piątek, 26 sierpnia 2011

Blady strach (reż. Alexandre Aja, 2003)


"Już nikt nas nie rozdzieli" - szepcze w kółko młoda pacjentka szpitala psychiatrycznego, ciągle pocierając o siebie swoje kończyny. Gdy postawiona przed nią kamera zostaje włączona, szept ustaje. Po chwili pokryte licznymi ranami ciało sztywnieje. "Już nagrywacie?" - pyta dziewczyna, a my wówczas przenosimy się wprost do jej głowy. To, co zostaje nam przedstawione nie jest historią, jaką przeżyła. To jedna wielka projekcja toczących jej umysł koszmarów.

Właściwa część fabuły zaczyna się kilka minut później. Oto dwie zaprzyjaźnione studentki jadą na wieś, do rodzinnego domu jednej z nich, aby w spokoju móc przygotować się do zbliżających się egzaminów. Opustoszała okolica okazuje się mieć jednak jeszcze jednego przybysza - tajemniczego mężczyznę, którego poznajemy, kiedy w swojej zardzewiałej furgonetce uprawia miłość oralną z odciętą głową jakiejś nastolatki. Oczywiście nieprzyjemne spotkanie tej trójki to tylko kwestia czasu.

Blady strach początkowo może wydawać się zwykłym slasherem, ale - choć powstał niewątpliwie z miłości do tej właśnie gałęzi kina grozy - okazuje się pozycją dosyć nietuzinkową. Alexandre Aja niemal na każdym kroku podkreśla umowność opowiadanej historii, choć jednocześnie przez dłuższy czas trwania jego dziełu daleko do pastiszowej zgrywy. Główna bohatera to parafreniczka i homoseksualistka, czyli w pewnym sensie rozbudowana wersja bohaterki Wstrętu Polańskiego. Wszyscy mężczyźni są dla niej straszni, więc seryjny morderca, który pewnej nocy wyrżnie w pień rodzinę jej przyjaciółki, musi być ucieleśnieniem wszystkiego, co w płci brzydkiej najbardziej odpychające (wedle stereotypów). Jest to więc ultra-sadystyczny ultra-prostak, brudny i otyły miłośnik seksu, przemocy i alkoholu, polujący na swoje ofiary w jakimś robotniczym kombinezonie.


Najmocniejszą stroną filmu nie jest jednak sam scenariusz. Właściwie to jest właśnie jego najsłabsza stroną. Wprawdzie wszystkie absurdalne rozwiązania fabularne można uzasadnić, ale ostatecznie zdecydowanie brakuje tu czegoś takiego jak spójność. Tyle, że nie to jest tu najważniejsze. Bardzo trafnie opisał ten aspekt Piotr Sawicki w swojej książce pt. Odrażające, brudne, złe - 100 filmów gore: "(...) liczy się jedynie piorunująca intensywność nowoczesnego slashera. Paranoiczna atmosfera i krwawa brutalność Bladego strachu nie pozwalają zastanowić się nad mieliznami scenariusza. Podobnie jak u Fulciego, szok paraliżuje logikę."

Z pewnymi fragmentami tekstu Piotra bym polemizował, ale z tym powyższym ciężko się nie zgodzić. Charakteryzujący się luźną konstrukcją scenariusz, choć ciekawy, dopracowany dramaturgicznie i nieprzewidywalny (w pewnym momencie zmierza w stronę pastiszu kina klasy B), jest w gruncie rzeczy pretekstem do jednego wielkiego popisu rzemiosła twórców. Szczególną uwagę zwracają zdjęcia debiutującego operatora Maxime'a Alexandre'a, efekty specjalne i charakteryzacja autorstwa weterana kina grozy, Giannetto de Rossiego, niezwykle realistyczna gra głównej aktorki - kruchej i twardej jednocześnie Cecile De France, wreszcie bardzo precyzyjna reżyseria. Razem stworzyli wizualizację strachu i paranoi tak intensywną, jak to tylko możliwe.

Nic więc dziwnego, ze film odniósł sukces, otwierając reżyserowi drogę do kariery hollywoodzkiej. Wprawdzie póki co traktowany jest tam jako rzemieślnik od odgrzewanych kotletów (Wzgórza mają oczy, Pirania 3D), ale radzi sobie z nimi naprawdę nieźle*. Nie zdziwiłbym się, jeśli jeden z jego najbliższych filmów zostały okrzykniętym jednym z najlepszych horrorów XXI wieku. Blady strach to obraz, któremu do ideału daleko, ale który jednocześnie udowadnia, że Aja jest bardzo utalentowanym realizatorem.


* Aczkolwiek ciągle nie widziałem jego Luster, które to podobno są już zdecydowanie słabsze od Wzgórz... i Piranii.

12 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. * Przepraszam, że te usunięte posty, chciałem poprawnie zapisać podwójny cytat, ale nie da się.

    "Paranoiczna atmosfera i krwawa brutalność Bladego strachu nie pozwalają zastanowić się nad mieliznami scenariusza. Podobnie jak u Fulciego, szok paraliżuje logikę"

    Mnie pozwoliły. Nie przekonuje mnie tego rodzaju szukanie logiki w jej braku, ani w przypadku filmu Aji, ani Fulciego (konkretnie to mam na myśli "The Beyond", który jak na moją horrorową wrażliwość jest filmem zbyt fabularnie nonsensownym, abym poczuł przy tym jakiś strach czy przerażenie, przepraszam). Wielkim, a uważam, że mocno niewykorzystywanym (choć pozornie może się wydawać, ze jest przeciwnie) tematem horroru jest (logiczna) sytuacja w której "paranoiczna atmosfera", osaczenie, strach itp., wpływa na nielogiczność postępowania bohaterów i w ten sposób na przebieg akcji. Schizofrenia strachu jako temat. Sytuacja jak ta u Aji jest w najnowszych horrorach bardzo popularna, a nawet zdecydowanie nadużywana, np. o takim filmie jak, bardzo dobry do czasu, urugwajski "Silent House" też przecież można by powiedzieć, że "paranoiczna atmosfera i że "szok paraliżuje logikę". To dobrze brzmi i nie jest do końca pozbawione racji, ale mimo wszystko dla mnie to trochę tak, jakoby jakiś infantylny bzdet bronić stwierdzeniami, że jest w nim "prawda mitu", albo "prawda emocji". Wszędzie jest. Tak samo w każdym (albo prawie każdym) horrorze jest – z założenia – szok. Nie w każdym na szczęście paraliżuje logikę (co oczywiście nie znaczy, że każdy mniej lub bardziej nonsensowny horror/slasher uważam za zły – bynajmniej, np. również francuskie, znakomite "Najście" też jest mocno nielogiczne, ale tam sposób opowiadania historii odsyła jednocześnie do (nie)logiki sennego koszmaru i wszystko działa jak należy).

    Anyway. Mimo wszystko bardzo lubię "Blady strach" - przede wszystkim za znakomitą część pierwszą, rozgrywającą się w domu - ale za najlepszy film Aji uważam jednak jego "Wzgórza mają oczy".

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale żadne z wydarzeń pokazanych w "Bladym strachu" nie wydarzyło się naprawdę (nie w formie przedstawionej), lecz wyłącznie w głowie schizofrenicznej bohaterki. Tyle, że brakuje potwierdzenia tego w scenie ostatniej, która zamiast być spójnym łącznikiem (stanowić standardową, ale potrzebną klamrę), okazuje się być tylko gatunkową zagrywką, jakby przeczącą założeniom przedstawionym w pierwszych scenach. Anyway - it ain't real.
    Dawno nie widziałem współczesnego filmu grozy tak sugestywnego i tak przytłaczającego. Co z tego, że wszystkie pozostałe horrory czy thrillery celują w to samo, skoro zdecydowanej większości sztuka ta nie udaje się? Zresztą sam na ten scenariusz narzekam, ale chyba zgodzisz się, że ma swoje mocne strony, znacznie go z tłumu wyróżniające?
    "Silent House" to jednak inna bajka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewnie, że się zgodzę, że ma mocne strony. Jak wyżej - ja lubię, i doceniam, ten film, po prostu zgrzyta mi jego finałowe, fabularne rozwiązanie i nic tego zgrzytu nie zakłóca. Nie każ mi wchodzić w szczegóły, widziałem "Blady strach" już parę dobrych lat temu, ale pamięć podpowiada, że nielogiczności były tam jednak zbyt duże, aby usprawiedliwić je stwierdzeniem, że "wszystko działo się w głowie bohaterki". Zwykle są zbyt duże. I zwykle właśnie ten rodzaj usprawiedliwienia najbardziej razi.

    "Silent House to jednak inna bajka".

    Wydaje mi się, ze jednak nie do końca. Oczywiście gatunkowo film Hernandeza nie ma nic wspólnego z brutalnym slasherem jakim jest "Blady strach", ale bardzo ogólnie rzec biorąc - struktura jest podobna; chodziło mi o sam rodzaj przewrotki w finale podważającej wszystko, co pokazane wcześniej i wskazującej na szaleństwo/zło jako coś tkwiące w bohaterce, a nie w świecie zewnętrznym - nic więcej.

    Ale bierz poprawkę na moje zarzuty. Programowo nie lubię w horrorach takich i bliźniaczych rozwiązań (z wyjątkami oczywiście, np. moim zdaniem wspaniale zostało coś podobnego wygrane w "Opowieści o dwóch siostrach"... wiem że inna bajka) i czepiam się ich chętnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozumiem o co Ci chodzi, ale nie mogę się zgodzić.
    W "Bladym strachu" już od pierwszej sceny mamy umowność, chwilę później sugestie co do późniejszego rozwoju wydarzeń. Sam antagonista od początku jest sztuczny i taki cały czas pozostaje. Podkreśla to choćby specyficzny sposób kadrowania.
    W "Silent House" nie ma czegoś takiego. Opiera się na mocnym pomyśle odnośnie formy i kapitalnej inscenizacji, ale scenariusz jest szczątkowy. Siła filmu tkwi w prostocie i przedstawienia realności zagrożenia. Nie ma żadnych wskazówek, jakoby miał zakończyć się w taki sposób, w jaki się zakończył, przez co ten finałowy twist, choć podobny, powoduje coś zupełnie innego. Niespodziewanie to fabuła wchodzi na plan pierwszy, całkowicie spychając formę.

    OdpowiedzUsuń
  7. PS: Z reguły też nie lubię tego typu rozwiązań.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ok. Masz rację, sztuczne, realistyczne, ale różnice różnicami, mnie przecież wyżej chodziło wyłącznie o sam motyw tak pomyślanej przewrotki - której nie kupuję, a która jest wspólna dla obu wspomnianych filmów. I wielu innych też. o "Silent House" wspomniałem przede wszystkim dlatego, że wiedziałem, że widziałeś ten film (mowa w końcu o kluczowej tajemnicy fabuły). Równie dobrze mógłbym rzucić w tym kontekście tytuł najnowszego horroru pewnego starego mistrza, który w jeszcze większym stopniu niż Aja czy Hernandez zepsuł (żeby nie powiedzieć - spierdolił) swój film właśnie przez tego rodzaju "zaskakujące" rozwiązanie. Łatwe, wtórne i dziurawe.

    Oczywiście różnice między "Bladym strachem" a "Silent House" sprawiają, że twist obecny w tym drugim filmie można bronić inaczej niż wyżej broni się film Aji, ale to już inny temat.

    PS. Dla mnie zawsze fabuła jest na pierwszym planie. Nic by mnie w "Silent House" nie obchodziła kapitalna inscenizacja (zgadzam się że taka była) gdybym nie to, co się na jej tle działo.

    OdpowiedzUsuń
  9. Panowie, w tych wszystkich bezsensownych fabularnych "twistach" w filmach typu "The Beyond" czy "Blady strach" więcej widzę prawdy na temat strachu i ekspresji zła niż w po bożemu opowiedzianych horrorach z trzema kulminacjami i stopniowym odsłanianiem kart aż do finału. Najbardziej dojmująca groza zawsze zawiera w sobie absurd. Gdy dwójka nerdów popełnia morderstwo na przypadkowo spotkanej dziewczynie po to, żeby uczcić urodziny, to to jest coś stokroć bardziej absurdalnego niż fabuły filmów Fulciego czy Aji. W ich tendencyjnie błędnych konstrukcjach po prostu odbija się prawda o irracjonalności zła samego w sobie, o jego uderzeniowej nieprzewidywalności.

    Już w "Nocy żywych trupów" była cała masa absurdalnych "twistów", choć się o nich tyle nie mówi bo były formalne a nie fabularne (a na niuanse formy widzowie nieczęsto zwracają uwagę).

    Z drugiej strony takie chwyty pięknie przypominają nam o przyrodzonej irracjonalności kina grozy. Naciskanie na kryterium wewnętrznego prawdopodobieństwa jest tu niemal zawsze, czy tego chcemy czy nie, waleniem grochem o ścianę, jako że olbrzymia większość horrorów, nawet tych po arystotelesowsku skonstruowanych, i tak wychodzi od debilnych pretekstów typu "napromieniowało go więc stał się groźnym mutantem".

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozumiem, i zgadzam się, że związki grozy i absurdu są bardzo istotne. Zgadzam się też, że w najbardziej sztampowym, nieudolnym filmie gatunku może odbijać się prawda o tym, czym jest zło. Jednak wciąż - uważam że łączenie ze sobą jednego z drugim (grozy z irracjonalnością) nie może być traktowane jako wartość sama w sobie i też podlega wartościowaniu. Co innego absurd/irracjonalność u du Welza, czy - powiedzmy - Kiyoshiego Kurosawy, co innego w "Matce łez" Argento. Choć kontekst i fragmentaryczność powyższego może na to wskazywać - moje zarzuty naprawdę nie mają nic wspólnego z wywyższaniem "po bożemu opowiadanych horrorów". Film może być spójny nawet w swojej niespójności (absurdalności), od tego jest reżyser. W każdym razie - jako widz wierzyłem w bardziej irracjonalne fabuły czy też rozwiązania, niż te obecne w "Bladym strachu".

    OdpowiedzUsuń
  11. brak logiki (zarówno w samej intrydze, konstrukcji świata, jak i postępowaniu bohaterów, te wszystkie blondynki gnające na strych, kiedy należałoby dawać dyla z domu, itd.) jest imho właściwie w survival wpisany; koszmary z cyklu uciekam przed t-1000 nigdy przecież nie trzymają się kupy. zasadniczo kupuję więc wszystko, byle by przestraszyło (niestety, jestem dosyć odporna). mnie Blady strach wkurzył, bo miał Cecile de France, którą bardzo lubię, ale która na dzień dobry (byłam tuż po Smakach życia) podała mi rozwiązanie historyjki, i być może to sprawiło że bardzo szybko zaczęłam się nudzić, co więcej z poczuciem, że ktoś tu próbuje być zaangażowany (wiem, głupi argument, ale wtedy jakoś nie wydawał się głupi). za to bardzo lubię The Hills Have Eyes, zrobiony z głową, fajnie rozwijający oryginał (dowód na to że można). (Matkę łez też lubię, dobrzy znajomi + kubeł z popcornem i wio).

    OdpowiedzUsuń
  12. Kompozycja filmu pozwala widzowi, przyzwyczajonemu do pewnych kanonicznych reguł opowiadania, tym bardziej doswiadczyć ekspresji tzw. swiata przedstawionego. Bo irracjonalne rozwiązania, fabularne i inscenizacyjne, powodują u niego dezorientację i szok: nie tego się przecież spodziewał. Rzecz stanie się oczywistsza gdy przyjrzymy się niektórym utworom muzycznym. W VII Symfonii Mahlera czy w niektórych dziełach Pendereckiego, ba - nawet w późnych kwartetach Beethovena, nie mniej jest nielogicznosci i zgubnych dróg niż w filmach, o których mówimy. W filmie, który ma zwalać z nóg, szokować, urąganie zasadom logiki wydaje mi się całkiem na miejscu, a czy faktycznie to tak zadziała, czy będzie raczej irytowało - to już zależy od iskry bożej reżysera oraz preferencji widza.

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się