Poznajemy go, gdy ma ledwie 14 lat, na moment przed tym, jak pozbawia życia swoich rodziców. Nie są to bynajmniej jego pierwsze ofiary, aczkolwiek na kolejne przyjdzie widzowi sporo poczekać. Pierwsza godzina filmu ma bowiem konstrukcję swoistej układanki, trochę podobną do tej z klasycznego "Maratończyka" (J. Schlesinger, 1976). W luźno połączonych epizodach poznajemy codzienność dorosłego już bohatera (przywdziewającego maskę tzw. dobrego człowieka) i jego otoczenie. A to obserwujemy kulisy szkolnej afery związanej z oszukiwaniem podczas egzaminów, a to losy nastolatki wykorzystywanej seksualnie przez agresywnego nauczyciela WF-u. Tempo opowiadania nie należy do najszybszych, a różnorodność wątków sprawia, że początkowo ciężko przewidzieć, w którą stronę film ostatecznie podąży. Tajemniczość i niepokojąca atmosfera obecne są jednak na każdym kroku. Większość postaci zaplatana jest w pajęczynę i niedługo któraś z nich zostanie upolowana. A od tego momentu opowieść będzie już tylko przyspieszać i w trwającym prawie 40 minut finale uderzy z siłą tornada.
Przebijanie igłami oczu, nabijanie na haki, oblewanie wrzątkiem, wyrywanie/odcinanie kończyn, przeszywanie ciał niezliczoną ilością pocisków. Takashi Miike, choć w ostatnich latach ewidentnie zgrzeczniał celując w zdobycie serc możliwie najszerszej widowni, stale kojarzony jest z kinem na wskroś brutalnym. Sława jego scen przemocy (i perwersji) przyczyniła się nawet do tego, że jego spokojniejsze dokonania zwykło się marginalizować lub całkiem ignorować. "Lekcja zła", jego pierwszy od 6 lat horror, stanowi zaś łącznik między jego surowszymi, wyciszonymi utworami, jak "Rainy Dog" (1997) czy "Ley Lines" (1999), a tymi, które zwykło się określać mianem szokujących, jak "Gra wstępna" (1999) czy "Ichi the Killer" (2001). Powrót do świata szeroko pojmowanej grozy jest powrotem Miike zupełnie nieprzewidywalnego, w obrębie jednego obrazu zmieniającego konwencje jak rękawiczki. Z tajemniczego prawie-kryminału o nauczycielu z mroczną przeszłością "Lekcja zła" przeobraża się w surrealistyczną jazdę bez trzymanki, a na koniec w krwawy slasher z elementami horroru cielesnego spod znaku "Wideodromu" (D. Cronenberg, 1983).
Każde z kolejnych zaskakujących rozwiązań uzasadnione jest poczynaniami głównego bohatera. Początkowo reżyser przygląda mu się z daleka, lecz dystans, jaki nas od niego dzieli, jest stopniowo coraz mniejszy. Aż wreszcie nurkujemy w psychice Harumiego i zapoznajemy się z jego całym życiorysem. O tym, z jak dużą empatią Miike potrafi portretować nawet największych zwyrodnialców, przekonać się można było już nie raz (bodaj najlepszym przykładem ciągle pozostaje gangsterski majstersztyk "Graveyard of Honor" [2002]). Minęło już jednak tyle czasu od premier najostrzejszych obrazów Japończyka, że można było o tym zapomnieć. Więc Miike o tym przypomina. Tak, że aż boli. Jego Harumi przemierza szkolne korytarze w płaszczu przeciwdeszczowym, a deszcz, na który czeka, może być tylko koloru czerwonego. A jednak, nawet mimo widoku stosu zmasakrowanych ciał nastolatków, ciągle ciężko przestać o nim myśleć jako o pedagogu idealnym. "Kiedy tworzę swojego głównego bohatera, zmusza mnie on do zrobienia filmu w pewien konkretny sposób" - tłumaczył reżyser. - "Bardzo lubię swoich protagonistów, jestem wobec nich jak mężczyzna, który dla ukochanej kobiety zrobi wszystko".
"Lekcja zła" to nie tylko pozycja dzika. To przede wszystkim prowokacyjna zgrywa. Tak jak Harumi długo ukrywa swoją prawdziwą naturę, tak reżyser ukrywa prawdziwy charakter filmu. Porusza tematykę przemocy w japońskich szkołach, a nawet odnosi się do mitologii nordyckiej (bohatera obserwują kruki rzekomo będące wysłannikami Odyna), tylko czasem dystansując widza groteską i czarnym humorem. Rzecz w tym, że przejaskrawienia stopniowo przybywa, a wszystko to prowadzi wyłącznie do gatunkowego eskapizmu i na koniec całość wzięta zostaje w wyraźny cudzysłów. "To tylko kolejna gra" - przemawia w końcu twórca głosem jednej ze swoich postaci, po czym iście jajcarsko tańczy w ciele kolejnej. Oto Miike w swoim żywiole.
We wcześniej cytowanym wywiadzie Japończyk mówił też, że ma wielką nadzieję, iż na koniec swojej kariery zrealizuje obraz, za który znienawidzi go cały świat. "Lekcja zła" okazuje się być językiem a zarazem środkowym palcem wystawionym w stronę widowni. Wskazuje na to, że - mimo ostatnich mocno komercyjnych filmideł na koncie autora - Miike jest na dobrej ku temu drodze. Szczerze kibicuję, choć nie chciałbym, aby takim dokonaniem był już znajdujący się obecnie na etapie pre-produkcji "The Outsider" z Tomem Hardy'm w roli głównej. Ta opowieść o amerykańskim żołnierzu wcielonym w szeregi yakuzy będzie z kolei długo oczekiwanym powrotem Miike do yakuza eiga. Do gatunku, który przecież właśnie on - wraz z m.in. Takeshim Kitano czy Kiyoshim Kurosawą - dwie dekady temu przywrócił do życia.
Miike
not only acknowledges the debt Sono owes him, he also exonerates his
colleague by returning the gesture, referring and borrowing quite
overtly from Sono’s recent output: two featured members of the film’s
young cast are the award-winning lead couple of Himizu, Fumi Nikaido and
Shota Sometani, while Cold Fish star Mitsuru Fukikoshi appears in an
important supporting role. - See more at:
http://www.midnighteye.com/reviews/lesson-of-evil/#sthash.fRr94938.dpuf
No mam go w kolejce, plik jest już konkretnie rozgrzany. Czekam tylko aż mi projektor wróci z serwisu i jazda w piekło :) Tak jak napisałeś,że jest to pozycja dzika. Kino azjatyckie powinno właśnie przyswoić nowy gatunek : film dziki. :)
OdpowiedzUsuńA właśnie, sporo ich filmów można by doń zaliczyć. "Tetsuo", "Electric Dragon 80 000 V", "Survive Style 5+"... ;]
OdpowiedzUsuńA "Shield of Straw" może widziałeś ? Warto ? Od jakiegoś czasu tak odkładam ten tytuł, jakoś nie mogę się przekonać, żeby zacząć.
OdpowiedzUsuńCo za kopalnia tytułów :) Shield of Straw - Słomiana tarcza. Już zerknąłem. Już wiem że obejrzę :)
UsuńJeszcze nie, ale spodziewam się czegoś fajnego. Kolega z No Hay Banda pisał o tym na fejsbuku tak:
OdpowiedzUsuń"Słomiana tarcza" Takashiego Miike. Ubrana w kostium policyjnego sensacyjniaka, niedoskonała, ale mimo wszystko udana, ambitna trawestacja "Ceny strachu" Clouzota. Z podobnym w ogółach fabularnym szkieletem i przynajmniej jednym bezpośrednim nawiązaniem (ciężarówka z nitrogliceryną, a jakże). Na japoński grunt przeniesiona również, nawet przede wszystkim, w warstwie ideologicznej, czy może - filozoficznej. Egzystencjalizm z filmu Clouzota zastąpiony zostaje u Miike rdzennie japońską kategorią zobowiązania (*giri* - wspomina się o niej zwykle w kontekście kina samurajskiego); jawiącą się i tu jako system etyczny nadający sens tyleż poszczególnym działaniom jednostek, co całej ich egzystencji. Z akcentem na to drugie oczywiście.
Efektowne zawiązanie akcji (policjanci konwojują niebezpiecznego mordercę, za którego głowę wyznaczono gigantyczną nagrodę pieniężną, przez co atak może przyjść w każdym momencie i z każdej strony), w pierwszej chwili wydawać się może oczywiste i jako takie przewidywalne, ale Miike tak przetasowuje gatunkowe wzory i rozkłada punkty ciężkości, że jest inaczej. Mimo wad (kilka naiwnych fabularnych rozwiązań, zbyt daleko idąca deklaratywność w dialogach, przeciętny aktorsko Fujiwara jako zło wcielone...) film ma ciężar, i to niemały. Odpowiednio do oporu, jaki stawia zasadom nieprzyjazna rzeczywistość, jest w "Słomianej tarczy" absurd, jest anarchia, dramat, jest moralność, która ma swoją cenę, nie nagrodę, i - jakkolwiek powierzchownie to zabrzmi - są wcale niebanalne, fundamentalne pytania. Lepiej niż dobrze.
Skoro tak się sprawy mają, to nie wypada nie obejrzeć
UsuńNo trochę się zawiodłem na słomianej tarczy. Potencjał był. gorzej z wykonaniem, dużo gorzej
UsuńWstęp do opisu przywodzi mi na myśl Detachment, w temacie dobrych nauczycieli ;)
OdpowiedzUsuń