I następny z moich "szczeniackich" tekstów. Znowu o spaghetti, bo, jakby kto pytał, spaghetti to jedna z moich pierwszych kinofilskich miłości.
Dosyć nietypowy spaghetti
western będący adaptacją klasycznej powieści Carmen, najbardziej
znanej ze słynnej opery Bizeta. I właściwie można by też polemizować nad
tym czy rzeczywiscie jest to spaghetti western - brak tu
charakterystycznych dla westernu elementów (lecz nie wszystkich), a sama
akcja toczy się w Hiszpani. To co owy film upodabnia do spaghetti
westernu, to większość miejsc, w których film był kręcony (czyli dzikie
wolne ziemie hiszpańskie niczym Teksas itp. itd.), obsada (przede
wszystkim dwaj klasyczny aktorzy spaghetti - Franco Nero i Klaus Kinski)
i (przynajmniej częściowo) klimat. Już sam główny bohater to postać,
której daleko do typowego makaroniarskiego anty-bohatera. Jose (Franco Nero) to całkiem sympatyczny żołnierz, który na służbie
poznaje pracującą w fabryce kobietę imieniem Carmen (Tina Aumont). Owa
Carmen szybko pakuje się w kłopoty, z których wyciąga ją właśnie Jose,
lecz zupełnie przypadkowo. Urocza Carmen szybko będzie chciała się mu
odwdzięczyć i dochodzi do romansu. Carmen okazuje się nagle tancerką
przyciagającą do siebie mężczyzn, sprytnie wodzi za nos Jose, któremu
zaczyna coś nie pasować i powoli domyśla się pewnych kłamstw. Wielkim
ciosem okaze się dla niego (bardzo wrażliwego i bardzo już w niej
zakochanego) wiadomość, iż Carmen zajmuje się także tzw. dawaniem dupy.
Jest on świadkiem "prawie-zbliżenia" między nią a jego porucznikiem z
oddziału, co doprowadzi do konfrontacji między nimi, w której porucznik
zginie od noża. Ranny Jose staje się poszukiwanym wyjętym spod prawa,
ale z pomocą Carmen poznaje kilku okolicznych bandziorów, którzy akurat
planują napad na dyliżans przeworzący złoto. Część złota, którą ma
dostać, ma być jego przepustką do nowego lepszego życia z nowym kontem w
USA, gdzie zamierza pojechać wraz ze swoją wybranką. Na jej prośbę ich
związek jest tajemnicą w bandzie, z którą szykują napad, a w której jak
się okaże jest także jej mąż Garcia (Klaus Kinski)...
Myślę, że najlepszym określeniem na ten film jest "spaghetti
melodramat". Miłość jest tu najważniejsza, to ona robi z porządnego
żołnierza uciekajacego przed prawem wyrzutka, to ona go poniża i ona
doprowadza do tragedii jaką jest finał tej histori. Zazdrość, zdrada,
sprawdzające się najgorsze podejrzenia - Carmen to istna femme fatale,
zdradziecka dziwka rujnująca życie mężczyzn. Bez problemu kradnie im
serca, a Jose będący niepoprawnym romantykiem nie będzie miał już
przyszłości. Ale i Carmen spotka kara, bowiem każdy mężczyzna ma swoją
dumę i nigdy nie jest za późno na karę.
Pierwsza połowa filmu to romans pełną gębą, z takim westernowym
romantycznym klimaciekim, często w akompaniamencie tylko akustycznych
(typowo hiszpańsich) gitar, druga skupia się najpierw na narastającym
stopniowo konflikcie z mężem Carmen - podejmując cały czas problem
lojalności (nie tylko zakochanych), później zaś na konsekwencjach
wszystkich czynów popełnionych wcześniej. Razem stanowi to bardzo dobrą
całość, choć gdzieś w środku przez chwilę czułem delikatny spadek
poziomu. Wszystkim entuzjastom spaghetti bardzo polecam, western
nietypowy, nawet muzyka jak na spaghetti jest nietypowa, a słucha jej
się bardzo przyjemnie.
Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że Man, Pride And Vengeance był
reklamowany w Niemczech jako kolejny film o przygodach kultowego Django.
Autorem opowiadania ,, Carmen'', będącego podstawą libretta do opery Bizeta jest Prosper Merimee, autor m. in. słynnej noweli grozy ,, Lokis'' zekranizowanej przez Janusza Majewskiego. Film Bazzoniego rzeczywiście mocno nietypowy. Rozkręcał się tak niemrawo, że już go miałem wyłączyc i wtedy weszła scena bójki Nero z porucznikiem, która mnie wbiła w fotel : montaż pod prąd wszelkim standardom, nietypowe kąty widzenia, kamera, jak po grzybach - takie rzeczy , to dopiero Nicholas Roeg zacznie wymyślac i to za parę lat. No to obejrzałem i w sumie miałem niedosyt ; nieliczne, dynamiczne sceny mają na prawdę fajną energię ( walka na noże z Kinskim, napad na dyliżans) ale całośc zbyt nieruchawa i za mało nastrojowa, jak dla mnie. Nero max drewniany, Tina Aumont całkiem niezła sucz, Kinski as usual steals the show. Luigi Bazzoni to ciekawy reżyser, jego filmy mają dużą wizualną klasę, bo etatowo pracował z nim Vittorio Storaro. Bazzoni zrobił chyba najbardziej niekonwencjonalne giallo ever - ,, Le Orme'' ( Ślady) - giallo-sf. Ja poluję na sakramencko ciężki do zdobycia jego spag-west ,, Krótkie i Szczęśliwe życie Braci Blue'' z Jackiem Palance, porównywany do ,, McCabe & Mrs Miller''.
Niestety dziś jedynym, co z tego filmu pamiętam, jest scena tańca Carmen. Nawet tę piosenkę ("Fandango") dobrze pamiętam, swego czasu w kółko ją katowałem. "Bracia Blue" to z tego, co czytałem, pierwszy włoski western stricte rewizjonistyczny. Też nie udało mi się go nigdy dorwać.
PS. Film miał premierę w 1968 roku, a wyreżyserował go Luigi Bazzoni.
OdpowiedzUsuńAutorem opowiadania ,, Carmen'', będącego podstawą libretta do opery Bizeta jest Prosper Merimee, autor m. in. słynnej noweli grozy ,, Lokis'' zekranizowanej przez Janusza Majewskiego.
OdpowiedzUsuńFilm Bazzoniego rzeczywiście mocno nietypowy. Rozkręcał się tak niemrawo, że już go miałem wyłączyc i wtedy weszła scena bójki Nero z porucznikiem, która mnie wbiła w fotel : montaż pod prąd wszelkim standardom, nietypowe kąty widzenia, kamera, jak po grzybach - takie rzeczy , to dopiero Nicholas Roeg zacznie wymyślac i to za parę lat. No to obejrzałem i w sumie miałem niedosyt ; nieliczne, dynamiczne sceny mają na prawdę fajną energię ( walka na noże z Kinskim, napad na dyliżans) ale całośc zbyt nieruchawa i za mało nastrojowa, jak dla mnie. Nero max drewniany, Tina Aumont całkiem niezła sucz, Kinski as usual steals the show.
Luigi Bazzoni to ciekawy reżyser, jego filmy mają dużą wizualną klasę, bo etatowo pracował z nim Vittorio Storaro. Bazzoni zrobił chyba najbardziej niekonwencjonalne giallo ever - ,, Le Orme'' ( Ślady) - giallo-sf. Ja poluję na sakramencko ciężki do zdobycia jego spag-west ,, Krótkie i Szczęśliwe życie Braci Blue'' z Jackiem Palance, porównywany do ,, McCabe & Mrs Miller''.
Niestety dziś jedynym, co z tego filmu pamiętam, jest scena tańca Carmen. Nawet tę piosenkę ("Fandango") dobrze pamiętam, swego czasu w kółko ją katowałem.
OdpowiedzUsuń"Bracia Blue" to z tego, co czytałem, pierwszy włoski western stricte rewizjonistyczny. Też nie udało mi się go nigdy dorwać.