sobota, 25 czerwca 2011

Blood and Black Lace (reż. Mario Bava, 1964)


Choć za pierwszy film giallo w historii uchodzi wcześniejsze dzieło Bavy, Dziewczyna, która wiedziała za dużo, to właśnie Krew i Czarna Opaska, będąc nad wyraz udaną hybrydą brutalnego thrillera i czarnego kryminału, stała się wzorcowym obrazem kształtującego się dopiero nurtu*. Film, chociaż dziś już dosyć zapomniany, odegrał istotną rolę we włoskim kinie gatunkowym, czego może najlepszym przykładem będą młodsze o dekadę obrazy Dario Argento - jak Głęboka czerwień i Suspiria - wyraźnie się Krwią... inspirujące. Jest to wreszcie film, który każe mi się zastanowić nad tym, co powstało jako klasa B, a co powinno się klasą B określać. Co bowiem z tego, że dany tytuł posiada jej charakterystyczne cechy - od niskiego budżetu znacząco wpływającego na ostateczny efekt, przez "gatunkową niszę", po maksymalną dosadność i przesadę, które zwykło nazywać się kiczem - skoro posiada przy tym niewątpliwą "artystyczną jakość", która niemal wszystkie minusy jest w stanie zneutralizować?**

Chociaż stwierdzenie, jakoby we Krwi... nie było już śladu po reżyserskiej czy scenariopisarskiej nieudolności - w mniejszym czy większym stopniu charakteryzującej debiutancką (sic!) Maskę szatana i późniejsze Czarne święto - byłoby niezbyt trafne, jest to obraz, który spodobać się może zarówno entuzjastom kina stricte gatunkowego, jak i jego ambitniejszej odmiany. Rzecz dzieje się w środowisku modelek i projektantów mody, i szybko okazuje się czymś więcej niż tylko "historią z dreszczykiem". Już w czołówce filmu, ukazującej kolejnych bohaterów stojących nieruchomo obok kolorowych manekinów, Bava sugeruje, że Krew i Czarna Opaska jest też satyrą. Jeszcze zanim pierwsza piękność zamordowana zostanie przez tajemniczą postać ubraną w szary płaszcz i kapelusz, z twarzą zasłoniętą pończochą (?), widz jest świadkiem potajemnej rozmowy dwójki postaci, rozmowy osnutej wokół romansu, zdrady i narkotyków. Wkrótce ich intryga okaże się jedną z wielu, jakie przez film się przewijają, choć oczywiście najważniejsza pozostanie ta związana z powodami zbrodni. Ale kolejne brutalne morderstwa uruchomią łańcuch zdarzeń, których efektem zawsze będzie obnażenie ludzkiego fałszu i hipokryzji.


Bava niemal na każdym kroku podkreśla sztuczność przedstawionego środowiska, czasem może aż za bardzo, choć zdaje się tym wychodzić poza nie, czyniąc obraz bardziej uniwersalnym. Od początku wyraźnie sugeruje, kto odpowiedzialnym może być za morderstwo, jednakże wcale przy tym nie przybliża widzowi odpowiedzi. Bo szybko zaczyna mnożyć mylne tropy w zaskakującym tempie, sprawiając, iż liczba podejrzanych stale rośnie, a wykluczyć dane postaci z ich grona może tylko ich śmierć. Tym samym wplątuje widza w niekończącą się grę pozorów, czyniąc obraz rozrywkową łamigłówką na wysokim poziomie. Oczywiście motywem przewodnim są kolejne morderstwa, gdzie - przeważnie - w mistrzowski sposób budowane jest napięcie. Reżyser opiera się na dwóch podstawowych zagrywkach na zmianę - raz jest to zwykłe zaskoczenie, a za chwilę hitchcockowski suspens. Udowadnia tym, że o straszeniu wie wiele, że świadom jest swoich kolejnych decyzji. Choć całemu filmowi brakuje trochę subtelności, to w scenach morderstw reżyser zgrabnie unikał dosadności. Zanim ofiara padnie martwa, jej psychika zostanie doszczętnie zrujnowana przez strach i panikę, a same akty przemocy opierają się na sugestywności ujęć i montażu, nie hektolitrach krwi i makabrycznych widokach. Wszystkiemu, jak zwykle, towarzyszy niezwykła dbałość o detale, malarsko skomponowane kadry i barokowy przepych. Całe szczęście, że Bava nie został malarzem, tak jak początkowo planował. Stracilibyśmy wtedy porządny kawałek kina, które choć z założenia straszne, do samego straszenia się nie ograniczało.


* Wiedza podparta wyłącznie przeczytanymi tekstami. W kwestii włoskiego proto-slashera ciągle jestem typem tabula rasa.
** Jeszcze bardziej do tego zagadnienia pasowałby chyba spaghetti western Sergio Corbucciego pt. Człowiek zwany Ciszą, gdzie zarówno wszystkiego, co "złe" jest jeszcze więcej, jak i wszystkiego, co "dobre".

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. W amok wpadłeś. Ostatnio strasznie dużo piszesz... po Laleczkach chciałem zwrócić ci uwagę że ze szkodą dla jakości ale ten tekst jest całkiem fajowy. Chyba dlatego że cię Bava kupił i pisze ci się o tym z pasją:).


    Swoją drogą. Rozpisywanie się nt fabuły w giallo nie jest dobrym pomysłem;) zazwyczaj jest niedorzeczna... no w tym przypadku ważne jest to że kolorystyka itd jest podyktowana środowiskiem w którym dzieje się akcja. Wydaje mi się że też to właśnie ten film wpłyną na oprawę plastyczną późniejszych giallo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Morderca w tym filmie (jego kostium) - czy to przypadkiem nie prototym Rorschacha z "Watchmen"? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A z kolei jego prototypem był Niewidzialny Człowiek;)

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się