Tekst jednocześnie opublikowany też został na łamach Magazynu Miłośników Komiksu KZ.
Całe szczęście nie jestem ofiarą wyobraźni Junji Ito i po męczarni, jaką była dla mnie próba napisania pierwszego akapitu, mój mózg nie zmienił ani formy, ani położenia. Co nie znaczy, że podczas lektury "Uzumaki" obyło się bez jakiekolwiek spustoszenia we wnętrzu mojej głowy. Japoński mistrz horroru stworzył bowiem rzecz tak makabryczną, absurdalną i zarazem sugestywną, że przez pierwsze 200 stron komiksu średnio co pięć minut mówiłem pod nosem "O kurwa". Nie, żeby pozostałe 400 stron nie robiło już na mnie większego wrażenia, ale wówczas wraz z bohaterką opowieści, nastoletnią Kirie, błąkałem się po stale powiększającym się labiryncie Kurouzu, niemalże nie mając czasu na nic innego, jak tylko zastanawianie się, czy wyjście z niego jest w ogóle możliwe. Kolejne części miasta, do których trafialiśmy, obfitowały zaś w rozmaite, skutecznie utrudniające ucieczkę atrakcje, wśród których znalazły się płody karmione krwią, zmasowane ataki komarów, nawiedzona latarnia morska, grzyby z pępowiny czy ludzie mutujący w monstrualne ślimaki. Do wyboru, do koloru.
Wszystko zaczyna się od obsesji pewnej osoby na punkcie spirali. Obsesji, która zakończy się skrajną deformacją ciała, (spiralnym) dymem z krematorium, a wreszcie manią osoby kolejnej. I tak w kółko, na coraz większą skalę i coraz to nowe sposoby. Wszelkie możliwe fiksacje zaczynają się po swojemu materializować, przyczyniając się tak do zmiany oblicz mieszkańców Kurouzu, jak i samego miasta (transformacji ulega z czasem nawet architektura). Opowieść ma konstrukcję serialu i cechuje się pewną schematycznością, jednakże zdecydowana większość wykorzystanych szablonów odzyskuje swoją pierwotną witalność dzięki temu, że autor bardzo pomysłowo posiłkuje się różnymi gatunkami: horrorem wampirycznym, ghost story, czarną komedią, opowieścią kanibalistyczną, animal attack, a nawet - z innej bajki - melodramatem "szekspirowskim". Na całość nie będzie jednak lepszego określenia niż horror cielesny, to przypominający twórczość Davida Cronenberga z czasów "Wideodromu", to Johna Carpentera spod znaku "Coś".
Niby można wybrane
epizody krytykować za brak spójności względem całej historii, niby można
czepiać się banalności i łopatologii cechującej wiele dialogów, ale
wszystkie mankamenty znajdują swoje usprawiedliwienie w umowności
surrealizmu, w który niemal wszystko zostaje wpisane, a przede wszystkim
w powtarzanym jak mantra haśle „klątwa spirali”. Oznacza ono chorobę,
której istotą jest chaos, rozwijający się tak poprzez ciągłą
powtarzalność, jak i zataczanie coraz szerszych kręgów. Tym samym
konstrukcja „Uzumaki” ostatecznie jest nie tyle serialowa, co właśnie
spiralna. Kolejne epizody jawią się jako koszmary senne, czasem ledwie
ze sobą powiązane, czasem bezpośrednio z siebie wynikające. Łączy je
wszystkie – oprócz samej tematyki i miejsca akcji – postać Kirie. I
chociaż komiks nie jest stricte oniryczny i nie brakuje w nim narracji
obiektywnej, już od pierwszych stron ma się wrażenie, jakby dziewczyna wessana została do Królicznej Nory. Fabuła to
pretekst do wrzucenia czytelnika do czegoś, co przypomina nieprzytomny
umysł bohaterki. W ten sposób Ito wyciska esencję z opowieści z
dreszczykiem niczym sok z pomarańczy.
To, co najzwyczajniejsze –
tło obyczajowe – rysowane jest w sposób bardzo prosty, bez większej
ilości tuszu i szczegółów, podczas gdy fragmenty, w których obserwujemy
rozpadające się czy mutujące ciała, charakteryzują się już grubą kreską,
dużą ilością cieni, drobiazgowością, a wreszcie nie lada dynamiką.
Obecny jest więc kontrast, dzięki któremu najbardziej makabryczne
rysunki porażają grozą i szaleństwem. Oczy kręcące się we wszystkie
możliwe strony sprawiają wrażenie, jakby miały zaraz wpaść do naszych
rąk. Cóż, pan Ito nie zna litości. Płodzi wizualne potwory o ogromnej
sile oddziaływania, tak bardzo imponując swoją kreatywnością (zwłaszcza w
kontekście wspomnianej wcześniej szablonowości), że po odłożeniu
„Uzumaki” na półkę aż się marzy, aby w nocy mieć same koszmary. Tak
działa klątwa spirali.
Najlepszy tekst, jaki kiedykolwiek napisałeś. Do Krakowa wpadaj z tą mangą, pliz.
OdpowiedzUsuńKłamiesz (mam nadzieję). Wezmę.
OdpowiedzUsuń