wtorek, 8 stycznia 2013

Looper - pętla czasu (Rian Johnson, 2012)

Pierwszy od dawna tekst gościnny (pod którym ja podpisuję się niemalże wszystkimi kończynami). Tym razem jego autorem jest Krzysztof Ryszard Wojciechowski. Dzięki!


Rian Johnson jest jednym z najciekawszych debiutantów poprzedniej dekady. Nie znacie tego nazwiska? Nic dziwnego. Po części sam jest sobie winien. Jego pierwszym filmem był błyskotliwy "Brick" - przeniesiony w highschoolowe realia czarny kryminał. To jedna z najlepszych współczesnych wariacji na temat noir - moim zdaniem to najlepsze neo-noir od czasu "Miller's Crossing". Potem jednak nakręcił obrzydliwego włazidupa - "Niesamowitych Braci Bloom". To film nieznośnie epigoński, tak mocno podrabiający kino Wesa Anderssona, że było to wręcz niesmaczne. Po seansie najchętniej sam sprzedałbym mu kopa i strącił go w przepaść wiecznego zapomnienia.

Wygląda jednak na to że reżyser zrozumiał, że nie tędy droga i poszedł po rozum do głowy, bo w kolejnym filmie na szczęście wraca do swojego stylu. Za nieduże pieniądze (bardzo mało efektów specjalnych - głównym trickiem jest banalny zabieg znany od początków kina z włączeniem i wyłączeniem kamery) i flaszkę Sobieskiego dla Bruce'a Willisa tworzy inteligentne SF, którego kanwą są podróże w czasie. Osobiście jestem wprost zachwycony tym, że reżyser nie dostał na ten film dużej kasy. To w jakiś sposób paradoks, że ograniczenia budżetowe wpływają pozytywnie na jakość filmowej fantastyki - "Looper" to od czasu "Monster" (polski tytuł "Strefa X") najlepszy tego przykład.

Kilka lat temu natknąłem się na interesującą filmoznawczą pracę, w której autor między innymi szukał związków z kinem noir w "Terminatorze 2". Przypomniała mi się ona w czasie seansu, bo "Looper" ma z filmem Camerona kilka stycznych i co ciekawe uwypukla aspekty, które korzeniami sięgają czarnego kina. Mimo że to bezsprzecznie kino akcji w konwencji SF, to szukając alternatywnych dróg do opowiedzenia tego typu historii, Johnson skierował się w stronę innych gatunków - na pewnym poziomie możemy go odbierać jako film gangsterski, czy właśnie thriller noir. Łączenie tego typu schematów powoduje, że "Looper" posiada dickowski sznyt, ale mi osobiście najbardziej przypominał "Soylent Green". Tak jak w tej znakomitej dystopii z lat 70. jest tu spora doza umowności i komiksowości. Aspiracje reżysera są jednak zupełnie inne, bo chodzi tu tylko i wyłącznie o zabawę gatunkiem i trudno szukać w tym filmie przestrogi  czy analogii do współczesności.

 
Warto zwrócić uwagę na to, że kino Johnsona cechuje pewien kontrolowany kicz i umiejętność niebanalnego łączenia gatunków, która ma sporo wspólnego z twórczością braci Coen (acz w tym przypadku nie można mówić już o epigoństwie - to raczej luźne skojarzenia). Tak jak w "Big Lebowskim" przykrywano "Wielki sen" komedią o podstarzałym hipisie, tak w "Brick" i "Looperze"  miesza się gatunek z przerysowanymi i nieprzystającymi do niego stylistykami (w "Brick" jest to zdecydowanie bardziej widoczne).

Wydaje mi się, że widz nie znający debiutu Johnsona może zarzucić "Looperowi", że to jakaś siódma woda po "Incepcji". Możliwe że w jakiś sposób wpisuje się w tę tendencję, ale znając "Brick" i wiedząc, jaki potencjał drzemie w reżyserze, trudno ten film w ten sposób zdyskredytować. Zachęcam więc przed seansem do uzupełnienia zaległości, bowiem pomijając nieszczęsnych "Braci Bloom" styl Johnsona zdaje się być konsekwentny. Po tych dwóch udanych filmach jawi mi się jako jeden z najciekawszych młodych autorów tworzących w obrębie kina gatunku, a "Looper" to dla mnie najlepszy mainstreamowy film tego roku.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski

2 komentarze:

anonimie, podpisz się