piątek, 19 października 2012

Pewnego razu we Włoszech - krótka historia spaghetti westernu

Poniżej pierwszy artykuł, jaki w życiu napisałem. Również liczący sobie 6 lat. Cechuje się nie tylko pewną nieporadnością i licznymi błędami językowymi, ale też nieco zbyt dużymi nieścisłościami, czasem na skraju błędów rzeczowych. Znaczy się ciężko nazwać go prawdziwie rzetelnym (bez obaw, nie był nigdzie publikowany, jeśli nie liczyć pewnego forum). Uzupełniłem go więc odpowiednimi przypisami.


Western – amerykański gatunek filmowy bardzo popularny przez kilkadziesiąt lat na całym świecie. Mimo, że Europejczycy kręcili westerny już od początku XX wieku, zwykło mówić się, że to Amerykanie mają monopol na kręcenie tego typu filmów. I tak właśnie było, tylko westerny amerykańskie były znane i cenione, a tzw. eurowesterny były mało znaczącą mniejszością. Eurowesterny pozostawały w ich cieniu będąc filmami praktycznie niezauważanymi, co nie zachęcało Europejczyków do kręcenia ich, ale zmieniło się to w latach 60.[1] Westerny w USA cieszyły się coraz mniejszą popularnością i zaprzestano ich produkcji [2], ale w Europie zapotrzebowanie na nie wciąż było duże, więc Europejczycy wzięli się za ich wręcz masową produkcję. W latach 1960 – 1975 powstało blisko 600 europejskich westernów [3], z czego większość stanowiły westerny włoskie nazwane ze względu na pochodzenie - spaghetti westernami. Filmy te znane są tez jako westerns all’Italiana [4], w Hiszpani określa się je mianem Paella westerns, a w Japoni macaroni westerns

Spaghetti westerny szybko zdominowały rynek, były filmami kontrowersyjnymi, a za początek istnienia tego charakterystycznego podgatunku uznaje się rok 1964, kiedy to Sergio Leone wyreżyserował Za garść dolarów / Per un pugno di dolarri. Jest to oficjalnie pierwszy spaghetti western – mimo, że już wcześniej nieliczni Włosi zabierali się za ten gatunek [5]. Bowiem spaghetti western to nie tylko nazwa oznaczająca pochodzenie tych produkcji, ale i pewne ramy podgatunku, które stworzył Leone w swoim dziele [6]. Dzieło to odniosło duży sukces finansowy tak jak i dwa następne jego filmy, co dodało Włochom odwagi i w imię zasady „Włoch też potrafi” ;) , masowo zaczęły pojawiać się kolejne niskobudżetowe produkcje ich wizji Dzikiego Zachodu [7] (oczywiście z czasem wraz ze stopniowym wzrostem popularności, budżety te powiększały się). Wszystko oczywiście były w mniejszym lub większym stopniu wzorowane na filmie Leone, który ustalił tam – jak już wspomniałem - pewnie zasady. Spaghetti westerny często stanowiły istną chorą karykaturę westernów amerykańskich, a postaci występujące w nich zwykły być postaciami przerysowanymi - kowboje byli tam jeszcze bardziej kowbojscy, kurwy jeszcze bardziej kurewskie, mordercy byli sadystyczni itp. itd. Filmy te ze względów finansowych kręcone były głównie w Hiszpanii, która swoimi pustynnymi „wolnymi ziemiami” przypominała prawdziwy Dziki Zachód.


Podstawową różnicą między westernami włoskimi a amerykańskimi była większa ilość akcji oraz główni bohaterowie filmów. O ile w przypadku amerykańskich produkcji, byli to bohaterowie w pełnym tego słowa znaczeniu, tak w przypadku produkcji włoskich jedyne trafne określenie to anty-bohaterowie. Brakowało w tych filmach klasycznego podziału na tych złych i tych dobrych, nie było tam postaci bez skazy, a właściwie każdy kto się tam pojawił – był – w mniejszym lub większym stopniu – po prostu skurwysynem [8]

Bohaterowie spaghetti westernów to przeważnie osoby, którymi rządzi chciwość i mściwość, dla pieniędzy są zrobić w stanie prawie wszystko (często – wszystko), rzadko są lojalni i sprawiedliwi, lubią zabijać i nie cofają się przed niczym. Twardziele pełną gębą. A jednak widz lubi te postaci – nie można zaprzeczyć, iż spaghetti westerny mają urok i klasę (choć oczywiście są wyjątki [9]).


Skoro już przy postaciach jesteśmy – silna kobieta była prawdziwą rzadkością w tych dziełach, rola kobiety ograniczała się tam przeważnie do roli kurwy, kobiety słabej i bezbronnej, dzięki czemu często określano te filmy filmami antyfeministycznymi. Ciężko też było tam zobaczyć osobę czarnoskórą czy czerwonoskórą – a było to związane z kręceniem filmów we Włoszech czy Hiszpani, gdzie ciężko było o Murzyna czy Indianina. Jedyną mniejszość stanowili Meksykanie, którzy zwykle pojawiając się w tle, grali bandytów lub biednych chłopów, których ekranowe żywota nie trwały zbyt długo. Te czynniki spowodowały z kolei określenie spaghetti westernów filmami rasistowskimi. 

Następna cechą charakterystyczną tego podgatunku filmowego jest obecna w nim przemoc. Przemoc obecna w znacznie większej ilości niż w tej, do której przyzwyczaili widzów twórcy amerykańscy była wówczas szokująca. W filmach tych było więcej akcji, tak więc Włosi mieli spore pole do popisu – dużo było krwi i sadyzmu. Obok tej brutalności należy umieścić następną cechę dzieła spaghetti – humor - a był to humor czarny jak smoła, pełen ironii, często groteskowy i makabryczny, wiele dialogów to istne perełki. 


Nie można też zapomnieć o muzyce – czołowym kompozytorem był Ennio Morricone, który zabłysnął dzięki filmom Leone i wkrótce stał się najpopularniejszym twórcą muzyki do spaghetti westernów. Była to muzyka wyjątkowa i bardzo charakterystyczna (np. Morricone jako pierwszy zastosował w takich filmach gitarę elektryczną), dodająca tym filmom świetnego klimatu i także na nim wzorowali się pozostali kompozytorzy, z czego najbardziej znani to Bruno Nicolai i Louis Bacalov. Dzisiaj wiele z soundtracków do spaghetti westernów to spore rarytasy, czasem osiągające spore ceny. 

Leone nie spoczął na laurach i już w roku 1965 stworzył następne wielkie dzieło spaghetti – Za kilka dolarów więcej / Per qualche dollaro in piu, zaś w końcu w roku 1966 słynny Dobry, zły i brzydki / Il Buono, il Brutto, il Cattivo. Wszystkie te trzy filmy (ze wspomnianym Za garść dolarów) znane są jako „dolarowa trylogia” i dzięki niej status gwiazdy otrzymał Clint Eastwood, który później wrócił do USA kontynuując tam swoją karierę, a także Lee van Cleef, który grając drugoplanowe role w amerykańskich westernach, dopiero w Europie zyskał status gwiazdy i stał się szybko dobrze zarabiającym bohaterem kolejnych spaghetti westernów. Sukces amerykańskich aktorów spowodował zapotrzebowanie na jak najbardziej amerykańskich bohaterów [10] – tak więc do Włoch zaczęli przyjeżdżać aktorzy z innych krajów – nie tylko z USA. Pojawili się tam zarówno dotychczas mniej znani aktorzy tacy jak Burt Reynolds czy Klaus Kinski, jak i ci już powszechnie cenieni – Henry Fonda, Yul Brynner czy Charles Bronson.
 


Rok 1966 to także rok innych klasycznych dzieł spaghetti westernu [11], właśnie wtedy swoimi krwawymi filmami zasłynął reżyser Sergio Corbucci, z których za najważniejszy uznaje się Django, który to pokazał jeszcze więcej brutalności niż dotychczas i zrobił gwiazdę z aktora Franco Nero. Co ciekawe powstało wiele filmów z imieniem Django w tytule, które nie miały nic wspólnego z oryginałem – chcąc popłynąć na fali sukcesu oryginału, producenci stosowałi taki tani chwyt marketingowy, podczas gdy tak naprawde powstał tylko jeden oficjalny sequel. To samo spotkało też inne słynne postaci spaghetti – Sartanę i Sabatę [12]

Corbucciego uważa się zresztą za najważniejszego po Leone twórcę tego nurtu, był on też wcześniej jego współpracownikiem i zyskał sobie nawet miano „the other Sergio”. Szybko też do filmów tych wkradła się polityka, a najważniejsze spaghetti westerny z przesłankami politycznymi to: The Big Gundown / La Resa dei Conti (Sergio Sollima, 1966), Kula dla generała / Quein Sabe? (Damiano Damiani, 1966), Face To Face / Faccia A Faccia (Sergio Sollima, 1967), The Great Silence / Il Grande Silenzio (Sergio Corbucci, 1967), Tepepa (Giulio Patroni, 1967) i wreszcie Companeros! / Vamos a Matar Companeros (Sergio Corbucci, 1970) [13].


Za najbardziej kontrowersyjny spaghetti western uważa się Django, kill… If You Live, Shoot! / Se Sie Vivo Spara (Giulio Questi, 1967), który uczynił gwiazdę spaghetti z Tomasa Miliana. W filmie tym pojawiały się zarówno motywy surrealistyczne, jak i sadystyczne, a można tam zobaczyć nagie dzieci, armię wyjętych spod prawa homoseksualnych bandytów czy nawet wampiry. Spore sukcesy odniosła seria filmów o Sartanie, którego przeważnie grał Gianni Garko, a pierwszym z tych filmów był If You Meet Sartana Pray For Your Death / Se Incontri Sartana Prega Per La Tua Morte (Gianfranco Parolini, 1968). Ważne też są takie dzieła jak: Vado L’amazzo E Torno / Any Gun Can Play (Enzo G. Castellari, 1967), Death Rides A Horse / Da Uomo A Uomo (Giulio Petroni, 1968), Day Of Anger / I Giorni Dell’Ira (Tonino Valerii, 1968), Mercenary / Il Mercenario (Sergio Corbucci, 1968) i Sabata / Ehi Amico... C’e Sabata, Hai Chiuso! (Gianfranco Parolini, 1969). Jednak większość tych filmów na wiele lat pozostała w cieniu czwartego wielkiego dzieła Sergio Leone – Pewnego razu na Dzikim Zachodzie / C’era Una Volta il West (1968), które będąc hołdem złożonym dla amerykańskich klasyków westernów zyskało miano „westernu absolutnego”. Jest to też jeden z nielicznych obrazów, w których jedną z głównych postaci była postać kobieca, która nie była postacią słabą. 



Co ciekawe za upadek spaghetti westernów można spokojnie uznać – powrót do kręcenia ich w USA [14]. Spaghetti westerny odniosły sukcesy finansowe, mimo niechęci krytyki, która albo mieszała je z błotem albo kompletnie ignorowała, a publiczność je pokochała. Właśnie dzięki nim Amerykanie znowu zapragnęli kręcić westerny, z tym, że tym razem były to już w większości filmy inspirowane tymi włoskimi. Zachowując wciąż „amerykańskiego ducha” pokazali następne oblicze filmowego Dzikiego Zachodu – zwane antywesternem. Ze spaghetti westernów czerpało wielu, dzięki czemu powstały takie filmy jak Butch Cassidy i Sundance Kid (Georgie Roy Hill, 1969), Dwa muły dla siostry Sary / Two Mules For Sister Sara (Don Siegel, 1970) czy Joe Kidd (John Sturges, 1972). Ale za najważniejszy antywestern (i do tego – antywestern w pełnym tego słowa znaczeniu) uważa się film Dzika banda / The Wild Bunch (Sam Peckinpah, 1969), a za kręcenie takich filmów wziął się w końcu i sam Clint Eastwood i co ciekawe, za ostatni prawdziwy western uważa się jego wielki antywestern Bez przebaczenia / Unforgiven (1992). 

Ponowne realizacje amerykańskich westernów przyczyniły się do spadku popytu na spaghetti westerny i do połowy lat 70. kręcono ich już stopniowo coraz mniej. Za ostatnie ważniejsze filmy spaghetti uznaje się They Call Me Trinity / Lo Chiamavano Trinia (Enzo Barboni, 1971) – który zrobił gwiazdy z Terrence’a Hill i Buda Spencera, Garść dynamitu / Giu La Testa (Sergio Leone, 1971), Adios Sabata / Indio Black (Gianfranco Parolini, 1971), Nazywam się Nobody / Mio Nome e Nessumo (Tonino Valerii, 1973) i wreszcie mistyczny Keoma (Enzo G. Castellari, 1976) [15]

Spaghetti westerny przez wiele lat były prawie kompletnie zapomniane, ratunkiem okazał się dla nich rynek kaset VHS w latach 90., a następnie rynek płyt DVD, na których to można w owe filmy się zaopatrzyć, niemałą rolę odegrał Internet. Do zainteresowania tym podgatunkiem przyczyniły się filmy czerpiące z niego, takie jak seria „Mad Max” czy postnuklearne filmy Kevina Costnera, ale i także współcześni znani reżyserzy tacy jak Robert Rodriguez i Quentin Tarantino. Kult spaghetti wciąż trwa i ma swoich wiernych fanów, a wbrew pozorom warte zainteresowania są nie tylko filmy Sergio Leone, nawet jeśli reszta mnie lub bardziej powiela te same schematy. Wprawdzie większość z nich można nazwać „gównem klasy B”, ale są wśród nich też istne perełki, o których mowa była powyżej.



[1] W zasadzie już w latach 20. kręcono je w miarę regularnie, aczkolwiek moda na nie panowała wyłącznie w Republice Weimarskiej, a powstałe tam wówczas utwory szybko popadły w zapomnienie.
[2] Nie zaprzestano, lecz znacznie ograniczono.
[3] Ten przedział czasowy powinien raczej zaczynać się od 1962 roku, kiedy to premierę miał pierwszy głośny eurowestern, niemiecki Skarb w Srebrnym Jeziorze Haralda Reinla (który to zapoczątkował słynną serię filmów o przygodach Winnetou).
[4] Termin funkcjonujący we Włoszech. 
[5] Już wcześniejsze westerny włoskie określane były mianem "spaghetti", ale były to jedynie imitacje filmów amerykańskich. Termin ten zresztą, wymyślony przez dziennikarzy/krytyków anglojęzycznych, był jak najbardziej pogardliwy. 
[6] Nie tylko stworzył, co, jak wiadomo, zapożyczył ze Straży przybocznej (1961) Akiry Kurosawy.
[7] Italo-western w pełni ukształtował się dopiero w 1966 roku. Przeważająca większość powstałych wcześniej utworów ciągle pozostawała imitacjami klasycznych westernów, z reguły różniąc się od nich jedynie (coraz to większą) brutalnością oraz niższymi budżetami.
[8] Analogicznie do poprzedniego przypisu: do 1966 roku częstokroć postaci te ciągle przynajmniej w jakimś stopniu bazowały na swoich szlachetnych pierwowzorach. Uogólnienie, którym się wcześniej posłużyłem jest jednak bardzo powszechne, gdyż armia badass motherfuckers wkrótce całkowicie zdominowała gatunek.
[9] Błąd wynikający ze zbyt dużej sympatii autora tekstu do gatunku. Wszak utworów nijakich czy nieudanych jest w jego obrębie od cholery. 
[10] Już pierwsze spaghetti westerny starały się być pod tym kątem jak najbardziej "jankeskie", tyle że wcześniej oznaczało to po prostu przybieranie przez twórców oraz głównych aktorów amerykańsko brzmiących pseudonimów. Np. Leone w Za garść dolarów podpisał się jako Bob Roberts. Po ogromnym sukcesie tegoż filmu zabieg ten był już coraz rzadziej stosowany. Pierwszym reżyserem, który pod spaghetti podpisał się własnym nazwiskiem, był Sergio Corbucci (uczynił to w 1965 roku przy okazji filmu Minnesota Clay).
[11] Pierwsze, po obrazach Leone, flagowe pozycje gatunku powstały już w 1965 roku. Były to wyreżyserowane przez Duccio Tessariego Pistolet dla Ringo oraz Powrót Ringo. Oba tytuły, choć znacznie różniące się od siebie, niemalże w takim samym stopniu czerpały z rozwiązań słynnego Sergia, co z tradycji westernu amerykańskiego. Tessari, wbrew ówczesnym tendencjom, posiłkował się jednak cudzymi wzorcami w sposób prawdziwie kreatywny, efektem czego powstały filmy bardzo udane.
[12] Jak również Ringo, Trinity i jeszcze kilku innych, już mniej popularnych.
[13] Niemała cześć spośród politycznych Italo-westernów to filmy zapatowskie (Zapata western), rozgrywające się w Meksyku i przeważnie poruszające tematykę rewolucji. Modą na tego typu obrazy zapoczątkowała wspomniana Kula dla generała. Z wyżej wymienionych tytułów zalicza się też do nich Tepepę i Companeros!. Wypadałoby tez w tym miejscu wspomnieć o (wymienionych dopiero później) Najemniku / Il Mercenario (znowu Sergio Corbucci, 1968) i Garści dynamitu / Giu la Testa (Sergio Leone, 1971).
[14] NOT! Wprawdzie popularność włoskich produkcji przyczyniła się do odrodzenia gatunku w USA, co z kolei przysporzyło makaroniarskim autorom niebezpiecznej konkurencji, to jednak głównym powodem upadku spaghetti było swoiste nieumiarkowanie jego własnych twórców. Kolejnych tytułów powstawało już bowiem tak dużo, iż gatunek zaczął się publiczności zwyczajnie przejadać i od 1969 roku, kiedy to w jego obrębie proponowano jej niemalże wszystko (nawet musical), konsekwentnie tracił na popularności. Gwoździem do trumny okazały się jednak ostatnie cieszące się popularnością spaghetti, traktujące Dziki Zachód w sposób czysto komiczny. Moda na nie nastała po premierze Nazywam się Trinity / Lo Chiamavano Trinia (Enzo Barboni, 1971). Tak bardzo zdominowały wtedy gatunek, z jednej strony ośmieszając go na wszelkie możliwe sposoby, a z drugiej konsekwentnie zaniżając jego poziom, iż widownia nie potrafiła już traktować go poważnie.
[15] Keoma to ostatni przebój spaghetti, powszechnie uważany za najważniejszego reprezentanta twilight spaghetti, które były powrotem do westernu poważnego (acz z dodatkiem melancholii). Za pierwszy film tego odłamu uchodzą Czterej apokalipsy / Quattro dell'apocalisse (Lucio Fulci, 1975).

19 komentarzy:

  1. Ja też lubię makaroniarskie westerny, ale widziałem głównie te flagowe produkcje (Leone, Corbucci i in.). Z filmów Leone nie podobał mi się tylko "Garść dynamitu", ale jego filmy z lat 60-tych są według mnie doskonałe. Z Corbucciego to większość widziałem na niemieckiej telewizji, zaś po polsku jedynie "Django" i "Człowiek zwany Ciszą", oba filmy uwielbiam. Szczególną ochotę mam na "Keomę" Castellariego - Franca Nero zawsze dobrze się ogląda, bo podobnie jak Eastwood, dysponuje tylko dwoma wyrazami twarzy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. "Keomę" sprawdź koniecznie, jeden z najlepszych. Taka oniryczna wersja Peckinpaha.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nic nie napisałeś skąd wzięła się inność włoskich westernów. Pierwsze i najważniejsze, to to, że Włosi bardzo chcieli realizować film takie jak Amerykanie. To, że robili inne, nie wynikało z przekory, zabawy konwencją, ale z baraku jej znajomości. Amerykańskie filmy składały się wtedy (teraz też ale nie aż tak rygorystycznie) z mnóstwa mały reguł, o których decydowano z góry, narzucając je twórcą. Często były bzdurne, ale to inna sprawa. I tak taki Leone nie wiedział, że kręcąc swój pierwszy western nie wolno filmować wystrzału z pistoletu od przodu, gdy kula wylatuje i zabija. Amerykanie podobno od razu to wyłapali i krzyczeli "tak nie można".

    Kolejne o czym nie wspomniałeś, to brak zachwytu nad przyrodą, kadrów jak z pocztówek, które był składnikiem niemal każdego klasycznego westernu. Brak tego jest jak pisałeś spowodowany, że plenery były hiszpańskie, bądź co bądź różniące się od amerykańskich. Inną rzeczą łączącą się z tym był o wile częstsze filmowanie w ciasnych kadrach, dzięki temu ukrywano różne mankamenty filmów włoskich i ich niewielkie budżety. To też powodowało, że atmosfera w tych filmach była o wiele bardziej duszna, napięta.

    Trochę nie rozumiem określenia, że włoskie westerny miały więcej akcji. Dla mnie ona była inaczej rozłożona. Załóżmy, że "Samo południe" składa się z dwóch części czasu przed pojedynkiem i finałową walką, i ta pierwsza część stanowiła główną oś filmu, to gdyby zrobił ten film Włoch oczekiwanie na walkę byłby tak niecierpliwe, że całość filmu zajęłaby finałowa walka.

    W piątek widziałem "Obławę", ten nowy polski wojenny film. I tak czytając ten twój tekst, on w 100% pokrywa się z tym co widziałem na ekranie. To był 100% spaghetti western, główny bohater to tak jak piszesz skurwiel, któremu nie da się nie kibicować. Zresztą Dorociński świetnie odegrał tą jego sprzeczną naturę. Bardzo dobre dialogi. Końcówka to jak na polskie standardy krwawa jatka. Chyba najlepszy film gatunkowy jaki widziałem od lat, oczywiście polski. Tak sobie myślę, że to coś w sam raz dla ciebie.

    Tylko reżyser ma jakiś kłopoty z kobietami, ostro seksistowski. Ale przynajmniej aktorki dobrze zagrały, i nawet Rosati nie jest tak zła (jest nawet nawet) i nie wygląda jak podstarzała prostytutka.

    OdpowiedzUsuń
  4. A no wielu rzeczy nie napisałem, stąd te przypisy, których wprawdzie mogłoby być więcej, ale wtedy wypadałoby już raczej cały tekst napisać po prostu od nowa (wybrałem te, które uznałem DLAŃ najważniejsze). Opisanie kontekstu społeczno-politycznego czy bardzo istotnej dziury, jaka powstała we włoskim kinie gatunkowym po upadku filmów "miecza i sandała", wymagałyby czegoś więcej niż przypisu.

    Leone nie wiedział, że nie można tak pokazywać śmierci, ale co z pozostałymi elementami filmu? Zresztą nawet wczesne spaghetti Corbucciego były mocno amerykańskie - "Minnesota Clay" i "Johnny Oro".
    Chyba nie powiesz, że błoto w "Django", śnieg w "Człowieku zwanym ciszą", surrealizm w "Django Kill!" czy bohater niepotrafiący posługiwać się rewolwerem, za to będący mistrzem noża w "The Big Gundown" to wynik nieznajomości konwencji?

    Jeszcze przed westernami Włosi całkowicie świadomie bawili się gatunkami, choćby we wspomnianych filmach "miecza i sandała", które zaczęli łączyć z kinem grozy (tytuły takie jak "Hercules in the Haunted World" czy "Goliath and the Vampires" mówią same za siebie). Z tego, co wiem, kolejne hybrydy powstawały wprawdzie z powodów komercyjnych, aby jakkolwiek zainteresować znudzoną już imitacjami amerykańskiego kina publikę, ale to już swoją drogą.

    Marnych reżyserów spaghetti było najwięcej, ale nie zapominajmy o tych, którzy jak najbardziej celowo eksperymentowali (abstrahując już od tego pobudek, te niewątpliwie były różne), a to ci są dla gatunku najważniejsi.

    Ciasne kadry niewątpliwie powodowały pewną klaustrofobię, ale nie zapominajmy o brutalności i/lub pesymizmie cechującej niemałą część spaghetti.

    Porównaj "W samo południe" do "Django" i zrozumiesz o co mi chodzi;] Niektórzy twórcy - po "Django" - prześcigali się w liczbie trupów.

    Na "Obławę" czekam od dawna, ale nie spodziewałem się podobieństw do spaghetti. Także tym chętniej zobaczę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, ja sobie nie wymyśliłem tej nie znajomości konwencji gatunkowych. Kiedyś oglądałem dokument, w którym o tym mówiono (zdaje się, że któryś z reżyserów włoskich, ale który??? nie pamiętam). Sami twórcy przyznawali się do tego, jedną z bardziej znanych wypowiedzi Leone: "bardzo lubiłem oglądać westerny, ale wydawało mi się że mogę je zrobić lepiej" (cytat z głowy, więc nie precyzyjny). Czyli miał pewne wyobraźnie jak powinien wyglądać ten jego idealny film, po swojemu ulepszał zastane konwencje, dodatkowo nie znając wielu z nich. Miała powstać lepsza kopia (wersja?) klasycznego westernu, ale powstał spaghetti. Film Leone ustanowił pewne ramy dla włoskich filmów w tym gatunku, i to ten film później powielano lub przerabiano (a to już sam napisałeś tu i wcześniej). Ale pierwotnie to miały być zwykłe westerny, to co powstało jest jak dla mnie rezultatem błędu (wyobrażenia??). Nawet pseudonimy reżyserów i amerykańscy aktorzy mieli zakamuflować ich europejski rodowód. Oczywiście spaghetti stał się pewną marką, która zaczęła sama siebie napędzać. I kamuflaż przestał być konieczny. (tak to rekonstruuje)

    A i sam pisałeś o perypetiach przy kręceniu "Django", dla producentów miał to być klasyczny western. Łamanie zasad wynikło z uporu reżysera. Zresztą w pewnym momencie chyba już nikt niczym się nie przejmował przy kręceniu tych westernów. Rozszalali się mocno.

    Pisząc, że o czymś nie wspomniałeś nie podważam treści artykułu. Wszystko się zgadza. Dla mnie brak akcentu o roli przyrody, pejzażu jednak jest dużym przeoczeniem. Zwróć uwagę co zrobił Leone w swoim kręconym w Ameryce spaghetti westernie, uzupełnił go o ten element. Po włosku, aż do przesady. Przyroda, pejzaż jest tam monumentalny.

    Co ciekawe najbardziej eksploatowane we włoskich westernach było słońce, ale zamiast służyć jako tło dla oddalającego się bohatera było filmowane tak jakby miało na niego zaraz spać i go spalić. A sama postać była często niedomyta i spocona. Jak piszesz klimat pesymistyczny, a może apokaliptyczny.

    Ciekawe co napiszesz o "Obławie", bardzo sprawnie zrobione kino. Nie ma lania wody, akcja idzie szybciutko do przodu. Choć nie obyło się bez głupotek, patent z głową, i końcowa scena. Jakoś niewierze, że bohater mógł być taki przewidujący. Ale jak zobaczysz film to ocenisz, czy mam racje i w czym.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zbieram obecnie materiały na temat historii spaghetti i jeszcze się na coś takiego nie natknąłem. Niemniej wierzę, że jest i będę bardzo wdzięczy, jeśli podasz mi tytuł. Spaghetti to pod tym kątem niezły mętlik. Do tej pory spotkałem się np. z 4 odmiennymi wersjami tego, jak to się w ogóle stało, że Leone obejrzał "Yojimbo".

    W każdym razie póki co jedynym, co się regularnie powtarza odnośnie Leone nieznającego konwencji, to jego niewiedza na temat ukazywania w westernie śmierci.

    Nigdzie nie pisałem, że to - ogólnie rzecz biorąc - nie miały być początkowo zwykłe westerny. Znaczy się też zmierzamy w stronę mętliku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Szukałem tytułu tego dokumentu, widziałem go kiedyś w telewizji, ale żaden mi nie pasuje (patrzyłem po tytułach na imdb). Jeśli mówisz, że nie spotkałeś się z tym wcześniej, może jest to podejście niszowe. Może sobie, ktoś z rozpędu chlapnął, a ja to zapamiętałem.

    "Yojimbo" i Leone można chyba napisać rozdział w książce.

    Z tym mętlikiem, to masz racje, za bardzo gmatwam. Więc zamilknę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie chciałem Cię uciszać. Be cool!
    Ja się jak najbardziej zgadzam, że spaghetti nie powstało w wyniku chęci artystycznego spełnienia rzeszy twórców i że początkowo miało być wyłącznie kalką westernu amerykańskiego. Ale mimo wszystko nie podciągałbym pod to Leone - najwyżej częściowo (zbyt błyskotliwy i kreatywny był na imitacje) - a gatunek rozwijali głównie jego naśladowcy, od 1966 roku w tempie geometrycznym oddalający się od wzorców amerykańskich.
    Wczesne filmy Corbucciego podałem jako przykład dobrego imitowania klasycznego westernu. Innym, lepszym zresztą, przykładem samoświadomości w spaghetti jest dylogia o Ringo pana Tessariego. Pierwszy film to ironiczna żonglerka amerykańszczyzną i rozwiązaniami wniesionymi przez Leone, a druga to Odyseusz na Dzikim Zachodzie. Bardzo kreatywne filmidła, polecam. Szczególnie ten drugi, acz bez seansu "jedynki" frajda niewątpliwie mniejsza. Pod wieloma względami zgoła odmienne rzeczy, choć powstałe jedna po drugiej, prawie jak w fabryce.

    A może nikt z rozpędu tego nie chlapnął, tylko tego neutralizującego tzw. artyzm poglądu się unika :>

    OdpowiedzUsuń
  9. Obejrzałem właśnie dokument "Spaghetti West".
    Leone: "Po seansie 'Yojimbo' Akiry Kurosawy najbardziej zainteresowało mnie to, że Kurosawa wykorzystał pomysły z amerykańskiej powieści 'Krwawe żniwo' Hammeta. Pomyślałem: Dlaczego by nie umiejscowić tej historii na powrót w swojej ojczyźnie, ale poprzez western? Zdawała się mieć wszystkie potrzebne składniki."
    Eastwood o Leone: "Był odważny, bardzo odważny, nigdy nie bał się próbować nowych rzeczy. To było zabawne, bo łamaliśmy wszelkie zasady." (później dodaje, iż Leone nie miał pojęcia o zakazie umieszczania strzelającego rewolweru i padających na ziemię trupów w jednym ujęciu).
    Producent Manolo Bolognini twierdzi zaś, że chciał (chcieli), aby "Django" był zupełnie inny od wcześniejszych westernów, ale sam pomysł wykorzystania w nim śniegu uznał za przesadzony i odmówił. Wykorzystali więc błoto.
    W filmie wspomina się też, że Włosi byli przekonani, iż Almeria (i wszystko to, co stronie wizualnej kręcenie w niej przynosi) wygląda jak Arizona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe w którym momencie Leone dowiedział się, że film jest przeróbką powieści Hammeta. Tak sobie myślę, że nie od razu, ale pewnie czuł satysfakcje, że nie tylko on zganiał od kogoś, Kurosawa też nie był lepszy.

      Wypowiedź Eastwood jest typowa, coś się udało, to mówimy po latach, że wszytko był zaplanowane, przemyślane. Kinem rządki przypadek.

      Filmy Tessariego widziałem, ale nie wiem czemu przypomniały mi teatralne farsy, ktoś krzyczy, zbiega po schodach, ktoś się ukrywa za zasłoną, podsłuchuje. Zresztą Giuliano Gemma zachowuje się jak Królik Bugs. Wygadany i pewny siebie.

      Przez to czytanie mam dużą chęć na ponowne seanse prawie wszystkiego o czym czytam. Ale jak na to znaleźć czas?

      Usuń
    2. W "Powrocie..." nie był już typem wesołego cwaniaka :> Zaskakująco powazne i romantyczne to filmidło. Z kolei "Pistolet..." trochę wyprzedzał swoje czasy. Taki humor w spaghetti powszechnym stał się dopiero 5 lat później.

      Usuń
  10. Ostatnim wielkim spag westem z prawdziwego zdarzenia jest imo ,, Mannaja A Man Called Blade '' Sergio Martino z 1977, z Maurizio Merlim w roli tytułowej, w rok póżniej powstała też całkiem przyzwoita ,, California'' Michele Lupo z Giuliano Gemmą.
    W latach 80-tych kilka spaghetti westernów zrobili tytani eksploit cinema Bruno Mattei i Andrea Bianchi, a tandem Castellari/Nero z średnim skutkiem powrócił do klimatów ,, Keomy'' w ,, Jonathan of the Bears'', kręconym w Rosji.
    ,, Jeśli żyjesz, strzelaj! '' Giulio Questiego ( ,, Śmierc zniosła jajko'' ), to faktycznie film totalnie powalony, tyle, że zrobiony wyjątkowo niechlujnie. Z podobnych klimatów można wymienic jeszcze bardziej zakwaszone ,, Matalo! '' znanego z nazi-sploitów Cesare Canevariego i ,, Condenados a Vivir'' aka ,,Cutthroats Nine'' Joaquina Romero Marchenta - survivalowy, hiszpański ultra splatter.

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Tak to ja
    Taki rodzaj kadrowania, gdzie w jednym obrazie umieszczony jest strzelający i trafiana ofiara był zakazany przez kodeks Haysa. We Włoszech on nie obowiązywał, Leone i inni mogli sobie kadrowac, jak chcieli. W kinie amerykańskim pierwszy przełamał to Arthur Penn w ,, Bonnie i Clyde'' w scenie, gdzie Warren Beatty strzela gościowi w pysk przez szybę samochodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kodeksie było jeszcze parę wytycznych, ale to każdy wie. Choć mało prawdopodobne, żeby Włosi widzieli o jego istnieniu, a jeśli wiedzieli to nie wierze by chcieli go specjalnie łamać.

      Usuń
  12. O istnieniu kodeksu Haysa na pewno wiedzieli - to nie była jakaś tajemnica - , zaś o tym konkretnym punkcie, to wątpię. Tak, czy inaczej niczego łamac nie musieli, skoro te zakazy dotyczyły Amerykanów, a nie ich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoja pewność mnie nie przekonuje, włoska beztroska jest dość znana (Hays, jaki Hays?!). Łamali, łamali, ich filmy był też wyświetlane w USA, choć nie na taką skale jak w Europie.

      Usuń
  13. Najpierw piszesz, że nie wiedzieli o kodeksie, za chwilę, że nie wierzysz, by go łamali, teraz, że jednak na pewno łamali... WTF ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo o jakim takim kodeksie nie wiedzieli, co nie znaczy, że go nie było.

      Usuń
  14. About ,, Hellbenders'':
    Film faktycznie mocno nierówny, tak jak piszesz na fejsie - akcja roi się od debilizmów, co wkurwia poważnie, bo raz, że , podejrzewam, nieintencjonalnych, a dwa, że sama story jest raczej poważna i te wszystkie fabularne rodzynki nie pozwalają traktowac filmu serio, jak by się jednak chciało.
    Finałowy twist przewidywalny: long live Aldo Sambrell :D
    Na plus - bardzo fajna, z talentem skręcona rozpierducha na początku i fatalistycze zakończenie.
    No i Al Mulock wykosił... to niepowetowana strata, że taki zajebisty aktor odebrał sobie życie...
    .... podobnie, jak Frank Wolff ( samobójstwo z miłości ), Luigi Pistilli, Claudio Camaso ( brat GM Volonte ) czy Peter Lee Lawreence.

    OdpowiedzUsuń

anonimie, podpisz się