sobota, 21 lipca 2012

Batman: Nawiedzony Rycerz

Jeszcze 5 dni do premiery "Mroczny Rycerz powstaje".


Właśnie wydany w Polsce Nawiedzony Rycerz to zbiór trzech opowieści autorstwa jednego z najsłynniejszych duetów w świecie amerykańskiego komiksu mainstreamowego, Jepha Loeba i Tima Sale'a. Opowieści te łączy akcja rozgrywająca się w (kolejne odsłony) Halloween oraz nienajlepsza kondycja Batmana - a to jest po kilku nieprzespanych nocach, a to został postrzelony w głowę, a to trawi go gorączka. Efektem tego główną akcję często uzupełniają - lub nawet napędzają - wspomnienia, sny i/lub halucynacje (wyjątkiem jest ostatnia historia, gdzie to senne widziadła stanowią główną akcję). Fragmenty te z jednej strony odrealniają kolejne fabuły (choć te do najbardziej realistycznych zdecydowanie nie należą), z drugiej zaś stanowią dla scenarzysty doskonały pretekst, aby choć na chwilę wejść w umysł bohatera i zapoznać nas z jego lękami czy pragnieniami.

Zarówno kreskówkowy styl rysowania Sale'a, jak i charakter scenariuszy Loeba przywodzi na myśl animowany serial o Człowieku Nietoperzu emitowany przez telewizję Polsat w latach 90. Wprawdzie w pewnych fragmentach zmierza w rejony odważniejsze - czy to ambitniejsze czy po prostu mroczniejsze - ale twórcy wycofują się z nich zanim mogłyby zostawić po sobie jakiś naprawdę trwalszy ślad. Bywa więc psychologicznie i psychodelicznie, bywa też trochę brutalnie, ale nigdy na tyle, aby uczynić Nawiedzonego Rycerza czymś innym, niż pozycją rozrywkową. I jako taka sprawdza się niby dobrze, ale...

Jak na mój gust trochę za dużo tu popu. W otwierających album Strachach okazjonalna poetyka snu, choć czyniąca opowieść dosyć umowną (a miejscami spychająca ją nawet w okolice horroru), nie jest w stanie zneutralizować dziecinnej naiwności niektórych - bardzo ważnych, niestety - rozwiązań fabularnych, a we wszystkich trzech opowieściach w oczy kłuły mnie efekciarskie wręcz sceny akcji (szczególnie pojedynek z Pingwinem w Duchach). Dorzućmy do tego kilka łopatologicznych kwestii oraz pewną dawkę patosu i otrzymujemy obraz Marcinka, który nie bawi się tak dobrze, jak by sobie tego życzył.

Przy tym ciężko odmówić twórcom odpowiedniego warsztatu. Scenariusze są inteligentnie napisane i cechują się prawdziwie mądrymi morałami (szczególnie Szaleństwo, według mnie zdecydowanie najlepsza część albumu), zaś rysunki to nierzadko ładny popis rzemiosła, szczególnie pod kątem dynamiki (inna sprawa, że niektóre postaci wyglądają czasem dosyć nieporadnie, ale niejako rekompensuje to sama jedna pani Trujący Bluszcz, na widok której - niezależnie od kadru - nie pozostaje nic innego, jak tylko rzucić się biegiem do najbliższego sklepu jubilerskiego celem zakupienia pierścionka zaręczynowego).

Nawiedzony Rycerz to w gruncie rzeczy jedynie rozgrzewka przed kolejnym dziełem tegoż duetu z uniwersum Batmana - mistrzowskim The Long Halloween*. Dziełem, w którym nastroju tytułowego święta czuć już znacznie więcej, gdzie niemalże te same składniki dobrane zostały w proporcjach znacznie efektywniejszych, czyniących konstrukcję opowieści prawdziwie imponującą, wreszcie gdzie dramaturgia została dopracowana tak bardzo, jak to tylko możliwe (czego o tytule tu recenzowanym powiedzieć się jednak nie da). Ale o różnicach między jednym a drugim najwięcej chyba mówią same inspiracje autorów - tam, gdzie w Nawiedzonym Rycerzu mamy Alicję w krainie czarów i Opowieść wigilijną, tam w The Long Halloween mamy tradycje filmu noir.


* Pozycja ciągle, niestety, niewydana w Polsce. Dlatego też w jej wypadku posługuję się tytułem oryginalnym.

1 komentarz:

anonimie, podpisz się