poniedziałek, 22 października 2012

Scalped vol. 1: Indian Country

Tekst pierwotnie opublikowany na łamach Kolorowych Zeszytów.


Przyznam, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Scalped, seria ta nie wydała mi się jakoś szczególnie interesująca. Inna sprawa, że jedyne, co wówczas o niej wiedziałem, to że w sposób niezbyt grzeczny opowiada o losach współczesnych Indian. Nacja ta zawsze wydawała mi się intrygująca, jednak nie potrafiłem sobie wyobrazić komiksu, który posługując się regułami historii gatunkowej mógłby przedstawić jej dzisiejsze położenie w sposób szczery i z należnym jej szacunkiem. Jak sobie teraz przypominam te obawy, to mam ochotę palnąć się w łeb.

Akcja rozgrywa się w fikcyjnym rezerwacie Prairie Rose, zamieszkanym głównie przez Indian Oglala Lakota, którzy jeszcze pod koniec XIX wieku uchodzili za jedno z najbardziej niebezpiecznych plemion. Przewodząc pozostałym grupom Siuksów sprawili białym sporo kłopotów, dopóki ci nie odwdzięczyli się za pomocą dział armatnich czy koców pełnych zarazków przywiezionych z Europy, na które to czerwonoskórzy nie byli odporni. Dzisiaj ich potomkowie żyją w izolacji i zapomnieniu, ale nierzadko na własne życzenie. Ich dom przypomina getto, jest miejscem charakteryzującym się niskim poziomem opieki zdrowotnej i oświaty, ogromnym bezrobociem, wreszcie wysokim wskaźnikiem alkoholizmu i narkomanii. Paradoksalnie stale pielęgnowane są tam indiańskie tradycje, tyle że niemała część mieszkańców - głównie młodzież - buntuje się dziś przeciwko własnym korzeniom. Dla jednostek tych Praire Rose jawi się jako piekło na ziemi, z którego należy uciec.

Głównym bohaterem jest agresywny cwaniak Dashiell Bad Horse, który z rodzinnych stron wyprowadził się mając ledwie naście lat. Teraz, przeżywszy prawie półtorej dekady na "obczyźnie", wraca. Powrót ten nie ma jednak nic wspólnego z jakimikolwiek sentymentami. Jedyne, co go interesuje, to picie alkoholu i wszczynanie knajpianych bójek. A przynajmniej tak to początkowo wygląda. Poznajemy go w momencie, kiedy zaskakująco chętnie rzuca wyzwanie kilkunastu lokalnym stróżom prawa. Efektem tego zostaje zaprowadzony przed oblicze Lincolna Red Crowa, nie tylko szefa policji, ale też lidera rady plemiennej, właściciela szykowanego właśnie do otwarcia kasyna, a przede wszystkim gangsterskiego bossa, którego władza obejmuje aż trzy najbliższe okręgi. Red Crow rozpoznaje w nim syna swojej ex-przyjaciółki, ale głównie interesuje go bezkompromisowość Dashiella. Bohater szybko otrzymuje od niego propozycję nie do odrzucenia - zasilenie szeregów skorumpowanej policji.

Indian Country to rzecz w głównej mierze bardzo gatunkowa, prezentująca się jako mieszanka antywesternów Sama Peckinpaha i sensacyjnego kina lat 80. Ale już samo nazwisko bohatera wskazuje na jeszcze inne rejony - nosi je w końcu na cześć Dashiella Hammetta. Z kolei jedna z postaci drugoplanowych nazwisko ma po Jamesie Ellroyu. Obaj panowie to, jak wiadomo, uznani pisarze specjalizujący się w czarnych kryminałach. Różnica polega na tym, że ten pierwszy tworzył podstawy konwencji w latach 20. i 30., ten drugi zaś modyfikował ją pół wieku później. Innymi słowy nazwiska te wskazują na różne bieguny noir. I oboma scenarzysta komiksu, Jason Aaron, się posiłkuje. Jednakże w pierwszej części Scalped jest to tylko zaznaczone. To wskazówki mówiące odbiorcy o tym, czego może (powinien) spodziewać się w kolejnych odsłonach serii.


Cały tom dzieli się na dwie historie. W pierwszej, trzyczęściowej, najważniejsza zdaje się być tzw. ostra akcja oraz prosta, ale bardzo interesująca intryga, dotycząca powodów powrotu Bad Horse'a do domu. Niektórych razić mogą pewne gatunkowe klisze, ale ich nieoryginalność neutralizowana jest przez bardzo ciekawe tło społeczno-obyczajowe, dodające ogromnej egzotyki, a później też powagi. Szczególnie ważny jest tutaj konflikt, którego źródłem jest komercjalizacja rezerwatu poprzez otwarcie wielkiego kasyna. Buntują się przeciwko temu tradycjonaliści, a tej radykalniejszej ich części niebezpiecznie blisko już do grupy terrorystycznej. Nic jednak dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że za otwarciem owego przybytku stoją mafijne pieniądze. Kiedy zwykłe środki sprzeciwu zawodzą, niewiele brakuje do zaostrzenia konfliktu.

Z czasem ważniejsza od fabuły staje się charakterologia kolejnych postaci - a te przybywają w niemalże geometrycznym tempie. To, co początkowo wydaje się być jedynie standardowym zarysowaniem charakterów danych jednostek, już w drugiej opowieści, dwuczęściowej Hoka Hey, zostaje znacznie pogłębione. Ale i tu scenarzysta nie ogranicza się do jednego, bo prócz spojrzenia wgłąb psychiki bohaterów zaczynamy coraz częściej przenosić się w przeszłość. Są to zarówno obiektywne narracyjnie skoki czasowe, jak i klasyczne retrospekcje. Najpierw związane są tylko z głównym (anty)bohaterem, później jednak zaczynamy się od niego oddalać, poprzez wspomnienia jego matki, Red Crowa oraz kogoś jeszcze... Tym sposobem cofamy się aż do lat 70., aby poznać historię indiańskich aktywistów zamieszanych w śmierć dwóch agentów FBI, co po dziś dzień ma w rezerwacie swoje reperkusje. Innymi słowy - im dłużej komiks "trwa", tym bardziej się komplikuje. Poszerzony zostaje o elementy historii i polityki (wspomniany wątek morderstwa oparty jest na autentycznych wydarzeniach).

Komiks w takim samym stopniu przepełniony jest empatią, co przemocą i wulgarnością. Styl serbskiego rysownika nazwiskiem R. M. Guerra sytuuje się gdzieś pomiędzy realizmem a brzydotą na skraju groteski. Pełne cieni kadry doskonale oddają panujący w opowieści pesymistyczny nastrój, z kolei wybrane rysunki - te niemalże karykaturalne - zdają się uwypuklać beznadziejną sytuację współczesnych czerwonoskórych. Największym atutem jego prac jest jednak mimika kolejnych postaci. Emocje bijące z ich twarzy często zdają się być tak szczere, jak to tylko możliwe. Czasem nawet do tego stopnia, że same dialogi okazują się zwyczajnie zbędne.

Pierwszy tom Scalped robi duże wrażenie. Początkowo wydaje się tylko drapieżną rozrywką (tylko lub aż - bo rozrywką przecież bardzo dobrą), ale z czasem okazuje się być pozycją ambitniejszą. Pewien schematyzm miejscami zaniża poziom bardzo płynnie opowiedzianych, mocnych dramaturgicznie historii, ale bez obaw - Indian Country to jedynie rozgrzewka przed kolejnymi tomami. Już drugi z nich, Casino Boogie, to najprawdziwszy majstersztyk.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

anonimie, podpisz się