piątek, 9 marca 2012

Jedenasty odcinek drugiego sezonu the Walking Dead...


... to już drugi pod rząd odcinek w pełni udany. No proszę. Myślałem, że jednego się nie doczekam, a tu taka niespodzianka. W dziesiątym znacznie zredukowano te wszystkie pseudo-psychologiczne obserwacje konsekwentnie ciągnące serial w dół. Postawiono na tak zwaną akcję, podpartą świetną dramaturgią i mocną scenariuszową konstrukcją ogólnie (nawet ładna klamra fabularna!). Aż można odnieść wrażenie, że znacznie ożywiło to całą ekipę i obsadę i właśnie dzięki temu udał się też odcinek jedenasty, choć cechujący się już wolnym tempem opowiadania i nawałem dialogów. Tyle że nie są to już łopatologie i komunały, a fabuła podparta jest napięciem budowanym wokół wcześniejszych i spodziewanych przyszłych wydarzeń, dzięki czemu każdy kolejny fragment wybrzmiewa mocniej niż to poprzednio bywało. Inna sprawa, że jest to epizod udany przede wszystkim scenariuszowo, a nie reżysersko czy aktorsko. Za to zombiaki znowu traktowane są jak zombiaki, a nie, dajmy na to, wieszaki na ubrania.

Na zdjęciu powyżej jedyna postać, jaką udało mi się do tej pory naprawdę polubić. W zasadzie jest ona jednym z powodów, dla których nie przestałem The Walking Dead jakiś czas temu oglądać. Na szczęście powodów tych stopniowo przybywa (już trzecie pod rząd porządne zakończenie!).

PS. Już odcinek #9 miał sporo świetnych - bardzo westernowych - fragmentów, ale te pozostałe nie przypadły mi do gustu.

3 komentarze:

  1. Problemem "Walking Dead" jest, że to jeden z tych seriali, które tracą oglądane z cotygodniową przerwą. Kolejne epizody dobrego serialu powinny jednak sycić, a w "WD" nie sycą, są za krótkie. Moim zdaniem całościowo akcja jest tam całkiem zwarta, dynamiczna nawet, już zwłaszcza tak od drugiej połowy 2-go sezonu, ale za bardzo rozczłonkowana, przez co nie do końca dramaturgia całości wybrzmiewa tak jakby mogła. Wszystko wydaje się trwać za długo. Najpierw "za długo" szukają Sophii, później "za długo" zastanawiają się czy zastrzelić kolesia czy nie... Gdyby 2 sezon to było np. tylko 8 epizodów, ale dłuższych, to odbiór byłby inny. Co innego, gdy oglądasz 40-minutowy odcinek, w którym bohaterowie przez 15 minut po raz kolejny rozmawiają o swoim człowieczeństwie, co innego gdyby robili to w epizodzie 55-minutowym (nie przesadzałbym z tymi "pseudo-psychologicznymi obserwacjami", "łopatologią i komunałami", oczywiście to jest dość banalne, co oni mówią, ale przecież umotywowane, same w sobie przekonujące, nikt tam jednak nie udaje filozofa).
    W każdym razie, niedawno, po tej dłuższej przerwie w emisji, obejrzałem na raz kilka nowych odcinków, trzy czy cztery, i po raz pierwszy od dawna naprawdę mi się spodobało. Aczkolwiek wciąż - to tylko dobry film.

    *
    Z innej beczki, bo mnie to trapi od jakiegoś czasu. Fajnie, że spodobał Ci się "Spartacus", ale dlaczego taka słaba nota? Naprawdę uważasz, że "Krew i piach" zasługuje na niższą ocenę niż nowe "Underworld"?

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, zmiana czasu trwania by pewnie pomogła. Przez taki a nie inny format robi się trochę monotonnie. Ale przy tym nie wydaje mi się żebym aż tak przesadzał. To, co bez problemu można wyrazić obrazami tutaj często doczekuje się jeszcze "rozwinięcia" w postaci dialogu. Który z kolei trwa jeszcze kilka razy za długo, bo kolejne sformułowania tylko ubiera się w inne słowa. Twórcy dużo opierają na strasznych dosłownościach. Oczywiście to uogólnienie, bo zdarzają się fragmenty, które z tego schematu ładnie się wyłamują. W drugiej połowie drugiego sezonu coraz częściej. W każdym razie ja nie oczekuję filozoficznych dyskusji. Chciałbym tylko aby częściej podczas seansu pozwolono mi zacząć samemu myśleć.


    Ach te oceny. Nie wiem. To jednak inne rzeczy. Chociaż do pewnego stopnia podobne - tak złe, że aż dobre. Tyle że "Underworld" od początku do końca jest tą samą świadomą pulpową rozpierduchą, tymczasem "Spartacus" po kilku odcinkach przestaje być najbardziej debilnym serialem, jaki w życiu widziałem. Na początku oglądałem go żeby się pośmiać (pierwsze dwa odcinki to salwy śmiechu średnio co trzy sceny), ale potem już serio się wkręciłem. W zasadzie przy obu pozycjach miałem ostatecznie podobną zabawę, więc pewnie niesprawiedliwie oceniłem (zresztą własnie po tych pierwszych odcinkach).

    OdpowiedzUsuń
  3. Krótko, bo może się rozpiszę na blogu: zobaczcie "Hell on Wheels".

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się