Najważniejszy obecnie amerykański duet komiksiarzy stworzył więc czarny kryminał na sterydach. Po raz kolejny, wszak wzbogacanie "czarnych opowieści" o nieoczywiste komponenty już od lat jest jego znakiem rozpoznawczym. Niemniej, do czasu Fatale nie zdarzało się mu krzyżować ich ("czarnych opowieści") z grozą. Wszystko zaczęło się od tego, że Brubaker rozmyślał pewnego razu nad twórczością Lovecrafta i - jak wspomniał w jednym z wywiadów - doszedł do wniosku, że "wiele z jego opowiadań to w gruncie rzeczy opowiadania detektywistyczne, z bohaterami prowadzącymi śledztwa i badającymi stare listy, pamiętniki i różne przedmioty". Następnie scenarzysta zadał sobie pytanie "Jak wyglądałoby Podwójne ubezpieczenie, gdyby jego bohaterka dążyła do uśmiercenia swojego męża [nie dla pieniędzy, lecz] dlatego, że ten chciał ją złożyć w ofierze jakimś demonicznym bogom?". Bingo! Billy Wilder klaszcze z grobu.
Jednak powiedzieć, że Brubaker po prostu wrzucił do klasycznego noir mitologię wyśnioną przez "Samotnika z Providence", to powiedzieć za dużo. I jednocześnie za mało. Komiksiarz stworzył własną wariację na jej temat. Wynikające z niej odrealnienie wykorzystał zaś do wyciśnięcia esencji ze swojego ukochanego rodzaju opowieści, czyniąc go dosyć surrealistycznym. Tak bliskim koszmarowi sennemu - który tradycyjny film noir niejednokrotnie miał przecież przypominać - jak być może nigdy wcześniej. Przy czym fantastyki sensu stricto nie ma tu dużo. Przeważnie albo jest sugerowana (w sposób taki, jakby z kart komiksu w każdej chwili mogło coś na nas wyskoczyć), albo pojawia się gdzieś poza kadrem, a my tylko z trwogą (a jakże!) przyglądamy się tego konsekwencjom. W jednym miejscu obserwujemy więc postać, która budzi się środkiem nocy ze snu i odnosi wrażenie, że jej dom trzęsie się jakby miał drgawki (i - rzecz jasna - pierwszym błędem tejże postaci będzie wstanie z łóżka). W innym miejscu szokuje się odbiorcę widokiem zmasakrowanych zwłok. A że Phillips jest mistrzem rysunkowej sugestywności, są to fragmenty głęboko zapadające w pamięć. Mimo tego - a może raczej dzięki temu - że nieszczególnie częste, to towarzyszące nam już do samego końca lektury. Cóż, oto świat utkany z tajemnic i kłamstw, a te w połączeniu z licznymi niedopowiedzeniami i przeskokami czasowymi sprawiają, że swoją największą siłę Fatale czerpie z nieustannego pobudzania wyobraźni czytelnika.
To specyficzne serwowanie elementów fantastycznych przywodzi na myśl słynną sagę Pieśń Lodu i Ognia, gdzie przecież fantasy stanowi kręgosłup fabuły, lecz zarazem motywy czysto fantastyczne znajdują się ledwie na marginesie. Zresztą tak się składa, że jej pierwszy tom, znany tu i ówdzie jako Gra o tron, był dla Brubakera jedną z inspiracji w kwestii konstrukcji scenariusza. Ten stanowi układankę również ze względu na podział na epizody, które przedstawiają historię z perspektyw zgoła odmiennych postaci. I tu wracamy do wyciskania z noir esencji. Bohaterami komiksu są same archetypy. Na szczęście zabrakło tego najbardziej wyeksploatowanego, czyli prywatnego detektywa, a zamiast niego mamy skorumpowanego policjanta, natrętnego dziennikarza, sadystycznego gangstera czy wreszcie tytułową piękność, która umiejscowiona została w samym centrum. (Ile znacie kryminałów z noir bitch jako najważniejszą personą? No właśnie.)
O ile pierwsze dwie z wyliczonych postaci stanowią coś w rodzaju realistycznych wariacji na temat starych gatunkowych wzorców (ponieważ tak przekonujące są pod kątem psychologii), o tyle kolejne dwie doczekały się hiperbolizacji, a tym samym skrajnej uniwersalizacji. Gangster szybko okazuje się potworem stojącym na czele pewnego kultu, zaś femme fatale żyje pod wpływem bliżej nieokreślonej klątwy i... No, grzechem byłoby zdradzać coś więcej. Ograniczę się więc do tego, że napisana została z wielką miłością i zrozumieniem. I że z jednej strony jest jednostką potężną, ale z drugiej ma naprawdę przejebane. Inna sprawa, że piekło - zwykle w formie szaleństwa i niekończącej się przemocy - z radością wita tu absolutnie każdego. A jeśli samo noir jawi się jako tajemniczy jegomość w labiryncie klaustrofobicznych uliczek, to czytelnik skazany jest na błądzenie środkiem nocy po cmentarzu. Ale nie załamujmy się, jakieś światło widać. To kilka zniczy pali się gdzieś w oddali. Oby tylko udało się do nich dotrzeć zanim zgasi je wiatr.
Dobrze, że wróciłeś z blogiem. Lepiej pisać tu niż na FB, przynajmniej niczego nie zablokują jak z Magivangą. Okres świąteczno-noworoczny to życzę, żeby w następnym roku tekstu na blogu było więcej.
OdpowiedzUsuńTekst wybitnie zachęcający do kupna, moje klimaty. Tylko dlaczego on musi tyle kosztować? Patrzyłem to prawie 5 dyszek. A pamiętam czasy, kiedy komiksy (Punisher, Spiderman) były bodaj po piątaku.
Pamiętam jak kiedyś znalazłem na ulicy 10 zł i poleciałem do kiosku po 4 komiksy. Niestety były po minimalnej podwyżce, więc w miejsce czwartego kupiłem loda.
OdpowiedzUsuńAle to były komiksy co najmniej dwa razy cieńsze i wydawane na papierze toaletowym ;]
Dzięki za dobre słowo. Ten rok był rekordowo skromny, teoretycznie może być już tylko lepiej