środa, 20 lutego 2013

Dredd (Pete Travis, 2012)


Jeśliby przeciwko najnowszemu filmowi Pete’a Travisa postawić na ringu Avengers i Mroczny Rycerz powstaje, pojedynek szybko zacząłby przypominać walki w stylu Tomasz Adamek vs. Andrzej Gołota. W przeciwieństwie do wspomnianych, największych zeszłorocznych hitów adaptacji komiksu, Dredd wyzbyty jest bowiem typowo hollywoodzkich ograniczeń, a tym samym zamiast głaskać po głowie – wali prosto w zęby.

„Prawo to ja.”

Wymyślony w 1977 roku tytułowy bohater, typ Brudnego Harry’ego doprowadzony do ekstremum, to od dawna już postać dla brytyjskiego komiksu ikoniczna. Niemniej jednak poza swoją ojczyzną znany jest przede wszystkim za sprawą swojej karykatury, która pojawiła się w kiczowatym, usilnie przebojowym oraz patetycznym obrazie Danny’ego Cannona z 1995 roku. Niezmiernie cieszy więc fakt, że nowa filmowa wizja najtwardszego Sędziego w dystopijnym Mega-City One reprezentuje kino zgoła odmienne. Oszczędne, zachowujące ducha oryginału i – co z tego wynika – bezkompromisowe.

Nie mogło być inaczej, skoro za scenariusz odpowiedzialny jest zadeklarowany entuzjasta opowieści obrazkowych Alex Garland i skoro swój tekst konsultował on ze współtwórcą komiksu Johnem Wagnerem. Autor (znakomicie zekranizowanej przez Davida Cronenberga) Historii przemocy ponadto poprawiał napisane przez Garlanda dialogi, a te następnie trafiały jeszcze pod pióro Karla Urbana. Odtwórcy roli głównej, który do realizacji przygotowywał się w takim samym stopniu ćwicząc na siłowni, co pochłaniając w domu sterty komiksów. Rozumiał więc doskonale, dlaczego – w przeciwieństwie do Sylvestra Stallone’a – nie może w filmie ani na chwilę ściągnąć hełmu Sędziego. Wszak Dredd to czystej wody personifikacja prawa, a to, jak mówił niegdyś Wagner, nie ma przecież duszy.

Do lektury całego tekstu zapraszam na łamy Edycji Limitowanej.

7 komentarzy:

  1. O, o dziwo a ja chociaż lubię brutalne i mało ckliwe filmy, to nie zachwyciłem się dreddem absolutnie. Historia jest do bani, przebieg akcji również, fajne są jedynie spowolnione turbo brutalne sceny, które są tak brutalne że aż są [;]komiczne. Z filmów w budynku znacznie lepiej wypada nieśmiertelny DH. Mnie wcale nie dziwi, że film nie odniósł sukcesu kasowego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja lubię filmy ze szczątkową fabułą, gdzie podstawą jest nie opowieść, lecz sposób opowiadania i atmosfera. No co zrobić?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tam nic Ci nie karzę robić, jest pole do komcia, to sobie pykłem komcia , i tyle hehe.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy wciąż można gdzieś przeczytać cały tekst? Link do Edycji Limitowanej nie działa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wygrzebię tekst i wrzucę cały.

    OdpowiedzUsuń
  6. Film świetny. Wreszcie doczekałem się niezłej rozpierduchy bez wplatanych moralitetów i ckliwych wątków. Jeśli taki będzie nowy Robocop, to wybaczę twórcom nawet ten nieszczęsny kostium.

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się