poniedziałek, 18 marca 2013

Nie ma żadnych granic - Policja (Maurice Pialat, 1985)

Poniżej trzeci na Kinomisji analityczny tekst autorstwa Gabriela Gery. Zapraszam do lektury!



Naiwnością byłoby twierdzić, jakoby Maurice Pialat zrobił film o walce gliniarzy z przestępcami, o brutalnych i pozbawionych godności, choć zawsze skutecznych metodach traktowania podejrzanych i doprowadzania śledztwa do końca; o tym, jak pozbawionym wszelkich oznak moralnych ścierwem jest francuski policjant, dla którego granice prawa przestają mieć racje bytu. Kiedy postać Mangina pojawia się w kadrze, instynktownie chcemy czuć obrzydzenie dla jego osoby, jak gdyby ten zwalisty wieprz sam prosił się o naszą pogardę. Nie inaczej jest z Norią, dziewczyną Araba, od stóp po głowę umoczoną w przekrętach. Prawda się jej nie ima, słowo niewiele znaczy. Ale gdy przychodzi moment zmiany swych przyzwyczajeń...

Świat w filmie Pialata tylko pozornie przypomina opowieści o tym, jak cienka granica dzieli policjantów i przestępców - opowieści z gatunku "wymęczonych" i "wygłaskanych". Raz po raz daje się nam do zrozumienia, że broń i odznaka to nic nie znaczące amulety, które utraciły swą magiczną siłę. Na nic zdają się wezwania bandytów do "pojedynku", skoro ci nawet strzelać się nie nauczyli. Strzał pada jeden, jakby od niechcenia, niewielki ma jednak wpływ na to, co stanie się później. Nie oszczędza Pialat i swego bohatera, czyniąc z niego postać prawie że zabawną - taki właśnie jest Mangin: zwalisty, nieokrzesany, zawsze w dobrym nastroju... Gliniarz z niego żaden, strzelać do nikogo nie musiał, miast uganiać się za przestępcami podrywa przypadkowo napotkane kobiety. Naśladując zwierzęce odgłosy i imitując ich ruchy jeszcze silniej zaciera nam obraz swojej własnej osoby - widać powrót do źródeł jest jego domeną. Jest i osoba prostytutki (a jakże!). Noria jest kurewką, wyjątkowo praktyczną: zawsze gotowa do zdrady, sprytna w swych poczynaniach, skradnie serce każdego, byle tylko uniknąć losu swych towarzyszy... A chętnych jest wielu. Ale czy wina leży tylko po jej stronie? Pytanie można byłoby zadać prawnikowi Lambertowi, gdyby kwestia winy czy "niewiny" miała dla niego jakiekolwiek znaczenie. Bo choć świat Policji nie opiera się na prostej dychotomii przeciwstawnych pierwiastków, to postaci raz za razem starają się uczepić pewnej stałości, czegoś, co pozwoli im osiągnać stan trwałej tożsamości.

O tym opowiada film Pialata. To, co w kinie nazywa się "osobowością" (czy lepiej -"charakterem"), tutaj nie ma racji bytu. Wyczuwa się chwiejność ludzkiej osobowości, tę zdradziecką siłę która wywyższa jedną "postawę duchową" nad drugą, niezależnie od okoliczności i sytuacji, przed którymi postacie nigdy się nie bronią. Zamiast tego są niepokojąco otwarci: to, co w jednej chwili jawiło nam się jako myśl absurdalna, w następnej staje się faktem... Bo oto postać niezdolna do głębszych uczuć, ulega nagle tej przemożnej sile, jednocześnie z niepokojem wyczuwając absurd  tego uczucia. Ale zagrożenie nigdy nie pochodzi z zewnątrz. To nasze przyzwyczajenia, niepewność i wątpliwości nie dają nam w pełni zakosztować życia, trzymają nas na uwięzi, ciągną ku przeszłości, miast pozwolić nam rozwijać się w czasie i w przestrzeni. 

Pytanie jest proste: czy ów "charakter" można określić? Czy można go zaplanować? Kino karmi się "doskonale" skonstruowanymi postaciami, do bólu statycznymi, przeżartymi  przez wymagania doskonale skonstruowanej historii. Przypomina to obraz nieprzytomnego, którego usiłuje się doprowadzić do względnej trzeźwosci, nie zauważając, że od początku był martwy. Ta świadomość całości, idealnie przejrzystej konstrukcji, ma oczywiście walor praktyczny: widz ma być szczęśliwy nawet w skrajnym nieszczęściu. Czytelność i pozory trwałości - na tym bazują filmowe postaci. Bohaterowie Pialata myślą podobnie. Szukając gotowych rozwiązań i wygodnych konstatacji ulegają iluzji posiadania prawdy. "Wróg" nagle okazuje się "przyjacielem", oskarżona o przestępstwo niewinną, chamski, ociekający tłuszczem komisarz nadwrażliwym romantykiem, skorumpowany prawnik ofiarą własnych sympatii. Tak przekonani o znajomości samych siebie i otoczenia, że aż ślepi na rzeczywistość. Szansa wyjścia poza krąg własnego zniewolenia, choć możliwa, okazuje się nieskuteczna: zarówno Mangin, Noria, jak i Lambert są zbyt przerażeni i zbyt dumni, by ulec nieznanemu. To, co ich czeka, to kontynuacja parszywego losu.  


Ale jest nadzieja. Podobny los nie czeka tych, którzy mieli odwagę pozostać "sobą", wierni własnej tożsamości i solidarności z innymi. Ci Arabowie, te brudasy prosto z marginesu, nieroby i przestępcy - w oczach Mangina automatycznie stają się podejrzanymi. To nic, że oprócz strzelania potrafią jeszcze rozmawiać, skoro sam Mangin tej umiejętności nie posiadł... Krzykiem i pięściami zmusza do mówienia. Arabowie są inni, potrafią trzymać się razem, w ich świecie obowiązuje pewien "kodeks przyzwoitości": gdy jeden wpada w kłopoty, reszta nie staje do niego plecami. Trwałość ich wspólnoty, przy całym braku sympatii dla ich życia, budzi jednak pewien podziw, ich rzekoma siła i zdolność do występku, miast przesłaniać ich braterskie więzi, tylko je potęguje, ich szacunek dla cudzych prawd i sposobów życia tylko odkrywa  podatność na uszkodzenia. To co się liczy, to wierność i poczucie własnej tożsamosci. 

Świat Policji jest światem brutalnych manipulacji, zdrad i przyciężkiej samotności. Odczują ją wszyscy spoza "braterskiego kręgu", zwłaszcza zaś ci, którzy niczym bezpańskie psy błąkają się po ulicach miasta, szukają, rzucają oskarżenia, choć sami są umoczeni. Gdy już udaje im się uczepić czegoś, co ma choćby pozory zakotwiczenia i trwałości, padają ofiarami własnego przeznaczenia.

Gabriel Gera


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

anonimie, podpisz się