poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Małe kino #7: The Heart of the World (reż. Guy Maddin, 2000)



Kanadyjczyk Guy Maddin może nie jest jednym z najlepszych współczesnych reżyserów, ale na pewno jednym z najoryginalniejszych. Sztuką filmową zainteresował się bardzo późno, bo dopiero w wieku ok. 30 lat, kiedy to odkrył kino nieme. Z miejsca zakochał się w nim po uszy i natychmiast zapragnął zostać filmowcem. Filmowcem o tyle nietypowym, że w polu jego zainteresowań leży wyłącznie ciągłe reinterpretowanie tylko tej pierwszej epoki kina (z rzadka kieruje się w stronę pierwszych lat filmu dźwiękowego). Wbrew pozorom nie skazuje się tym samym na jakiekolwiek ograniczenia - śmiało łączy ze sobą przeróżne, teoretycznie niepasujące do siebie elementy. Nie zawsze efektem tego są obrazy udane, ale stale udowadnia, że przy odpowiednio bujnej wyobraźni w kinie można zrobić wszystko. Jego najbardziej charakterystyczną cechą jest wprawdzie przerost formy nad treścią, a niekiedy w oczy rzucają się spore braki warsztatowe (głównie od strony scenariopisarskiej), ale jego twórczość ma w sobie sporo uroku. Przeważnie.

The Heart of the World to moim zdaniem jeden z jego najlepszych filmów, a na pewno najlepszy z tych krótkometrażowych. Autor, posiłkując się dokonaniami Radzieckiej Szkoły Montażowej oraz niemieckich ekspresjonistów, stworzył opowieść nieszablonową, niezwykle dynamiczną i orzeźwiającą. Ale przede wszystkim w wielu miejscach wygląda to jak filmik powstały gdzieś w połowie lat 20. ubiegłego wieku, który przypadkiem ktoś niedawno odnalazł i po prostu przemontował. Przebija z niego ogromny entuzjazm i miłość do X Muzy. Aż chce się samemu złapać za kamerę i kręcić, kręcić, kręcić.

1 komentarz:

  1. Swego czasu uwielbiałem ten film. Oglądałem go na okrągło, obecnie najbardziej podoba mi się soundtrack.

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się