wtorek, 12 listopada 2013

Ostatnio przeczytane vol.1


"Batman: Gothic" Grant Morrison i Klaus Janson, 1990
Po głośnym "Azylu Arkham", u swoich podstaw mającym surrealizm i psychoanalizę, Morrison postanowił napisać bardziej tradycyjną opowieść o Człowieku Nietoperzu. Umieścił w niej więc wszystko to, czego w "Azylu" unikał: Bruce'a Wayne'a, bat-gadżety, zagadkę kryminalną, przejrzystą akcję, proste przesłanie. Szkocki scenarzysta nie byłby jednak sobą, gdyby nie dodał do tego pewnych, nazwijmy to umownie, osobliwości. W tym wypadku są to liczne (acz nie dominujące nad całością) fragmenty oniryczne oraz elementy czystej wody horroru. Morrison trochę bawi się tu w dziadka, który przy kominku opowiada swoim wnukom zapomniane opowieści. Przedstawia nam część dzieciństwa Wayne'a sprzed śmierci jego rodziców, jego poświęcone jego ojcu sny, demonicznego, powracającego z zaświatów Mr. Whispera, który poluje na gothamskich gangsterów (wcześniej zapoznając ich z poezją), a wreszcie pewną legendę sprzed 300 lat. Oczywiście wszystko to łączy się w spójną całość. Chwilami mroczną, a chwilami wcale naiwną (w czym również jej urok, choć nie zawsze). Zdecydowanie najbardziej podobał mi się wątek legendy, bo to dokładnie to, co najbardziej lubię w powstałym parę lat później "Hellboyu". A najmniej same rysunki. Klaus Janson ma specyficzny styl, do którego nic nie mam, ale którego pochwalić również bym nie mógł. Gorzej, że w pewnych miejscach jego prace wyglądają zwyczajnie niechlujnie, co psuje lekturę skądinąd całkiem fajnej historii.



"Historia niebyła kina PRL" Tadeusz Lubelski, 2012
Gdzieś w alternatywnej rzeczywistości adaptacja "Popiołu i diamentu" jest utworem socrealistycznym, Stanisław Bareja zdobył publiczność filmem będącym rodzimą "odpowiedzią" na przygody Jamesa Bonda, Wojciech Wiszniewski wcale nie umarł tuż przed realizacją swojego kinowego debiutu, a ostatnim arcydziełem Wojciecha Jerzego Hasa jest "Osioł grający na lirze". W taką rzeczywistość wszedł w swojej książce Lubelski. Acz tylko jedną nogą. I słusznie. Autor wybrał 13 tytułów, które, gdyby tylko powstały, najprawdopodobniej odcisnęłyby wyraźne piętno na historii polskiego kina. Przygotowując się do pisania stal się detektywem. Wyszukiwał wszelkich możliwych informacji na temat kolejnych projektów, czytał każdy dostępny scenariusz i przepytywał kogo się da. Drobiazgowe śledztwo zostało następnie dokładnie przeniesione na papier, co dało efekt całkiem imponujący. Mi nie wszystko się podobało - w kilku miejscach (tam, gdzie powstało kilka wersji scenariusza danego tytułu i autor opisuje wszystkie różnice, ewentualnie też tam, gdzie tekst dotyczył projektu czy twórcy, który mnie niezbyt interesuje) zdarzało mi się nudzić, ale to tak tylko gwoli szczerości. Bo książka jest świetna. Najlepsza zaś chyba tam, gdzie Lubelski przeobraża się w krytyków filmowych sprzed lat (recenzje socrealistyczne!). Stylizacja doskonała. Szkoda, że zabrakło tu tekstu o obrazie, który Andrzej Munk miał zamiar nakręcić zaraz po "Pasażerce".


"Jan Hardy" #2, Jakub Kijuc, 2013
W recenzji pierwszej części przygód super-partyzanta narzekałem, że Kijuc psuje swoją opowieść poprzez ewidentny pospiech (owocujący niedopracowaną dramaturgią i nieczytelnością rysunków) oraz propagandowe zagrania pod skrajnie prawicową publikę. I w życiu nie spodziewałbym się, że coś się pod tym kątem zmieni. Nie, żeby autor przestał być nawiedzonym nacjonalistą, lecz, po pierwsze, zwolnił tempo pracy, po drugie - nieco zmniejszył liczbę dosadnych wtrętów ideologicznych. Rzecz w tym, że te, które pozostały, są kurewsko prymitywne. "Wynaturzenie trzeba wyplenić. Inaczej rozrasta się i rozprzestrzenia" - mówi na początku komiksu Hardy. Dopasować to, mimo kontekstu, można do wszystkiego. I o to też chyba chodziło, co jest tym smutniejsze. Później zaś autor wprowadza nas do kanałów, gdzie dowiadujemy się, że armię lovecraftowskich golemów wspierających Sowietów produkuje tam pewien stary, groteskowy Żyd. Fajnie, że w innym miejscu postawiony zostaje znak równości między komunizmem a nazizmem (choć trochę łopatologicznie), tyle że takie "niuanse" nic nie zmieniają. A co poza tym? Fajne rysunki (a jednak rysować autor potrafi), świetne postaci (znowu kłania się twórcze posiłkowanie się "Hellboyem") i, mimo pewnego narracyjnego chaosu, bardzo porządna dramaturgia. Czyta się naprawdę zajebiście. Jednym tchem. Aż napisałbym Kijucowi, że jest jednak utalentowanym rzemieślnikiem, ale nie chciałbym mu przeszkadzać w kibicowaniu swoim ziomkom podpalającym tęczę czy wybijającym szyby na squatach.


"Swamp Thing: Dark Genesis" Len Wein i Berni Wrightson, 2004 (zbiór historii wydanych w latach 1971-1974) 
Kiedy robiłem research przed zrecenzowaniem Swamp Thinga w wykonaniu Alana Moore'a, wyczytałem w kilku miejscach, że opowieści o tejże postaci pierwotnie były hybrydą horroru i superhero. "Dark Genesis" zbiera pierwszych jedenaście tych opowieści i jeśli nie liczyć jednej, gdzie pojawia się Batman, o takiej hybrydzie mowy nie ma. Zapewne miało to miejsce później, kiedy autorzy serii zrezygnowali z jej prowadzenia, ale tutaj jest to zwykle miks horroru i przygodówki. Swamp Thing w oryginalnej koncepcji okazuje się być wariacją na temat Frankensteina, zresztą w jednym epizodzie spotyka też postać będącą bardzo wyraźną parafrazą słynnego monstrum. Autorzy niemal wszędzie mielą ten sam schemat. Dobroduszny, lecz nierozumiany (bo i niemy) bohater odrzuca ludzi swoją fizjonomią i - podróżując po świecie - spotyka jednostki borykające się z tym samym lub zbliżonym problemem. Z większością sam też walczy, ale każdy - od wilkołaka przez kosmitę po duchy czarnych niewolników - stanowi jego lustrzane odbicie. A prawdziwymi potworami są zwykle ludzie. W ten sposób twórcy wpisują Swamp Thinga w różne konteksty i czynią komiks mocno dydaktycznym (krytykują nacjonalizm, rasizm etc.). Naiwne, łopatologiczne i nieco monotonne, jednak słabe tylko w czysto marketingowej i zupełnie bezpłciowej historii z Batmanem. Reszta jest odpowiednia urocza (ta staroświeckość) i przyjemna, fajnie składa hołd klasyce horroru (jest i miejsce dla Lovecrafta) oraz prezentuje miejscami imponującą (poetycką) narrację. Jest też prekursorska względem "Hellboya" (czyżby jedna z inspiracji Mignoli?), ale to tak swoją drogą.

PS. Ostatnio reanimowałem swoje konto na Lubimy Czytać.

6 komentarzy:

  1. Wreszcie jakiś fajny, komiksowy wpis. I o rzeczach, które znam ("Gothic"), albo lubię (Mur).

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdaje się, że będzie tego więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Historia niebyła kina PRL" trafia na listę do nadrobienia, jeśli chodzi o Tadeusza Lubelskiego to na razie na tapecie mam "Historię kina polskiego" i tak będzie pewnie jeszcze przez najbliższe kilka miesięcy - do letniej sesji i egzaminu.

    Ciekawe, że we wszystkich trzech opisywanych komiksach dopatrujesz się jakiś powiązań z Hellboyem.

    OdpowiedzUsuń
  4. A no śmieszny zbieg okoliczności. Tak wyszło.

    "HKP" = miazga!* Zaglądam regularnie od jakichś trzech lat.

    * Jeśli nie liczyć marginalizacji kina pop (taki Piestrak, choć z reguły mizerny, osiągał mocne sukcesy komercyjne przez całą dekadę [i ciut więcej], a poświęcono mu jakieś dwa zdania).

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawe rzeczy sobie czytasz :) Chyba się zainspiruję i sięgnę po jedną z nich.

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę przyznać, że ciekawy wybór :) Sama jestem zainteresowana Swang'iem :)

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się