Orson Welles w trakcie adaptowania Wojny Światów |
"(...) Rzecz poświęcona jest jednemu z najuboższych regionów Hiszpanii, a dzięki dogłębnej rejestracji zachodzących tam wówczas zjawisk i procesów społecznych uznawany bywa za pierwszy w historii film antropologiczny. Co jednak najważniejsze, choć nie jest to film fabularny, to pojawiają się w nim typowe dla fabuły rozwiązania formalne. Otóż Buñuel niektóre sceny zainscenizował, zaś poprzez częściowo nielogiczną (w pewnym sensie surrealistyczną) narrację wplótł do swojego obrazu elementy absurdu, tym samym zwyczajnie parodiując młodziutką jeszcze sztukę kina dokumentalnego. Trzeba jednak zaznaczyć, iż jest to parodia dosyć subtelna, a film mimo tychże zagrywek nie jest utworem fikcyjnym, w żaden sposób nie przekłamując zarejestrowanej rzeczywistości. Zdania, co do tego, czy Ziemię Hurdów naprawdę można nazwać prekursorską względem mockumentary są podzielone, faktem jest jednak, iż to pierwszy film posiadający jedne z typowych dla tego nurtu cech. (...)"
Do lektury całego artykułu zapraszam na Stopklatkę.
To co mi się podoba w twoim tekście, to to, że nie używasz określenia "found footage". Dlaczego? Bo większość osób posługując się nim robi to bezmyślnie, nawet nie wiedząc co to oznacza. W dużym skrócie to materiał znaleziony, nie będący wytworem reżysera, stworzony w całkiem innym celu niż wykorzystuje go twórca. Często korzystał z tego np. Derek Jarman i inni twórcy awangardy. Za "found footage" można uznać autentyczne nagranie radiowe lub telewizyjne w współczesnym filmie fabularnym. Dlaczego o tym piszę bo kolejny raz zobaczyłem to w tej recenzji: http://www.filmweb.pl/reviews/Tu+nie+ma+przyjaznych+duch%C3%B3w-11960
OdpowiedzUsuńTy na szczęście nazywasz ten film prawidłowo i wpisujesz go w odpowiedni nurt kina. Jak już ktoś chce jakoś nazwać "Paranormal Activity" to proponuje "fałszywe home video", lub coś w tym guście.
Pozdrawiam i oby tak dalej
Dzięki. Staram się nie używać terminów, które nie są mi odpowiednio dobrze znane.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Szkoda że nie wspomniałeś o największym poecie wśród twórców fałszywego dokumentu, jakim był Robert J. Flaherty.
OdpowiedzUsuńFlaherty to całkiem inny przypadek, to on stworzył dokument, później okazało się, że jego film mają więcej wspólnego z fabułą niż z czystym i nie zmąconym przez twórce zapisem rzeczywistości. Tak więc na początku filmy Flahertego były prawdą, do czas aż nie okazały się kłamstwem, lub tylko kreacją.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo nie bardzo "on" stworzył dokument bo dokument stworzyli bracia Lumiere i tego nie sposób podważyć (tak jak faktu, że Melies jest ojcem filmu fabularnego). A gadanie że "filmy Flaherty'ego z początku były prawdą" a potem już były nie prawdą "bo okazały się fałszem/kreacją" to nic innego jak pocieszny retoryczny fikołeczek :) No chyba że jest tak jak powiada reżyser z filmu Barei, że istnieje "prawda czasu i prawda ekranu", i w takim kontekście jestem skłonny zrozumieć twój wywód. Poza tym inscena była chwytem stosowanym już przez pierwszych twórców kilkusekundowych kronik informacyjnych z przełomu wieków, a nie wynalazkiem twórcy "Nanuka"; w jednej z nich odtworzono scenę koronacji jakiegoś tam szlachciury europejskiego (w każdym razie wydarzenie historyczne, news) - w atelier z aktorami, żeby "było lepiej widać" (pisał o tym bodajże Jackiewicz w I tomie "Mojej historii kina - kinie prymitywnym")
OdpowiedzUsuń