Jeśli przez kilka tygodni musieliście biegać po mieście, by załatwiać różne sprawy i wreszcie dostajecie tydzień wolnego, który chcecie spędzić w domu, to najlepszym sposobem na odżycie - najlepszym, mówię Wam - jest odpalenie sobie jakiegoś zajebiście dobrego serialu. Najlepiej na poziomie tak wysokim, jaki prezentuje Breaking Bad.
Jeśli zawsze lubiliście w szkole lekcje chemii i wydawało się Wam, że to przedmiot niedoceniany, to właśnie dla Was. Tu się chemię bardzo ceni.
Jeśli nigdy nie lubiliście w szkole lekcji chemii i wydawało się Wam, że to przedmiot kompletnie niepotrzebny, to właśnie dla Was. Przekonajcie się, że - jak mówi główny bohater - Chemistry must be respected.
Żadnym specem od telewizyjnych seriali nie jestem, ale od czasu Carnivale nie widziałem drugiego tak dobrego "tasiemca" jak Breaking Bad. Głównym bohaterem jest niezbyt majętny, ale bardzo inteligentny nauczyciel chemii imieniem Walt, który dowiaduje się, że ma raka i prawdopodobnie pożyje jeszcze ledwie kilka - może kilkanaście - miesięcy. A na utrzymaniu ma ciężarną żonę i syna z porażeniem mózgowym. Jak na dobrego człowieka przystało myśli więc, jak by tu jakoś dorobić. I nagle z nieba spada mu jego były uczeń Jesse, który pracuje sobie jako narkotykowy diler. I tak się składa, że stracił właśnie współpracownika, który zajmował się produkcją metamfetaminy. Nasz chemik proponuje mu współpracę. Brzmi to może naiwnie, ale dlatego, że pozwoliłem sobie na jedno wielkie uproszczenie. Akcja serialu toczy się leniwie, a opiera się na świetnej psychologii postaci, ogromnej dawce suspensu oraz masie (często błyskotliwych) dialogów. Historia umierającego chemika wkraczającego powoli w niebezpieczny półświatek, to historia opowiedziana zaskakująco wiarygodnie i konsekwentnie. "Konsekwencja" to zresztą w wypadku tego tytułu słowo klucz. Skutki działania jakiejś postaci gdzieś w pierwszym sezonie pojawić się mogą dopiero w sezonie trzecim. Ale pojawią się na pewno. Nic nie dzieje się bez przyczyny, a każda decyzja ma istotny wpływ na późniejszy rozwój wydarzeń. Nigdy wcześniej nie widziałem tak dopracowanego serialu.
Pierwszy sezon może wydawać się trochę kuriozalnym. Przerażający dramat Walta kontrastuje z humorystycznym przerysowaniem jego partnera, a obyczajowa historia rodziny Walta z coraz ważniejszym tłem gangsterskim (z czasem zaczną pojawiać się sceny rodem z kina akcji, choć tylko okazjonalnie). Ale pierwszy sezon - składający się z ledwie siedmiu odcinków - okazuje się jedną wielką ekspozycją. To czas na dokładne poznanie postaci i ich życia codziennego, środowiska w jakim żyją, ich przemyślenia i rozterki, wreszcie pierwsze, nieśmiałe jeszcze, działania. Trochę groteskowy charakter wynika nie z niezdecydowania twórców, a maksymalnego uwiarygodnienia poszczególnych elementów, które w końcu stworzą nierozerwalną całość. Napisałem wyżej, że Walt trafia na Jesse'a, proponuje mu współpracę i oczywistym jest, że do (stałej) współpracy dochodzi. Tyle, że to nie jest streszczenie pierwszego odcinka - bo tak chyba brzmi - ale całego pierwszego sezonu. A spoiler, na który sobie tu właśnie pozwoliłem jest wbrew pozorom dla potencjalnych widzów zupełnie "niegroźny". Od początku wiemy jak to się musi skończyć. Ale aby zobaczyć "co", musimy wiedzieć "jak" i "dlaczego". By nie mieć potem żadnych wątpliwości.
gościnny występ Danny'ego Trejo |
A mnie sezon trzeci rozczarował. Nie jakoś bardzo, ale mimo wszystko; raz, że trochę serialowej waty to tam jednak uświadczyłem, zwłaszcza w pierwszej połowie sezonu (chociażby otwierające kolejne odcinki sceny z tymi meksykański zabójcami - wciąż skupiające się na tym samym); dwa, że po kapitalnie zakończonym sezonie drugim, gdzie konsekwencje przemiany Walta sięgnęły wręcz "kosmicznych" rozmiarów, oglądając sezon trzeci miałem wrażenie, że w charakterystyce tej postaci twórcy cofają się wstecz, bo po prostu wcześniej za bardzo zaszaleli. Zgrzyt miałem. Ale wciąż - podobało się.
OdpowiedzUsuńNo dla mnie też nie jest to ideał. Ale ideału blisko.
OdpowiedzUsuńMeksykańscy zabójcy bywali drażniący, ale dla mnie to było nie tyle serialowe, co po prostu be-klasowe.
Z tymi kosmicznymi rozmiarami Walt musiał sobie jakoś poradzić, żeby nie oszaleć. To neutralizowanie ich przed niego wydało mi się całkiem naturalną rzeczą. Co było dobrym kontrastem dla postaci Jesse'a, który sobie z tym z kolei nie radził. Ale mam nadzieję, że zakończenie sezonu Ci te zgrzyty wynagrodziło;)
Chodziło mi raczej o neutralizowanie Walta, niż o neutralizowanie przez Walta (tego drugiego się nie czepiam, bardzo mi się np. podobała jego przemowa podczas szkolnego apelu). Ale fakt - finał wiele wynagradzał.
OdpowiedzUsuńA skoro już o ideałach mowa - skorzystam z okazji i polecę HBO-we "The Wire"; być może najinteligentniejszy, najlepiej skonstruowany i najbogatszy w treści serial jaki kiedykolwiek widziałem. Must see. :)
No nie patrzyłem na to w ten sposób. I spojrzeć już chyba nie potrafię. Na szczęście dla mnie i dla serialu;)
OdpowiedzUsuńW każdym razie jak już go skończyłem, to miałem ogromną ochotę rzucić się na jakiś inny tytuł. Współczesne tasiemce to jest to. Kino! Tylko nie bardzo wiedziałem na jaki. Także skorzystam z cynku, dzięki.
Też niedawno odkryłem dopiero serial, bo ze 3 czy 4 lata temu była premiera i nie mogłem sobie wybaczyć, że tak mi przeszedł wcześniej przez palce i umknął uwadze. A potem zobaczyłem, że musiałbym czekać rok na 4 sezon i mi trochę ulżyło ;D "Dexter", który ma wiele z "Breaking Bad" wspólnego, głównie za sprawą podwójnego życia, to jakaś popierdółka w porównaniu do tego arcydzieła. Mam tylko nadzieję, że ten 4 sezon wystartuje w lipcu, bo póki co trochę cisza na ten temat.
OdpowiedzUsuńAha i jeszcze napiszę, że w 3 sezonie kopara mi opadła (w sumie nie raz) jak zobaczyłem przemianę Gusa, genialna rola.
I też po seansie szukając innego bardzo dobrego serialu polecono mi "The Wire", ale jeszcze się nie przemogłem i nie oglądałem.
Dexter mógłby być na poziomie Breaking Bad, ale jego twórcy chyba za bardzo lubią mamonę (widza masowego w sensie).
OdpowiedzUsuńThe Wire bardzo polecam. Właśnie kończę ostatni sezon i jestem pod większym wrażeniem niż po Breaking Bad. Bo faktycznie jest, jak to Arek pisał, jeszcze bardziej dopracowany. Być moze tak bardzo, że bardziej się już zwyczajnie nie da:)
Ale oczywiście na kolejny sezon BB czekam z wielką niecierpliwością.
I jak się The Wire ma do Gotham central? To faktycznie trafne porównanie?
OdpowiedzUsuńDextera nie strawiłem. Nie wytrwałem do końca pierwszego sezonu...
Jest pewne podobieństwo - dużo wątków, dużo postaci zastępujących się nawzajem (brak jednego głównego bohatera) oraz obyczajowo-psychologiczne fragmenty równie istotne, co te kryminalne. Ale w the Wire tego wszystkiego jest jeszcze więcej. Dochodzi też porządna dawka egzystencjalizmu i społeczno-polityczna satyra, a i jako kryminał broni się bezbłędnie (czego o schematycznym pod tym względem Gotham Central już napisać nie można). Ale nie ma się co rozpisywać, bo planuję kosmicznych rozmiarów recenzję na dniach wrzucić;)
OdpowiedzUsuńNo i pamiętajmy, że Gotham to wyciskanie realizmu z totalnej fikcji, w The Wire jest trochę na odwrót. Za to jedna z ważniejszych postaci kojarzyć się może z... Batmanem.
OdpowiedzUsuń