poniedziałek, 7 listopada 2011

Komiks i inne media

Ostatnio przypadkiem wygrzebałem z szafy kwartalny dodatek do magazynu "Fantastyka", mianowicie rzecz o nazwie "Komiks-Fantastyka". W wydanym gdzieś w 1988 roku trzecim numerze tej serii (składającej się, co ciekawe, z różnych serii komiksowych publikowanych na przemian w kolejnych zeszytach) natrafiłem na bardzo ciekawy tekst autorstwa Macieja Parowskiego, z jednej strony jednego ze scenarzystów, których prace pojawiały się na łamach owego dodatku, z drugiej sekretarza redakcji, zajmującego się tam też publicystyką. Poniżej wspomniany tekst, zapraszam do lektury.


Komiks i inne media

Komiks podobnie jak kino jest zaborczym środkiem przekazu. Może zresztą jeszcze bardziej zaborczy niż komiks są jego odbiorcy. Gotowi są przyjąć wiele treści pod warunkiem, że poda się je w postaci komiksu. Dlatego na świecie w przeróżnych komiksowych zeszytach i albumach znaleźć można komiksowe adaptacje praktycznie wszystkiego. Literatury i filmów. Telewizyjnych seriali i musicali, historycznych kronik i biografii znanych postaci.

Opowiadania, powieści Dickensa, Stevensona, Maya, Carolla, Sienkiewicza, Wellsa, Chandlera, Hammeta; stare filmy z Bogartem, Chaplinem, wspomnienia generała MacArtura i starotestamentowe historie oraz opowieści Ewangelistów - zamienione na cykle kolorowych obrazków, przekształcone w dziesiątki, w setki kolorowych plansz docierają w tej uproszczonej i atrakcyjnej formie do czytelnika-oglądacza.

We wszystkich tych przypadkach komiksowa narracja, komiksowa sztuka zamieniania wyobrażonego w widzialne, dynamicznego w statyczne - obsługuje cudzą formę, przeżuwa cudze treści powstałe na terenie innego medium.


Czy to jest właściwa droga?

Komiks nie jest literaturą. Komiks nie jest telewizyjnym serialem. Komiks nie jest ani kinem, ani religijnym przekazem, ani historyczną kroniką. A tamte media z kolei nie są komiksem. Ich treści, ich swoistość nie były pomyślane, nie były pierwotnie przeznaczone na komiks.

To jest właśnie kłopot, który wychodzi przy adaptacjach. Kiedy komiks opowiada swoje historie, wymyślone i narysowane dla komiksu - jest w sam raz; więcej nawet - zachwyca; i jeszcze więcej - jak mówią ludzie nieumiarkowani: rzuca na kolana.

Kiedy komiks ma zastąpić jakąś filmową czy literacką historię, zawsze wcześniej czy później powiemy, że komiks coś zgubił, że czegoś nie uniósł, że coś tam zubożył. To jest logiczne.

Literatura utkana jest z myśli i słów, komiks zbudowany jest z obrazków i ich sekwencji zestawionych w plansze. Kino opowiada swe historie ruchem, komiks serią kilkuset obrazków będących rodzajem wyrafinowanych plastycznie stop-klatek. Oczywiście mogą być książki i filmy komiksowi pokrewne. Ale mogą też być, i jest ich bardzo dużo, książki i filmy, których wyobrażenie sobie w postaci zapisanej komiksem byłoby barbarzyństwem. Zresztą to jest oczywiste, podobnie jak to, że istnieją filmowe i niefilmowe powieści.

Komiks na ekranie?

To nie wygląda tak, że komiks jest "za krótki" żeby opowiedzieć niektóre książki czy filmy, ale za to film na przykład swobodnie poradzi sobie z każdym komiksem. Wcale nie?

Oglądaliśmy niedawno na ekranach filmową wersję komiksowego Supermana. Nie było to tak interesujące, jak oczekiwaliśmy. Chwilami było nawet bezbronne i śmieszne.

Co nie śmieszyło, co grało zapewne w konwencji komiksu na pięknych kolorowych planszach - ożywione na wielkim ekranie trąciło zgrywą i taniochą. Mężczyzna w pelerynce frunący w powietrzu z olbrzymią taflą zamrożonego jeziora w dłoniach - jak na to patrzeć, jak na to reagować? Potraktować serio jako intelektualną propozycję, czy przyglądać się robocie faceta od filmowanych tricków, makiet, zastawek, blue-boxów? Szczególne rozdwojenie!

Podczas oglądania komiksu efekt tego podpatrywania, tego przyłapywania twórców na gorącym uczynku - nie występuje. W komiksie jest większa zgoda na fantastyczność, na niedorzeczność. Niedorzeczność w komiksie nie jest wpadką, przeciwnie - może być artystycznym środkiem rozgrywanym świadomie i z wdziękiem.

A film animowany?

Wydawałoby się, że najbliżej leży komiks filmu animowanego, że, co więcej, dopiero kinowa animacja, ożywia martwy komiksowy kadr i daje mu pełnię wdzięku. Też nie!

Głośne są pod tym względem, oglądane u nas tylko na wideo, filmy takie jak Heavy Metal i Tigra. Owszem, to niezłe filmy. I robią na widzach wrażenie. Ale w zestawieniu z komiksami, które dały im początek, robią wrażenie nieuchwytnej tandety i niestosowności.

Popatrzmy na to od innej strony. Co zabiera komiksowi animacja, dlaczego go trywializuje? Otóż zabiera mu coś bardzo swoistego - właśnie bezruch. Bezruch, który umożliwia czytelnikowi kontemplację. Animacja filmowa zabiera komiksowi przestrzenną planszę jednoczesności i zamienia ją na liniową sekwencję następstw czasowych. W komiksie spoglądając na planszę możemy oglądać wszystko na raz; w filmie animowanym - tylko to, co nam pokaże kamera. Komiks w zeszycie, na planszy błyszczy wspaniale zrównoważoną dynamikę statyczną - trwa jak tygrys uchwycony w 1/1000 sekundy w chwili skoku.

Film animowany zamienia to już tylko w szybkie lub trochę spowolnione spadanie.

Co adaptować?

Przeprowadzona tu obrona swoistości komiksu brzmi trochę perfidnie. Oczywiście komiks adaptował, adaptuje i będzie adaptować. Naciski rynku a i pokusa zmierzenia się z innym medium są duże. Rzecz w tym by komiks robił to przy minimalnych stratach własnych, a także by straty treści medium adaptowanego nie były nadmierne.

Nie będzie dobrze kiedy komiks zajmie się prozą czy filmem, operującymi dużą ilością statycznych dialogów. Zmora obrazka przedstawiającego gadające głowy jest równie nieznośna w kinie, w telewizji, jak i w komiksie. Powinniśmy tego unikać.

W komiksie pożądany jest wyrazisty bohater - własny, nie pożyczony, skrojony na komiksową miarę. I ruch. I często zmiana planów. Pożądane są wydarzenia dziejące się w przestrzeni, powiedzmy mądrze - topograficznej, a nie mentalnej. Komiksowi potrzebne jest to, co Karol Irzykowski przed sześćdziesięciu laty w Dziesiątej Muzie nazwał żywiołem kina - "widzialność obcowania człowieka z materią". Oczywiście ta widzialność obcowania z materią w komiksie będzie opisana inaczej, przy pomocy innych środków niż w kinie.

Jakie książki fantastyczne mogłyby więc być adaptowane na komiks, a jakie nie? Nie będziemy na to pytanie odpowiadać. Czekamy na listy Państwa. Ale proszę pamiętać o swoistości komiksu i swoistości literatury. Filozofia, fantastyczne pisarstwo mądrościowe - takie na przykład jakie uprawia Lem - uległyby na planszy daleko idącej prymitywizacji i banalizacji. Komiks poniósłby z Lemem chyba jeszcze większą porażkę niż kino. Niezadowolone byłyby obie strony. Więc które z opowiadań, z powieści miałyby tu większe szanse? Powtarzam - wyrazisty bohater, wartka, raczej prosta akcja, zmiana planów, widzialność obcowania... Czyli raczej fantastyka młoda, najnowsza miałaby tu większe szanse?

Ani słowa więcej. Czekamy na listy Państwa.

Jak adaptować?

Komiks jest robotą kombinowaną - literacką i plastyczną. Powiedzmy od razu z żalem - scenariusz jest bardzo ważny, ale to robota plastyka wychodzi na plan pierwszy. dobry błyskotliwy rysunek, piękna plansza mogą wiele dodać banalnemu scenariuszowi. Najlepszy scenariusz nie uratuje kiepsko rysowanego komiksu.

W przypadku adaptacji scenarzysta musi umieć usunąć się w cień także wobec tekstu adaptowanego. Musi wydobyć zeń tylko to co ma naturę komiksową, a powściągnąć chęć adaptowania wszystkiego.

Najgorsza chyba z tego co można sobie wyobrazić, byłaby adaptacja punktu po punkcie - tłumaczenie na obrazki liniowe, scena po scenie. Ociosywanie literatury czy kina z filozofii, dialogów, literackich nastrojów.

Luźna inspiracja, przejęcie się klimatem jakiejś prozy, wychwycenie z niej kilku wątków - oto najlepsza droga.  I scenarzysta, i rysownik zyskują wolną rękę. Nie mamy wtedy do czynienia z dosłowną adaptacją, komiks nie staje się łopatologicznym i ułomnym przekładem z medium, lecz wyrazem hołdu jaki twórca składa ulubionemu pisarzowi czy reżyserowi.

Takie są na przykład wspaniałe plansze wielkiego artysty komiksu, Druilleta, który nastroje swych prac, a także częściowo tematykę zaczerpnął, jak sam przyznaje, z prozy mistrza nowoczesnego horroru, Howarda Phillipsa Lovecrafta...

Druillet nie musiał się do tego przyznać, ale on chciał to zrobić. Po pierwsze musi na swój sposób kochać prozę Lovecrafta, a po drugie nie uważa najwidoczniej takiego zapożyczenia za uchybiające. I odwrotnie, nie sądzę, żeby ukomiksowanie prozy Lovecrafta przez Druilleta uchybiało pisarzowi.

Komiks jest częścią kultury, ma w niej swoje numerowane, nie dostawione miejsce. Nie jest sąsiadem wstydliwym i sam nie musi się niczego wstydzić.

Nie musi, pod warunkiem, że nie będzie udawał innego medium, że nie będzie się podejmował robót ponad swoje siły. Ani - poniżej swoich sił. Które nie są małe.

Maciej Parowski, 1988

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

anonimie, podpisz się