czwartek, 22 stycznia 2015

Alleluia. Kino przeklęte

Poniżej tekst autorstwa Grzegorza Fortuny, który, jak szumią wierzby, już zostanie na pokładzie Kinomisji i będzie jej drugim pilotem.



Gdyby chcieć pokusić się o wyłuskanie jakiejś dominanty tematycznej najważniejszych filmów minionego roku, byłoby nią prawdopodobnie zwątpienie. Choćby zwątpienie w możliwość całkowitego pokonania traum z przeszłości (Babadook), poradzenia sobie z nałogiem (Wróg) lub ukarania zła (Wolny strzelec), ale też, szerzej, zwątpienie w sens jakichkolwiek ludzkich działań. Zwątpienie w dobro lub po prostu w człowieka sensu stricto. Trudno się dziwić, że tego typu wątek pojawił się u braci Coen, którzy w Co jest grane, Davis? zaciskają wokół szyi bohatera fabularną pętlę, a potem pokazują widzowi, że męcząca tułaczka była tak naprawdę drogą z miejsca A do miejsca... A. Jednak filmów przepełnionych niepewnością (lub wręcz niewiarą) było przecież znacznie więcej, by wymienić tylko Zaginioną dziewczynę, w której David Fincher najpierw zachęca nas do zaufania narratorowi, a potem otwarcie się z tej naszej łatwowierności nabija. Moim ulubionym – bo najbardziej niespodziewanym – przykładem jest jednak Godzilla Garetha Edwardsa. Oto blockbuster dla nastolatków (przynajmniej w teorii), przedstawiający ludzi jako żałosne robaczki, które w dodatku bez przerwy potykają się o własne odnóża, blockbuster mający przy tym więcej wspólnego z twórczością Lovecrafta niż z szeroko pojmowanym kinem wakacyjnym.

środa, 14 stycznia 2015

2014

Alleluia

Zeszły rok zaczął się u mnie do bólu zwyczajnie, aby okazać się okresem definiowanym w pewnym sensie zabawnymi "punktami zwrotnymi". W następstwie pierwszego z nich - zepsucia się laptopa przed wyjazdem za granicę - przez cztery długie miesiące prawie nie wiedziałem, co to znaczy obejrzeć sobie film. No i musiałem przestać pisać swoją książkę o spaghetti westernie. A tyle, co zacząłem ją pisać od nowa. W każdym razie, powstałych wówczas zaległości oczywiście nie nadrobiłem, a myślę, że rok 2014 był naprawdę zajebisty w świecie X Muzy. Nie przypominam sobie, abym we wcześniejszych latach miał przyjemność tak często trafiać na co najmniej dobre i z różnych powodów bardzo ciekawe nowe produkcje. Przede wszystkim wreszcie wypłynęło trochę tytułów, na które bardzo czekałem i które stanowią prawie połowę moich największych zeszłorocznych faworytów. Na sto banków byłoby ich jeszcze więcej, ale niestety dokument o wszystko mówiącym tytule Eurocrime! The Italian Cop and Gangster Films That Ruled the '70s Mike'a Malloya póki co dorwać można tylko w USA, bluesowe, poświęcone "problemowi indiańskiemu", Rhymes For Young Ghouls Jeffa Barnaby'ego póki co dorwać można tylko w USA i Kanadzie, inspirowane pulpową włoszczyzną The Duke of Burgundy Petera Stricklanda jeszcze nie doczekało się swojej poza-festiwalowej premiery, a stanowiący komercyjne oblicze mistrza "alternatywnego horroru" Fabrice'a Du Welza Colt 45 ciągle nie wyszedł poza Francję. Rzecz jasna, nie ma tego złego - pierwsi mocni kandydaci na ulubione filmy roku 2015 już są.