niedziela, 15 lipca 2012

Batman: Zabójczy żart

Jeszcze 11 dni do premiery "Mroczny Rycerz powstaje". Poniżej recenzja opublikowana pierwotnie na łamach zaprzyjaźnionego bloga Kopiec Kreta.


Bóstwo tu i ówdzie znane jako Alan Moore nie lubi Zabójczego żartu. Jego zaskakująco surową ocenę zrozumieć można chyba tylko wtedy, jeśli na komiks ten spojrzeć pod kątem prezentowanego w nim rzemiosła autora. W porównaniu do pozostałych spośród najważniejszych dzieł, jakie napisał w drugiej połowie lat 80., słynna opowieść o Jokerze jawi się bowiem jako pozycja cokolwiek skromna. Nie ma tu innowacyjnych eksperymentów narracyjnych czy błyskotliwych dialogów znanych choćby ze stron genialnych Strażników. Jest tylko podyktowana prosto opowiedzianą fabułą wiwisekcja zła oraz dekonstrukcja najbardziej znanego szaleńca ze świata historii obrazkowych. „Tylko”.

Rzecz bardzo zgrabnie łączy ze sobą dwa odmienne gatunkowo wątki – brutalną, przypominającą horror historię poczynań Jokera po ucieczce ze szpitala psychiatrycznego oraz ciąg sentymentalnych retrospekcji ukazujących jego przepełnioną goryczą drogę ku szaleństwu. Jak wiadomo, Zabójczy żart odniósł sukces dzięki uczłowieczeniu bardzo umownego wcześniej antybohatera, uczynieniu go postacią tragiczną i wreszcie ukazaniu go jako lustrzane odbicie Batmana. Jednakże, co ważne, scenarzysta wcale nie obdarł Jokera z charakterystycznej enigmatyczności. Choć komiks cechuję się sporą dawką empatii i ujawnia wiele nieznanych wcześniej szczegółów z życia psychopatycznego zbrodniarza, aura tajemniczości pozostaje jego częstą towarzyszką.

Ze względu na wspomniane wyżej cechy gatunkowe oba wątki mocno ze sobą kontrastują, jednakże elementy wspólne czynią zeń nierozerwalną całość. Dość powiedzieć, że komiks kończy się dokładnie tam, gdzie zaczyna. Kadr pierwszy i ostatni są identyczne, historia zatacza koło i zataczać je będzie już zawsze, skoro konstrukcja scenariusza przypomina odpowiednik antycznej koncepcji Yin i Yang. Praktycznie na każdym kroku zaobserwować możemy a to zderzanie się, a to wzajemne dopełnianie się dwóch przeciwstawnych sił, z których żadna nie jest w stanie ostatecznie wygrać. Wprawdzie Joker – zarówno jako szary człowiek desperacko próbujący wyjść na przysłowiową prostą, jak i już obłąkany clown rozkochany w mordzie – skazany jest na porażkę, ale w momencie jej nadejścia jego miejsce zajmuje Batman. Pojawiający się w kultowym już finale szaleńczy śmiech Mrocznego Rycerza nie napawa optymizmem, ale stanowi najważniejszy element opowieści. To punkt, w którym obie siły stają się jednością.




Większość z zaprezentowanych tu rysunków Briana Bollanda nie jest, jak dla mnie, niczym imponującym, jednocześnie jednak ciężko im cokolwiek zarzucić, a już na pewno nie to, że nie pasują do tak przejrzyście skonstruowanego scenariusza. Są proste i czytelne, a kiedy trzeba – we fragmentach, w których dominuje przemoc, czy to fizyczna czy psychiczna – odpowiednio „brzydkie, brudne i paskudne”. Największe wrażenie robią te kadry, kiedy Bolland zmierza w stronę makabreski, albowiem dzięki nim Zabójczy żart jawi się jako wizualizacja koszmaru sennego, który toczy właśnie umysł osobnika opiętego kaftanem bezpieczeństwa. Ciężko wówczas nie odnieść wrażenia, iż na lepszego rysownika Moore trafić nie mógł.

Mimo powyższych zachwytów renoma, jaką cieszy się ten komiks, wydaje mi się jednak trochę przesadzona. To pozycja oczywiście bardzo ważna i niewątpliwie też bardzo udana, ale przy tym niepozbawiona pewnych minusów – okazjonalnej naiwności czy patetycznej tonacji – a przede wszystkim niewykorzystująca w pełni tkwiącego w niej potencjału. Część fragmentów prosi się bowiem o rozbudowanie, niektóre interesujące motywy są ledwie „liźnięte”. Wszyscy przecież wiemy, że Moore’a stać na więcej. Ostatecznie Zabójczy żart jest więc tylko inteligentnie napisanym, mocnym dramaturgicznie i wiarygodnym psychologicznie komiksem o charakterze alegorii. „Tylko”.

2 komentarze:

  1. Bardzo fajna recenzja, z niecierpliwością czekam na więcej.
    Co do samego komiksu - myślę, że warto zaznaczyć, że u nas jest on dostępny w dwóch wersjach. Mamy jedną wydaną przez TM-Semic ze starymi kolorami i drugą wydaną przez Egmont. (dla zainteresowanych: http://www.comicmix.com/news/2008/03/23/recolored-killing-joke-compared-to-original/ )Ta druga poza tym, że ma nowe kolory jest też w twardej oprawie. Osobiście wolałem starsze kolory - jakoś tak mniej komputerowo to wyglądało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki!
    Zdecydowanie wolę starą wersję. Dziś już obskurna, pasuje do tej historii lepiej. Nowe kolory są zresztą właśnie trochę sztuczne. I nigdy nie byłem fanem twardych opraw.

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się