poniedziałek, 10 czerwca 2013

Żyj jak glina, zgiń jak mężczyzna / Uomini si nasce poliziotti si muore (Ruggero Deodato, 1976)


Ruggero Deodato, który karierę zaczynał m.in. od asystowania Sergiowi Corbucciemu podczas realizacji "Django" (1966), zapisał się w historii przede wszystkim jako autor "Zapomnianego świata kanibali" (1977) oraz "Kanibalistycznego Holocaustu" (1980). Jak na typowego włoskiego reżysera kina gatunku lat 70. przystało, na koncie musiał mieć również przynajmniej jeden film poliziottesco. Kontrowersyjne "Żyj jak glina, zgiń jak mężczyzna" - o ile się nie mylę, jego jedyny "policyjniak" - to zapewne jeden z najbrutalniejszych reprezentantów całego nurtu, a zarazem jeden wielki żart. Okrutny, seksistowski, niemoralny. Udany.

Za scenariusz odpowiedzialny był Fernando Di Leo, którego lubię tak bardzo, że pozwolę sobie zapomnieć o tym, że pisałem tu o nim już kilka razy, i po raz kolejny napiszę o nim to samo.

Za scenariusz odpowiedzialny był Fernando Di Leo, który w latach 60. przyczynił się do potęgi spaghetti westernu, będąc autorem lub współautorem scenariuszy do kilku spośród najważniejszych dla tegoż gatunku filmów, jak "Za garść dolarów" (Akira Kurosawa, 1964), "Powrót Ringa" (Duccio Tessari, 1965), "Za kilka dolarów więcej" (Krzysztof Kieślowski, 1965), "Czas masakry" (Lucio Fulci, 1966) i "Navajo Joe" (Sergio Corbucci, 1966). Jako reżyser zadebiutował "Czerwonymi różami dla Fuhrera" (1968), ale wiatru w żagle nabrał dopiero po swoim czwartym dziele, socjologicznym kryminale "Naga przemoc" (1969). Film ten - choć nazbyt leniwy i przegadany, aby nazwać go w pełni udanym - wskazał mu jedyną słuszną drogę: poliziottesco. W międzyczasie popełnił wprawdzie jeszcze pewne erotyczne giallo, ale o tym może innym razem. Najważniejsze, że w latach 1972-1973 spłodził zacną "trylogię mediolańską", dzięki której teraz spożywać może ambrozje na Olimpie.

Niestety ciągle nie znam jego późniejszych poliziotteschi, których w kolejnych trzech latach zrobił aż pięć, lecz dzikość i przewrotność epizodycznie skonstruowanego "Żyj jak glina..." były dla mnie zaskoczeniem. OK, już kolejne części wspomnianej wyżej trylogii znacznie się od siebie różniły - "Kaliber 9" to surowe noir śmierdzące wpływami Jean-Pierre'a Melville'a, "Włoski łącznik" to na poły Kafkowski dramat osaczenia i kino zemsty w jednym, "Boss" to kino, jak podkreśla towarzysz Simply, mafijne - ale w żadnym z tych filmów nie było miejsca na szatańską pulpę i robienie sobie jaj. Może w którymś z późniejszych tytułów Di Leo zaczął zmierzać w te rejony, może chciał sobie nagle jakoś urozmaicić zabawę w scenariopisarstwo, a może był to pomysł pana Deodato. Nie wiem. Wiem, że "Żyj jak glina..." (tytuł nie ma sensu szczególnie wtedy, jeśli próbować go dopasować do treści filmu) to szatańska pulpa i robienie sobie jaj. Niekoniecznie zdrowych, za to całkiem przyjemnych.


Jak wiadomo (lub nie), jednym z filmów, które miały największy wpływ na poliziottesco, był "Brudny Harry" (Don Siegel, 1971). Bohaterowie "Żyj jak glina..." to, tak jak później Sędzia Dredd, Eastwoodowski Harry doprowadzony do ekstremum. Fred i Tony, policjanci Oddziału Specjalnego, nie przepuszczą żadnej okazji, żeby kogoś pobić, zamordować lub - jeśli mają do czynienia z przedstawicielką odpowiedniej płci - przelecieć. Gdy dowiadują się o planowanym przez pewną grupę napadzie, to (tutaj powinno być ostrzeżenie przed spoilerem) nie czekają, aż do niego dojdzie, aby móc złapać przestępców na gorącym uczynku. Zamiast tego z ukrycia wybijają ich wszystkich zanim napad naprawdę się rozpocznie. Zamiłowanie bohaterów do bezprawia i przemocy jest tyleż niezdrowe i prowokacyjne, co trywialne. Podobne ujęcie cechuje też motyw seksu.

"- Z którym z nas będziesz się jebać?
- Z obydwoma.
- O ty sprośna dziwko! Ale którego z nas chcesz pierwszego? Bo przecież nie obu na raz.
- Najpierw ciebie, potem jego, a potem jakichś dwóch innych. Kobiety są dużo bardziej wytrzymałe od mężczyzn. Kiedy mężczyzna ma dość, kobieta może mieć jeszcze dwa albo trzy orgazmy. Dla nas to łatwe.
- Przestań...
- Kobiety cierpią przez to, jak mało satysfakcji im dajecie. (...) Kiedy jesteśmy zakochane, to jeszcze możemy się pogodzić z kiepskim jebaniem, ale ja was nie kocham."

Wbrew powyższemu dialogowi, bohaterom w końcu uda się na naszych oczach odbyć stosunek. Z jedną kobietą. Będą się wymieniać, oczywiście dlatego, że obaj będą tak samo napaleni, ale nie mniej istotne (acz bardziej dla nas, niż dla nich) będzie to, że w pojedynkę żaden z nich nie będzie potrafi jej zaspokoić. Być może jednak właśnie dlatego do kolejnej dobierać się już będą jednocześnie. Na pierwszy rzut oka ich skrajnie seksistowskie postępowanie wynika z ich "twardzielstwa", lecz jeśli przyjrzeć się im bliżej, odnieść można wrażenie, że twórcy sugerują nam ich homoseksualizm. Wszak Fred i Tony to papużki nierozłączki, bezwzględnie oddani sobie przystojniacy o identycznych fryzurach, jeżdżący wspólnie na jednym motorze (ciągłego obejmowania się nie sposób uniknąć), a nawet mieszkający razem w jednym pokoju. Nie, żeby coś więcej zostało nam pokazane, jednak ich relacje wyglądają jak przyjaźń chłopców (obaj jawią się jako duże dzieci), która wraz z upływem lat wskoczyła na nieco inny poziom.

Ultra-twardzi policjanci jako kryptogeje - jeśli oczywiście przyjąć, że nie jest to jedynie moja nadinterpretacja - to jeden z wielu żartów, w jakie "Żyj jak glina..." obfituje. Liczne przejaskrawienia czasem służą szokowaniu odbiorcy (kobieta "przyczepiona" do motocyklu szoruje plecami po chodniku, by po chwili zderzyć się głową ze słupem, a następnie zostać jeszcze porządnie skopaną po głowie i klatce piersiowej), a czasem prowadzą do czystej wody absurdu (plecy uciekającego motorem bandziora poczęstowane zostają kilkoma nabojami, po chwili zderza się on z samochodem, przelatuje przez jego dach i wtedy zostaje zmiażdżony przez samochód kolejny). Wreszcie ten przepełniony akcją i czarnym humorem film stanowi potwierdzenie tezy Enzo G. Castellariego, wedle której poliziottesco to uwspółcześniony spaghetti western. Jest tytuł filmu brzmiący jak slogan reklamowy? Jest. A czy opowieść jest odpowiednio wywrotowa i anarchiczna? Oczywiście. Bohaterowie są skurwielami? No raczej. Są też szybkimi jak błyskawica rewolwerowcami, których kule zdają się nie imać? Jak najbardziej. Tyle że (tu też powinno być ostrzeżenie przed spoilerem) nawet najtwardszego bohatera spag-westu zawsze w końcu spotykała jakaś porażka, a ci, wbrew tradycji scenariopisarstwa, nawet w finale pozostają niedraśnięci. Nieważna dramaturgia, ważne że absolutnie nic nie jest w stanie przeszkodzić Fredowi i Tony'emu w beztroskim masakrowaniu kolejnych przeciwników. W czym tkwi największy żart filmu.

15 komentarzy:

  1. Dobre, z tą jazdą na dwa baty ;)
    Jak już mowa o Di Leo i o pamiętnych scenach ,,miłosnych wyznań'' w poliziotti, to mnie za każdym razem rozwala motyw z ,,Il Boss'':
    Henry Silva odbija porwaną laskę ( która przez cały czas ucpana po dziurki w nosie gziła się z porywaczami, nota bene też na dwa baty :D ), zawija ją do siebie na chatę. Tam nie wychodzą z łóżka tygodniami. Nagle Silva przytomnieje :
    - Ty suko bura! Coś ty za mną zrobiła !? Pierdolę się tu z tobą i nic nie działam, przez ciebie mam wodę z mózgu, całą energie mi rozpraszasz, torbo !... i seria bitch slapów :D :D

    OdpowiedzUsuń
  2. A no, piękne to było. Ale najbardziej lubię początek filmu, kiedy Silva masakruje polityków i bandziorów w kinie porno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Yo, popraw tego Kieślowskiego na Sergia Leone w nawiasie obok "Za kilka..." :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ,,Nocny Portier'' reż. Wanda Jakubowska :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W filmografii Krzysztofa Kieślowskiego jest tytuł "Z punktu widzenia nocnego portiera" (1977), więc to pewnie sequel "Nocnego portiera" Wandy Jakubowskiej :D

      Usuń
    2. ,,Uzumaki'' reż. Krzysztof Zanussi ( ,,Spirala'' 1978 :D )

      Usuń
  5. "Ostatnia orgia Gestapo" reż. Czesław i Ewa Petelscy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ,,Se Sei Vivo... SQUARA!'' reż. Janusz Skwara

      Usuń
  6. "Za garść dolarów" (Akira Kurosawa, 1964) (...) "Za kilka dolarów więcej" (Krzysztof Kieślowski, 1965) - co to za brednie w tych nawiasach są powpisywane? Bo nie za bardzo wiem jak to "ugryźć"?

    OdpowiedzUsuń
  7. Marcin zatrudnił chochliki drukarskie. I oto efekt ;)

    Warto przypominać o Fernando Di Leo, bo to niesamowity twórca. Po obejrzeniu jego trylogii gangsterskiej nie miałem ochoty oglądać innych poliziotteschi, gdyż miałem wrażenie, że to kwintesencja gatunku i raczej nic mnie już nie zaskoczy. Poza tym we Włoszech musieli mieć naprawdę solidne warunki pracy, skoro czwarte dzieło Di Leo powstało rok po jego debiucie :)
    Deodato kojarzy mi się z dręczeniem i zabijaniem zwierząt na potrzeby swoich filmów kanibalistycznych, nie jest więc twórcą którego można polubić. Ale "Żyj jak glina..." to z pewnością inna bajka, jak nadarzy się okazja to obejrzę. Ostatnio obejrzałem polecane przez Simply'ego polizio Castellariego "Il Grande Racket". Świetny film, może wkrótce napiszę o nim coś więcej.

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj mieli. Jak to o włoszczyźnie napisał Dawid Głownia, ich przemysł działał wedle zasady szybciej, taniej, więcej. Di Leo napieprzał te filmy jak opętany.
    "Racket" fajna pulpa. Trzeba sprawdzić, czy najpierw premierę miał film Deodato czy Castelalriego, bo widać, ze któryś z panów się co nieco na poprzedniku wzorował w tej całej przesadzie.

    OdpowiedzUsuń
  9. W 76 także Umberto Lenzi nie ustępował pola i przywalił kozackim polizio ,,Il Trucido e lo Sbirro'' z Milianem, Cassinellim i Silvą.
    Historia gliniarza, który za przyzwoleniem swojego szefa organizuje spec-grupę z trzech bandziorów i drobnego rzezimieszka ; mają namierzac gangstera porywacza, a w rezultacie zaczynają oczyszczac Rzym z wszelkiego tałatajstwa jak regularny szwadron śmierci , wzniecając infernalny rozpierdol. Film na amfie.

    OdpowiedzUsuń
  10. O, mocny kandydat na moje nowe ulubione poliziottesco;)

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się