"Rhymes For Young Ghouls" Jeff Barnaby
Kinowy debiut Kanadyjczyka, którego krótkimi metrażami zachwycała się redakcja portalu Twitch (zacne miejsce, polecam). Ja ich nie widziałem, bo i nie mam jak dorwać, jednak sam trailer tegoż debiutu robi spore wrażenie. Poster też niczego sobie. No i temat - "uczłowieczanie" Indian w Kanadzie lat 70. - mocny, ważny, dla mnie bardzo interesujący. Tutaj wspomniany trailer oraz trochę informacji, a tutaj scena z filmu.
"The Duke of Burgundy" (Peter Strickland)
Trzeci film autora niekonwencjonalnych i mniej lub bardziej zajebistych "Katalin Varga" i "Berberian Sound Studio" (osobiście wolę to pierwsze, choć jest trochę niedopracowane scenariuszowo). Będzie to melodramat, "cichy i delikatny, a zarazem bardzo intensywny", jak to ujął reżyser. Opowiadać będzie o popadającej w manię kolekcjonerce motyli oraz jej oddanym, ale coraz mniej tolerancyjnym dla jej pasji partnerze. Czyżby tym razem Strickland miał hołdować klasycznemu "Kolekcjonerowi"? No ja się nie pogniewam. I jeszcze ciekawostka: film produkowany jest przez Rook Films, które należy do Bena Wheatleya.
"High Rise" (Ben Wheatley)
Adaptacja
powieści JG Ballarda znanego już światu kina z obrazów takich jak
cronenbergowski "Crash" czy "Imperium słońca". Posiadający prawa do
adaptacji producent Jeremy Thomas próbował zrobić ten film już 30 lat
temu. Wówczas reżyserem miał być sam Nicolas Roeg. Rzecz jest satyrą
S-F, podobno tyleż komiczną, co brutalną. Wheatley mówi, że cieszy się
jak dziecko, iż się tym zajmie. Scenariusz napisała jego żona Amy Jump
("Kill List", "A Field in England"). Realizacja jeszcze się nie
rozpoczęła, ale znając błyskawiczne tempo Wheatleya można zgadywać, że
premiera odbędzie się jeszcze w tym roku. No chyba, że wreszcie doczeka
się on większego budżetu i będzie musiał zwolnić. Co prawda, tylko jego "Kill List" potrafię się
zachwycać i pozostałe tytuły z jego filmografii to dla mnie pewne
rozczarowania, jednak ślepo wierzę, że jeszcze zdarzy mu się rozbić
bank.
"Pod mocnym aniołem" (Wojciech Smarzowski)
Tak pod kątem ilości humoru, jak i hektolitrów wódki, Smarzowski zdaje się wracać do "Wesela", a przynajmniej takie wrażenie sprawia podejrzanie sympatyczny zwiastun jego nowego dzieła. Czyli historia zatacza koło, jak się zdaje. Teraz reżyser ma zrobić sobie kilkuletnią przerwę. I dobrze, bo już w zacnej "Drogówce" w paru miejscach było widać pewne, nazwijmy to, zmęczenie. Niech sobie chłop odpocznie i nabierze sił do realizacji filmu o Wołyniu, który ma być (tego żądam!) polskim filmem dekady.
"Jack Strong" (Władysław Pasikowski)
"Pokłosie" nie było wielkim powrotem świetnego niegdyś reżysera. Było za to powrotem będącym niekoniecznie świadomie złożoną widowni obietnicą, że Pasikowski równię pochyłą ma już za sobą i teraz będzie tylko coraz lepiej. Aż w końcu wróci do poziomu, jaki gdzieś kiedyś prezentował. Czego mu, sobie i w ogóle całemu światu życzę.
"Colt 45" (Fabrice du Welz)
Po zbyt wielu latach nieobecności, twórca dwóch z najlepszych horrorów XXI wieku wraca, tym razem z dramatem sensacyjnym/kryminalnym. Opowieść o młodym policjancie, który popada w obsesję na punkcie broni palnej. Jeśli "Kalwaria" była "Psychozą" przefiltrowaną przez "Teksańską masakrę piłą mechaniczną", to to będzie pewnie "Serpico" przefiltrowanym przez "Taksówkarza" i "Złego porucznika". Or something.
"Alleluia" (Fabrice du Welz)
Ciul wie, czy premiera będzie jeszcze w tym roku. Jeśli tak, będę w siódmym niebie. Rzecz jest drugą częścią ponurej trylogii zapoczątkowanej "Kalwarią", a jej główną inspiracją była historia pary seryjnych morderców znanych jako The Honeymoon Killers. Dodajmy, że połowa tejże pary rozkochana była w voodoo, a współscenarzystą filmu jest Vincent Tavier, który niewiele rzeczy ma na koncie, ale jedną z nich jest "Człowiek pogryzł psa".
"Godzilla" (Gareth Edwards)
Twórca "Monsters" zdaje się do takiego mainstreamu pasować jak pięść do nosa (albo raczej jak nos do pięści). Ale to właśnie jego nazwiska sprawia, że jestem niezmiernie ciekaw kształtu filmu. To inteligentny autor pełną gębą, maniak S-F i zadeklarowany fanboj Godzilli. Jego wersja może być blockbusterem roku, o ile tylko nie da(ł) się zjeść Hollywood (czy też o ile nie trafił na zbyt posranych producentów). Pierwszy teaser trailer prezentuje się całkiem apetycznie.
"The Rover" (David Michod)
Długo oczekiwany drugi film autora znakomitego "Królestwa zwierząt" (i członka Blue-Tongue Films, czyli chyba najlepszej obecnie grupy filmowej na świecie). Tym razem Australijczyk przeniesie nas w bliżej nieokreśloną przyszłość, prawdopodobnie post-nuklearną, by opowiedzieć o kolesiu, który traci swój jedyny skarb (samochód) i postanawia zemścić się na gangu za to odpowiedzialnym. W czym pomóc mu ma jeden z jego członków, porzucony przez towarzyszy w chaosie jakichś tam niezbyt przyjemnych wydarzeń, ale chyba niezbyt potulny względem bohatera i do pomocy tylko zmuszony. Akcja rozgrywać ma się głównie na pustyni. Brzmi bardzo gatunkowo, ale podobnie pod tym względem brzmiał już zarys fabuły "Królestwa zwierząt", które przecież okazało się zupełnie niekonwencjonalne. Nie, żebym miał się gniewać, jeśli film okaże się jednak czymś bardziej rozrywkowym.
"The Strange Colors of Your Body's Tears" (Bruno Forzani, Helene Cattet)
Kolejny hołd dla giallo autorstwa twórców "Amer", którego docenić nie potrafię, ale którym mnie bardzo zainteresowali. Ich najnowsza produkcja zbiera raczej negatywne recenzje, ale skoro byłem zawiedziony "Amer", którym większość ludzików zwykła się zachwycać, to może... Zabójczy teaser i zabójczy trailer.
"Michael Kohlhaas" (Arnaud des Pallieres)
Rozgrywająca się w Średniowieczu historia sprzedawcy koni, którego zwierzaki zostają mu nielegalnie skonfiskowane, co przeobraża go w szukającego sprawiedliwości buntownika (a następnie mściwego terrorystę). Co ciekawe, reżyser filmu swoją karierę zaczął już dobrych 17 lat temu, a to dopiero jego trzeci obraz. Tymi poprzednimi wiele nie zdziałał, a z tym trafił do Cannes. Zdjęcia autorstwa ulubionego operatora Francoisa Ozona. Montaż w wykonaniu asystentki Bruno Dumonta. MADS MIKKELSEN.
"Southern Bastards" (Jason Aaron, Jason Latour)
Mistrzowskie "Scalped" jakiś czas temu dobiegło końca i przyszła wreszcie pora na drugą autorską serię Aarona. Szkoda, że bez R.M. Guery na pokładzie, acz kreska Latoura też wygląda odpowiednio (zresztą i w "Scalped" miał on swój udział). Fabuła oscyluje wokół bandy rednecków, w tym mającego na koncie wiele trupów trenera lokalnej drużyny footballowej. Jeśli przyjrzeć się szczegółom (polecam pogooglować i regularnie zaglądać w to miejsce), to brzmi to trochę jak "Scalped" w wersji hardcore, lecz bez kontekstu historycznego oraz elementów westernu. Sam Aaron opisał to jako "<<The Dukes of Hazard>> zrobione przez braci Coen na metaamfetaminie".
"Miracleman: A Dream of Flying" (The Original Writer :), Mick Anglo, Alan Davis, Steve Dillon...)
Klasyk superhero, trochę zapomniany, wiecznie borykający się z problemami dotyczącymi praw autorskich. Stworzony w latach 50. przez Micka Anglo i zakończony przezeń na początku dekady kolejnej, w latach 80. wygrzebany, przedefiniowany i wyniesiony na szczyt przez Alana Moore'a, następnie popularyzowany przez Neila Gaimana. Nowe, pierwsze od ponad 20 lat, wydanie przygód bohatera znanego pierwotnie jako Marvelman to efekt nie lada gimnastyki. Wydawcą będzie Marvel, a więc właśnie ci, którzy robili serii tyle problemów, ale którym w końcu udało się ją posiąść. W związku z czym Moore - który po drodze chyba stracił wszystkie posiadane do tytułu prawa - zażądał wycofania swojego nazwiska z komiksu. To właśnie jego nowatorska, zapowiadająca rewolucję spod znaku "Strażników", wersja "Miraclemana" była głównym celem Stana Lee i spółki (aczkolwiek doszli też oni do porozumienia z Gaimanem, który obiecał im kontynuować to, co zmuszony został nagle przerwać w 1993 roku). Może Moore się na mnie nie obrazi, że bardzo chciałbym się z tym zakurzonym podobno-arcydziełem wreszcie zapoznać.
"The Bojeffries Saga" (Alan Moore, Steve Parkhouse)
Seria komediowa publikowana w latach 1983-1991. Jej nowe zbiorcze wydanie od poprzednich różnić się ma tym, że zawierać będzie nową, świeżo stworzoną opowieść stanowiącą wielki finał starych epizodów z życia tytułowej rodzinki. Rodzinki nietypowej, składającej się z wilkołaków, wampirów i innych monstrów. Brzmi to jak coś pomiędzy "Rodziną Addamsów" a "The Dark Shadows" i pewnie normalnie myślałbym o tym w kategoriach taniej eksploatacji popularnego motywu, ale wystarczy spojrzeć na nazwiska autorów, aby wiedzieć, że jest to z pewnością coś więcej.
"Nemo: The Roses of Berlin" (Alan Moore, Kevil O'Neill)
Druga część trylogii będącej spin-offem znakomitej "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów". Tym razem wojownicza córka kapitana Nemo wyrusza prosto do III Rzeszy i... nic więcej nie wiem i wiedzieć nie chcę, skoro nawet jeszcze nie znam "jedynki". Ważne są tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, Moore to jeden z tych rzadko spotykanych artystów, którzy niemal cały czas są w tak samo wysokiej formie (a ten typ ma chyba ze trzy mózgi). Po drugie, "Liga" jest zajebista, nawet jeśli "Ligą" sensu stricto nie jest (czego najlepszym dowodem były obszerne fragmenty "Black Dossier"). Amen.
"The Shadow: Masters Series" Vol. 1 (Andy Helfer, Bill Sienkiewicz)
Cień to był w USA niemały kult. Będący swoistym prototypem Batmana upiorny antybohater spłodzony został na kartach magazynów pulpowych, a jego przygody przerabiał na audycje radiowe sam Orson Welles (gdzieś w przerwach między adaptowaniem Szekspira a Conrada). W latach 80. sporym sukcesem był opowiadający o Cieniu komiks Howarda Chaykina. Jego następstwem była seria (rysowana przez Sienkiewicza!), którą teraz wreszcie decydenci z Dynamite Comics postanowili wygrzebać i wydać w TPB. Jaram się (jak flota Stannisa Baratheona) i nakręcam jedynym słusznym soundtrackiem do planowanej lektury.
"Veil" (Greg Rucka, Toni Fejzula)
Rucka, mistrz "kobiecego komiksu kryminalnego", i jego pierwszy horror. Który planował już od dekady. Oczywiście głównym bohaterem znowu jest przedstawicielka płci pięknej, tym razem cierpiąca na amnezję i wyjątkowo niebezpieczna dla otoczenia (już na starcie zostaje zaatakowana przez jakąś tajemniczą grupą, którą momentalnie masakruje). Zarys fabuły nie brzmi dla mnie jakoś szczególnie zachęcająco. Ale to Rucka.
"The Fade Out" (Ed Brubaker, Sean Phillips)
Komiksowym newsem roku jest dla mnie podpisanie przez mistrzów komiksu noir bezprecedensowej umowy z Image Comics, wedle której będą oni przez pięć lat dla tegoż wydawnictwa płodzić, co im się żywnie podoba i otrzymają pełnię praw autorskich. Ilość tytułów, ich gatunki, charakter czy długość - absolutnie wszystko zależy wyłącznie od Bru i Phillipsa. Panowie już zapowiadają, że będą śmiało bawić się i eksperymentować. Pierwszym z ich nowych projektów będzie "the Fade Out", które zacznie być wydawane zaraz po finałowym zeszycie "Fatale" (R.I.P.). Będzie to kolejne w ich dorobku noir, tym razem rozgrywające się w latach 40. w Hollywood. Dodajmy do tego wymowną okładkę i wszystko wskazuje na przynajmniej częściowe posiłkowanie się wiadomym klasykiem Billy'ego Wildera. No ja się nie gniewam. Przy tym Brubaker zapowiada, że będzie to coś dla fanów "Criminal", jednakże dużo bardziej epickie. Przy okazji - Image Comics stało się też właśnie właścicielem praw do "Criminal" oraz "Incognito". Może to nie oznaczać nic, a może być subtelną zapowiedzią kontynuacji obu cyklów. Czy może raczej subtelnym przypomnieniem, że kontynuacje obu cyklów już przecież parę lat temu były przez autorów zapowiadane. Za to również bym się nie obraził.
W ostatnim opisie zabrakło chyba słowa lat w "przez pięć dla tegoż" ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa lista, kilka tytułów obowiązkowo do sprawdzenia w przyszłym roku .
A tak, dzięki.
OdpowiedzUsuńPo nowym Stricklandzie sporo sobie obiecuję, jeszcze dziś spieszę z nadrobieniem zaległości, jaka mam z , Katalin Varga'. , Berberian Sound Studio' to dla mnie horror roku, rzecz oryginalna w każdym calu, co w dobie wtórnych kanibalizmów jest bezcenne. A i temat nadchodzącego filmu swoją drogą zaostrza apetyt. Przy wrażliwości i wyobrażni Stricklanda to może byc strzał w śródokręcie.
OdpowiedzUsuńDu Welz, Wheatley, Catet & Forzani , Edwards - no comments, po prostu wór z niespodziankami.
Jak chodzi o film Arnauda de Palliers, to szczerze mówiąc chętniej obadałbym wcześniejszą wersję tej historii - ,, Michael Kohlaas, der Rebel'' Volknera Schloendorffa z 1969 , z Davidem Warnerem i Anną Kariną, oraz ,stonesowskim śladem' w postaci Anity Pallenberg i epizodu Keitha Richardsa.
Jest to ekranizacja powieści Heinrich von Kleista , niemieckiego romantyka, który w trzy lata po jej napisaniu wraz ze swą ukochaną odebrał sobie życie, w niezgodzie na uwłaczający jego ideałom realny świat.
"BSS" bardzo ciekawa rzecz. Mam trochę wyrzuty, że nie wrzuciłem do podsumowania 2013, bo takie rzeczy trzeba w jakikolwiek sposób reklamować. Daj znać, jak się podoba "Katalyn".
UsuńW alternatywnej rzeczywistości Anna Karina jest moją żoną. Schloendorff to jedyny z najważniejszych reż. Nowego Kina Niemieckiego, którego nie obejrzałem nawet jednego filmu. Polecasz coś?
Ja go w sumie nie lubię. Wolę usztywniacze Anny K :)
UsuńNie znam za dobrze jego wczesnych rzeczy. Jak lubisz lewackie, zaangażowane, ale dośc tradycyjne kino lat 70' , to obadaj ,, Utraconą Cześc Katarzyny Blum''.
Jeśli ten nowy Strickland będzie czerpał ze znakomitego "Kolekcjonera" to zajebiście się zapowiada!
OdpowiedzUsuńNa youtube ktoś poskładał soundtrack do "The Strange Colors...", podobnie jak "Amer" nie będzie zawierał oryginalnej muzyki: http://www.youtube.com/watch?v=k_Bq7d8S09Q&list=PLTOKqpX7bsGaD_xe2eREUUxz9EfvGg-sb
Zacny dobór utworów. M.in. Morricone z "Krótkiej nocy szklanych lalek" (i to giallo chyba może być tu jednym z źródeł inspiracji) i super chwytliwy temat braci de Angelis z "The Big Racket".
A więc ostatecznie przynajmniej muzycznie będzie git.
UsuńMała niespodzianka z "The Big Racket". Fajnie.
Ciekawa lista, tym bardziej, że część tytułów nie była mi znana. Czekam na Smarzowskiego, Pasikowskiego i "Godzillę", dobrze wiedzieć, że będzie nowy "Cień". A "Wilk" jest superowy!
OdpowiedzUsuńcień miał też swój filmowy epizod ;) jakoś na początku lat 90
OdpowiedzUsuńShadow z 94 to trochę niedoceniany film. Komercyjnie i krytycznie to była klęska i mocarnie nadgryzł karierę Mulcahy,ego, ale zajebiście wygląda i ma sporo fajnych momentów. Baldwin był spoko. W ogóle Mulcahy to całkiem fajny koleś, nakręcił Razorbacka, Highlandery, przezajebistego Ricocheta i całkiem fajne The Real McCoy.
OdpowiedzUsuńCienia kręcili też wcześniej:
w latach 30.
The Shadow Strikes
https://archive.org/details/TheShadowStrikes1937
https://archive.org/details/the_shadow_strikes
https://archive.org/details/shadow_strikes
https://archive.org/details/TheShadowStrikes720p1937
International Crime
https://archive.org/details/international_crime_1938
https://archive.org/details/international_crime
https://archive.org/details/InternationalCrime1938
w latach 40.
The Shadow Returns
https://archive.org/details/TheShadowReturns-1946
https://archive.org/details/TheReturnOfTheShadow1945
i w latach 50.
Invisible Avenger
https://archive.org/details/InvisibleAvenger
https://archive.org/details/The_invisible_avenger_theShadow_1958
A tu są te audycja radiowe Wellesa
https://archive.org/details/RkoOrsonWelles-TheShadow-RadioRecodings
Raz się zabierałem za tego "Cienia", ale byłem zjebany i szybko zasnąłem. Już nie wróciłem, ale to kwestia czasu. Welles jako Cień: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/fa/WellesShadow.jpg
UsuńPamiętam, w ,Rykoszecie' była piękna scena, jak kolesie zrobili sobie ,,zbroje'' - poobkładali się szpaltami gazet, przewiązali sznurem i zaczęli się tłuc łomami. No i John Lithgow...
OdpowiedzUsuńAle rządzi ,Razorback'.
Dopiero teraz zobaczyłem zwiastun "Rhymes For Young Ghouls" - miazga!
OdpowiedzUsuńA no dopiero dziś dorzuciłem "Rhymes" to wyliczanki :)
Usuń