czwartek, 12 grudnia 2013

Ostatnio przeczytane vol. 3

"Aliens: Salvation" Dave Gibbons i Mike Mignola, 1993
Z tego, co czytałem, jest to jeden z czterech tytułów, dzięki którym kariera Mignoli nabrała długo oczekiwanego wiatru w żagle. Gwoli ścisłości te pozostałe to adaptacja "Draculi" Coppoli, "Batman: Sanctum" oraz ciągle nieznany mi "Fafhrd and Gray Mouser" według scenariuszy zapomnianego Howarda Chaykina (jakiś czas temu rajcowałem się jego "The Shadow: Blood & Judgement", ale coś mi się zapomniało o tym napisać). I to właśnie Mignola z czasów, kiedy bał się jeszcze pisać własne scenariusze, był powodem, dla którego sięgnąłem po "Salvation". Ciekawe oglądało mi się jego starsze prace, choć diametralnych różnic nie zauważyłem - ot,  są mniej kanciaste i z mniejszą ilością tuszu (który nakładał Kevin Nowlan). Są jak najbardziej OK, jeśli jednak zestawić je choćby ze wspomnianym, powstałym w tym samym roku "Sanctum", to wypadają nieco blado. Prawdziwy popis możliwości Mike'a przychodzi tylko w tych kilku miejscach, w których fabuła robi się nagle oniryczna / surrealistyczna (check this out). No ale właśnie, przejdźmy do historii. Gibbons, którego do tej pory znałem tylko jako rysownika, swoją opowieść oparł o różne rozwiązania z pierwszych trzech części filmowej serii. Jest więc obca planeta, jest sygnał SOS, jest twarda babeczka, która nie da sobie w kaszę dmuchać, jest android, dużo alienów i królowa, a przede wszystkim jest wywiedziona z fincherowskiej "trójki" postać religijnego fanatyka. Nie chodzi bynajmniej o tą samą postać - w "Salvation" mamy nawiedzonego kucharza. Jego wiara jest podstawą całej narracji (obcych nazywa demonami, a Firmę diabłem etc.). Czyni to komiks bardzo specyficznym, ale niekoniecznie w pełni satysfakcjonującym, gdyż zabrakło miejsca na porządną psychologię, przez co ciężko naprawdę przejąć się losami bohatera. Z tego wszystkiego najciekawsze okazuje się to, że fabularnie - rzecz dotyczy transportu i hodowli obcych - "Salvation" jest w pewnym sensie zapowiedzią filmu Jeuneta.

"The Complete D.R. & Quinch" Alan Moore, Alan Davis i Jamie Delano, 2001 (oryg. 1983-1987)
W 1983 roku Moore napisał krótką historyjkę o dwóch psychopatycznych kosmitach, którzy odwiedzają w różnych czasach Ziemię i na swój 'anarchistyczny' sposób zmieniają bieg jej historii. Komiks (do przeczytania tutaj) tak się spodobał fanom magazynu "2000 AD", na łamach którego został opublikowany, że Moore i schludnie wizualizujący jego pomysły Davis poproszeni zostali o spłodzenie kontynuacji. Efektem tego powstała pełna akcji i czarnego humoru mini-seria będąca rzadkim przykładem moore'owskiej komedii. Nie jest to jednak zabawa dla samej zabawy (jak w przypadku stworzonego ponad dekadę później "Toma Stronga"), a przynajmniej nie zawsze. Moore niejednokrotnie celował tu też w satyrę. I tak w jednym epizodzie wyszydza strach, dwulicowość i przekupstwo polityków, w innym wysyła swoich antybohaterów na wojnę, aby skrytykować konflikt zbrojny w Wietnamie, a na koniec bezkompromisowo obnaża absurdy i debilne "celebryctwo", które rządzą Hollywood. W zbiorze zawarte też zostały epizody stworzone już bez udziału Moore'a. Dwa lata po jego odejściu Davis wraz ze scenarzystą Jamie'm Delano (do dziś znanym głównie dzięki zacnej serii "Hellblazer") wrócili do brutalnych alienów, aby zrobić krótki cykl jednostronicowych opowieści pt. "D.R. & Quinch Agony Pages". Tam zwyrodnialcy odpowiadają na listy swoich fanów, a przy okazji, jak zwykle, zabijają i wysadzają kogo i co się tylko da. Pod kątem przemocy i czarnego humoru cykl ten jest trochę ostrzejszy niż wersja Moore'a. Warto też odnotować, że zmieniła się tam kreska Davisa - stała się jakby mniej sympatyczna (D.R. wygląda niemal makabrycznie) i bardziej szczegółowa. Całość, choć miejscami piekielnie zabawna, niby nie jest niczym szczególnym (nie z perspektywy dnia dzisiejszego), ale  chętnie przeczytałbym tego więcej.

"Gulliveriana" Milo Manara, 1996
Mój drugi, po zaliczonym rok temu "Wenus w futrze" Guido Crepaxa, komiks porno. Acz lepszym określeniem byłoby tutaj soft-porn. Manara pod byle pretekstem każe się swojej bohaterce wypinać czy rozkraczać, lecz - jeśli nie liczyć fragmentu, w którym ją upija - nie czyni jej wcale typem 'dziwki'. Wprost przeciwnie, Gulliveriana to dziewczę słodkie i dosyć niewinne, raczej dalekie od nawału sprośnych myśli. Wszak to nie jej wina, że jest roztargniona i opalając się na płynącym morzem materacu gubi wszystkie ciuchy. W poszukiwaniu jakiegokolwiek odzienia rusza na dryfujący, dawno opuszczony piracki statek. Tam znajduje książkę "Podróże Gullivera" i wkrótce trafia na wyspę Liliputów. Po niej zaś do krainy olbrzymów itd. Co ciekawe, sugestia, że jej przygody to tylko sen będący efektem lektury takiego, a nie innego klasyka, nie zostaje rozwinięta i ostatecznie ciężko stwierdzić czy należałoby "Gulliverianę" nazwać pozycją oniryczną czy już fantastyczną. Całość jest oczywiście jedną wielką parodią powieści Swifta, a cały humor bierze się ze wpisania kolejnych przygód w kontekst erotyczny. Olbrzymy traktują więc bohaterkę jako zabawkę seksualną (takie buty), latająca wyspa, którą później odwiedza, pełna jest ludzi oddanych nie nauce, lecz rozpuście, a Houyhnhnmy okazują się być koniami nie tyle inteligentnymi, co zboczonymi. Sama fabuła jest ledwie pretekstowa - akcja jest coraz szybsza, jakby z czasem zabrakło i pomysłów, i chęci. Manara niemal całą swoją uwagę skupił na stronie wizualnej. Oczywiście, jak na klasyka porno-komiksu przystało, piękno kobiecego ciała udało mu się oddać w pełni.. Na szczególną uwagę zasługuje okazjonalny podtekst polityczny. Otóż na wspomnianym pirackim statku bohaterka znajduje też zniszczoną brytyjską flagę i właśnie w nią się  ubiera, a powodem, dla którego opuszcza świat Liliputów jest to, że chcąc ugasić pożar trawiący królewski pałac po prostu go obsikuje, czym bardzo denerwuje (ociekającą jej moczem) królową.

"Incognito" Ed Brubaker i Sean Phillips, 2009
Superhero (sic!) pulp noir - chyba tylko Brubaker mógłby wymyślić coś, co można by tak zaszufladkować. Mistrz współczesnego "czarnego komiksu" po raz pierwszy zaproponował tę osobliwą konwencję w niedocenianym, a wybitnym "Sleeperze", nota bene jego pierwszym projekcie zrealizowanym z Phillipsem (jeśli nie liczyć "Scene of the Crime", gdzie ten znakomity rysownik zajmował się tylko tuszem). O ile jednak "Sleeper" był przede wszystkim komiksem noir i przedstawiał losy dobrego gościa w szeregach złych gości, tak w "Incognito" wszystkich składników jest po równo, a bohater jest złyyym gościem, który w ramach przymusowego programu ochrony świadków z brutalnego super-przestępcy przeobraził się w potulnego szaraka. Przedstawiciele prawa nafaszerowali go też bowiem specjalnymi dragami, które pozbawiły go jego dawnej siły. Nie jest on jednak w stanie dopasować się do społecznych norm i jako pracownik biurowy staje się zgorzkniałym, pogrążającym się w depresji outsiderem. Ta prowadzi go do desperackiej próby podkolorowania rzeczywistości poprzez narkotyki. Nagle okazuje się, że te neutralizują działanie wpompowanych w niego wcześniej chemikaliów i czuje się on coraz silniejszym. Ulica znowu go więc wzywa domagając się rozlewu krwi. Tym razem Brubaker nie stworzył historii o pulpowych rysach, lecz najprawdziwszą pulpę. Sięgnął do samych korzeni, jak Doc Savage czy The Shadow, a tym samym spłodził rzecz tak old skulową, jak to tylko możliwe (z tajnymi eksperymentami i szalonymi naukowcami na czele). Można by powiedzieć, że to proto-superhero, jak żywcem wyjęte z lat 30., choć chyba brutalniejsze i z większą dawką seksu. No i, w związku z ogromnym wpływem noir i bardzo nietypowym protagonistą, bodaj bardziej ambiwalentne moralnie. Trochę mi tylko brakowało większej dozy psychologii i tempo bywa zbyt szybkie (fani zacnego "Criminal" mogą być rozczarowani), ale cóż - jak tradycja, to tradycja. Brubaker niewątpliwie znowu miał wielką frajdę podczas pisania, a Phillips podczas rysowania (szkoda, że nie umiem pisać o rysunkach, jego prace zasługują na jakiś gigantyczny artykuł), co po raz kolejny przekłada się na wielką frajdę podczas lektury.

"Superman: Red Son" Mark Millar, Dave Johnson i Kilian Plunkett, 2003
Co by było, gdyby niemowlęcy Superman wylądował na Ziemi 12 godzin wcześniej? Rozbiłby się nie w USA, a na Ukrainie, aby później powędrować wprost do Moskwy i - jako broń ostateczna - stać się podstawą radzieckiej propagandy oraz prawą ręką Stalina. No przecież. Pomysł wyjściowy "Red Son" jest genialny w swojej prostocie, zwłaszcza jeśli pod uwagę wziąć to, że Superman pozostają postacią taką, jaką znamy - dobroduszną i sprawiedliwą. Ot, w związku ze specyfiką nieco innego wychowania, przy okazji jest też nawiedzonym socjalistą. To zaś prowadzi do tego, że nie widzi nic złego w skazywaniu jednostek wrogich jedynej słusznej doktrynie na operacje mózgu czyniące je zidiociałymi marionetkami. Jako że akcja komiksu rozgrywa się przez wiele, wiele lat, przedstawiona tu zostaje alternatywna historia niemal całego XX wieku (i nie tylko). Tutaj nie Kennedy, lecz Reagan staje się ofiarą zamachu, a prawie cały świat - mimo wiedzy o stalinowskich zbrodniach - chętnie daje się pomalować na kolor czerwony. I, rzecz jasna, powoli poznajemy wszystkie tychże zmian konsekwencje, i polityczne, i społeczne, i gospodarcze. Oczywiście nie zabrakło smaczków dla fanów Człowieka Ze Stali, dla mnie jednak nie zawsze atrakcyjnych, gdyż w pewnych miejscach - a najwięcej, niestety, w wielkim finale - do niczego one nie prowadzą. Strona wizualna wydaje mi się z kolei zbytnio "amerykańska" (niemniej, brawa za socrealistyczne plakaty z Supermanem - klik i klik). Od strony rzemieślniczej bardzo sprawna, od strony artystycznej - przeciętna. Ale mniejsza z tym. Ważne, że Batman jest tutaj anty-komunistycznym terrorystą i paraduje w czapce uszatce (fuck yeah).

12 komentarzy:

  1. Incognito Bru, to prawdziwa perełka, Z takich rzeczy z Marvela ale spoza głównego nurtu poleciłbym Alias Bendisa, mocny street level. I mam pytanko techniczne: zaopatrujesz się fizycznie w papierowe komiksy czy posiłkujesz się również skanami?
    pozdr, życzliwy

    OdpowiedzUsuń
  2. Bendisa ciągle znam tylko ze słyszenia, spróbuję.
    Skany też. Nie wszystko jest osiągalne, nie wszystko wydaje się warte posiadania ("Gulliveriana", dajmy na to). Fajnie wiedzieć, na co chce się wydać kasę.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Alias" można zacząć od drugiego tomu?

    OdpowiedzUsuń
  4. Raczej trzeba od początku, w Polsce dostępny jest tylko drugi tom niestety, pierwszy się mocno rozszedł. Więc raczej skany. Liczę na wznowienie gdy ruszy serial o Jessice Jones który ma bazować na Aliasie. Warto, też sięgnąć po Daredevila Bendsia, bardzo mroczne i mocne, a gdy Bendis kończy swój run w tym tytule, Diabła przejmuje: surprise, surprise! Ed Brubaker!:) Oba runy są osiągalne w papierze, na skanach również :) ale to dość długa lektura.
    ż.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jednak coś tam Bendisa kiedyś poznałem, ale niedziwne, że o tym zapomniałem - "New Avengers: Sentry" oraz "Sam i Twitch".
    O tym runie Brubakera słyszałem dużo dobrych rzeczy. Podobno i tam poszedł w noir?

    OdpowiedzUsuń
  6. "O tym runie Brubakera słyszałem dużo dobrych rzeczy. Podobno i tam poszedł w noir?"

    Tak naprawdę to kontynuował klimat (z tym, że może robił to trochę lepiej), który zapoczątkował Bendis. Ale to fakt, to było noir.

    Pierwsza historia u Brubakera jest zajebista jak Murdock siedzi w więzieniu i Punisher daje się złapać policji, bo chce sobie z nim pogadać. Podobny motyw był w Island of Fire Chu Yen-pinga, tam Andy Lau idzie do więzienia, bo ma "sprawę" do Jackie'ego Chana :)

    "nie wszystko wydaje się warte posiadania ("Gulliveriana", dajmy na to)"

    Ja Manary staram się skupować wszystko, bo to dobry artysta i jest bardzo, jak to się mówi, influential. To samo z Crepaxem, ale on jest rzadko wydawany, a szkoda, bo poczytałbym sobie jego Valentyny.

    "oraz ciągle nieznany mi "Fafhrd and Gray Mouser"

    Fafhrd i Gray Mouser to postacie z książek Fritza Leibera, nie czytałem komiksu Chaykina, ale książki są spoko - taki literacki Conan / buddy film.

    OdpowiedzUsuń
  7. A prawdą jest, że i z Kapitana Ameryki zrobił noir? :) Ja póki co znam tylko jego autorskie projekty, ale, jakbym miał kasę, wziąłbym w ciemno wszystko, z czym miał do czynienia.

    "Gulliveriana" spoko, i elegancko narysowana, spoko, ale ogólnie porno w komiksie średnio mnie pociąga ;] Ale też słyszałem, że Manara wcześniej nieźle kombinował z językiem medium, a to już dużo.

    Valentynę też bym chętnie łyknął, Crepax zajebiste rzeczy wyczyniał z narracją.

    Wiem, wiem o Fafrydzie i Szarym Kocurze :) Acz nie znam nic a nic, kiedyś tylko Howarda masowo konsumowałem. Polecasz? A duet Chaykin-Mignola brzmi mocarnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. "A prawdą jest, że i z Kapitana Ameryki zrobił noir? :)"

    Kapitan to bardziej thriller szpiegowski i pulp. Nie czytałem wszystkich mainstremów Brubakera, ale Kapitan i Śmiałek (i jeszcze jego Iron Fist, ale to podobno bardziej komiks Matta Fractiona) są niewiele gorsze od rzeczy autorskich, chociaż mają tendencję do powolnego obniżania poziomu po kilkunastu / kilkudziesięciu silnych numerach. Ale jak chcesz sobie czytać jego Daredevila, to ja bym jednak radził zacząć od Bendisa. Wprawdzie uważam, że Bru był lepszy, ale to jest dyskusyjna sprawa, Bendis też był mocny, a Brubaker nie zaczyna nowej, odrębnej historii, tylko właściwie wchodzi w buty poprzednika.

    "Wiem, wiem o Fafrydzie i Szarym Kocurze :) Acz nie znam nic a nic, kiedyś tylko Howarda masowo konsumowałem. Polecasz?"

    Pewnie, jak chcesz sobie poczytać klasyczne fantasy, to Leiber jest spoko - jest zabawniejszy i bardziej zaskakujący niż Howard.

    "A duet Chaykin-Mignola brzmi mocarnie."

    To fakt. Z podobnych klimatów przeczytałem kiedyś komiksową wersję Elryka z Melnibone, ze scenariuszem Moorcocka i rysunkami Waltera Simonsona, było całkiem git, ale raczej z powodu rysunków.

    OdpowiedzUsuń
  9. "Kapitan" i "Daredevil" Brubakera to samo dobro, bierz w ciemno! Ale przed "Dardevilem" Brubakera trzeba sięgnąć po run Bendisa, który też jest zresztą świetny. Jak się wciągniesz w DD to potem jest słabiutki run Diggle'a, który jak dla mnie można odpuścić i od razu przejść do tego, co obecnie robi Waid.

    OdpowiedzUsuń
  10. Orajt, dzięki panowie. Prędzej czy później się za to zabiorę.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku. Jak najgrubszych komiksów, jak najbardziej treściwych filmów. Zdrowia i szczęścia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się