Właśnie ukazał się piętnasty numer czasopisma "Ekrany". Poniżej mój opublikowany w nim tekst. Warto może zaznaczyć, że napisałem go zanim jeszcze dowiedziałem się o "A Field in England"...
"Lista
płatnych zleceń", drugi
film w karierze Bena Wheatleya, jest utworem do tego stopnia niekonwencjonalnym
i enigmatycznym, że jednoznaczna interpretacja przedstawionych w nim wydarzeń
okazuje się po prostu niemożliwa. Punktem wyjścia jest tu dramat rodzinny:
opowieść o młodym małżeństwie – apodyktycznej Shel i pozornie spokojnym Jayu –
przeżywającym kryzys. Powodem ich kolejnych, coraz ostrzejszych awantur okazuje
się celowo przedłużane bezrobocie Jaya. Nie oznacza to wcale, że kameralna
historia wpisana jest w szerszy kontekst społeczny, tak jak w gangsterskim "Down Terrace" (2009) – debiucie
Wheatleya. Zamiast tego otrzymujemy poetykę snu, wprowadzaną między innymi za
sprawą stosownych zabiegów formalnych – od niepokojącej muzyki po ujęcia w
zwolnionym tempie. Zanim jednak utwierdzimy się w przekonaniu, że "Lista
płatnych zleceń" jest tak naprawdę horrorem, przyjdzie nam długo poczekać.
Najpierw otrzymamy bowiem informację, że Jay to płatny zabójca.
Dla
brytyjskiego reżysera żadne ograniczenia nie istnieją i kolejne konwencje
traktuje on jednakowo, bardzo płynnie przechodząc z jednej w drugą. Niezależnie
więc od tego, czy w danej chwili w filmie dominują elementy melodramatu o
rozpadającym się związku, thrillera o płatnym mordercy czy wreszcie horroru
okultystycznego, opowieść u swoich podstaw (oprócz wspomnianego wcześniej
oniryzmu) ma liczne niedopowiedzenia i niespodzianki. Scenarzyści (reżyser i
jego żona Amy Jump) z jednej strony wrzucają bohaterów w wir rozmaitych
wydarzeń, a z drugiej sprawiają, że to właśnie postaci kształtują charakter
fabuły. Jest to rezultat pisania scenariusza pod konkretnych aktorów, nie zaś,
jak to się zwykło robić, dopasowywania aktorów do gotowego tekstu. Dzięki temu
Jay jest tak samo przekonujący w scenach, kiedy jawi się jako jednostka życiowo
nieporadna, jak i w tych, gdzie okazuje się istną maszyną do zabijania. Raz mu
współczujemy, a za chwilę chcielibyśmy schować się przed nim pod łóżko.
Wraz
ze stopniowym zagęszczaniem atmosfery pojawiają się przeróżne wskazówki służące
rozszyfrowaniu zagadkowej intrygi (oscylującej wokół przeznaczenia głównego
bohatera). Choć jednak pytań, jakie zadajemy sobie podczas seansu, nie ma zbyt
wiele, nie znajdziemy tu prawie żadnych odpowiedzi. Historia tylko na pozór
układa się w sensowną całość. Rzecz w tym, że jej logiczne wyjaśnienie nie jest
istotne. "Lista płatnych zleceń" to bowiem gatunkowy spadkobierca "Psa
andaluzyjskiego" (1929, L. Buñuel, S. Dali), bodaj najczęściej
interpretowanego filmu w historii, z czego drwili sami jego autorzy,
niezainteresowani wówczas opowiadaniem, które miałoby jakikolwiek sens.
Intuicyjne podejście Wheatleya stawia go więc blisko słynnych surrealistów. Co ciekawe,
pierwsza wersja scenariusza była bardzo przejrzysta, ale została celowo
okrojona z pewnych istotnych dla zrozumienia historii informacji. W ten sposób
powstała nieoczywista wizualizacja koszmaru sennego, w której najważniejsze
jest ciągłe poczucie strachu wywoływane odmiennymi, ale zawsze efektywnymi
metodami.
Zwykle
w kinie grozy twórcy stawiają albo na mroczną atmosferę, albo na szokowanie
odbiorcy makabrą. Tymczasem dla brytyjskiego reżysera i jedno, i drugie jest
tak samo ważne. Po licznych scenach, których siła drzemie w sugestywności
osiąganej głównie za pomocą regularnego i, co warto podkreślić, imponująco
kreatywnego wykorzystywania dźwięku jako narzędzia dramaturgicznego (co na
każdym kroku mocno pobudza wyobraźnię), jesteśmy pewni, że nie będzie tu już
miejsca dla dosłowności. A jednak starannie budowane napięcie co jakiś czas
prowadzi wprost do ultrabrutalnych wybuchów agresji. Tam, gdzie wedle naszych
oczekiwań kamera powinna oddalić się od aktu przemocy, nagle przenosi nas w
samo jego centrum, szokując widokiem nogi miażdżonej młotkiem lub twarzy
rozpadającej się na skutek niezliczonej liczby uderzeń o ścianę.
Metoda
filtrowania realizmu przez logikę snu wprowadza widza w nerwowy trans. Reżyser
przedstawia lęk w najczystszej postaci, tym samym czyniąc swoje dzieło utworem
dla kina grozy esencjonalnym (nawet jeśli horrorem sensu stricto staje się dopiero w ostatnim akcie opowieści). Pod
tym względem Lucio Fulci, mistrz 'horroru abstrakcyjnego', niewątpliwie byłby z
filmu Wheatleya dumny. "Lista płatnych zleceń" to jeden z
najoryginalniejszych i zarazem najbardziej przerażających filmów gatunkowych
XXI wieku. W czasach gdy przeważająca większość twórców kina grozy realizuje
utwory „dla wszystkich” – szablonowe i przewidywalne – jawi się ona jako
autentyczny skarb. Szkoda, że w tragikomicznych "Turystach" (2012), swojej
kolejnej produkcji, brytyjski autor zbyt rzadko zbliża się do tak wysokiego
poziomu.
Właśnie sobie ' A Field in England ' na dzisiaj zaplanowałem.
OdpowiedzUsuńOd miesiąca próbuję odpalić, ale coś mi nie idzie. Jak wrażenia?
OdpowiedzUsuńDziwoląg, jakich mało, przez godzinę dośc przyciężkawy. Ale gdy dwaj uczniowie czarnoksiężnika stają przeciwko sobie , wjeżdża stroboskopowo - pryzmatowa scena tripu grzybowego i to jest nowe słowo w kinie wizjonewrsko mindfuckowym. W obsadzie dobry znajomy z ' Kill List' - Michael Smiley, jako główny bad guy.
OdpowiedzUsuńBen Wheatley jest nieobliczalny w swojej nieobliczalności :D
Ależ Luis Bunuel wyjaśnił sens "Psa andaluzyjskiego" - "podżeganie do przestępstwa, gwałtu" :)
OdpowiedzUsuńGimp
Film dość ciekawy :) Sam polecam - sporo emocji :)
OdpowiedzUsuń