poniedziałek, 4 lipca 2011

W pigułce #1: Mario Bava

z Jacqueline Pierreux na planie Kropli wody

Ojciec kina giallo, twórca wpływowych horrorów gotyckich i pierwszego w historii quasi-slashera. Miał niewątpliwy talent w straszeniu widzów, gdyż - jak twierdził - na co dzień był tchórzem bojącym się niemal wszystkiego. Przy okazji był człowiekiem ciepłym i sympatycznym, podchodzącym do własnej twórczości z dużym dystansem. Uważał, że dobre filmy mogą powstać wyłącznie wtedy, gdy ich twórcy do realizacji bardzo się przygotują, a podczas kręcenia ściśle trzymać się będą wcześniejszych założeń. I świadomie nie przestrzegał tego, będąc wielkim miłośnikiem improwizacji. Ale, jak podkreślał, nie zależało mu na sukcesach - ważne, by móc ciągle kręcić. Pod koniec życia miał z przekąsem stwierdzić: "In my entire career, I made only big bullshits, no doubt about that."

Kino miał we krwi - już jego ojciec z powodzeniem przez lata pracował jako operator kamery. Mario sam zresztą zaczął pracę w filmowej branży właśnie od tego zawodu, choć najpierw pragnął być malarzem; zrezygnował, gdy uświadomił sobie, jak ciężko jest się z tego utrzymać. Gdy w 1956 roku pod koniec realizacji horroru Wampiry ze stołka reżysera zrezygnował niespodziewanie Riccardo Freda, to Mario, będąc w ekipie operatorem, zastąpił go, by obraz doprowadzić do końca. Ta jego pierwsza reżyserska próba jest o tyle ciekawa, że to właśnie Wampiry uchodzą za pierwszy zwiastun kina giallo, nurtu, który przecież to właśnie Bava później stworzył, a następnie rozwinął. Ku swojemu rozczarowaniu nie został jako reżyser uwzględniony w napisach końcowych tego filmu. I co jeszcze ciekawsze, sytuacja ta powtórzyła się kilkakrotnie, zanim postanowił w końcu nakręcić swój pierwszy, w pełni własny obraz.

Zasłynął jako twórca "strasznego kina", ale na koncie ma przeróżne tytuły, nie zawsze z grozą związane. Choć z jego twórczości czerpało wielu późniejszych filmowców, jego autorskie dzieła w czasie swojej premiery rzadko odnosiły sukcesy. Więc, aby zanadto nie głodować i dalej móc tworzyć swoje wyśnione obrazy, chętnie przyjmował praktycznie wszystkie oferty. Efektem tego w jego filmografii można znaleźć też durne komedyjki, spaghetti westerny i peplum. Do ich realizacji podchodził jednak z niewielkim entuzjazmem, co podobno znacznie przekładało się na ich jakość.

Z liczącej ponad 20 tytułów filmografii wybrałem 13, głównie te najbardziej znane, cenione i autorskie. Pominąłem większość tytułów zrealizowanych wyłącznie w celach komercyjnych. Bava ogólnie kręcił szybko i często, a jak wiadomo ilość (a także pospiech przy realizacji) niekoniecznie przekłada się na jakość. I każdy z jego obrazów, jakie miałem okazję zobaczyć, okazał się w mniejszym czy większym stopniu niedopracowany. Zapewne swój wpływ na to miał też fakt, że zawsze pełnił na planie co najmniej dwie funkcje jednocześnie - reżysera i operatora. Często zajmował się też oświetleniem i scenografią, a i scenariusze, z reguły cudze, znacznie w trakcie realizacji przerabiał. Robił to kosztem innych elementów, ale i tak udało mu się wiele osiągnąć. Był jednym z tych artystów, którzy udowadniali, że kino klasy B nie jest strefą, w obrębie której tworzą wyłącznie beztalencia.

Maska szatana (1960)
FW - IMDB

Podobno przed debiutem makaroniarskiego artysty żaden horror nie był tak ponury, a żadna postać kobieca nie była główną antagonistką. Dodajmy do tego niezwykle plastyczną oprawę wizualną oraz odpychające, jak na swoje czasy, sceny przemocy, a otrzymujemy istnego "Obywatela Kane'a" kina grozy (wedle słów pewnego krytyka). Rzecz dzieje się w XIX-wiecznej Mołdawii, gdzie w 100 lat po swojej brutalnej egzekucji zza grobu wstaje szalona wiedźma żądna nowego ciała. Wybór pada na jej bliźniaczo do niej podobną potomkinię, którą ocalić mogą tylko jej brat oraz pewien młody lekarz. Rozpoczyna się więc desperacka walka o przetrwanie, a wraz z nią pojawiają się dwa z motywów przewodnich w twórczości Bavy - dwoistość natury ludzkiej i walka z fatum. Film świetnie broni się od strony formalnej (na której kształt wyraźny wpływ miały malarskie fascynacje reżysera). Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę niedobór środków przy jego realizacji. Bo, jak to na szczęście czasem bywa, tam, gdzie nie ma budżetu, tam do boju wkracza kreatywność twórcy. A "Maska szatana" okazuje się całkiem imponującym popisem wyobraźni Bavy, któremu przy niesprzyjających warunkach udało się stworzyć stylową, gotycką opowieść; świat sztuczny, ale nie próbujący zbliżać się do naszego, lecz do rzeczywistości koszmaru sennego (z wielkim powodzeniem, dodajmy). Nie zapominajmy też o przełomowej, podwójnej roli Barbary Steele, tak samo umiejętnie grającej demoniczną wiedźmę, co niewinną dziewczynę. Niestety czas zdążył mocno nadszarpnąć jakość samego scenariusza, będącego adaptacją opowiadania Mikołaja Gogola. Choć występują w nim ciekawe rozwiązania fabularne (mocarna sekwencja otwierająca), przedstawiona historia staje się z czasem miałka i rozwlekła. Inna sprawa, że scenariusz był zapewne tylko pretekstem dla reżysera do samego opowiadania obrazami (które jednak, ze względu na czarno-białą taśmę, nie jest jeszcze prawdziwie bavowskie). Niemniej, "Maska" zajęła ważne miejsce w historii kina grozy i żaden współczesny widz jej tego nie odbierze. A kto wie, jak bez niej wyglądałyby dziś filmy Tima Burtona. Być może nie byłyby nawet gotyckie.

Po latach włoski autor otrzymał od amerykańskich producentów ofertę realizacji remake'u swojego debiutu. Obejrzał więc "Maskę" ponownie, w towarzystwie syna Lamberto, aby się nad tym zastanowić. Następnie odmówił, gdyż - jak wspominał - obaj w trakcie seansu umierali nie ze strachu, a ze śmiechu.


Dziewczyna, która wiedziała za dużo (1963)
FW - IMDB
Pierwsze prawdziwe giallo w historii kina. Bohaterką jest 20-letnia Nora Davis, dziewczyna dziecinnie słodka, urocza i naiwna, nałogowo czytająca pulpowe murder mysteries karmiące jej wybujałą wyobraźnię. Na wakacje przyjeżdża do ciotki żyjącej we Włoszech, gdzie, tak się akurat składa, przypadkiem staje się świadkiem morderstwa. W wyniku pewnych komplikacji oraz braku dowodów, nikt nie wierzy we wspomniany mord, więc dziewczyna postanawia sama rozwiązać zagadkę zbrodni. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że jej tropem podąża pewien tajemniczy mężczyzna. Bava parafrazując tytuł thrillera Hitchcocka, a swoją bohaterkę czyniąc miłośniczką czarnych kryminałów (we Włoszech znanych właśnie jako giallo), automatycznie ujawnia widzowi swoje główne inspiracje, sam film czyniąc jednym wielkim hołdem dla nich; podkreśla to też wpisując swoje dzieło w cudzysłów, za pomocą komicznego poza-kadrowego narratora. Wiele fabularnych rozwiązań tu zastosowanych stanie się później wyznacznikami "spaghetti thrillera": bohater na obczyźnie, świadek zbrodni bawiący się w detektywa, czyhający ciągle na niego zbrodniarz (którym kierują traumy z przeszłości), wykorzystanie broni białej zamiast palnej oraz konflikt między tym, co rzeczywiste, a tym, co urojone. Ale w Dziewczynie... wszystko to jest jeszcze dosyć lekkie, choć mocniejszym akcentów nie brakuje. Zresztą Bava płynnie przechodzi ze scen luźnych, wręcz przebojowych, do tych pełnych napięcia. Z czasem pojawia się wprawdzie aż za dużo pastiszowej zgrywy (kosztem suspensu i nastroju), ale Dziewczyna... do końca pozostaje obrazem udanym.

Po seansie nie mam wątpliwości, że swego czasu Dario Argento musiał oglądać ten film w kółko. Tak jak i późniejsze o rok Blood and Black Lace.


Czarne święto (1963)
FW - IMDB
Już wyjątkowo sympatyczny prolog, w którym sam Boris Karloff zaprasza widzów na seans, opowiadając przy okazji o realności zagrożenia, jakie stanowią zjawy i wampiry - być może siedzące właśnie obok nas! - mówi wiele o charakterze całego filmu. Składa się on z trzech nowel, różnych i stylistycznie i jakościowo, stanowiących jednak spójną całość, nie tylko dzięki klamrze z dowcipkującym Karloffem (żegnającym również widzów w zabójczym epilogu), ale dzięki specyficznemu "charakterowi pisma" włoskiego reżysera. Pierwszą opowieścią jest Telefon, będący wczesnym giallo w pigułce - piękna kobieta vs. tajemniczy morderca terroryzujący ją telefonami z pogróżkami* (tak uproszczając). Początkowo tylko przyjemne, w połowie staje się mocną rzeczą, której podstawę już do końca stanowi potężna dawka suspensu. Gorzej z drugą nowelą, Wurdulakiem, ciekawym, ale średnio udanym horrorem wampirycznym, gdzie pierwszoligowe pomysły kolidują z liczniejszymi fragmentami przegadanymi i nijakimi. Za to ostatnia historia, Kropla wody, to już od początku do końca istny majstersztyk. A teoretycznie nic na to nie wskazuje - jest to przecież do bólu klasyczne ghost story, opierające się w głównej mierze na dosyć standardowych zagrywkach. Ale Bava nie tylko wyciska z nich absolutne maksimum, ale i dodaje od siebie bardzo pomysłowe wykorzystanie gry światła i cienia, którą niespodziewanie zbliża się do poetyki surrealizmu, a z której dumni byliby niemieccy ekspresjoniści. Do tego bardzo precyzyjna reżyseria i szybko robi się z tego rzecz niezwykle złowieszcza, miejscami autentycznie przerażająca.

* Krzyk Wesa Cravena zdaje się być jedną wielką parafrazą i rozwinięciem tej noweli. Czymś więcej wprawdzie też, ale...

Podobno to właśnie Czarne święto zainspirowało Tarantino do stworzenia nowelowej konstrukcji Pulp Fiction.

Bicz i ciało (1963)
FW - IMDB
Niekonwencjonalna krzyżówka - nie tylko giallo i ghost story, ale też libertyńskiej perwersji i romantyzmu w duchu Goethego. Akcja dzieje się w XIX wieku, głównie w zamku zamieszkałbym przez pewną bogatą, ale trochę podupadłą rodzinę. Po latach tułaczki do domu wraca Kurt, najstarszy syn będącego jej głową hrabiego. Kurt nie bez powodu uznawany jest za "czarną owcę" - to najprawdziwsze zło wcielone. I to on, bezczelnie prowokując kolejne spięcia, jest początkowo głównym bohaterem, dopóki nie zostanie w tajemniczych okolicznościach zamordowany. Wówczas na plan pierwszy wchodzi Nevenka, jego dawna kochanka, a obecna żona jego młodszego brata. Poprzez jej skrytą miłość do Kurta, miłość, od której tak bardzo chciałaby się uwolnić, Bava ponownie opowiada o naturze ludzkiej, która składając się wyłącznie z tego, co dobre, byłaby niepełna. Tym razem autor skupia się na tym niemal całkowicie, gatunek czyniąc częściej środkiem niż celem (częściej nie znaczy zawsze, stety i niestety, w zależności od części filmu). Bicz i ciało okazuje się studium dwuwartościowości uczuć będącej owocem zakazanej miłości. Poprzez skontrastowanie namiętności z moralnością, poprzez ukazanie zła nie tylko odpychającego, ale też fascynującego, uzasadnia iście schizofreniczną ambiwalencję sądów i dążeń. Ten odważny portret zagubionego człowieka stale ilustrują piękne kompozycje muzyczne autorstwa Carlo Rustichelliego, które wraz z gotycką scenerią i stale zagęszczaną atmosferą, czynią film upiornym i poruszającym. Niestety nie obyło się bez wpadek, typowych dla "kina gorszej kategorii". Szkoda tym bardziej, że owe błędy i niedociągnięcia miejscami bardzo szkodzą, a nie jest ich wcale dużo i wystarczyłoby obraz trochę przemontować, aby uczynić najprawdziwszym dziełem sztuki. Ale to i tak jeden z najlepszych dowodów na wielki talent włoskiego artysty.

Ze względu na sceny sado-masochistycznego seksu (sic!), który był wówczas tematem tabu, film wywołał kontrowersje. W każdym kolejnym kraju, w którym był dystrybuowany, został ocenzurowany. Dopiero po latach wydano jego pierwotną wersję, aczkolwiek nie ma pewności czy ciągle nie jest w jakimś stopniu wybrakowana.

Blood and Black Lace (1964)
FW - IMDB
Lekkość i subtelność Dziewczyny, która wiedziała za dużo zastąpiona jest dekadencją i brutalnością, ilość trupów zostaje pomnożona, wreszcie sam morderca jest już postacią bardziej demoniczną*. Oto obraz, który stał się wzorcowym modelem filmu giallo. Rzecz dzieje się w plastikowym środowisku modelek i kreatorów mody (co również znajdzie wielu naśladowców czyniących z tego lata później schemat) i szybko okazuje się czymś więcej niż zwykłą "historią z dreszczykiem". Bo w swojej głębszej warstwie jest satyrą, nie tyle obyczajową, co bardziej uniwersalną - satyrą na ludzkie zakłamanie i hipokryzję. Na początku fabuły jesteśmy świadkami intrygi rozegranej wokół zdrady, romansu i narkotyków, a chwilę później dochodzi do pierwszego morderstwa dokonanego przez mężczyznę chodzącego w płaszczu i kapeluszu, a twarz chowającego za pończochą/przepaską. Wszystko wskazuje na to, że to bohaterowie wspomnianej intrygi są za śmierć kobiety odpowiedzialni, ale oczywistym jest, że to byłoby za proste. I wkrótce reżyser zaczyna z niespodziewaną szybkością mnożyć mylne tropy, tym samym prowadząc z widzem stałą grę. Kryminalna łamigłówka stale uzupełniana jest kolejnymi scenami mordów, brutalnymi nie dzięki dosadności, a sugestywności. Cały film na zmianę opiera się to na zaskoczeniu, to na suspensie, i oba chwyty wykorzystywane są tak samo umiejętnie, czym reżyser udowadnia doskonalą znajomość reguł rządzących "strasznym kinem". Znakomita rzecz, mimo pewnych minusów.

* Demonizowanie zbrodniarza było wprawdzie obecne już w Dziewczynie..., ale w mniejszym stopniu (i szyte grubszymi nićmi).

Kilka dekad później film ponownie został wprowadzony do amerykańskich kin, tym razem bez okropnego dubbingu, a w oryginalnej wersji językowej. Inicjatorem tego przedsięwzięcia był Quentin Tarantino.

Planeta wampirów (1965)
FW - IMDB
Jedyna w karierze Włocha próba zmierzenia się z konwencją sci-fi. I biorąc pod uwagę ostateczny efekt - nic w tym dziwnego. Przede wszystkim wyjątkowo nie miał jak się popisać swoim scenograficznym zmysłem. Film miał niemalże zerowy budżet, więc aby wmówić przyszłym widzom, że oglądają terytorium obcej planety, autor musiał pożyczać kolejne elementy scenografii z planów innych produkcji, następnie przerabiać je pospiesznie lub nawet przysłaniać sztuczną mgłą. Dodajmy do tego marną inscenizację, kostiumy typu czarne, skórzane (?!) skafandry kosmiczne oraz wybitnie złe efekty specjalne - otrzymujemy tandetę nad tandetami. Lepiej jest z samym scenariuszem, choć zrealizowanym bardzo nierówno, miejscami przyzwoicie, ale miejscami niechlujnie, a nawet nieczytelnie. Opowiada on losy ziemskich kosmonautów (sic!), którzy otrzymują tajemniczy sygnał z obcej planety, na którą następnie przybywają. Już po lądowaniu niespodziewanie wpadają w szał, bezmyślnie atakując siebie nawzajem. W końcu otrząsają się i oczywistym staje się fakt, że ich agresywność jest wynikiem działania jakiejś obcej siły. Dzielą się na kilka grup i zapoznają z nowym terytorium. Jedna z nich natrafia na stary statek pozaziemskiej cywilizacji oraz truchło ogromnego kosmity. Brzmi znajomo? A to nie jedyne fabularne podobieństwo do powstałego ponad dekadę później Obcego - ósmego pasażera Nostromo. Ale oczywiście Planecie wampirów daleko do swojego "następcy". Trzeba jednak zaznaczyć, że pojawiają się tu także fragmenty w pełni udane - tajemnicze i niepokojące, z wyjątkowo gęstą atmosferą. Robią duże wrażenie, natychmiast kojarząc się z najlepszymi dokonaniami Bavy. Szkoda tylko, że jest ich tak niewiele i ostatecznie jest to tylko przeciętna produkcja klasy B.

Film miał mieć zupełnie inny tytuł i jak to się stało, że pojawiły się w nim wampiry (które w opowiadanej historii nie występują) tego już nikt nie pamięta. Także wrzucony przeze mnie plakat, choć bardzo fajny, do fabuły ma się jak pięść do nosa.

Operacja strach (1966)
FW - IMDB
Wbrew tandetnemu tytułowi (czy raczej tytułom - patrz: plakat) jest to obraz, któremu w wielu miejscach blisko do tzw. arcydzieła kina grozy. Ale reżyser nie byłby sobą, gdyby czegoś po drodze nie spieprzył. Rzecz dzieje się w XVIII wieku, w pewnym zniszczonym miasteczku, gdzie w tajemniczych okolicznościach ginie pewna młoda kobieta. Na miejsce przybywa doktor Eswai, który poprzez autopsję nieboszczki ma pomóc w rozwiązaniu toczącego się w jej sprawie śledztwa. Operacja strach szybko okazuje się jednym z tych dzieł Bavy, którymi wyprzedzał swoją epokę. Znaleźć tu można niemal wszystko to, na czym później oprze się modny horror japoński, ale i nie tylko on - upiorne miasteczko pełne groteskowych postaci, toczące je klątwa, widmo tragicznie zmarłej dziewczynki, wreszcie groza, która już nie tylko ociera się o surrealizm, lecz się nim właściwie staje (jakkolwiek nonsensownie by to nie brzmiało). Od początku film po brzegi wypełniony jest strachem i szaleństwem, z każdą kolejną minutą coraz bardziej przypominając koszmar senny. Hipnotyzuje kolejnymi obrazami i dźwiękami, oszałamia nawałem psychodelicznych kompozycji muzycznych stale się ze sobą przecinających, aż w końcu przytłacza. I gdzieś w połowie przytłacza już trochę za bardzo. To, co było jego największym atutem zaczyna działać na niekorzyść, tak jakby reżyser po prostu stracił nad swoimi narzędziami kontrolę, obnażając przy okazji pewną rozwlekłość fabuły. Nie mniej jednak historia do końca pełna jest niesamowitych, "freudowskich" rozwiązań, jak choćby tych, dzięki którym lata później zasłynie David Lynch. Ale słynny Amerykanin swoich inspiracji wcale nie ukrywa. W ostatnim epizodzie kultowego Miasteczka Twin Peaks dzieło Włocha zacytował (fragment tej sceny), czyniąc "pożyczony" element niezwykle ważnym dla własnej historii. Inna sprawa, że już Blue Velvet wygląda jak wariacja na temat wcześniejszego filmu Bavy - Biczu i ciała.

Będąc pod wpływem Operacji strach Federico Fellini wplótł postać "diabelskiej dziewczynki" do filmu nowelowego Historie niesamowite. Martin Scorsese, pracując jeszcze z Rogerem Cormanem, pragnął nakręcić inspirowany dziełem Bavy horror, w którym główną rolę odgrywałaby tego typu postać. Jak wiadomo, do jego realizacji nigdy nie doszło, ale do "diabelskiej dziewczynki" powrócił w Ostatnim kuszeniu Chrystusa.

Diabolik (1968)
FW - IMDB
Rzecz w filmografii Włocha wyjątkowa, przez jednych uważana za dzieło wybitne, przez innych za ultra-gniota pokroju Barbarelli, królowej galaktyki. Jest to utrzymana w estetyce pop-art adaptacja modnego wówczas komiksu opowiadającego o losach anarchizującego przestępcy, walczącego zarówno z policją i całym rządem, jak i z lokalnymi gangsterami. Diabolik nie bawi się jednak w żadnego Robin Hooda, choć chwilami przypomina jego uwspółcześnioną wersję. Okrada i ośmiesza władze oraz konkurentów dla uciechy własnej i swojej ukochanej wspólniczki. Film jest szaloną mieszanką obrazów o Jamesie Bondzie, tytułów pokroju Batman zbawia świat oraz Hydrozagadki. Ale pozbawiony satyrycznego i parodystycznego charakteru tego ostatniego zakrawa na istne kuriozum. Maksymalnie przejaskrawiony - ocieka kiczem pod przeróżnymi postaciami (z dosadną lubieżnością na czele); zdaje się garściami czerpać z niemal całej popkultury lat 60. Kolejne sceny ilustrowane są znacznie różniącymi się od siebie piosenkami mistrza Morricone (kapitalny surfowy motyw przewodni), co wprowadza chaos, ale do całości pasujący. Najlepsze momenty filmu to te, gdzie reżyser skupia się na samej formie, którą to osiąga czasem imponujące efekty. Gorzej więc z drugą połową Diabolika, bo tam na plan pierwszy wchodzi wreszcie fabuła - nie tyle dziecinnie naiwna, co zwyczajnie idiotyczna.

Hatchet for the Honeymoon (1970)
FW - IMDB
Bardzo groteskowa hybryda kryminału, psychologicznego thrillera i ghost story. Niektórzy twierdzą, że jest zabawą z formułą giallo poprzez wywrócenie jego reguł do góry nogami, ja bym jednak obstawał przy tym, że Bava nakręcił po prostu wariację na temat Psychozy, być może czerpiąc też trochę z późniejszego Podglądacza oraz Kolekcjonera (i szufladki giallo do końca unikając). Niestety żadnemu z wymienionych filmów nie dorównał, choć potencjał ku temu był. Bohaterem jest spadkobierca podupadającego domu mody, uzależniony od bogatej zony, nie chcącej dać mu rozwodu, a w wolnych chwilach mordujący piękne kobiety szykujące się do ceremonii ślubu (lub będące tuż po niej). Jego historia pełna jest niejednoznaczności, dzięki płynnemu przechodzeniu narracji obiektywnej w subiektywną i wynikającym z tego przeskokom czasowym. Pełno tu wizualnych eksperymentów, które czynią film psychodelicznym, a które - z reguły - są bardzo atrakcyjne dla oka. Niestety w połowie film zaczyna kuleć, przez niezgrabne dopasowanie do niego elementów ghost story, co automatycznie zaniża poziom. Historia, choć do końca interesująca, robi się coraz mocniej naciągana i niewiarygodna (pewne uzasadnienie na koniec wcale tego nie ratuje). Nie pomaga też nawał mocno kontrastujących ze sobą kompozycji muzycznych - upiorna psychodelia przecinana nagle tandetnym patosem, i na odwrót, i tak w kółko. To jeden z najciekawszych obrazów reżysera, także ze względu na pojawiające się tu i ówdzie autocytaty, ale niestety uznać go należy wyłącznie za ciekawostkę w jego twórczości.

Prawie 30 lat później powstało coś pod wieloma względami bardzo podobnego, mianowicie American Psycho.

Krwawy obóz (1971)
FW - IMDB
Eksperyment, którym Bava popchnął do przodu (jeszcze nie skostniałą, ale być może już go trochę nudzącą) formułę giallo. Z jednej strony autor znacznie zbliża się tutaj do mającego się narodzić kilka lat później slashera, z drugiej wpisuje fabułę w jeden wielki cudzysłów. Podobnie jak w Blood and Black Lace, "historia z dreszczykiem" okazuje się być w swojej głębszej warstwie satyrą, tym razem wręcz cynicznie obnażającą wszystko, co w naturze ludzkiej złe. Opowiedziana jest trochę chaotycznie - scenom świetnym zdarza się kontrastować ze scenami nieudolnymi, tym "mrożącym krew w żyłach" z niechcący komicznymi. Wiele o charakterze fabuły mówi już otwierająca scena, w której pewna staruszka zostaje powieszona przez swojego męża, który z kolei już chwilę później zostaje zadźgany przez inną osobę. A więc przesada, przesada i jeszcze raz przesada. Mamy tu elementy, które staną się znakiem rozpoznawczym slashera: niegrzecznych nastolatków, biegającego za nimi mordercę wymachującego ostrymi narzędziami, odpowiednią dawkę seksu i golizny, brutalność ocierającą się o kino gore. Zresztą w pewnym miejscu Krwawy obóz nie wygląda jak prekursor amerykańskiego podgatunku, a jego typowy przedstawiciel - w pełnej akcji (także tej łóżkowej) sekwencji, w której trup ściele się tak gęsto, jak się tylko da. Ale najlepszym dowodem na jego "zagraniczne wpływy" jest słynna seria Piątek trzynastego, która w swoich początkach z dzieła Bavy czerpała garściami, będąc wręcz jego nieformalnym remake'm. Tyle, że masakrowanie rozwiązłej młodzieży, to tylko jeden z wielu elementów Obozu, gdzie najważniejsza pozostaje kryminalna intryga. A ta okazuje się z czasem niezwykle złożona, w końcu zaś zostaje zwyczajnie przekombinowana, czym zbliża się do żenującego poziomu telenoweli. Ale w ostatniej chwili usprawiedliwia ją ociekające ironią zakończenie. Parafrazując znane przysłowie - w tym kiczu jest metoda.

Baron krwi (1972)
FW - IMDB
Wbrew tytułowi filmu czy też reklamującym go plakatom, szczególnie temu obok, nie jest to wcale rzecz wypełniona jakimiś makabrycznymi widokami. Wręcz przeciwnie. Mimo kilku nowoczesnych zagrywek jest to być może najbardziej konwencjonalna (klasyczna) opowieść w całej twórczości Bavy. Głównym bohaterem jest młodzieniec imieniem Peter, który przyjeżdża do Austrii, aby zwiedzić gotycki zamek należący niegdyś do jego przodka, niesławnego Krwawego Barona. I tam, wraz z pomocą lokalnej piękności, bezmyślnie przywraca go do życia. Od strony formalnej jest to jeden z lepszych filmów Włocha, szczególnie pod kątem scenografii i doboru lokacji. Ale scenariusz jest dziecinnie naiwny i bardzo przewidywalny. Jego nieoryginalność była wprawdzie zamierzona (przynajmniej do pewnego stopnia), ale niewątpliwie można się było bardziej postarać o jego jakość. Ale czemu zamierzona nieoryginalność? Otóż film ten jest hołdem dla amerykańskich horrorów lat 30. (a i natknąłem się na informacje, jakoby nawiązywał też do produkcji ze stajni Hammera). Osią fabuły jest wariacja na temat legendy Vlada Palownika,  reżyser parafrazuje Drakulę Toda Browninga, do tego odtwarzający Barona Joseph Cotton przypomina poczciwego Belę Lugosiego. Szkoda jednak, że Bavie nie udało się pozyskać do tej roli Vincenta Price'a (aktor odmówił), co byłoby dużo wymowniejsze. Owe dobitniejsze podkreślenie pastiszowego charakteru filmu jest zresztą właśnie tym, czego mu najbardziej brakuje. Rozbraja scena, w której Baron oprowadza po sali tortur włączając przyciskiem na ścianie nagrane dźwięki wydawane przez torturowanych, ale tego typu fragmentów jest niestety jak na lekarstwo. Dominuje powaga, której bez pomocy odpowiedniej zgrywy ciężko udźwignąć historię tak oklepaną. W kilku miejscach pomagają bardziej nowoczesne zagrywki, którymi Bava ponownie popycha kino grozy w stronę slashera. Ale i tego tu za mało. Ostatecznie otrzymujemy więc film, który ma co nieco do zaoferowania, który ogląda się przyjemnie, ale jako całość niczym szczególnym nie jest. Potencjał był, ale został wykorzystany w niewielkim stopniu.

Pojawia się tu kapitalna scena ucieczki kobiety przed oprawcą we mgle, pośród ciasnych uliczek miasteczka, co natychmiast przywołuje na myśl sceny z Halloween czy Piątku trzynastego. A i dam sobie rękę uciąć, że wygląd Freddiego z Koszmaru z ulicy Wiązów wzorowany był na postaci Krwawego Barona.

Rabid Dogs (1974)
FW - IMDB
Jedyna w karierze Włocha próba urealnienia kina gatunków. Próba z jednej strony udana - film robi wrażenie, z drugiej wcale nie - liczne przejaskrawienia skutecznie jego wiarygodność neutralizują, spychając film do kategorii klasy B. Ale to gatunkowość okazuje się właściwym celem. Początek filmu to kawał sensacyjnego kina, z którym wcześniej reżyser nie miał do czynienia, ale z którym radzi sobie naprawdę dobrze. W ciągu niespełna 15 minut obserwujemy napad przestępców, pościg policyjny, strzelaninę, wreszcie porwanie zakładników, z którymi niekończąca się podróż stanowi podstawę historii. 90% akcji dzieje się w ciasnej przestrzeni pędzącego samochodu, co nadaje filmowi trochę klaustrofobicznego charakteru. Protagoniści uwięzieni są z antagonistami, co oczywiście samo w sobie stale podsyca napięcie, do tego i wśród bandziorów pojawiają się znaczące konflikty. Przemoc unosi się w powietrzu na każdym kroku, a dramaturgia prawie nigdy nie słabnie. Bava wykorzystuje wszystko, co tylko można wykorzystać do jej wzmocnienia, od utknięcia bohaterów w korku, przez samochodową stłuczkę, po stopniowe upijanie się jednego z przestępców, tego akurat, który jest tym najmniej "kulturalnym". A że jedną z porwanych osób jest atrakcyjna kobieta, to tylko kwestią czasu jest całkowite sterroryzowanie jej. Obraz brudny i paskudny, kojarzący mi się z co "brzydszymi" dziełami Peckinpaha, Nędznymi psami i Dajcie mi głowę Alfredo Garcii. Tyle, że Bava tylko zachowuje pozory realizmu, a i nie interesują go kwestie egzystencjalne czy moralne. Na pewno byłoby lepiej, gdyby autor w kilku miejscach nie przesadził (z przerysowaniem, nie z drastycznością), ale to ciągle solidny thriller.

Film był jedną z licznych inspiracji Tarantino przy tworzeniu Wściekłych psów. Zgaduję też, że miał spory wpływ na Wesa Cravena przy powstawaniu Ostatniego domu po lewej, który dzieło Włocha zdaję się też w pewnym miejscu cytować. W wyniku iście tragicznych komplikacji, jakie miały miejsce pod koniec produkcji (śmierć głównego inwestora, bankructwo producenta) Rabid Dogs premierę miało dopiero w 1998 roku.

Szok (1977)
FW - IMDB
Ostatni film kinowy w karierze Włocha. Horror psychologiczny przywołujący na myśl zarówno niektóre z jego wcześniejszych dzieł - Bicz i ciało, Hatchet for the Honeymoon, jak i filmy "konkurencji" - głównie Wstręt oraz Dziecko Rosemary Romana Polańskiego. Fabuła wydaje się banalnie prosta - oto młode małżeństwo wraz z synkiem wprowadza się do domu, który okazuje się nawiedzony. Gdy jednak przyjrzymy się szczegółom, okazuje się rzeczą bardziej złożoną (i dużo ciekawszą). Po pierwsze owy dom jest im doskonale znany - kobieta mieszkała tam wraz z synem i swoim pierwszym mężem, dopóki biedak nie popełnił samobójstwa, co zaprowadziło ją do szpitala psychiatrycznego. Po drugie grasujący tam duch - oczywiście jej zmarłego męża - straszy niekoniecznie tradycyjnie: swoją obecnością terroryzuje bohaterkę poprzez sny, na jawie zaś poprzez synka, którym manipuluje. Film skupia się przede wszystkim na psychoanalizie, gatunek czyniąc przeważnie tłem. Czysto subiektywne sekwencje oniryczne stawiają zdrowie bohaterki pod znakiem zapytania (zwłaszcza gdy zacznie się ich gromadzić więcej niż obrazów zwykłej codzienności), z kolei wątek częściowo opętanego chłopca to bardzo ciekawa wariacja na temat kompleksu Edypa. Być może zresztą najlepszym określeniem na Szok byłby "horror freudowski". Szkoda tylko, że tą prostą, ale intrygująco zniuansowaną historię psują co jakiś czas stricte gatunkowe chwyty. Przez to film wygląda, jakby twórcy* nie mogli się zdecydować - czy ma być to rzecz bardziej ambitna czy bardziej rozrywkowa. Zapewne celowali w coś pomiędzy, czasem jednak trafiając nie do tarczy, a we własne stopy. Ale mimo potknięć wyszła z tego całkiem mocna rzecz.

* Mario na planie ciężko chorował, więc często wyręczał go syn Lamberto, który zresztą był głównym autorem scenariusza filmu.


P O S T    S C R I P T U M

Największym powodzeniem wśród publiczności cieszyły się Maska szatana (1960), Dziewczyna, która wiedziała za dużo (1963) oraz Blood and Black Lace (1964). Następne lata były dla reżysera coraz "chudsze". Od czasu Diabolika (1968), większość obrazów dopuszczana była do dystrybucji dopiero w rok lub dwa po ich nakręceniu. Ostatnim sukcesem był Krwawy obóz (1971), a wszystkie późniejsze tytuły przeszły praktycznie bez echa (co oczywiście nie znaczy, że i części poprzednich to nie spotkało). W najgorszej sytuacji było Rabid Dogs (1974), które z powodu bankructwa producenta i braku zainteresowania u konkurencji, premierę miało aż 23 lata po swojej realizacji. W latach 70. Bava kręcił więc z coraz większą niechęcią (co niekoniecznie odbijało się to na jakości danych tytułów), zaczął też regularnie chorować. Ostatnim filmem, przy jakim pracował, było Inferno w reżyserii Dario Argento, gdzie pomagał przy realizacji niektórych sekwencji. Wkrótce po tym zmarł. Jeszcze w tym samym 1980 roku zadebiutował jego syn Lamberto, który u ojca szkolił się jako asystent reżysera już od czasu Operacji strach. Jako twórca kina grozy odnosił sukcesy w latach 80. (największym z nich były Demony wyprodukowane przez Argento), zaś w kolejnej dekadzie przerzucił się na kino fantasy dla dzieci oraz produkcje telewizyjne.

Za źródła służyły mi: dokument pt. Mario Bava - Maestro of the Macabre (dzięki dla Krzyśka W. za cynk), nieśmiertelna baza IMDB, The Mario Bava Web Page oraz opublikowany na łamach strony Kinoeye artykuł Playing with genre, fachowo opisujący genezę kina giallo.

z Borisem Karloffem na planie Wurdulaka

6 komentarzy:

  1. Moje ulubione to Ciało i Bicz, Operacja Strach, Blood and Black Lace i Diabolik. Ale inne tez bardzo lubię...

    Mnie w źródłach nie ma . Foch.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam apetyt na ten Blood and Black Lace.
    Kto następny będzie w pigułce?

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jestem pewien. Może Abel Ferrara, może Dario Argento. Nie wiem czy będę w stanie tak długo z którymś z nich wytrzymać;)

    OdpowiedzUsuń
  4. PS: A na początek chyba lepsze byłoby Czarne święto - trzy różne konwencje, trzy oblicza reżysera, a jednak ten sam "charakter pisma". W tym jednym filmie zobaczysz to, co miał do zaoferowania najlepsze i jednocześnie to, co najgorsze. To jest właśnie Bava w pigułce;)

    OdpowiedzUsuń
  5. ,, Rabid Dogs'' ( 1974 ) nie mógł inspirowac Cravena przy ,, Last House...''. Raz, że powstał 2 lata póżniej, a dwa, że na swoją premierę musiał czekac ponad 20 lat.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rzeczywiście. Dzięki! Poprawię.

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się