wtorek, 31 stycznia 2012
Strefa X
Niewiele ponad pięćset tysięcy dolarów to kwota zaskakująco niska, jak na kino science fiction. Nie raz już jednak kolejni twórcy udowadniali, iż niewielka ilość środków potrafi działać bardzo pobudzająco na artystyczną kreatywność. I tak też jest w przypadku pełnometrażowego debiutu Garetha Edwardsa, którego bardziej interesowała inteligentna treść niż efektowna forma, który popularny gatunek wykorzystał jedynie jako punkt wyjścia, który przy produkcji filmu pełnił funkcje nie tylko scenarzysty i reżysera, ale też operatora i grafika odpowiedzialnego za wszystkie efekty specjalne. Istny człowiek-orkiestra. Jego dzieło - kino autorskie pełną gębą.
Do lektury całego tekstu zapraszam na Stopklatkę. Nieco inaczej patrzyłem na ten film rok temu.
Etykiety:
Gareth Edwards,
recenzja
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
anonimie, podpisz się