Uwaga, traumatyczne kino. Autentyczna historia ucieczki grupki skazańców z brytyjskiej kolonii karnej w Australii 1822 roku. Z deszczu pod rynnę, czyli z czyśćca do piekła. Skazańcy błądzą po tasmańskiej dziczy, ich ucieczka zdaje się nie mieć końca. Szybko dochodzi między nimi do kolejnych konfliktów, a w końcu kończy się ukradzione z kolonii jedzenie. Boją się iść dalej, ale boją się też wrócić - Byłem świadkiem, jak pewien chłopak dostał 200 batów. Po pierwszych stu widać było jego kręgosłup. Dlatego drugie sto musieli wymierzyć mu w tyłek. Krew leciała jak z kranu. Nigdy więcej nie próbował uciec. Część z nich decyduje, że trzeba wybrać kogoś. By go zabić i zjeść. Bo przecież inaczej nie przeżyją, a już ledwo chodzą. Kiedy siekiera zostaje wbita w głowę wybrańca, wiemy że tylko kwestią czasu jest zamordowanie kolejnego.
Reżyser filmu, Jonathan Auf Der Heide, wychował się w Tasmanii, a więc miejscu znanym kiedyś jako Ziemia van Diemena, gdzie rozegrała się tragiczna historia Alexandra Pearce'a i jego towarzyszy-kanibali. Przeniesienie jej na kinowy ekran było ponoć jego odwiecznym marzeniem, w którego realizacji miała mu pomóc nauka w australijskiej Szkole Filmu i Telewizji. I oczywiście pomogła. Jego filmem dyplomowym był 20-minutowy obraz pt. Hell's Gates zrealizowany w 2008 roku, w którym zajął się samym zarysowaniem słynnej rzezi skazańców. Obraz odniósł sukces na kolejnych festiwalach filmowych zbierając szereg nagród, co umożliwiło mu już rok później zrealizowanie wymarzonej pełnometrażowej wersji. Kurcze, to jest życiorys godny pozazdroszczenia, prawda? My mamy Kasię Rosłaniec i Galerianki, Australijczycy mają Auf Der Heide'a. Ale lepiej nie porównywać.
Van Diemen's Land to film bardzo surowy. Często minimalistyczny, opiera się na długich ujęciach i niespiesznym montażu. Są tu dwa leitmotivy - w postaci upiornej muzyki oraz okazjonalnej narracji pozakadrowej Alexandra Pearce'a, który z czasem wyrasta na głównego (anty)bohatera filmu. Jego myśli często ocierają się o poezję, ale wcale nie przybliżają go widzowi. A kiedy już wszystko wskazuje na to, że należy mu kibicować, Auf Der Heide wrzuca odważne zagrywki, które uświadamiają nam, że tu nikt na sympatię nie zasługuje. Nie dlatego, że bohaterami są mniej czy bardziej niebezpieczni recydywiści, ale dlatego, że ich ucieczka nie może się zakończyć inaczej, jak ostatecznym upadkiem moralności i człowieczeństwa. Bo by przetrwać, muszą stać się zwierzętami, a polować mogą tylko na samych siebie. Tym samym podróż przez tasmańską dzicz równa się eskalacji strachu, przemocy i szaleństwa.
To odważny film. Historia jest prosta jak drut i nie jest trudno przewidzieć jak się skończy, ale nie o to tu chodzi. Reżyser penetruje mroczną stronę ludzkiej psychiki, próbuje bohaterów zrozumieć, ale jednocześnie wcale ich nie usprawiedliwia. Jeśli chcą żyć, to muszą zabijać, ale wówczas całkiem świadomie upadają. Niestety dla większości widzów kolejne akty przemocy są zupełnie nieefektowne, za to ukazane bardzo sugestywnie. Są odpychające, a ich wykonawcy straszni i smutni. Auf Der Heide stawia na niejasności, atmosferę niepewności, wreszcie na sam trud niekończącej się wędrówki. Pot, łzy i krew bohaterów są prawie namacalne, a beznadziejność ich położenia dobija. A jak wiadomo, im głębiej w las, tym ciemniej. Van Diemen's Land to horror, ale na takiej samej zasadzie, na jakiej Vinyan, Antychryst i Valhalla Rising, choć w przeciwieństwie do nich pozbawiony jest gatunkowych śladów. W takim samym stopniu straszy pierwotnością (prymitywnością) natury, także tej ludzkiej. Bardzo wiarygodnie i bardzo nieprzyjemnie.
Świetny film.
OdpowiedzUsuńPodobał mi się, jednak trochę też i rozczarowałem. Wiesz, jest taki dramacik familijny Alive dramt w Andach. Tematyka podobna, tutaj mamt surowe kino, niemal poetyckie, ale brakowało mi wizji. Muzyka też nie wydawała mi sie aż tak mroczna, brakowało mi zdjęć orzyrody, ale tej straszliwej, zbyt surowe to było dla mnie. Miejscami nie mogłem uwierzyć, ze ci ludzie zmagają się z naturą. raczej z głodem, natura sugeruje tutaj raczej pewne odizolowanie, cżłowiek pozbawiony podstawowych darów cywilizacji może być do wszystkiego zdolny, ale moim skromnym, to bardzo krucha teza. Reżyser nie próbował niczego tłumaczyć, zostawił to widzowi, zatem kupuję jego wizję, ale można tam było wprowadzić pewne zagęszczenie, brakowało mi wglądu w psychikę tych skazańców. Czyli z jednej strony film nikogo nie krytykuje, ale też i traci impet. Historia staje sie zwykłą anegdotą, a morał? Przecież wiadomo, że ludzie ludzi jedzą.
OdpowiedzUsuńProblem chyba leży w wadze tego filmu. Reżyser unika "wybitności", tworzy kameralne kino, ale zawsze można wpaść we własne sidła, widz po prostu przejdzie koło kina obojętnie.
OdpowiedzUsuńInaczej to widzę. Nie oddzielam tu głodu od natury. Brakowało mi większej ilości ujęć, ale przyzwyczaiłem się. Widze tu dokładnie wytłumaczenie postępowania bohaterów. Wgląd w psychikę był, ale przy jednoczesnym dystansie, czyli bez ułatwień. To było oparte na mimice, gestach, takie buty, długie ujęcia dokładnie obserwujące twarze postaci. Porównaj sobie miny Pearce'a na początku filmu i na końcu, kolosalna różnica.
OdpowiedzUsuńPiszesz, że film nikogo nie krytykuje, więc niefajnie, ale też tutaj z nikim nie da się sympatyzować. Na moje to odważna, zdecydowanie świadoma, zagrywka.
Zgadzam się, dobrze, że reżyser uniknął moralizatorstwa, ale zawsze jest tak, że taki film traci przez to na głebi. Przykład, małomówny Pierce mówi, że siedział za (kradzież) butów. Widać różnicę, że teraz już zabija, możemy to zrozumieć. Ale reżyser wrowadza także głos z offu, który miejscami poetyzuje, czyli Piearce ma uczucia. Dla mnie to jednak jest nieładne, co innego walnąć Pierce'a który mówi wierszyk przy ognisku, co innego sugerować mylący obraz przez narratora.
OdpowiedzUsuńOczywiście nie myśl, że ja ten film skreślam, czepiam się bynajmniej nie dlatego, żeby film strywializować. To bardzo udany debiut, jednak w porównaniu do tytulów które wymieniłeś, jak Vinian albo Valhalla to jednak to sie prezentuje dużo niżej. Nie w brakach warsztatowych leży wina, tylko w samym pomyśle. Reżyser unikał poetyckości obrazu, kadrowanie było schematyczne,poprawne, rzemieślnicze. Długie ujęcia nie wyrażały aż tyle i by mogly.
No i najslabszym ogniwem jest wstep, nakrecony trochę zbyt szybko, ogólnie, kto jak i po co, rzecież nikt nikogo nie gonił. Czyli rezyser nie tylko unika krytyki bohaterow, ale też fabuły jako takiej. Ma to uzasadnienie, w koncu Piercowi podobno nie uwierzono, wiec ta umowność nawet pasuje, ale tu z kolei rodzi sie problem filmu umownego, który powinien rekompensować to: cechami gatunku albo poetyką, oniryzmem, itd.itd. Ogólnei mówiąc, film jest taki trochę (jak byu pies powiedział) niedoruchany:)
Odłóż te prochy :)
OdpowiedzUsuńBez tego nie potrafię nawet myszą klikać.
OdpowiedzUsuńPrzecież ekspozycja trwa tam z pół godziny, a dla Ciebie, to za szybko. Hmm?
OdpowiedzUsuńNie wiem, mnie to zleciało jak z knuts trzasnął, może i ona trwa, ale jakoś tak niewiele pokazuje, nie wiem.
OdpowiedzUsuńTo, że główny bohater (bo moze to do niego pijesz?) wychodzi na pierwszy plan po dłuższym czasie i nikogo nie poznajemy wcale dobrze uważam za świetny pomysł. Tam jest obserwacja socjologiczno-psychologiczna, która spodobała by się Haneke :>
OdpowiedzUsuńDo reszty się nie odnoszę, bo to dla mnie jakiś kosmos, ale wiesz, mam ciężki dzień, głowa mnie boli, palce już też.
OdpowiedzUsuńAch te palcówki:)
OdpowiedzUsuń"Tam jest obserwacja socjologiczno-psychologiczna, która spodobała by się Haneke :> "
OdpowiedzUsuńNo, trochę przesadziłeś:)
No i nie napisałeś o tym, że dwóch się odłączyło, jeden z nich: autor cytatu o kręgosłupie na wierzchu wolał wrócić do wiezienia, niż przeżyć w ten sposób. To ważny szczegół. A reżyser jest stronniczy, moralność tamtych pomija, zwyczajnie wyprowadza ich z kadrów, za to koncentruje się na finałowej dwójce. Tylko czy to jest zaletą filmu?
OdpowiedzUsuńCzemu? Otrzymujemy małą grupkę więźniów, taką masę. Widzimy wspólne działanie, pierwsze rozłamy pod wpływem kolejnych okoliczności, itp.
OdpowiedzUsuńNie wiemy czy wrócili do więzienia. Ja pomyślałem o nich, że sobie po prostu umrą gdzieś w krzakach z głodu. Nie widzę tu nic stronniczego czy pomijania czegoś. Liczą się ci, którzy zostali, to o tym opowieść. O Alexandrze P. i jego współwięźniach, a nie na odwrót :>
PS: Jak filmowane kolejnych scen na jednym ustawieniu kamery, to poprawna, rzemieślnicza robota, to ja mam na nazwisko Szpielberg;]
E łot? To w końcu historia o Aleksandrze p. czy próba pokazania konfrontacji człowieka z naturą. A moze to po prostu surwiwal sinema? NO i widzisz, pomyślałeś tak, bo ci co odeszli zupełnie wypadli z narracji, z fabuły. Nie chodzi o to, żeby pokazywać ich dzieje, tylko próbować chociaż objąć psychikę reszty.
OdpowiedzUsuńNie Marcinie, oni odeszli, bo nie chcieli żyć takim kosztem. Pewnie zginęli z głodu, ale wcześniej jeden z nich deklarował, że nie ma dla nich powrotu, a jednak zdecydował się umrzeć, w dżungli lub w więzieniu. To jeden z lepszych momentów w filmie.
Co ma do tego, ze jest to statyczna kamera, tam żadnej ciekawej operatorki nie ma, zdjęcia też nie porażają, sam napisałeś, że brakowało ci ujęć. Ja bym napisał, ze brakuje mi zróżnicowania w kadrze. Jak się mają te zdjęcia do Valhalli? Nijako, sory, ale nie zaimponowały mi, a Pojedynek Spielberga był filmowany na różnych klasycznych ujeciach, a to świetny dla mnie film jest. Minimalizm nie musi od razu oznaczać sztuki.
(...) Kto powiedział, że oznacza?
OdpowiedzUsuńGdybym Ciebie nie znał, pomyślałbym, że mnie zbywasz.
OdpowiedzUsuńSerio pytam, przecież nic takiego nie sugerowałem. To po prostu cecha tego filmu, który podoba mi się z wielu powodów.
OdpowiedzUsuńBraku większej ilości ujęć nie uważam za minus, po prostu musiałem się do tego przyzwyczaić, tak jak przyzwyczajac się trzeba do ślamazarnego tempa u Tarkowskiego czy teledyskowego montażu u Tony'ego Scotta.
Do Valhalli się operatorsko nie umywa, ale ciągle jest git. Zwróć uwagę na robotę operatora i oświetleniowców - postaci w Van Diemen's Land są wręcz pożerane przez przyrodę. Coś mi się zdaje, że celowo, choć przez to kadry nie wyglądają tak zajebiście, jak mogły by wyglądać. Ale mnie to nie boli.
PS: Malarskość Valhalli to głównie efekt postprodukcyjnej roboty:]
Dobra, proponuję żeby każdy został przy swoim stanowisku. Podoba mi się tutaj wiele rzeczy, nie uważam filmu za zły, zarzucić mu jednak parę rzeczy mogę, a do miana określenia "film świetny" trochę Van Diemens brakuje. Pzdr
OdpowiedzUsuń