wtorek, 7 sierpnia 2012

Mroczny Rycerz powstał i poszedł

Chaotyczne zapiski, z góry uprzedzam.


Półtorej tygodnia później niż planowałem, ale wreszcie udało mi się obejrzeć ostatnią część nolanowskiej trylogii. Jak pewnie większość fanów Nietoperza, wcześniej powtórzyłem sobie poprzednie części. Najbardziej w całości podobają mi się wzajemne nawiązania i uzupełnienia. Bynajmniej nie o powtórzenia czysto fabularne mi chodzi (vide motyw Ligi Cieni), lecz o kryjącą się pod kolejnymi wydarzeniami treść oraz rozwój głównego bohatera (a więc tematy takie jak strach, przemoc i szaleństwo). Najmniej zaś podoba mi się to, iż mimo pewnej konsekwencji cechującej trylogię, każda jej część jest w jakimś stopniu nierówna i w każdej kuleje dramaturgia. W wypadku Początku winę upatrywałbym w niezdrowym nawale dialogów oraz zdecydowanie zbyt ostrożnym ujęciu Stracha na Wróble, którego owocem był średnio wykorzystany potencjał tkwiący w tej (kapitalnej) postaci. W wypadku Mrocznego Rycerza było już, moim skromnym, pod tymi względami znacznie lepiej (choć rozdźwięk między "szarą rzeczywistością" a komiksowymi korzeniami większy), tam jednak pojawił się wcale duży problem z rozwiązywaniem akcji (wprawdzie dopiero po jakimś czasie, ale jednak), problem wynikający zapewne z kompromisu, na jaki scenarzyści poszli z producentami, wreszcie problem, który w trzeciej części pojawia się niestety trochę częściej.

"Trójka" wydaje mi się zresztą filmem najbardziej nierównym, wręcz chaotycznym. Przepakowana jest przeróżnymi wątkami w sposób świadczący o tym, iż materiału autorzy nazbierali raczej na tetralogię. Z drugiej strony ostatecznie i tak podobało mi się, bardziej od Początku, choć - paradoksalnie - mam tu więcej zarzutów (czy raczej większe zarzuty). Po pierwsze, za sprawą wspomnianego przepakowania niemalże wszystkie z najważniejszych postaci przynajmniej raz podczas filmu znikają na zbyt wiele czasu, aż można o nich zapomnieć (o zgrozo tyczy się to i samego Batmana). Wyjątkiem jest tu Alfred, którego epizody tworzą swoistą klamrę fabularną. Inna sprawa, że niekoniecznie do czegokolwiek potrzebną. Po drugie, pewne fragmenty rozgrywają się strasznie naiwnie i tu zaliczyłbym całą, ok. 30-minutową (o ile mnie pamięć nie myli) ekspozycję, jak również - co chyba najważniejsze - kolejne przemiany Mrocznego Rycerza. To drugie dziwi szczególnie wtedy, jeśli wziąć pod uwagę, iż powrót bohatera do akcji po latach zaczerpnięty został z kultowego Powrotu Mrocznego Rycerza Franka Millera, gdzie wyglądało to dużo bardziej przekonująco, a tym samym cechowało się znacznie większym ładunkiem emocjonalnym. Nie, żebym nie miał radochy oglądając pierwsze pojawienie się Nietoperza na ulicach, ale nie było to podparte ani odpowiednią psychologią, ani - wynikającą z niej - dramaturgią. Podobne zastrzeżenia mam do jego drugiego powrotu, kiedy połamany po walce z Bane'm próbuje wrócić do ukochanego Gotham - odliczanie do wybuchu wiadomej bomby przedstawione zostało cokolwiek niechlujnie, a przygotowania bohatera były niemal całkowicie płaskie pod kątem emocjonalnym. Wiadomo, sukces Batmana był oczywistością, ale oczekiwałem od braciszków, iż poprzez manipulację zrobią mnie w konia i pozwolą mi w oczywistość tą zwątpić. Nie pozwolili.


Bardzo, ale to bardzo podobał mi się cały wątek (jak i oczywiście sama postać) Blake'a, świetnie zagranego przez Gordona-Levitta. Nie jestem pewien jak zareagowałbym na jego finisz, gdyby nie zdradzono mi go jeszcze przed seansem, ale oglądanie poczynań młodego policjanta ze świadomością tego jak skończy było jednym z najprzyjemniejszych aspektów wlepiania przez ponad dwie i pół godziny wzroku w ekranu (bardzo konsekwentnie poprowadzony wątek). Tak samo podobało mi się wszystko, co związane z Kobietą Kot, jakże inną od tej zaserwowanej lata temu przez Tima Burtona (gdzie te czasy, kiedy kręcił dobre filmy?), ale tak samo wiarygodną. Szkoda tylko, że tak jej mało. No i Bane, osobnik, z którym wiązały się moje największe obawy. Tom Hardy, mimo sporego ograniczenia, po raz kolejny udowodnił, jak dobrze grać potrafi (choć nie jest to, rzecz jasna, szczyt jego możliwości; swoją drogą niecierpliwie oczekuję nowego Mad Maxa). Początkowo irytował mnie jego "specyficzny" głos, w połączeniu z fizjonomią powodował nieprzyjemny dysonans, ale z czasem pasował mi do postaci tej coraz bardziej. Wszak jej najmocniejszą stroną okazywał się intelekt. Chyba... Niestety bardzo fajnie rozegrana historia przerośniętego złoczyńcy zakończyła się fatalnym wręcz twistem. I, jeszcze większe "niestety", nie był to jedyny tej jakości twist obecny w wielkim finale (lub tuż po nim). Najbardziej bolała mnie ostatnia scena z Bruce'm Wayne'm. Przypominała mi pocztówki, jakie spotkać można za szybą placówek Poczty Polskiej. No cóż, jak już rozwiązywać akcję, to tak, żeby widzowie zębami zgrzytali - zdaje się przemawiać zza ekranu pan reżyser.

Potwornie nierówna to rzecz, aż serce boli, ale jednocześnie nie brakowało scen, które jak najbardziej pozytywnie podnosiły mi ciśnienie, z pojedynkiem Nietoperza z Bane'm na czele - nic, tylko zaciskać pięści. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, iż w niektórych fragmentach scenarzyści i reżyser nie postarali się odpowiednio, w innych postarali się jak należy, a w jeszcze innych aż za bardzo.Inna sprawa, że kolejne sekwencje nierzadko zwyczajnie się neutralizują. Za dużo wszystkiego, panowie, za dużo.

Cieszę się, że trylogia ta powstała, ale jeszcze bardziej cieszę się z informacji, iż najprawdopodobniej już za dwa lata światło dzienne ujrzy inna wizja Mrocznego Rycerza. Mam tylko nadzieję, że nowy interpretator naszego ukochanego bohatera nie pójdzie śladami braci Nolan, lecz całkowicie własną ścieżką, jak również, iż nowy film nie będzie opowiadał jego losów znowu od zera (no chyba, że byłaby to adaptacja kultowego Roku pierwszego pana Millera, np. ta, której niegdyś dokonać miał Darron Aronofsky; swoją droga strasznie się chłop w marnuje w swoich stricte autorskich projektach, niech ktoś mu wreszcie zapłaci, żeby realizował filmy jako rzemieślnik, a nie pseudo-artysta). Szczerze marzy mi się seria rozmaitych filmów o Batmanie, taki odpowiednik niekończących się przygód Jamesa Bonda. Bo przecież przeróżne heros ten miał w komiksie oblicza, przeróżne towarzyszyły mu wydarzenia, wreszcie najrozmaitsze, nierzadko bardzo ciekawe postaci na swojej drodze spotykał. Jego uniwersum to istna kopalnia złota.

Jedną z niewątpliwych zasług Nolana jest uratowanie wizerunku Two-Face'a po tym, jak przedstawiony został w koszmarku Schumachera. Nie pogniewałbym się, gdyby ktoś teraz podobnie postąpił z Riddlerem. Najlepiej w konwencji noir, konwencji jakże dla świata Batmana naturalnej.


8 komentarzy:

  1. świetnie się czyta recenzję kogoś kto wie o czym pisze :) Zgadzam się z Tobą w każdym zdaniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. film mi się zasadniczo nie podobał, po pierwsze przez porwaną dramaturgię (i to nie tak jak lubię), po drugie przez mało strawne ideolo. natomiast przedostatni akapit - 100% racji, z podkreśleniem "serii" i uwag o Aronofskym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chaotyczny scenariusz to mało powiedziane. Ile tam niedociągnięć, dziur fabularnych, ile niepotrzebnych scen...nawet nie wiadomo od czego zacząć.
    Moim anty bohaterem uniwersum Batmana jest Mr. Zsasz. To jest materiał na psychopatę, tutaj byłoby pole do popisu dla aktora i scenarzysty.

    OdpowiedzUsuń
  4. Za dwa lata nowy gacek. Oj marzy mi się, marzy, by powrócił pomysł realizacji "Powrotu Mrocznego Rycerza" ze Stallonem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja również jestem nieco rozczarowany. Tylko że u mnie rozczarowanie było chyba mniejsze, bo nie znam komiksowych pierwowzorów Batmana. Ale także odniosłem wrażenie, że film jest chaotyczny i nierówny. Po twórcy "Incepcji" można było oczekiwać bardziej przemyślanego scenariusza.
    Aktorom trudno cokolwiek zarzucić, Gordon Levitt i Hathaway zagrali bardzo dobrze. Kobieta-Kot zupełnie innea od tej z filmu Burtona, bardziej ludzka, realistyczna, ale tak jak napisałeś, tak samo wiarygodna. Chociaż ja osobiście wolę jednak Michelle Pfeiffer, więc minimalnie ona u mnie wygrywa :)

    No i w przeciwieństwie do Ciebie "Początek" bardziej mi się podobał. Zaś najnowsza część według mnie najsłabsza, najmniej porywająca, zdarzało mi się nawet kilka razy ziewnąć :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Podpisuję się pod każdym słowem. Dobrze będzie, jak za dwa lata ujrzymy nową ekranizację w zajebistym stylu z dobrymi przeciwnikami Gacka. Ale w zasadzie dziwi mnie, że nikt nie pomyślał jeszcze o serialu. Tu by było pole do popisu dopiero.

    OdpowiedzUsuń
  7. Serial to byłby strzał w dziesiątkę, o ile tylko zrealizowany byłby jako "nowa jakość" telewizji. Winding Refn by się sprawdził.
    Albo Du Welz, ale w adaptacji "Arkham Asylum".
    Stallone jako Batman? Tak samo intrygujące, co przerażające;]

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się