niedziela, 24 czerwca 2012

Hellboy: Double Feature of Evil


Środek nocy, jakieś anonimowe miasto. Kompletnie zdezelowana, zapomniana przez wszystkich ulica, a na niej zabite dechami kino. Rozpadający się szyld od lat zaprasza ewentualnych przechodniów na ten sam podwójny seans filmowy. Wnętrze kina prezentuje się równie zachęcająco, co okolica, aczkolwiek ozdabiająca ściany galeria posterów - Dracula, The Wolf Man, Frankenstein, Cat People, The Bride of Frankenstein i The Mummy's Ghost - zdaje się nie odczuwać upływu czasu. Pokryte pajęczynami drzwi prowadzące do sali projekcyjnej są lekko uchylone. Sala nie jest całkiem pusta - osiem siedzeń tuż przed ekranem zajętych jest przez truchła ludzi. Radykalni kinomaniacy, nigdy nie zdecydowali się wyjść. Zatkajmy nosy i usiądźmy obok. Czas na seans.

Double Feature of Evil to hołd złożony tak kinom grindhouse'owym, jak i tradycyjnej pulpie w ogóle. Okres świetności tanich kin oferujących dwie projekcje w cenie jednej przypada na lata 70. ubiegłego wieku, ale wymienione wcześniej plakaty reklamujące klasykę filmu grozy i choćby okolica, którą po drodze na seans zwiedzamy, przywodzą na myśl jeszcze niekoniecznie eksploatacyjne początki grindhouse'u - całkiem dziś już zapomniane zakazane kina, głównie z lat 30.; częściowo prowizoryczne przybytki powstające wyłącznie w odludnych uliczkach, prezentujące głodnej "niezdrowych" wrażeń publice utwory zbyt odważne na dystrybucję w oficjalnym obiegu. Inna sprawa, że chyba żadnego z wymienionych horrorów nie można by do tego typu utworów zaliczyć. A więc jak dokładnie zaszufladkować kino Unilux, do którego zostajemy zaproszeni - nie wiadomo. No to przejdźmy dalej.

Obie zaprezentowane nam historie traktują o tzw. nawiedzonych domach, są jednak diametralnie różne. Łączy je prostota i przewrotność oraz w mniejszym czy większym stopniu ironia i pastiszowy charakter. Pierwsza nazywa się Sullivan's Reward i zajmuje dwie trzecie całości. Jej akcja dzieje się gdzieś w Kansas w 1960 roku. Nasz ukochany Hellboy spotyka się tam w pewnym lokalu z tajemniczym mężczyzną, który przyznaje się do wielu morderstw. Tyle że, jak twierdzi, nie on jest tak naprawdę za nie odpowiedzialny, lecz dom, w którym mieszka, a który do pewnych rzeczy (bynajmniej nie samych mordów) go po prostu zmusza. Mężczyzna rozpoczyna swoją opowieść.


Leniwa narracja pozwala Mike'owi Mignoli zbudować odpowiednio tajemniczą i niepokojąca atmosferę - miejscami czułem się, jakbym cofnął się o kilka długich lat wstecz i znowuż po raz pierwszy czytał co mroczniejsze opowiadania H.P. Lovecrafta - a mimo prostoty rzecz potrafi zaskoczyć. Słynny scenarzysta całkiem ciekawie posługuje się tu dawno nieświeżym już schematem znanym z klasycznych ghost stories, bardzo zgrabnie dopasowując doń postać Piekielnego Chłopca.

Pod tym kątem podobnie prezentuje się rozgrywająca się na terenie pewnego uniwersytetu (również w 1960 roku) historia pt. The House of Sebek, choć sama tonacja od początku jest już zupełnie inna. Bardzo krótka rzecz opowiadająca o swego rodzaju współpracy z egipskimi bogami charakteryzuje się bowiem szybkim tempem opowiadania, bardziej pulpowym (be-klasowym) charakterem i większą dawką humoru. To w zasadzie bardzo lekka czarna komedia, z której dumny byłby Mel Brooks (z okresu nieśmiertelnego Młodego Frankensteina), a gdzie ewentualne wpływy Lovecrafta ustąpiły raczej miejsca fascynacjom co bardziej niezobowiązującym opowiadaniom Edgara Allana Poe. Jakoś tak.

Tradycyjnie już Mignola ograniczył się do napisania scenariusza i stworzenia okładki (a dokładniej jednego z dwóch wariantów okładek), pałeczkę rysownika oddając innemu artyście. Był nim tutaj jeden z jego obecnie ulubionych współpracowników, legenda amerykańskiego komiksu undergroundowego Richard Corben. Oczywiście jego karykaturalny styl bardzo do obu - dosyć przecież umownych - historii pasuje, z tej pierwszej wyciskając to, co najbardziej upiorne, a z tej drugiej to, co najbardziej komiczne. Za wykonaną tu pracę dostał w ubiegłym roku nominację do statuetki Eisnera, najważniejszej nagrody w amerykańskiej branży. Zresztą Double Feature of Evil jako całość też dostało - w kategorii Best Single Issue or One-Shot. Nie ma w tym nic dziwnego, bo to naprawdę porządna rzecz. Pan poniżej potwierdza:


Projekcja dobiegła końca. Trupy klaszczą, a my wraz z nimi. Nie wychodzimy. Jutro o tej samej porze kolejny seans.

5 komentarzy:

  1. "Sala nie jest całkiem pusta - osiem siedzeń tuż przed ekranem zajętych jest przez truchła ludzi. Radykalni kinomaniacy, nigdy nie zdecydowali się wyjść. Zatkajmy nosy i usiądźmy obok. Czas na seans." - te słowa pasją jak ulał do mnie. Choć już minęły dni, gdy spędzałem je od rana do wieczora oglądając kolejne filmy. Pamiętam, że traciłem całkiem poczucie rzeczywistości.

    Ale coś z tym kinem jest nie tak niby ma pokazywać eksploatacje, a tytuły brzmią jak z dużych wytwórni. Nawet tytuł "Sullivan's Reward" brzmi jak nawiązanie do pewnego znanego filmu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdaje się, że to miał być taki postmodernistyczny zlepek, ale cholera wie czy na pewno. Może po prostu podpasowało to Mike'owi do konwencji i nie zastanawiał się wiele. Tak czy siak, jest dobrze.
    Mam nadzieje, że napisze kiedyś "Another Double Fature..." i wśród posterów będą tytuły pokroju "Faster, Pussycat! Kill! Kill!" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bardziej liczyłbym na plakat od któregoś horroru, np. "The Incredibly Strange Creatures Who Stopped Living and Became Mixed-Up Zombies!!?". Cytując reżysera tego wieko pomnego dzieła: "Nie mieliśmy dużego budżetu, więc stwierdziliśmy, że przynajmniej będziemy mieli duży tytuł. Może ktoś pomyśli, że film też jest tak duży jak tytuł". Albo plakat do "The Astro-Zombies", albo "The Corpse Grinders". Już się rozmarzyłem.

    OdpowiedzUsuń
  4. A może "Klątwa Doliny Węży" i "Łza Księcia Ciemności"? Spodobałoby się Mignoli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tytuł drugiego na 100%! Przecież to prawie opis jego bohatera. No dobra, bardzo, bardzo prawie.

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się