"Hellblazer" to seria opowiadająca o losach cynicznego magika Johna Constantine'a wymyślonego przez Alana Moore'a na kartach "Sagi o Potworze z Bagien". Uogólniając jest to hybryda czarnego kryminału i horroru, kładąca duży nacisk na psychologię postaci i stale dopełniana tłem obyczajowym, często zresztą wchodzącym na plan pierwszy. A więc nie ma zbyt wiele wspólnego ze swoją pełną akcji adaptacją pt. "Constantine" (2005) z Keanu Reevesem w roli tytułowej. Film ten jest przykładem skrajnej trywializacji pierwowzoru, bardzo szkodliwej, gdyż utrwalającej debilny stereotyp, iż "kicz" i "komiks" to pojęcia tożsame. Jest jednak jeden film, któremu pod pewnymi względami do "Hellblazera" naprawdę blisko. Jest nim kultowy "Harry Angel" (1987) w reżyserii Alana Parkera.
(...) Wkrótce jednak okazuje się, iż Haunted to rzecz diabelnie przemyślana, a przynajmniej w wypadku przeważającej większości składających się nań elementów. Co najważniejsze, główny wątek fabularny jest do pewnego stopnia pretekstowy. Scenarzysta posługuje się nim, aby móc wyprawić Constantine'a w niekończącą się podróż po najciemniejszych zakamarkach Londynu. Opowieść zaczyna w pewnym momencie budować na coraz liczniejszych, zawsze bardzo ciekawych dygresjach, od odniesień do polityki i kwestii społecznych po - przede wszystkim - specyficzne fakty historyczne dotyczącego angielskiej stolicy. Dygresje te początkowo jawią się jako ozdobniki głównego wątku, z czasem jednak zaczynają dominować, a wreszcie bardzo zgrabnie kleić się z nim w nierozerwalną całość, tworząc jeden wielki portret miasta - żyjącego organizmu u swoich podstaw mającego zbłąkane dusze zmarłych.
Do lektury całego tekstu zapraszam na Kolorowe Zeszyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
anonimie, podpisz się