piątek, 24 czerwca 2011

Czarne święto (reż. Mario Bava, 1963)


Nie ma chyba lepszego momentu na napisanie recenzji tego tytułu, jak ten właśnie teraz, gdy mimo letniej pory roku nastaje zimny wieczór, gdy krople deszczu coraz częściej uderzają o okno, naprzeciw którego siedzę, gdy grzmoty zbliżającej się burzy biją w niebo coraz mocniej, a komputer, na którym właśnie piszę, działa coraz wolniej; psuje się nie wiedzieć czemu i wszystko wskazuje na to, że lada chwila się wyłączy. I wtedy też zapewne zgaśnie światło lampy oświetlającej mój pokój, chwilę później z kuchni rozlegnie się hałas bitych naczyń, a kiedy do niej pójdę, by sprawdzić co się dzieje, z niewiadomego źródła włączy się nagle jakaś kiczowata muzyka zwiastująca zbliżające się niebezpieczeństwo. Lub chociaż demoniczny śmiech jakiegoś upiora. W przeciwnym razie będę bardzo zawiedziony.

Czarne święto to obraz składający się z trzech nowel, różnych stylistycznie i tworzących zbiór nierówny, ale dosyć spójny, dzięki specyficznemu "charakterowi pisma" włoskiego reżysera. Dają one swego rodzaju przekrój przez historię kina grozy - od całkiem nowatorskiego wówczas, proto-slasherowego giallo* przez horror wampiryczny, a na klasycznym ghost story kończąc. Wspomnieć też należy o prologu i epilogu, których bohaterem jest sam Boris Karloff, a które stanowią oczywiście klamrę spinającą poszczególne nowele w całość. Klamrę szalenie istotną, w końcu na starcie odpowiednio ustawiającą widza, poprzez podkreślenie charakteru całości. "Podejdźcie bliżej, proszę - z uśmiechem na twarzy mówi do nas nieśmiertelny odtwórca pierwszej w historii kina roli potwora Frankensteina - Pozwólcie, że przedstawię wam trzy krótkie historie pełne terroru i sił nadprzyrodzonych. Mam nadzieję, że nie przyszliście do kina sami. Jak dowiecie się z filmu, zjawy i wampiry są wszędzie. Być może jeden z nich siedzi właśnie obok was. Tak, one także chodzą do kina, zapewniam was. (...)"


Pierwsza historia nosi tytuł Telefon, jest bardzo naiwna, ale i zupełnie nieprzewidywalna. Bohaterką jest kobieta, której przeszłość naznaczona jest wydaniem w ręce władz pewnego zbrodniarza; bohaterka, której sumienie niewątpliwie dręczy coś więcej niż tylko ten wspomniany "czyn obywatelski". I oto pewnej nocy nie przestaje dzwonić telefon, a gdy kobieta podnosi słuchawkę, słyszy tajemniczy głos obiecujący jej śmierć; dzwoni wiele razy, za każdym razem opisując każde jej kolejne działanie, czym podkreśla, iż wszystko widzi, jest tuż obok niej. Strach i paranoja narastają, czemu towarzyszy kojarząca się z pastiszem kryminału muzyczka, z jednej strony neutralizująca potencjalne napięcie, z drugiej dodająca historii specyficznego, be-klasowego uroku. Ale gdzieś w połowie, za pomocą tradycyjnej, ale jakże pasującej tu zagrywki, pojawia się suspens godny najlepszych dokonań Hitchcocka. Po nim zaś dochodzi do zaskakującej przewrotki dającej całości ironicznego (ale nie prześmiewczego) tonu. I Telefon okazuje się rzeczą bardziej przemyślaną, niż mogłoby to się na początku wydawać.

Gorzej z nowelą pt. Wurdulak, mieszanką gotyckiego horroru i taniego melodramatu, w takim samym stopniu romantyczną, co kiczowatą, a pod względem dramaturgii - udaną tylko w kilku miejscach. Tym razem przenosimy się do XIX-wiecznej Rosji, gdzie grasuje tytułowy potwór, będące w gruncie rzeczy lokalną "odmianą" starych, dobrych wampirów. Bohaterem jest samotny jeździec, który w burzową noc trafia do posiadłości zamieszkanej przez pewną rodzinę oczekującą powrotu rządzącego nią hrabiego, który, tak się składa, udał się na polowanie na gracującego w okolicy wiadomego potwora. Rzecz straszliwie naciągana i do pewnego miejsca przewidywalna, w głównej mierze przegadana i portretowana muzyką straszącą widza dosyć pretensjonalnie. Typowa klasa B, chciałoby się napisać, gdyby nie to, że w pewnym momencie historia zaczyna zmierzać w nieco innym, niż wcześniej kierunku i w kilku miejscach zaczyna wiać najprawdziwszą grozą. Kończy się niekoniecznie oryginalnie, ale na przekór masowym gustom. A więc jednak nie jest źle.


Na koniec pozostaje opowieść pt. Kropla wody, która niespodziewanie okazuje się istnym majstersztykiem kina grozy. Trochę tandetna, czy może raczej przestarzała z perspektywy dnia dzisiejszego, wydawać się może charakteryzacja straszącego tu upiora, ale poza tym widzę same plusy. Co chyba najbardziej zaskakujące, to fakt, że jest to rzecz do bólu klasyczna i bardzo prosto skonstruowana. Ze standardowego ghost story pan Bava wyciska jednak tak dużo, że chyba więcej się już po prostu nie da. Osią fabuły jest kradzież pierścienia należącego do zmarłej spirytualistki, do czego dopuszcza się pewna pielęgniarka, a co skazuje ją na - oczywiście - noc pełną strachu. Ją i samych widzów. Tym razem ilustrująca poczynania bohaterki muzyka nie powoduje już żadnego uśmiechu na twarzy, a współtworzy wraz z kolejnymi niezwykłymi obrazami rasowy horror. Mroczny, niepokojący i nie pozwalający ani na chwilę oderwać oczu od ekranu. Szczególne wrażenie robi tradycyjne, ale jakże efektywne wykorzystanie naturalnych (lub prawie naturalnych) dźwięków otoczenia, z kapaniem tytułowej kropli wody na czele, a także specyficzne operowanie sztucznym oświetleniem - oto spowite mrokiem nocy mieszkanie rozjaśniają głównie pioruny, a światło jakie dają dalekie jest od widoku, jaki znamy z naszej szarej rzeczywistości. To co wyprawiał tu Bava wraz z zespołem oświetlaczy dało niesamowite efekty, spychające Kroplę wody w rejony zarezerwowane dla poetyki surrealizmu.

Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że te 3 nowele, to 3 różne oblicza mistrza europejskiego horroru. Różniące się od siebie nie tylko charakterem, ale i jakością, połączone jednak pięknymi, malarsko skomponowanymi kadrami i robiącym równie duże wrażenie scenograficznym przepychem. Solidna porcja rozrywkowego kina, w swoich najsłabszych momentach pocieszna, nieudolna, ale w najlepszych - niezapomniana. Mario Bava udowadnia tu, że potrafi opowiadać z klasą i jajami, a określanie go mianem godnego kolejnych seansów klasyka nie jest żadną przesadą. Nawet, jeśli nie wszystko udało mu się tak, jak to planował. Warto na nierówność Czarnego święta przymknąć oko i wsłuchać się w Borisa Karloffa, także w humorystycznym epilogu, gdzie bawiąc się w wurkulaka ujeżdża sztucznego konia w towarzystwie machającej sztucznymi gałęziami ekipy filmowej, i gdzie z diabelskim uśmiechem żegna się z widzami. Cóż, po burzy nie ma już śladu, przeszła gdzieś bokiem, a zamiast kropel deszczu widzę przez okno zachód słońca. Ale robiła wrażenie. A teraz pójdę zrobić sobie kolację. Kiedy wrócę, będzie znowu ciemno. Idealnie na kolejną porcję włoskiej grozy.


* Słynna pierwsza scena Krzyku Wesa Cravena okazuje się swego rodzaju parafrazą tej noweli. A cały film jej wielkim rozwinięciem/reinterpretacją.

65 komentarzy:

  1. Ciesze się że się w końcu przekonałeś do Bavy. Może kiedyś, gdy już większość Bavy zobaczysz, warto będzie pomyśleć o powrocie do filmów Argento...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu sądzisz, że większa znajomość Bavy wpłynie na moją sympatię (jej brak) do Argento? Póki co działa to właśnie na niekorzyść.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale tak, na pewno jeszcze do Argento wrócę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Może popatrzysz na niego z innej perspektywy i będziesz szukał tam czego innego... Ale powiem ci że szukanie logiki czy "poprawności filmowej" w takich filmach to nie najlepszy pomysł... przejdzie ci zresztą jak już trochę ochłoniesz po edukacji filmowej...

    OdpowiedzUsuń
  6. Oglądałem Argento przed szkołą. Zresztą nie ma z czego ochłonąć.
    Ale nie mówię "nie" i "nigdy", zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspomnisz moje słowa za kilka lat:). Spojrzenie na kino zmieni ci się w życiu pewnie jeszcze kilka razy.

    OdpowiedzUsuń
  8. No wiadomo, od początku ciągle zmienia się stopniowo co jakiś czas. Nie jestem robotem;)

    OdpowiedzUsuń
  9. W moim przypadku impulsem był właśnie Argento... nie zdziwię się że dla ciebie może to być Bava. Jasne że od dawna lubisz klase B, ale np po tym jak oceniasz Killing, sądzę że rozumiem twój punkt widzenia, i to dlaczego ci się niektóre filmy(w których znajdujesz jakieś błędy - które już dla mnie nie do końca są już istotne) nie podobają...

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. Niedługo, jak znajdę czas i chęci, rozbujam cykl wpisów, bądź napiszę duży artykuł o Bavie (planuje go od pół roku;| miał zwiastować mój powrót do częstszego pisania o kinie).

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja już nawet nie pamiętam, co mi się w Zabójstwie nie podobało. Pamiętam, że zachwyciłem się tylko finałem;)
    Polecisz coś jeszcze z giallo oprócz Bavy i Argento? Czy tylko oni zasługują wg Ciebie na uwagę?

    OdpowiedzUsuń
  13. Zastanawiam się czy nie recenzować każdego filmu Bavy po kolei. W końcu, pomijając Maskę Szatana, dotychczas każdy zrobił na mnie duże wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  14. Możliwe że "dom o śmiejących się oknach" i "Kto widział jej śmierć?" będą ci się podobały bardziej niż mi - to bardziej poprawne filmy.


    Bave cenie głównie za jego "gotyckie horrory" ... jak już ci mówiłem kiedyś, najlepsze jego Giallo to "Blood and Black Lace" które już zresztą widziałeś.

    Fulciego znam gorzej niż Bave i Argento... gdy zaczynałem przygodę z włoskim krapem to go nie polubiłem... muszę obejrzeć więcej jego filmów i zrewidować swój pogląd:).

    OdpowiedzUsuń
  15. " Zastanawiam się czy nie recenzować każdego filmu Bavy po kolei."

    Mnie od pisaniny odwiódł przygnębiający fakt że nie mogłem sobie pozwolić na "All the Colors of the Dark" http://www.videowatchdog.com/bava/index.htm

    To jedno z moich większych książkowych marzeń... którego pewnie szybko nie spełnię. No ale cóż... pewnie i bez tego zrobił bym ciekawe wpisy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Widziałem dwa filmy Fulciego i było to totalne dno, klasa Z ("Zombie 2" całkiem przy tym urocze, tytułu tego drugiego już nie pamiętam). No ale nie były to giallo.

    OdpowiedzUsuń
  17. Cóż, dla mnie Fulci z całej tej włoskiej bandy to numero uno; na końcu Bava, który wydaje mi się dosć zramolały i któremu najbardziej w życiu udał się syn, reżyser "Demonów" :) Niektóre jego filmy niepokojąco przypominają mi teatr telewizji "Kobra", tyle że w kolorze.
    Za to u Fulciego są takie klimaty i całe sekwencje, że dosłownie odlatuję, zwłaszcza w "The Beyond" (najbardziej przerażający horror jaki widziałem) ale też w "Zombi 2" (walka z rekinem!). Lucio jest znany głównie z gorów ze scenariuszem na ostatnią chwilę kleconym, ale jesli lubicie giallo to polecam uwadze te oto tytuły: "Don't Torture Duckling", "Woman in Lizard Skin", "Seven Black Notes", "New York Ripper". Tam, gdzie Bava jest poczciwym bajarzem a Argento zmanierowanym estetą, Fulci występuje jako mistrz czarnej ironii i pozbawiony hamulców łamacz zasad.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  19. "Niektóre jego filmy niepokojąco przypominają mi teatr telewizji "Kobra", tyle że w kolorze. "

    Po czesci to prawda co mówisz.... ale uwazam ze jest to bardzo krzywdzaco sformułowane. Ja - osoba zachwycona kinem Bavy- określił bym to inaczej. Dla mnie Bava to Has kina gatunku i jeden z największych plasytkow kina. Tak, tak. Z zastrzeżeniem tego ze to twórca klasy B stawiam go zresztą na równi z Kurosawą czy Hasem...

    Co do Fulciego:

    Ja szczerze powiem ze po obejrzeniu "The Beyond" bylem skonsternowany i przerażony... Niesamowita kolorystyka... ale często następne ujęcie niszczy wszystko co estetyczne. Zmiana lokacji=zmiana kolorów - notabene to efekt którego się teoretycy filmu obawiali przy samych początkach kolorowego filmu - moja percepcja potraktowała to jako całkowity błąd w sztuce. Rozumiem co tu się może podobać, bo to szalony dziwaczny film... ale tez głupi z nieuzasadnionymi, długimi scenami przemocy. jeśli idzie o rzemiosło to takie przeciwieństwo tego co prezentował Bava. Zero klasy.

    ps A "Demony" są okropne:)

    OdpowiedzUsuń
  20. ps Fulciego bede jeszcze sporo oglądał i może zmienię zdanie...

    OdpowiedzUsuń
  21. Przyznam, że nie pamiętam już żadnego rekina w "Zombie 2". Mam nadzieję, że "Beyond" sprawdzi się jako coś więcej niż komedia;) Na dniach upoluję.

    Co z tymi "Demonami"?

    OdpowiedzUsuń
  22. Rownie dobrze zamiast okropne moglem napisac ze znakomite... Smieszne, okropne i kiczowate:). Tak zle ze az dobre. Tarantino i Rodrigez to parafrazowali...

    OdpowiedzUsuń
  23. Zresztą Planet Terror to tez wyrazna wariacja nt Beyond...

    OdpowiedzUsuń
  24. Więc teoretycznie powinno mi się spodobać.

    OdpowiedzUsuń
  25. OK, już wiem czemu nie pamiętam rekina - bo widziałem "Zombie 3", który w polskim tłumaczeniu ma w tytule dwójkę.

    OdpowiedzUsuń
  26. Z tymi tytułami to straszny burdel. Amerykański tytuł "Zombi 2" to "Zombie", analogicznie amerykański tytuł "Zombi 3" to "Zombie 2" itd. Na jednym z polecanych przez Ciebie blogów jest artykuł na temat serii i jej przedziwnej numeracji: http://horroryklasyb.blogspot.com/2010/12/zombie-zombi-zombie-flesh-eaters.html

    W każdym razie "Zombi 3" to nie jest film Fulciego, zrobili go dwaj tandeciarze od włoskiego euro-trashu: Bruno Mattei i Claudio Fragasso (tak, ten od "Trolla 2" ;)). Fulci nakręcił 2 sceny po czym uciekł z planu widząc, jak ci dwaj debile zaczęli "poprawiać" jego scenariusz. "Podpisuję się pod każdym z moich filmów z wyjątkiem Zombi 3" - mówił w wywiadzie. Skoro widziałes to pewnie się domyslasz dlaczego ;)

    Stig, dla mnie Bava jest po prostu zbyt statyczny. Brak mu nerwu. Owszem, próbuje wzniecać klimat scenografią i kolorowym oswietleniem ale uważam, że dopiero Argento rozwinął jego pomysły w prawdziwy filmowy styl. "The Beyond" jest przerażający własnie dlatego, że brak mu logiki i widz całkiem traci grunt pod nogami. Zauważ, że są tam sceny celowo absurdalne, np. kobieta stoi z jednej strony pokoju a pojemnik z kwasem stojący naprzeciwko sam się przechyla i wylewa zawartosc na jej twarz. I ta ciecz sączy się na nią pomimo, że ona stoi kilka metrów dalej. Rzemiosła Bavy i Fulciego nie ma co porównywać. Ten pierwszy próbuje być elegancki, Fulci to turpista (stare zniszczone meble, zatęchłe piwnice, kanały).
    Aluzji do zmiany kolorów i lokacji nie chwytam. Chodzi o ten prolog w sepii?

    OdpowiedzUsuń
  27. Co do teatralności Bavy, to fajne porównanie do Hasa. Ta sama bajka, pod tym względem.
    Bava drapieżność zastępował nastrojem. Wydaje mi się, że zestawianie go z jego "następcami", to trochę jak zestawianie Hitchcocka z Carpenterem, itp.

    OdpowiedzUsuń
  28. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  29. "Aluzji do zmiany kolorów i lokacji nie chwytam. Chodzi o ten prolog w sepii? "

    Chodzi o montaż scen kolorowych. W kinie czarno białym, praca ze scenografią była łatwiejsza. Teoretycy obawiali się że w raz z epoką koloru walory estetyczne pójdą w kont, tudzież będzie to kiczowate, niesmaczne. Prosty przykład: Kobieta w czerwonej sukience wchodząca z zielonej łąki do szaroburej chatki.


    Fulci tego wszystkiego nie wie. Zresztą, sądząc po Beyond montować wcale nie umiał... To jeden wielki irytujący błąd w sztuce.

    Jak mówiłem, od ostatnich seansów Fulciego zmieniłem spojrzenie na kino i będę musiał powtórzyć Beyond i zobaczyć inne jego filmy...

    Patrzysz na Bave od strony giallo, a te oczywiście najlepsze robił Argento... ja Bave cenie za gotyckie, Cormano podobne horrory.

    OdpowiedzUsuń
  30. "Zresztą, sądząc po Beyond montować wcale nie umiał... To jeden wielki irytujący błąd w sztuce"

    czyżby to było z tej samej półki, co rzeczy mi w kinie nie pasujące, a które radziłeś mi olewać?;)

    OdpowiedzUsuń
  31. Zobaczysz Beyond:). To jest raczej tak jak piotr mówi . Wielkie WTF? A nie "tu jest błąd montażowy".

    OdpowiedzUsuń
  32. Na dniach odpalę. Póki co nadrobiłem "Ptaka o kryształowym upierzeniu". Na moje zdecydowanie lepszy od tych najgłośniejszych Argento, bo nie silił się tam na coś, czego nie potrafił (scenario). W kazdym razie chętnie jeszcze łyknę kilka jego tytułów. "Kot o dziewięciu ogonach" będzie teraz najodpowiedniejszy, tak?

    OdpowiedzUsuń
  33. literówka: nie silił się TU na coś...

    OdpowiedzUsuń
  34. No całą trylogie zwierzęcą zobacz. Acz wg mnie ptak z całej trylogii jest najlepszy... nie wiem. Twoja decyzja. Co można radzic komus kto ogląda reżysera którego nie lubi:)? Teraz wrócisz do Profondo Rosso to mam nadzieje że inaczej na ten film popatrzysz...

    OdpowiedzUsuń
  35. od lat oglądam von Triera licząc na to, że wreszcie jakiś jego film mi się naprawdę spodoba. i ślepo wierze, że kiedyś się uda;)

    OdpowiedzUsuń
  36. I chyba dalej nie widziałeś Elementu Zbrodni :P.

    OdpowiedzUsuń
  37. Idę coś zjeść a później poczytam...

    Papaźiński!

    OdpowiedzUsuń
  38. Eee, chłoopaki, bez przesady z tymi porównaniami do Hasa!!! :)

    U Bavy 90% roboty odwalali scenograf z oswietleniowcem. Operatorka jest strasznie prymitywna i ogranicza się w zasadzie do obrotów kamery na statywie w lewo lub prawo i do transfokacji. Z aktorami też nie bardzo wiedział Bava co robić, przeważnie stawiał ich na planie i czekał aż skończą mówić. Nawet w teatrze telewizji by to nie przeszło. No dobra, jest klimacik, bo swiatło niepokojąco migocze, sowy pohukują, burza za oknem, grozą wieje itp. Ale zestawianie takiej, jak by nie patrzyć, półamatorszczyzny z inscenizacyjnym geniuszem Hasa jest moim zdaniem ciut daleko idącym posunięciem.

    Has:
    http://www.youtube.com/watch?v=oUDQ8KbIoQw

    Bava:
    http://www.youtube.com/watch?v=HcwfFb3-wiI&feature=related

    OdpowiedzUsuń
  39. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  40. Stig, błędem w sztuce jest ocenianie "The Beyond" pod kątem logiki montażowej czy jakiejkolwiek innej :) Zresztą szkolne wyznaczniki co do tego, jak kleić, nie mają znaczenia w wypadku gore, gdzie bardzo ważny jest efekt obcosci i dezorientacji. Widziałes filmy Romero? Jak one mają się np. do zasady trzymania osi akcji?

    OdpowiedzUsuń
  41. Ale wiesz, podałeś przykład akurat najlepszego inscenizacyjnie filmu Hasa; nie umniejszając jego talentowi trzeba zaznaczyć, że spora część jego filmów, szczególnie wczesnych, opiera się na dużo prostszych zagrywkach.
    Inscenizacja nie musi być przecież skomplikowana, by uzyskiwać nią odpowiedni efekt (prostota "Drop of Water" działa moim zdaniem na jej korzyść).
    Pamiętajmy też o istotnym zastrzeżeniu Krzyśka: "Bava Hasem, ALE w kinie klasy B".

    Oczywiście światło i scenografia to największe plusy strony wizualnej znanych mi filmów Bavy, ale skąd przypuszczenie, jakoby nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia? Z reguły ciężko stwierdzić ile do powiedzenia mieli dani członkowie ekipy filmowej, a ile sam reżyser. Może to oni podciągali jego robotę, a może to on ich. Ale w czterech jego tytułach, jakie widziałem, wszystko to stoi na tak samo wysokim poziomie. Nie sprawdzałem czy nazwiska oświetleniowców i scenografów się zmieniały, ale myślę, że taka sama jakość tych elementów w kolejnych tytułach działa zdecydowanie na korzyść reżysera. Zwłaszcza, że zawsze odgrywa bardzo istotną rolę w tych filmach, co świadczy o tym, że było to swego rodzaju "oczko w głowie tatusia".
    Jeszcze co do samej kamery - z reguły piękne kadry! Nie wiem jak często zmieniał operatorów, ale znowu o czymś ta jakość zdaje się świadczyć.

    OdpowiedzUsuń
  42. "U Bavy 90% roboty odwalali scenograf z oświetleniowcem."

    Bava ponoć wszystko sam rysował. Nie mówię o operatorce. Acz sam Bava był zresztą operatorem... Jak wspomniałem Bava nie był twórca kina artystycznego. W porównaniu to zastrzegłem. Sam na pewno widzisz oczywiste związki z Hasem...

    Swoją drogą widziałeś Operacje strach? Albo Frusta e il corpo? To dośc szalone filmy, utrzymane w konwencji gotyckiej, zaprzeczające jego zramoleniu... Albo "wizjonerski" Diabolik:)

    Jasne. Podczas seansu Beyond błędnik wariuje. Ale wariowało też moje poczucie estetyki. Może i taki był zamiar reżysera - no ale mi się ten film nie podobał, gdy oglądałem go pierwszy raz. Mimo że rozumiem że podobać się może...

    "pod kątem logiki montażowej "

    Ok. Już kiedyś ci nt Kutza pisałem... czasem ma się ochotę brać takiego twórce, bić po dupie i patrzeć jak puchnie... Jeden błąd montażowy OK. 10 błędów. Też ok. Zdarza się. Ale jak ktoś nie wie jak montować i ten film jest sklecony z przypadkowo zrobionych ujęć... no powinien wynająć kogoś do zrobienia scenorysu i tyle... nie ma usprawiedliwienia. Film to nie jest "nakręcimy se i będzie fajnie". To już nie jest kategoria "podknięcie, coś nie wyszło". Ignorantem trzeba być zwykłym ...

    OdpowiedzUsuń
  43. Własnie, przecież Bava był operatorem... Robota oświetleniowców podlega przede wszystkim operatorowi, który - teoretycznie - powinien doskonale znać się na świetle, w przeciwnym razie nie może być operatorem.

    OdpowiedzUsuń
  44. Stwierdzenie potem " to nie jest film montażowy..." nie jest usprawiedliwieniem. Każdy film jest montażowy(chyba że jest w jednym ujęciu:).

    OdpowiedzUsuń
  45. ps. jeszcze chcę podkreślić że ja Beyond tak zapamiętałem... podejrzewam że teraz spojrzał bym na ten film dużo przychylniej. Muszę wrócić do Fulciego.

    OdpowiedzUsuń
  46. Też ostatnio jakoś mnie na Bave bierze. Co prawda widzialem na razie tylko Blood and black lace i jeden film w ktorym był operatorem a Maska czeka od 2 tyg na obejrzenie, ale na Croma już niedlugo obejrze.
    Mowa jest caly czas o 3 rezyserach, a wydaje mi sie że jest jeszcze czwarty - Sergio Martino, chyba ze sie myle.
    Ps. Ogladajac ostatnio po raz enty Bruneta wieczorowa pora przyszlo mi na mysl Blood... Czarny charakter w czerwonym kapeluszu i ponczosze na twarzy. Ciekawe czy Bareja widział film Bavy :)

    OdpowiedzUsuń
  47. Może się mylę, ale wydaje mi się że w porównaniu do "trzech króli" Sergio Martino raczej poboczna postać. Ja sam z jego filmografii kojarzę chyba tylko giallo "Torso" i pierdolnięty western z elementami gore "Mannaja"... a i tak nie kojarzyłem ich z jego nazwiskiem.

    ps. Przeglądam tą jego filmografie. Wyspa ludzi ryb kiedyś też miałem na celowniku...

    OdpowiedzUsuń
  48. Zapomniałem dodać, że do oglądania Bavy zachęcił mnie Stig bo pewnie bym omijał jeszcze przez dłuższy czas :)

    OdpowiedzUsuń
  49. I Marcina w tym samym czasie tym dokumentem zmusiłem do głębszego zapoznania się z tematem:).

    OdpowiedzUsuń
  50. bo były tam zabójcze fragmenty Drop of Water!

    OdpowiedzUsuń
  51. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  52. Sądzę, że cos takiego jak błąd montażowy obiektywnie nie istnieje. Wszystko jest dozwolone, o ile kryje się za tym jakis zamysł artystyczny. Gdyby trzymać się konsekwentnie szkolnych wytycznych, to nigdy nie wyszlibysmy poza kino stylu zerowego, bo do niego wszelkie reguły poprawnego klejenia się odnoszą. Każde nowatorskie dzieło sztuki z punktu widzenia czasów, kiedy powstawało, składało się z błędów; później te "błędy" stawały się kanonem. Jerzy Wójcik mówił, że to co zrobił Gordon Willis w "Ojcu chrzestnym" nie przeszłoby na egzaminie w żadnej szkole operatorskiej: zdjęcia są zwyczajnie niedoswietlone. Ale co z tego, skoro w tym konkretnym przypadku zdają egzamin.
    Cały "The Beyond" irracjonalnoscią stoi. Jesli chcesz się, Stig, przekonać czy Fulci umie montować, sięgnij nie po "Beyonda" ani "Miasto żywych trupów" (jeszcze bardziej fazowy film), lecz po którys z giallo, chocby "New York Rippera".

    Nie twierdzę, że Bava nie miał nic do powiedzenia w sprawie scenografii i oswietlenia, bo gołym okiem widać, że jest w tym pewna strategia. Tyle że ustawienie dekoracji i swiateł to jeszcze nie inscenizacja. Z jednej strony wizjonerstwo Bavy, z drugiej braki sprzętowe, które jednak ją ograniczały - statyw i transfokator zamiast konkretnych wózków i żurawi. Argento był spadkobiercą wizji Bavy w linii prostej ale przewyższał go warsztatowo i technicznie, być może zresztą było to kwestią nie tyle samego talentu co po prostu budżetu i otaczania się odpowiednimi ludźmi. Takimi jak Luciano Tovoli, operator Antonioniego: w "Tenebrea" zrobił jeszcze bardziej popisowego masterszota niż w "Zawodzie: reporter", w podobnym zresztą stylu (kamera wychodzi oknem, okrąża budynek, wraca drugim oknem).

    A z Hasem najbardziej "Akademia Pana Kleksa" mi się kojarzy. Takie "Sanatorium" dla dzieci ;) Choć z kolei mój znajomy twierdzi, że to polska "Suspiria". Cos faktycznie jest na rzeczy w tych analogiach (Has-giallo-Pan Kleks) :)

    OdpowiedzUsuń
  53. " Sądzę, że cos takiego jak błąd montażowy obiektywnie nie istnieje. Wszystko jest dozwolone, o ile kryje się za tym jakiś zamysł artystyczny. "

    Piotrze. Istnieje. Dowodem na to efekt który u widza wywołują takie filmy jak "Beyond":).

    Moja matka , która nie potrafi powiedzieć dlaczego to jest "błąd montażowy " potrafi go wychwycić. Czuje że coś jest nie tak...

    Co do Bavy.

    To jak Bava wpłynął na kino, komiks i wiele innych dziedzin(metal:) jest chyba niezaprzeczalne... Masa twórców się na niego powołuje.

    I powtarzam, w przypadku Bavy nie mówię o Giallo! Kocham go za gotyckie horrory... Argento to również jeden z moich ulubionych reżyserów.

    Piotrze, powtarzam, jeśli nie widziałeś zobacz Operacje strach! Koniecznie! Sadystyczne Frusta e il corpo jest też bardzo ciekawą wariacją nt filmów Cormana...

    OdpowiedzUsuń
  54. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  55. "Gdyby trzymać się konsekwentnie szkolnych wytycznych, to nigdy nie wyszlibysmy poza kino stylu zerowego, bo do niego wszelkie reguły poprawnego klejenia się odnoszą."

    Co innego kino awangardowe, co innego kino gatunku czy takie rzeczy jak "Nikt nie woła"... to oczywiste. Nie możesz czymś takim zasłaniać rzeczy jednak bliskich bardziej rzemiosła. W innych przypadkach to raczej wyważanie otwartych drzwi... Co znaczy łamanie zasad(albo usprawiedliwianie ich) gdy się tych zasad po prostu nie zna? Mówię o Kutzu...

    "lecz po którys z giallo, chocby "New York Rippera" "

    Z miłą chęcią... miałem go nawet wiele lat temu na dysku, ale zrezygnowałem po nieszczęsnym "Beyond".

    OdpowiedzUsuń
  56. Wracając do montażu... Chyba że mi powiesz że się zwyczajnie czepiłem... ale to nie prawda. "Nikt nie woła" jest od strony montażowej zwyczajnie głupie i kabotyńskie... Zrobione "żeby fajnie było". Dla mnie nie jest fajnie.

    OdpowiedzUsuń
  57. A ja sądzę, że nie ma czegoś takiego jak obiektywizm.
    Obaj na moje piszecie trochę dobrze, trochę źle. Oczywiście są błędy montażowe i oczywiście przestają nimi być, jeśli dany tytuł choćby w jakimś stopniu zrewolucjonizuje nimi kino. Jeśli to się zwyczajnie przyjmie. Tak było choćby z "Do utraty tchu", gdzie też część odbiorców odbierała formę Godarda jako debilizm lub szaleństwo. Ale to przeszło, a potem była cała masa filmów podobnie montowanych.

    Trochę się zapędziliśmy z tym Bavą. Oczywiście inscenizację ma skromną, aktorzy stoją z reguły jak kołki. I do Hasa się nie umywa. Ale Hasa przypomina pod względem formy, teatralności owych inscenizacji i budowania nastroju. Tyle, że nigdy nie tworzył kina artystycznego.

    Widziałem tylko jedno giallo Bavy, "Blood & Black Lace". I też wole jego gotyckie twory. "Operacja strach" do pewnego momentu ociera się o arcydzieło.
    Jestem świeżo po seansie dwóch pierwszych giallo Argento. Kiedyś widziałem jeszcze te późniejsze, najbardziej znane, ale to było dawno temu, więc posłużę się porównaniami tylko do tych dwóch.
    Na czym polega różnica między Bavą a Argento - Bava wieje teatralnością, a Argento ciągnie do bardziej nowoczesnego kina (eksperymenty montażowe w "Kocie o dziewięciu ogonach" przypominające dokonania brytyjskich Młodych Gniewnych). Bava straszy bardzo standardową muzyką, a u Argento mamy Morricone. No niebo a ziemia. Ale co widzimy, kiedy się przyjrzymy z bliska? Porażkę Argento. Jesli upieramy się, by ich porównywać. Bo moim skromnym jest coś duzo ważniejszego od samej formy.
    Przykład: postać X wchodzi do ciemnego pomieszczenia. Gdzieś w tle wieje wiatr. Kapie kropla wody. X coś chyba słyszy. Boi się.
    U Bavy nie wiemy co z tego wyniknie. U Argento oczywistym jest, że śmierć postaci to kwestia sekund. No chyba, że to na głównego bohatera czyha niebezpieczeństwo. Wtedy oczywistym jest, że przeżyje.
    Bava wychodzi poza "historię z dreszczykiem", wrzuca elementy satyry. Argento nie wychodzi. Argento przy tym coraz bardziej wikła swoje historie, ale nieumiejętnie. "Ptak o kryształowym upierzeniu" to jego najlepszy film, jaki widziałem, bo nie sili się tam na nic. Jest to strasznie proste (pod względem kryminału) i w tym tkwi jego siła. W "Kocie..." zaczyna już dużo kombinować. Za dużo. Jeśli przyjmiemy, że Bava komplikował sprawę dwa razy bardziej niż Argento w debiucie, to w "Kocie..." przebija Bavę ze trzykrotnie. Ale po co? Intryga zmierza w stronę zwykłej telenoweli. Opowiadanie obrazami schodzi na dalszy plan, liczą się słowa, słowa, słowa, które rozwikłają coraz bardziej komplikującą się intrygę. Trochę to zramolałe podejście do kryminału;)

    PS: Jestem zaspany, mam nadzieję, że nie ma jakiegoś szczególnego chaosu tam powyżej. Ale musiałem to czym prędzej napisać;)

    OdpowiedzUsuń
  58. "A ja sądzę, że nie ma czegoś takiego jak obiektywizm.
    Obaj na moje piszecie trochę dobrze, trochę źle. Oczywiście są błędy montażowe i oczywiście przestają nimi być, jeśli dany tytuł choćby w jakimś stopniu zrewolucjonizuje nimi kino. Jeśli to się zwyczajnie przyjmie. "

    Miałem to jeszcze dopisać ale już by był któryś post z rzędu więc sobie darowałem: co innego poszerzanie języka medium, szukanie nowych form, co innego błądzenie po omacku i intuicyjność ...

    OdpowiedzUsuń
  59. Bardziej niż "błąd montażowy" pasuje mi tu okreslenie "dysonans montażowy". Tak jak dysonans w muzyce, który też wprawia w konsternację. Strawinskiego za "Swięto wiosny" bito po ryju (dosłownie), tyle "popełnił" tam niedopuszczalnych błędów szarpiących uszy słuchaczy. Dopiero później weszły one do muzyki jako cos oczywistego.
    Bo gdzie zaczyna się granica błędu? Czy złamanie osi akcji to już błąd? Czy zestawienie zbliżenia twarzy z planem wielkim to błąd? A patrzenie aktora w kamerę? Z punktu widzenia podręcznika tak. Ale w takim razie filmy Johna Forda i Sergio Leone pełne są błędów. Istotne jest, co z tak swobodnego traktowania reguł wynika. "Nikt nie woła" to film o ludziach, którzy nie potrafią się odnaleźć po wojnie. Błądzenie i konsternacja są trescią tego filmu, który tak jest opowiedziany i zmontowany, żeby tą tresć wyrazić. Kutz nakręcił też "Sól ziemi czarnej", który uważam za najwspanialej zmontowany film polski obok "Wesela".
    Montaż ewidentnie skaszaniony ma "Dark Knight" albo "Expentables", wszystkie te dzisiejsze filmy akcji (i nie tylko). Żadnego w tym pomyslunku. Tak jakby wrzucali materiał do komputera i niech samo się klei. No ale to Hollywood, ponoć mekka profesjonalizmu.

    W "trylogii zwierzęcej" Argento jeszcze poszukuje; dopiero od "Profondo Rosso" staje na nogach, że tak powiem. Później "Suspiria", "Inferno", "Tenebrae", "Phenomena"... Przy czym najbliższy Bavie jest chyba w "Suspirii", tam są te kolorowe swiatła, "hasowski" scenograficzny przepych, odrealnienie swiata, sytuacyjne dziwactwa itp.

    OdpowiedzUsuń
  60. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  61. "Bardziej niż "błąd montażowy" pasuje mi tu okreslenie "dysonans montażowy"."

    Przy okazji Kutza to jest raczej "idiota montażowy":) . To było intuicyjnie robione i przez to wyszło gówno...

    "
    Bo gdzie zaczyna się granica błędu? Czy złamanie osi akcji to już błąd? "


    Nie o to chodzi. Nie mówimy o pojedyńczymbłędzie a o ignorancji i "nieumiejętności" ...

    W dzisiejszych czasach, język filmu tak się rozwinął/zmienił że faktycznie możemy się zastanawiać czy są jakiekolwiek reguły i czy istnieją błędy. Zgadzam się... ale wątpię czy możemy filmy filmy z 1960 i z 1981 mierzyć dzisiejszą miarą.

    OdpowiedzUsuń
  62. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  63. ps. nie wierze że "Nikt nie woła" było eksperymentem i w zamyśle było tak po montowane... a jeśli nawet miało byc takim eksperymentem to w mojej opinii jest eksperymentem nieudanym. Nic z tego oprócz bełkotu nie wynikło.

    Chciałbym to powiedzieć też o "Beyond" ale oglądałem ten film już tak dawno że nie zaryzykuje takiej tezy....

    OdpowiedzUsuń
  64. Granice błędu to bardzo ciekawa kwestia. Ale tu wszystko zależy od punktu widzenia. Faktem jest, że w kinie, sztuce jakby nie patrzeć dosyć masowej, istotne jest to, jak dany tytuł odbierze większość. Czy na konkretne wpadki publika zareaguje czy nie, jeśli tak, to jak i do czego to doprowadzi. W kinie ciągle wiele rzeczy się zmienia (Hitchcock dostałby zawału oglądając "Mrocznego Rycerza", który wg mnie ma montaż - w swojej kategorii - jak najbardziej udany).
    Ale tak kończąc mędrkować... Złamanie osi (jeśli nie chodzi o celowe/uzasadnione złamanie osi) jest błędem, jeśli widz poczuje, że "coś jest tu nie tak". I tak z wszystkim. w końcu z założenia chodzi o to, by widz nie czuł się nieswojo, by wsiąknął w historię. Spojrzenie aktora w obiektyw, to już inna sprawa. Godard wiele zmienił:)

    "Nikt nie woła" też mi się nie podobało pod względem technicznym. Ale widziałem to już kilka dobrych lat temu, więc ciężko mi się tu wypowiadać.

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się