, przynajmniej na początku. Bo bez ograniczenia wynikającego z założenia, iż tylko o tytułach szerzej u nas nieznanych, niedocenianych czy zapomnianych. Będzie o komiksach, których posiadaczem się niedawno stałem lub wkrótce stanę. Po prostu. Coś w rodzaju takiej prywatnej biblioteczki. Aha, będzie też chaos. Bo nie umiem pisać bez palenia. Ten blog ma mi pomóc się nauczyć.

niedziela, 3 kwietnia 2011

A Hesher tuż, tuż

kliknij, by powiększyć!

Koniec ze świetnymi teaser posterami (np. ten), bo od piątku mamy oficjalny plakat reklamujący pełnometrażowy debiut kolejnego obiecującego reżysera z Australii (pisałem o nim niedawno). Całkiem niezły, a jakie fajne hasło reklamowe wymyślili, prawda? Przy okazji warto też pewnie wspomnieć, że jakiś miesiąc temu do sieci wpuszczony został wreszcie oficjalny trailer (klik). Zdaje się być potwierdzeniem tego, że film jest komediodramatem zupełnie nieszablonowym. Dodałbym, że i wybuchowym. Szkoda tylko, że premiera została przesunięta na 13 maja. Ale co tam, do polskich kin przecież i tak nie dotrze... Jak dobrze pójdzie, to Pan Susser zajmie się niedługo realizacją pełnometrażowej wersji tego oto cudeńka.

EDIT: Recenzja Heshera do przeczytania tutaj.

piątek, 1 kwietnia 2011

Marek Piestrak Special


Jest już nowy numer "Grabarza Polskiego" z moim opisem twórczości Mr. Piestraka (przeredagowana wersja tego tekstu) oraz wywiadem, jaki miałem przyjemność z nim przeprowadzić. Do pobrania bezpośrednio stąd. Tylko czemu zostałem opisany jako "ekspert od kina dziwacznego", to naprawdę nie wiem. Czyżby dlatego, że wszystko, co "w Polsce szerzej nieznane, niedoceniane lub zwyczajnie zapomniane", to rzeczy po prostu dziwne? Ogólnie nie mam co narzekać na kontakty z redakcją, ale to jedno zdanie jakoś mnie zasmuciło. Nie mniej jednak oczywiście zachęcam do pobrania.