piątek, 23 listopada 2012

Przemoc w imię miłości


Australijska kinematografia, choć ciągle nie jest o niej należycie głośno, już od kilku lat przeżywa istny rozkwit. Jak na kraj o stosunkowo niewielkiej ilości rocznie produkowanych filmów, w dosyć krótkim czasie pojawiło się tam całkiem dużo prawdziwie utalentowanych reżyserów, reprezentujących różne oblicza X Muzy. Kolejne znakomite debiuty, jak choćby Noise (2007, M. Saville), Ziemia van Diemena (2009, J. Auf Der Heide) czy wreszcie głośne Królestwo zwierząt (2010, D. Michod), zdają się wskazywać na to, iż kino stolicy kangurów czeka świetlana przyszłość. Do ścisłej czołówki jego twórców niewątpliwie zaliczyć też trzeba Seana Byrne'a, autora jednego z najinteligentniejszych horrorów XXI wieku.

Niskobudżetowe, acz pod każdym względem atrakcyjne The Loved Ones zostało już zakwalifikowane na ponad 20 międzynarodowych festiwali filmowych, zdobywając serca tak widzów, jak i krytyków (bardzo wysoka nota na słynnym RottenTomatoes.com - aż 97%). I nie ma się co dziwić - debiutowi Byrne'a daleko do tego, co najbardziej kojarzy się ze współczesnym horrorem. Skostniałe schematy wywraca do góry nogami, straszny nie brutalnością, lecz sugestywnością, grozę podpiera psychologią, a tonację śmiertelnej powagi potrafi nieoczekiwanie obrócić w żart i na odwrót, nie czyniąc przy tym całości tylko pastiszem.

Do lektury całego tekstu zapraszam na łamy najnowszego numeru czasopisma "EKRANy" (w sprzedaży od tygodnia).

4 komentarze:

  1. Po "EKRANy" wybiorę się jutro i zobaczę co ty tam spłodziłeś.

    Przy okazji płodzenia przeczytałem też twoja recenzje "Zmierzchu". Dwa pierwsze akapity to uśmiech od ucha do ucha, a zaczynasz od zdania po którym trudno skończyć czytanie: "Pisarka nazwiskiem Meyer, a później kolejni reżyserzy dokonali rzeczy niezwykłej - prawdopodobnie nikt wcześniej tak długo nie opowiadał o utracie dziewictwa."

    Przy osobie reżysera aż się prosiło o wspomnienie tego, że parę lat wcześniej nakręcił film o badaczu, który przyczynił się do rewolucji seksualnej w USA. A po "Kinsey'u" nakręcił coś tak wstecznego, że aż prosi się o komentarz. Pamiętam jeszcze scenę jak Liam Neeson przebija sobie penisa igłą (w ramach badań). I pomyśleć, że tak może się stoczyć facet który nakręcił bardzo ciekawy film "Bogowie i potwory" o reżyserze Jamesie Whalu i ukrytych w jego filmach seksualnych frustracjach. Condon i jego filmy za jakiś czas same będą obiektem takich badań.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapomniałem wspomnieć, że kiedyś dla zabawy napisałem recenzje pierwszego "Zmierzchu" tylko na podstawie zwiastuna i krótkiego opisu, następnie porównałem z istniejącymi. Nie wiele to to moje się różniło o tych po pełnym seansie.

    OdpowiedzUsuń
  3. ,, Loved Ones'' = kawał pierwszorzędnego kina. A już zważywszy na to, co się obecnie na polu szeroko pojętego kina grozy wyprawia - wręcz klejnocik : inteligentnie zabawny torture porn, aż chciałoby się powiedziec, mądry :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapomniałem zaznaczyć - wyżej wrzuciłem fragment tekstu przed korektą (po której z pierwszego akapitu prawie nic nie zostało).

    Dobry motyw z recenzowaniem na podst. samych zwiastunów, dobry pomysł na jakiś cykl czy coś. Jestem za, a nawet przeciw.

    "The Loved Ones" bardzo mądry film!

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się