poniedziałek, 25 marca 2013

Czekając na Dawida - Goliat (Tom Gauld)

Niniejszy tekst w najbliższym czasie opublikowany też zostanie na łamach E-Splotu oraz Kolorowych Zeszytów.


Zdumiewająca reinterpretacja jednej z najpopularniejszych przypowieści biblijnych. Komiks, który śmiało podrzucać możemy znajomym zainteresowanym opowieściami obrazkowymi tak bardzo, jak losem much w Argentynie. Nawet ich powinien przekonać, tak wartościowe i przystępne jest to cholerstwo.

Tom Gauld postawił na minimalizm, ale nie od dziś wiadomo, że skrajna prostota nie wyklucza niejednoznaczności i drzemać w niej może prawdziwie imponujące bogactwo treści. W Polsce śmiało dowodziły tego choćby komiksy Jasona - przede wszystkim poruszające Stój... - acz stawianie tych artystów zbyt blisko siebie byłoby dla nich krzywdzące. Pomimo pewnych istotnych podobieństw, do których zaliczyć należałoby także slalom smutku i humoru oraz zamiłowanie do absurdu i zabawy utartymi wzorcami, posiadają oni odmienne style. Bynajmniej nie tylko za sprawą zgoła różnej, w obu wypadkach tak samo specyficznej, oprawy wizualnej.

środa, 20 marca 2013

Criminal: Coward (Ed Brubaker, Sean Phillips)

Niniejszy tekst w najbliższym czasie opublikowany też zostanie na łamach Kolorowych Zeszytów.

Połączone okładziny okładki drugiego zeszytu zbioru.

Leo Patterson to prawdziwy mistrz kieszonkostwa, aczkolwiek doświadczenie ma i w przestępstwach większego kalibru. Jedni bardzo cenią sobie jego rzemiosło i profesjonalizm, drudzy natomiast postrzegają go jako zwykłego tchórza. Bo tak samo dobry jest w kradzieżach i planowaniu skoków, co w unikaniu przemocy i błyskawicznych ucieczkach w razie zagrożenia. O czym jednak wielu nie wie, wszystko to wynika z zasad, którymi postanowił się w życiu kierować. I, niespodziewanie, niektóre z nich przyjdzie mu na naszych oczach złamać. "Tym, czego potrzebowałem, była maszyna do podróży w czasie, żebym mógł wrócić i nie popełnić tych wszystkich błędów" - mówić będzie sobie w pewnym momencie. - "Ale z drugiej strony wtedy prawdopodobnie popełniłbym inne i byłoby tak samo źle."

poniedziałek, 18 marca 2013

Nie ma żadnych granic - Policja (Maurice Pialat, 1985)

Poniżej trzeci na Kinomisji analityczny tekst autorstwa Gabriela Gery. Zapraszam do lektury!



Naiwnością byłoby twierdzić, jakoby Maurice Pialat zrobił film o walce gliniarzy z przestępcami, o brutalnych i pozbawionych godności, choć zawsze skutecznych metodach traktowania podejrzanych i doprowadzania śledztwa do końca; o tym, jak pozbawionym wszelkich oznak moralnych ścierwem jest francuski policjant, dla którego granice prawa przestają mieć racje bytu. Kiedy postać Mangina pojawia się w kadrze, instynktownie chcemy czuć obrzydzenie dla jego osoby, jak gdyby ten zwalisty wieprz sam prosił się o naszą pogardę. Nie inaczej jest z Norią, dziewczyną Araba, od stóp po głowę umoczoną w przekrętach. Prawda się jej nie ima, słowo niewiele znaczy. Ale gdy przychodzi moment zmiany swych przyzwyczajeń...

niedziela, 3 marca 2013

4:44. Ostatni dzień na Ziemi (Abel Ferrara, 2011)


Abel Ferrara dawno już nie nakręcił dzieła, za sprawą którego ciągle można by go określać mianem mistrza amerykańskiego kina niezależnego. Nie pamiętając o tym, jak to jest uczyć się na własnych błędach, autor nie jest w stanie wykorzystać tkwiącego w swoich kolejnych historiach potencjału.

Nie mam wątpliwości, iż byłoby inaczej, gdyby tylko nie zakończyła się współpraca Ferrary z Nicholasem St. Johnem. Wszak tenże scenarzysta napisał  ogromną większość jego najlepszych obrazów, od Kalibru 45 przez Króla Nowego Jorku po Pogrzeb. Zresztą stwierdzenie "ogromna większość" śmiało zamienić można by na "wszystkie (sic!)", skoro w wyliczance znakomitych utworów nowojorskiego reżysera tylko z kontrowersyjnym Złym porucznikiem St. John nie miał nic wspólnego. Inna sprawa, że to od napisanego przez niego Uzależnienia, dramatu wampirycznego, który jest tyleż inteligentny i nieszablonowy, co pretensjonalny, Ferrara z artysty w pełni dojrzałego przeobrażać się zaczął w twórcę nierzadko pozbawionego odpowiedniego wyczucia. Jakby za bardzo zainteresowanego samym sobą, a za mało swoimi odbiorcami.

Do lektury całego tekstu zapraszam na łamy Edycji Limitowanej.

piątek, 1 marca 2013

Rust and Bone (Jacques Audiard, 2012)

Tekst jednocześnie opublikowany też został na łamach portalu E-Splot.


Rdza i kość - z jakiegoś kosmicznego powodu wyświetlana w Polsce pod tytułem anglojęzycznym - po części ulepiona jest z elementów składających się na poprzednie dzieła twórcy wybitnego Proroka (2009). Przez to pozbawiona jest już świeżości na ich miarę, ale mimo to pozostaje utworem nieprzewidywalnym i pod wieloma względami imponującym.

Pomysł na przedstawioną w nim opowieść w rękach innego autora najpewniej kończyłby się obyczajowo-społeczną sztampą. Wszak rzecz traktuje o relacjach dwójki z różnych powodów niedopasowanych do obowiązujących norm jednostek: pięknej, lecz wskutek tragicznego wypadku kalekiej kobiety, która chowa się przed światem w swoim mieszkaniu, oraz twardego, lecz ubogiego i niedojrzałego mężczyzny, który samotnie wychowuje synka i zmuszony jest zamieszkać u swojej starszej siostry i jej męża (ludzi również niemogących narzekać na nadmiar pieniędzy). Rdza i kość jednak ani nie zmierza w stronę kina spod znaku dewastujących swego czasu film polski pseudu-ambitnych dramatów o nazbyt szarej rzeczywistości, ani też nie zbliża się do rangi epigona twórczości, dajmy na to, braci Dardenne. Bo przecież "Audiard" i "sztampa"  - jak również "grafomania" czy "kabotyństwo" - to w świecie X Muzy antonimy.