poniedziałek, 30 września 2013

Lista płatnych zleceń (Ben Wheatley, 2011)

Właśnie ukazał się piętnasty numer czasopisma "Ekrany". Poniżej mój opublikowany w nim tekst. Warto może zaznaczyć, że napisałem go zanim jeszcze dowiedziałem się o "A Field in England"...



"Lista płatnych zleceń", drugi film w karierze Bena Wheatleya, jest utworem do tego stopnia niekonwencjonalnym i enigmatycznym, że jednoznaczna interpretacja przedstawionych w nim wydarzeń okazuje się po prostu niemożliwa. Punktem wyjścia jest tu dramat rodzinny: opowieść o młodym małżeństwie – apodyktycznej Shel i pozornie spokojnym Jayu – przeżywającym kryzys. Powodem ich kolejnych, coraz ostrzejszych awantur okazuje się celowo przedłużane bezrobocie Jaya. Nie oznacza to wcale, że kameralna historia wpisana jest w szerszy kontekst społeczny, tak jak w gangsterskim "Down Terrace" (2009) – debiucie Wheatleya. Zamiast tego otrzymujemy poetykę snu, wprowadzaną między innymi za sprawą stosownych zabiegów formalnych – od niepokojącej muzyki po ujęcia w zwolnionym tempie. Zanim jednak utwierdzimy się w przekonaniu, że "Lista płatnych zleceń" jest tak naprawdę horrorem, przyjdzie nam długo poczekać. Najpierw otrzymamy bowiem informację, że Jay to płatny zabójca.

Dla brytyjskiego reżysera żadne ograniczenia nie istnieją i kolejne konwencje traktuje on jednakowo, bardzo płynnie przechodząc z jednej w drugą. Niezależnie więc od tego, czy w danej chwili w filmie dominują elementy melodramatu o rozpadającym się związku, thrillera o płatnym mordercy czy wreszcie horroru okultystycznego, opowieść u swoich podstaw (oprócz wspomnianego wcześniej oniryzmu) ma liczne niedopowiedzenia i niespodzianki. Scenarzyści (reżyser i jego żona Amy Jump) z jednej strony wrzucają bohaterów w wir rozmaitych wydarzeń, a z drugiej sprawiają, że to właśnie postaci kształtują charakter fabuły. Jest to rezultat pisania scenariusza pod konkretnych aktorów, nie zaś, jak to się zwykło robić, dopasowywania aktorów do gotowego tekstu. Dzięki temu Jay jest tak samo przekonujący w scenach, kiedy jawi się jako jednostka życiowo nieporadna, jak i w tych, gdzie okazuje się istną maszyną do zabijania. Raz mu współczujemy, a za chwilę chcielibyśmy schować się przed nim pod łóżko.

Wraz ze stopniowym zagęszczaniem atmosfery pojawiają się przeróżne wskazówki służące rozszyfrowaniu zagadkowej intrygi (oscylującej wokół przeznaczenia głównego bohatera). Choć jednak pytań, jakie zadajemy sobie podczas seansu, nie ma zbyt wiele, nie znajdziemy tu prawie żadnych odpowiedzi. Historia tylko na pozór układa się w sensowną całość. Rzecz w tym, że jej logiczne wyjaśnienie nie jest istotne. "Lista płatnych zleceń" to bowiem gatunkowy spadkobierca "Psa andaluzyjskiego" (1929, L. Buñuel, S. Dali), bodaj najczęściej interpretowanego filmu w historii, z czego drwili sami jego autorzy, niezainteresowani wówczas opowiadaniem, które miałoby jakikolwiek sens. Intuicyjne podejście Wheatleya stawia go więc blisko słynnych surrealistów. Co ciekawe, pierwsza wersja scenariusza była bardzo przejrzysta, ale została celowo okrojona z pewnych istotnych dla zrozumienia historii informacji. W ten sposób powstała nieoczywista wizualizacja koszmaru sennego, w której najważniejsze jest ciągłe poczucie strachu wywoływane odmiennymi, ale zawsze efektywnymi metodami.


Zwykle w kinie grozy twórcy stawiają albo na mroczną atmosferę, albo na szokowanie odbiorcy makabrą. Tymczasem dla brytyjskiego reżysera i jedno, i drugie jest tak samo ważne. Po licznych scenach, których siła drzemie w sugestywności osiąganej głównie za pomocą regularnego i, co warto podkreślić, imponująco kreatywnego wykorzystywania dźwięku jako narzędzia dramaturgicznego (co na każdym kroku mocno pobudza wyobraźnię), jesteśmy pewni, że nie będzie tu już miejsca dla dosłowności. A jednak starannie budowane napięcie co jakiś czas prowadzi wprost do ultrabrutalnych wybuchów agresji. Tam, gdzie wedle naszych oczekiwań kamera powinna oddalić się od aktu przemocy, nagle przenosi nas w samo jego centrum, szokując widokiem nogi miażdżonej młotkiem lub twarzy rozpadającej się na skutek niezliczonej liczby uderzeń o ścianę.

Metoda filtrowania realizmu przez logikę snu wprowadza widza w nerwowy trans. Reżyser przedstawia lęk w najczystszej postaci, tym samym czyniąc swoje dzieło utworem dla kina grozy esencjonalnym (nawet jeśli horrorem sensu stricto staje się dopiero w ostatnim akcie opowieści). Pod tym względem Lucio Fulci, mistrz 'horroru abstrakcyjnego', niewątpliwie byłby z filmu Wheatleya dumny. "Lista płatnych zleceń" to jeden z najoryginalniejszych i zarazem najbardziej przerażających filmów gatunkowych XXI wieku. W czasach gdy przeważająca większość twórców kina grozy realizuje utwory „dla wszystkich” – szablonowe i przewidywalne – jawi się ona jako autentyczny skarb. Szkoda, że w tragikomicznych "Turystach" (2012), swojej kolejnej produkcji, brytyjski autor zbyt rzadko zbliża się do tak wysokiego poziomu.

5 komentarzy:

  1. Właśnie sobie ' A Field in England ' na dzisiaj zaplanowałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od miesiąca próbuję odpalić, ale coś mi nie idzie. Jak wrażenia?

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziwoląg, jakich mało, przez godzinę dośc przyciężkawy. Ale gdy dwaj uczniowie czarnoksiężnika stają przeciwko sobie , wjeżdża stroboskopowo - pryzmatowa scena tripu grzybowego i to jest nowe słowo w kinie wizjonewrsko mindfuckowym. W obsadzie dobry znajomy z ' Kill List' - Michael Smiley, jako główny bad guy.
    Ben Wheatley jest nieobliczalny w swojej nieobliczalności :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ Luis Bunuel wyjaśnił sens "Psa andaluzyjskiego" - "podżeganie do przestępstwa, gwałtu" :)
    Gimp

    OdpowiedzUsuń
  5. Film dość ciekawy :) Sam polecam - sporo emocji :)

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się