wtorek, 24 września 2013

Shinya Tsukamoto - kino industrialne

Na blogu zastój i nie wiem, kiedy pojawią się nowe teksty, ale! dosłownie chwilę temu natknąłem się na coś starszego, napisanego 4 lata temu dla nieistniejącego już portalu Netbird.pl (pozdrowienia dla Dawida Głowni). Dziś napisałbym ten tekst zupełnie inaczej, ale mniejsza z tym. Na koniec dodatkowy akapit, który spłodziłem przed momentem.

"Tetsuo"


Miasto, w którym nigdy nie przestaje padać deszcz, ludzie mutujący w metalowe potwory, morderstwa popełniane w marzeniach sennych... Witajcie w szalonym świecie jednego z najważniejszych japońskich twórców niezależnych, stawianego obok takich osobistości jak David Lynch czy David Cronenberg. Twórcy, który pod płaszczem szeroko pojmowanego horroru cielesnego przemyca bezlitosną krytykę współczesnego społeczeństwa.

Ten fan monster movies (z nieśmiertelną „Godzillą” na czele) pierwszy amatorski film nakręcił już w wieku czternastu lat. Studiował malarstwo, a później założył Teatr Morskiego Potwora, w którym zajmował się scenariopisarstwem, reżyserią oraz aktorstwem. W świat profesjonalnego filmu wkroczył pełniąc jeszcze więcej funkcji – operator, montażysta, scenograf i wreszcie producent. Człowiek-orkiestra uprawiający kino autorskie pełną gębą. 

Z pomocą przyjaciół ze świata teatru nakręcił dwa krótkie obrazy – upiorny „Fantom standardowego rozmiaru” (1986) i komediowe „Przygody elektrycznego człowieka-słupa” (1987). Na ich podstawie powstał w roku 1989 jego pełnometrażowy debiut, dzięki któremu zyskał sławę w kręgach kina niszowego na całym świecie. „Tetsuo – człowiek z żelaza”, bo o tym tytule mowa, to czerpiąca z wielu konwencji opowieść o narodzinach nowej istoty – hybrydy człowieka i nowoczesnego miasta. Pierwsza połowa filmu to ocierający się o horror, surrealistyczny ciąg obrazów ukazujący głównie przemianę dwóch osób w metalowe monstra. Druga to zaś kiczowate kino akcji przedstawiające ich starcie (i nie tylko). Film szokujący seksem i przemocą (słynna scena stosunku z człowiekiem posiadającym gigantyczne wiertło zamiast prącia), ozdobiony ostrą industrialną muzyką autorstwa Chu Ishikawy (który dla Tsukamoto komponuje do dziś) oraz doskonały technicznie (pełno tu np. animacji wykonanych techniką piksilacji) szybko zwrócił uwagę na młodego twórcę. „To pierwszy prawdziwie cyberpunkowy film” – miał powiedzieć słynny pisarz S-F William Gibson. 

Choć „Tetsuo” można odbierać tylko jako jeden wielki eksperyment formalny, już kolejne tytuły pokazały, że Tsukamoto ma wiele do powiedzenia. Zresztą rozkładając już debiut na czynniki pierwsze łatwo można zauważyć, że większość zawartych w nim elementów pojawia się (i zostaje rozwiniętych) w  kolejnych jego filmach. Każdy z kolejnych tytułów jest świetny formalnie – większość charakteryzuje się bardzo szybkim, nerwowym montażem i niezwykła dbałością o stronę plastyczną. Niezależnie od tego jak poważne te jego filmy były (a tak, Shinya ma na koncie i filmy śmiertelnie poważne), stale obecna jest w nich groteska. Reżyser bardzo lubi kontrasty i zabawę konwencjami – np. „Tokijska pięść” (1995) to film sportowy z elementami komiksowego gore, a „Vital” (2004) to wyciszony dramat łączący lirykę z nie lada perwersją. Ale najważniejsza jest tematyka.

Wspólnym mianownikiem jego obrazów jest ludzkie ciało. Może to być 'cielesność realna', jak kult ciała w „Tokijskiej pięści” i 'kwitnąca seksualność' w „Wężu czerwcowym” (2002), może być czysto fantastyczna, jak metalowe mutacje w obu częściach „Tetsuo” (druga, bardziej konwencjonalna, to "Tetsuo: Body Hammer", 1993) czy ciało jako piekło w surrealistycznym „Haze” (2005). Ale może być metafizyczna, bo poświęcona zgłębianiu tajemnicy duszy i własnej tożsamości za pomocą… sekcji zwłok, co miało miejsce w „Vital”. Prawie zawsze jest „psychoanalityczna” i prowadząca do konkretnych wniosków. Pomijając jedyny tytuł nie dziejący się we współczesności, „Znamię” (1999), oraz jeden (sic!) zrobiony wyłącznie dla pieniędzy, „Goblin Hiruko” (1990), jego kino ciągle konfrontuje cielesność z niszczącą ją lub asymilującą nowoczesnością. 

"Wąż czerwcowy"

Tsukamoto opowiada o nieustającej urbanizacji i dehumanizacji. Jego bohaterami zawsze są everymeni wyrwani nagle z szarej masy niczym nie wyróżniających się mrówek-robotnic. Są niewolnikami nowoczesnych miast, mechanicznego trybu życia, przytłaczających technologii oraz społecznych norm i obyczajów. Nie potrafią się ze sobą porozumiewać, nie potrafią kochać. Wreszcie pod wpływem różnych sytuacji robią wszystko, by poczuć cokolwiek. I psychicznie, i fizycznie. „Sposób w jaki ci ludzie starają się walczyć z otoczeniem, to projekcja mojej wyobraźni; pokazuję, co moim zdaniem człowiek powinien robić, by przywrócić świadomość swojego istnienia – także świadomość swojego ciała” – mówił sam Tsukamoto. 

Bohaterem quasi-gangsterskiego „Bullet Ballet” (1998) jest mężczyzna, który po powrocie z pracy zastaje w swoim domu policję, od której z kolei dowiaduje się, że jego kobieta popełniła samobójstwo. Jest zszokowany, bo przecież była z nim tak szczęśliwa... Porzuca on dotychczasowe poukładane życie i odbywa autodestrukcyjną podróż. Najpierw po miejskim półświatku w poszukiwaniu sprzedawcy broni „odpowiedzialnego” za jej śmierć, wreszcie w głąb samego siebie. Pistolet staje się przedłużeniem jego ciała.

Obraz ten to pierwszy całkowicie poważny film Tsukamoto. Wprawdzie miejscami bliska takiemu kinu była już „Tokijska pięść”, ale nie obyło się tam bez czarnego humoru i zagrywek rodem z kina klasy B. Począwszy od „Bullet Ballet” bohater niniejszego tekstu zwalnia tempo. Z filmu na film jest coraz ambitniejszy i spokojniejszy. „Znamię”, „Wąż czerwcowy” (drugi po „Tetsuo” film, którym zwrócił na siebie uwagę światowej krytyki) i „Vital” to filmy ciągle mroczne i niepokojące, lecz widać w nich już rękę artysty dojrzalszego. Są wysmakowane plastycznie, akcja w nich toczy się wolno, montaż jest coraz spokojniejszy. Do tego przemawia przez nie egzystencjalizm i wiara w stary, dobry humanizm, a hałaśliwy industrial porzucony jest na rzecz ciszy. Wydawałoby się więc, że na Tsukamoto czeka tron twórcy ambitnego, ale wtedy robi on wszystkim niespodziankę. Dla wielu negatywną.

„Haze” to powrót do wcześniejszego stylu. Kino wściekłe i paranoiczne, groza w najcięższym wydaniu. Być może ten średni metraż miał być techniczną wprawką do nowego filmu, być może owy nowy film, to usilna potrzeba zarobienia pieniędzy. Poprzednie dzieła Tsukamoto nie cieszyły się w rodzimej Japonii popularnością – widocznie jego krajanie nie mieli ochoty oglądać krytyki swojego stylu życia – i dorabiał on jako lektor w reklamach telewizyjnych czy aktor u innych filmowców (jak chooćby w kultowym "Ichi the Killer" Takashiego Miike). Niezwykle dynamiczny horror pt. „Detektyw nocnych koszmarów” (2006) okazał się największym sukcesem finansowym w jego karierze. Wprawdzie przemycił do tego filmu typowe dla siebie treści, od wyalienowania po upadek wartości, lecz nie ulega wątpliwości, że to kino czysto gatunkowe, a wspomniane tematy szybko znikają w natłoku emocji. Kino bardzo sprawne rzemieślniczo, ale czy ciągle autorskie? Wiele zdaje się mówić fakt, że niedawno Tsukamoto ukończył kręcenie jego sequela. Ledwie porozsyłał kontynuację sennych mordów po światowych festiwalach, a już zabrał się za kolejny obraz, kręcony pod tytułem „Bullet Man”. Ostatnio pojawiła się wreszcie informacja cóż to jest za film – okazało się, iż jest to trzecia część głośnego „Tetsuo”, o której Tsukamoto marzył od lat, ale brakowało mu na nią pieniędzy. Wprawdzie dostał już kilka lat temu ofertę jej realizacji od Amerykanów (wydane na video czy dvd poprzednie części ciągle przynoszą za granicą pewne zyski), ale na szczęście odmówił. Teraz podobno wziął się za ten film pod namową jednego ze swoich fanów, mianowicie samego Quentina Tarantino. Pytanie tylko, co dla bohatera tego tekstu jest obecnie ważniejsze – zaspokojenie ambicji czy wypełnienie lodówki? A może uda się wreszcie jedno z drugim połączyć? Tego właśnie jemu, sobie i Wam życzę.

"Bullet Ballet"

POST SCRIPTUM

O ile jeszcze pierwszy "Detektyw nocnych koszmarów" mi się podobał (choć dzisiaj już niewiele z niego pamiętam, oprócz jego agresywnego i paranoicznego charakteru), o tyle mający premierę w 2008 roku sequel okazał się filmem bezpłciowym. I nie da się o nim powiedzieć nic dobrego. Chyba nawet gorszym okazał się jednak "Tetsuo: The Bullet Man" (2009). Wyzbyty umowności cechującej poprzednie części cyklu, dosadny pod kątem dialogów i mizerny dramaturgicznie prezentuje się jak jakaś parodia najbardziej znanego dzieła Tsukamoto. Mało tego, nawet formalnie nie wygląda zbyt dobrze (a przecież tańsza "jedynka" była pod tym względem znakomita). Po seansie tegoż smutnego potworka wrzuciłem Tsukamoto do szufladki "kiedyś mocarni, dzisiaj nudni i wypaleni". Może jednak zupełnie niesłusznie, skoro zrealizowany następnie "Kotoko" (2011) uznawany jest za powrót reżysera do dawnej formy. Pewnego pięknego wieczora przełamię się i przekonam. Ale jeszcze nie dziś.

1 komentarz:

  1. Tsukamoto, świetnie! Cieszę się, że ten tekst się pojawił. "Vital" zrobił na mnie duże wrażenie. Kilka miesięcy temu oglądałam też "Kotoko" w ramach nadrabiania zaległości. Powiem tylko tyle: przełam się :). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się